Nieczęsto zdarzają się tak spektakularne sukcesy, jakie stały się udziałem grupy The Answer. Ten irlandzki zespół, który powstał w roku 2000, miał zaszczyt towarzyszyć formacji AC/DC w jej ostatniej trasie koncertowej obejmującej swym zasięgiem Stany Zjednoczone, Kanadę i Europę.
Muzycy
grupy The Answer w pełni zasłużyli na swój sukces, czego dowodzą poprzednie ich osiągnięcia, takie jak tytuł "Najlepszego nowego zespołu roku 2005" przyznany przez magazyn "Classic Rock" oraz nominacja do tytułu "Płyta roku 2006" (tego samego magazynu) za sprawą debiutanckiego albumu zatytułowanego "Rise". W tym miesiącu rozmawiamy z gitarzystą i założycielem
The Answer, Paulem Mahonem, a także z pozostałymi muzykami: basistą Micky’em Watersem, perkusistą Jamesem Heatleyem oraz wokalistą Cormacem Neesonem. Z tymi rasowymi rockmanami porozmawiamy na wszystkie tematy - nie pominiemy zatem tematyki sprzętu stosowanego przez artystów, warsztatu muzycznego, sposobu komponowania utworów, jak również i tego, w jaki sposób udaje im się tak doskonale ze sobą komunikować. W muzyce
The Answer słychać bowiem wyraźnie, że każdy z członków składu potrafi słuchać pozostałych kolegów, w efekcie czego powstaje potężna dawka energetycznego rocka na miarę choćby grupy AC/DC, u boku której
The Answer miał okazję zdobywać doświadczenie podczas ostatniego tournée. Kiedy fan młodej sceny rockowej usłyszy nazwę The Answer, od razu kojarzy mu się ona z najbardziej zwartą i technicznie doskonałą grą, jaką można sobie wyobrazić. Nie ma dwóch zdań - jeśli chcecie, żeby Wasz zespół działał jak perfekcyjnie zaprogramowana machina, bierzcie przykład z tych czterech muzyków z Irlandii.
Każdy utwór
The Answer to zwarta i pełna kompozycja, w której każda nuta ma swoje miejsce. Co było ich kluczem do sukcesu? Jak osiągnęli taką perfekcję w tak krótkim czasie? Muzycy mówią, że najważniejsza jest umiejętność słuchania siebie nawzajem. Ale z pewnością pomogła im też ciężka praca - cały swój czas poświęcili na jamowanie i praktycznie nie wracali z trasy koncertowej. To dzięki temu udało im się rozwinąć prawdziwą dynamikę gry, a dowodem na to są ich dwa albumy: "Rise" (2006) i "Everyday Demons" (2009). Na domiar wszystkiego spełniło się ich marzenie - zagrali support dla AC/DC! Gitarzysta Paul Mahon, basista Micky Waters, perkusista James Heatley i wokalista Cormac Neeson mówią, o czym nie można zapominać podczas wspólnego jamowania, a także o sprzęcie, stroju, pisaniu nowych kawałków i o efektywnej komunikacji w zespole.
Jak przebiega u was próba, od czego zaczynacie?
Cały proces przebiega dość naturalnie. Po prostu się spotykamy i od razu przystępujemy do grania. Zazwyczaj na rozgrzewkę zaczynamy grać bluesa w tonacji A lub próbujemy zagrać to, czego każdy z nas słuchał dzień wcześniej.
Albo gramy utwory zespołu, z którym właśnie jesteśmy w trasie!
Paul, jak bardzo jako gitarzysta musisz się wsłuchiwać w to, co grają perkusista i basista?
Wsłuchiwanie się w siebie nawzajem jest bardzo ważne. Są momenty, kiedy muszę słuchać perkusisty - wgłębiam się na przykład w to, czy James mocniej czy słabiej akcentuje poszczególnego uderzenia w talerze. Kiedy gra się riffy, to zazwyczaj nie myśli się o perkusji, ale jest to ważne, bo partie perkusji mogą nam podsunąć pewne pomysły wykonawcze.
Czyli czekasz, kiedy kolega zostawi ci więcej przestrzeni do improwizowania na gitarze?
Można tak powiedzieć. Jeśli gram melodyjne solo, nie improwizuję - są pewne rzeczy, których w solówce nie powinno się zmieniać. Ale w innych przypadkach pozwalam sobie na improwizację. Wiem, gdzie się zaczyna solo, i w którym momencie powinno się skończyć, a co do tego, czym zapełnię tę przestrzeń, zostawiam sobie pewną dowolność. Podczas solówek zawsze słucham Jamesa i Micky’ego. W zespole jest tylko trzech instrumentalistów i dlatego mam więcej przestrzeni do zapełnienia w piosence.
Czy uważasz, że czasem utwór wymaga tego, żeby zostawić w nim trochę przestrzeni?
Ja w zasadzie gram dużo, bo mam świadomość, że w danym kawałku muszę zapełnić przestrzeń. W zespole z trzema instrumentami trudno jest znaleźć odpowiednią równowagę w utworze.
Większość bluesowo-rockowych gitarzystów w dużej mierze polega w solówkach na pentatonice molowej. Zaliczyłbyś się do nich?
Oczywiście, że tak. Co ja bym zrobił bez tej starej, dobrej pentatoniki molowej? Ona jest dla mnie jak południk zero, od którego zawsze zaczynam. W jakim kierunku pójdę dalej, to już zupełnie inna sprawa. Czasami używam też pentatoniki durowej.
Jakie są dobre i złe strony bycia jedynym gitarzystą w zespole?
Szczerze mówiąc, ciężko jest być jedynym gitarzystą w zespole, szczególnie kiedy gra się w czterech czy pięciu różnych strojach. Zmiany strojów są bardzo męczące.
Jakich strojów użyłeś na nowym albumie "Everyday Demons"?
Chyba wszystkich po trochu (śmiech). Głównie drop D i open D. Kombinuję z różnymi dziwnymi strojami. Czasami dla statystyki robimy listę wszystkich strojów w utworach. Okazuje się, że open D pojawia się stosunkowo często. Wiem, że to tylko strój, ale on stał się naszym znakiem rozpoznawczym - charakteryzuje nasze brzmienie i odróżnia od innych zespołów. Ten strój musi być więc zawsze obecny w naszych utworach. Jest też DADGAD i oczywiście strój standardowy.
Wróćmy do waszych prób. Jak się komunikujecie między sobą? Czy kontakt wzrokowy pełni tu ważną rolę?
Od początku byliśmy wszyscy na jednakowych poziomie percepcji wzrokowej. Poza tym długo się znamy i udało nam się naprawdę dobrze zgrać. W zespole bardzo ważna jest dobra komunikacja. Od samego początku przywiązywaliśmy do niej bardzo dużą wagę. Przykładowo teraz już wiemy, jak James zareaguje na pustą przestrzeń w utworze, kiedy Paul zagra agresywnie, albo kiedy odpuści. Czasami rozmawiamy o danej sekwencji, ale w większości przypadków żadne słowa nie są nam potrzebne. Porozumiewamy się bez słów, działamy instynktownie.
Gramy razem tak długo, że rozumiemy się bez słów. Podczas gry cały czas obserwujemy się wzajemnie.
Micky, starasz się, aby twój bas współgrał z perkusją Jamesa. Wsłuchujesz się w stopę, werbel, czy może w cały rytm perkusji?
James ma niesamowite wyczucie rytmu. Ja gram do niego, a on gra do mnie - nasza gra właściwie się uzupełnia. Od piosenki zależy, do której partii granej przez niego akurat się odniosę. Czasami on wysuwa się na pierwszy plan, a ja za nim podążam - szczególnie w solówkach. Czyli ja siedzę z tyłu, Paul wysuwa się na czoło, a James jest gdzieś pośrodku.
Dlatego później musimy wszystko wyrównywać podczas pracy w studiu (śmiech).
Dlatego brzmi to lepiej na żywo.
Czy wasze próby przebiegają według określonego scenariusza, czy wolicie raczej spontaniczne podejście?
Są pewne stałe elementy, które zawsze pojawiają się podczas jamowania. Na przykład na koniec praktycznie zawszy gramy progresję I-IV-V. Robimy konkurs, kto bezbłędnie przebrnie przez tę arcytrudną sekwencję (śmiech).
Czasami trwa to nawet kilka dni (śmiech).
W swojej muzyce kładziecie nacisk na tak zwany groove. Jak to osiągacie?
ćwiczyć, aż w końcu członkowie zespołu będą się znali na wylot.
Jak to robicie, że pomimo tak zwartej gry wasze partie rytmiczne nie są do siebie podobne?
James ma na tym punkcie bzika. U niego wszystko musi być jak trzeba. Jeśli gramy coś, co przypomina mu choćby w najmniejszym stopniu jakąś inną partię, to natychmiast musi wprowadzić zmiany.
Czasem komponujemy kilka kawałków naraz i zdarza się, że pojawią się w nich podobne partie rytmiczne. Wtedy bezwzględnie musimy je zmienić. Czasami, gdy wszystkie te piosenki rozłożymy na czynniki pierwsze, okazuje się, że może z nich powstać tylko jeden pełny utwór. Potem przechodzimy do następnego etapu.
Z drugiej strony, nie ma nic złego w podobieństwie - przecież każdy zespół pracuje nad swoim własnym, niepowtarzalnym brzmieniem. Ale wprowadzanie zmian stało się naszym nawykiem i częścią procesu tworzenia nowego materiału. Poza tym większa różnorodność powoduje, że nasze koncerty są bardziej ekscytujące dla fanów!
Tak, różnorodność jest niezbędna. Jeśli będziemy znudzeni materiałem już w studiu, to co będzie po roku spędzonym w trasie? Będziemy wściekli, że musimy znowu wychodzić na scenę i grać to samo. Dlatego przy nagrywaniu naszej ostatniej płyty postawiliśmy sobie jeden cel: chcemy tworzyć coś, co będzie nam sprawiało frajdę, coś, co będzie dla nas wyzwaniem. Myślę, że udało nam się to osiągnąć.
Czy eksperymentujecie z innym sprzętem, gdy zwyczajnie jakiś utwór wam nie wychodzi, tak jak to sobie założyliście?
Oczywiście, że tak. Przede wszystkim eksperymentujemy z gitarami. Użycie Telecastera czy Les Paula może całkowicie zmienić dynamikę utworu. Ale przy nagrywaniu ostatniego albumu używaliśmy więcej wzmacniaczy niż gitar. Eksperymentowaliśmy z przeróżnym sprzętem i odeszliśmy od używania wzmacniaczy zbytnio rozkręconych czy zbyt ostro brzmiących. Do nagrywania podstawowych ścieżek ustawiliśmy trzy wzmacniacze: Marshall JVM, Marshall JTM45 i do tego jeszcze jeden sprzęt - jakiś wzmacniacz basowy, stary Selmer bądź Silvertone.
Paul, jesteś jedynym gitarzystą w zespole. Jak adaptujesz partie studyjne do potrzeb koncertów? Upraszczasz je, a może grasz mieszankę partii prowadzących i partii rytmicznych?
O tak, muszę się nieźle natrudzić. Dlatego na koncertach moje partie nie mogą być zbyt skomplikowane, ale wszystko musi stanowić spójną muzyczną całość. Czasami czuję się trochę sfrustrowany, że na scenie nie jestem w stanie zagrać wszystkiego, co jest możliwe do zarejestrowania w studiu. Chciałbym mieć cztery ręce i dwie gitary!
Wasza gra na żywo jest nieprawdopodobnie zwarta. Jak wam się udało osiągnąć taki poziom gry? Czy to rzeczywiście dzięki niezmordowanym ćwiczeniom i nieustannemu graniu koncertów?
Właściwie to od samego początku byliśmy bardzo dobrze zgrani. Wydaje mi się, że już na pierwszej próbie wszystko było doskonale dopasowane. Poza tym w pierwszym roku naszego istnienia zagraliśmy aż 170 koncertów! Gdybyśmy się nie zgrali po tak długim czasie przebywania na scenie, to nigdy byśmy się pewnie nie zgrali.
Wasz nowy album "Everyday Demons" jest po prostu niesamowity. Jak wygląda u was proces pisania piosenek?
Chyba w każdym zespole wygląda to podobnie. Większość pomysłów rodzi się podczas jamowania, innym razem ktoś przyniesie materiał do studia i wspólnie nad nim pracujemy. Zbieramy najlepsze pomysły i staramy się je rozwinąć. Czasami ktoś z nas przyniesie do studia nawet gotowe demo. Wtedy analizujemy dany kawałek i jeśli wszyscy go czujemy, to po prostu pracujemy nad nim dalej i w końcu nagrywamy. Ale musi być to decyzja jednogłośna. Nasz zespół to o wiele więcej niż suma jego części składowych.
Do komponowania nie można podchodzić w sposób zbyt wykalkulowany. Jak nagle najdzie cię natchnienie, to trzeba brać kartkę i pisać. Ja mam zawsze całe strony pomysłów. Kiedy stwierdzę, że któryś z moich tekstów pasuje do muzyki napisanej przez chłopaków, to pracuję nad nim, a następnie tworzymy cały utwór już wspólnie. Czasami zainspiruje mnie muzyka, jaką grają moi koledzy, i słowa przychodzą mi do głowy prawie na poczekaniu - przynajmniej refren lub coś, wokół czego zbuduję cały tekst piosenki.
Jak powstał pierwszy singiel z płyty "Everyday Demons" - "On And On"?
Ten utwór powstał pod koniec trasy koncertowej promującej album "Rise". Robiliśmy outro w stylu Teda Nugenta i Paul rozbudował solówkę, która kończyła koncert. Później to outro tak się rozbudowało, że zaczął się z tego wyłaniać pomysł na nowy utwór.
Jamowaliśmy wokół tego motywu i Micky zaczął grać to jako refren. Potem dołączyliśmy do niego i tak powstało intro. Chłopaki powiedzieli mi, żebym zagrał coś w stylu "Alternative Ulster" zespołu Stiff Little Fingers. Potem wymyśliliśmy główny riff. Na początku był podobny do motywu z "Leavin’ Today", dlatego postanowiliśmy go trochę zmienić. Eksperymentowaliśmy z różnymi strojami, żeby ten fragment zabrzmiał jak najlepiej.
"Comfort Zone" to z kolei utwór w stylu Led Zeppelin. Jak wyglądał proces powstawania tej piosenki?
Dzień wcześniej słuchałem utworu King Crimson "Red" i próbowałem zagrać riff z tego kawałka w stroju DADGAD. Główna melodia z "Comfort Zone" powstała właśnie na bazie wspomnianego riffu.
To jest jedna z ostatnich piosenek, jakie napisaliśmy na tę płytę. Najpierw Paul zaczął grać, potem Cormac dołożył swoją melodię, i tak powstał ten utwór.
Jechałem do domu ze studia i musiałem zatrzymać się w połowie drogi, żeby napisać słowa. Bałem się, że mi umkną z pamięci, zanim dojadę na miejsce. Zatrzymałem się więc na poboczu, wziąłem kartkę i napisałem cały tekst (śmiech).
Ponieważ w sali prób był rozstawiony nasz sprzęt koncertowy, to już za drugim razem udało nam się nagrać cały utwór. To była czysta magia. Nagraliśmy tak dobre demo, że potem nieźle się namęczyliśmy, żeby odtworzyć całość jeszcze raz w studiu.
Moją ulubioną solówką na płycie jest "Why’d You Change Your Mind". Jak ona powstała?
Kiedy nagraliśmy wszystkie ścieżki podstawowe, nadszedł moment nagrywania solówek. Pamiętam, że siedziałem długo w nocy z gitarą i próbowałem nagrywać. Wcześniej słuchałem "Blow By Blow" Jeffa Becka i byłem w nastroju raczej jazzowym. Ale to, co nagrałem, było trochę zbyt jazzowe. Do powstania solówki bardzo się przyczynił Will Maya, nasz inżynier dźwięku w The Dairy Studios. Ten facet przyparł mnie nieźle do muru. Ale to dobrze, bo w sumie jestem bardzo zadowolony z końcowego efektu!
To solo ma zdecydowanie ostrzejsze brzmienie i zawiera bardziej metalowe elementy. Melodia znajdująca się w części środkowej trochę przypomina Iron Maiden - nawet trochę się pokłóciliśmy o tę partię, ale w końcu zdecydowaliśmy się jej nie zmieniać. I tak już zostało.
Najważniejsze jest brzmienie
Do nagrania partii gitarowych na płycie "Everyday Demons" Paul Mahon użył raczej prostego zestawu sprzętowego. Grał na Gibsonie Les Paulu podłączonym do Marshalla JVM i JTM, używał też wzmacniaczy vintage Silvertone i Selmer. Żeby uzyskać charakterystyczne, przybrudzone brzmienie rockowe, Paul zadbał o to, aby jego gitara nie została zadławiona zbyt dużą dawką przesteru, przy którym nie sposób byłoby wydobyć z gitary tak szerokiego wachlarza smaczków artykulacyjnych, jakie udało mu się uzyskać. W pedalboardzie tego gitarzysty za przester odpowiada MXR ZW-44 Zakk Wylde Overdrive Pedal.