Zagramy w skojarzenia? Wypowiem dwa słowa, a wy następnie podacie kolejne, które będą do nich pasować. Finlandia i muzyka rockowa. Nightwish! Apocalyptica! Children of Bodom! Amorphis! Leningrad Cowboys!
Obserwując grę w skojarzenia na nieboskłonie siedzi sobie Petri Walli i rozmyśla: "Czemu ja nie mogę w to zagrać? Wypowiedziałbym dwa słowa, o których nikt nie chce pamiętać!". Wtedy do muzyka przyfrunął anioł, który powiedział mu: "Nie możesz zagrać w skojarzenia z tego powodu, dla którego nie możesz wejść do nieba - nie żyjesz, jesteś samobójcą". I choć motywy samobójstwa fińskiego muzyka pozostaną tajemnicą to krążki pozostawione przez Kingston Wall powinny cieszyć się należnym szacunkiem w świecie muzyki progresywnej, a wcale tak się sprawy nie mają.
Mający w sobie wiele tajemnicy Petri Walli urodził się 25 lutego 1969 roku w okolicy Helsinek, tam też osiemnaście lat później założył zespół pod nazwą Kingston Wall, któremu dane było nagrać trzy duże albumy, trzy single, video do utworu "Another Piece of Cake" i... tyle. Petri Walli w dniu 28 czerwca 1995 roku skoczył z wieży kościoła w Töölö, nieformalnej dzielnicy Helsinek, i zmarł na miejscu. Można więc zauważyć, że krótka kariera zespołu została zamknięta wyłącznie w granicach stolicy Finlandii, ale wbrew romantycznemu wyobrażeniu to nie zgon Walliego pogrzebał działalność Kingston Wall, ponieważ ta została zakończona jeszcze w grudniu 1994 roku, gdy w więzieniu w Sörnäinen zespół zagrał swój ostatni koncert. Dlaczego doszło do rozpadu? Wie o tym na pewno Viljami Puustinen, autor dużej biografii z 2014 roku, której Petri Walli i jego zespół są głównymi bohaterami.
Bez trudu daje się wychwycić fakt, że kariera Kingston Wall - właściwie to, co po niej pozostało - nabrała rozpędu dopiero post mortem. Śmierć charyzmatycznego muzyka wzbudziła zainteresowanie wielu dziennikarzy międzynarodowych, a także dużych wytwórni, które zaczęły wznawiać materiały pozostawione przez zespół. W 1995 roku japońska Zero wydała na tamtejszym rynku wszystkie trzy albumy studyjne Kingston Wall, zaś w 1998 roku w podobny sposób zachowała się fińska Zen Garden, na której łapy położyli ludzie powiązani z Sony BMG. Tymczasem przed śmiercią Walliego krążki formacji były wydawane samodzielnie przez muzyków w ramach własnej "domowej" wytwórni Trinity. Cóż, to ohydne, ale gdy wszystko inne zawodzi najlepszym sposobem na promocję muzyki wydaje się śmierć. Takimi kategoriami myślą knury w garniturach, dla których muzyka musi generować odpowiednie saldo na koncie, a w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych XX wieku gatunek uprawiany przez Kingston Wall nie był zbyt nośny.
Zespół został założony przez wspominanego wokalistę i gitarzystę Petri Walliego, swoją drogą dwadzieścia jeden lat młodszego brata cenionego w Finlandii perkusisty i gitarzysty o imieniu Hasse, a zarazem syna umuzykalnionego małżeństwa Aarno i Anne-Marie. Wśród ojców założycieli Kingston Wall znalazł się również basista Jukka Jylli i perkusista Petteri Ståhl, którego szybko zastąpił Timo Joutsimäki, następnie zaś w podobnym tempie do zespołu dołączył Sami Kuoppamäki. W sumie wszyscy oprócz Walliego pełnili w kapeli funkcję solidnego uzupełnienia ogromnego talentu frontmana. Żaden z nich nie zrobił później wielkiej kariery. Jylli i Kuoppamäki działają dziś w helsińskim zespole pod nazwą Zook, ale tylko na zasadzie owej solidności. Tymczasem wrota dużej kariery stały otworem przed Wallim. Zdaje się, że wielkim idolem fińskiego wizjonera był Jimi Hendrix. To od niego Kingston Wall zaczerpnął sporo klimatu psychodelicznego, postawił też bardzo mocno na gitarowe brzmienie i dolał nieco kwasu do swojej twórczości. W trzech krążkach zespołu daje się również odczuć inspiracje klasykami w stylu Led Zeppelin i Pink Floyd, które pozwalały przypiąć Finom etykietę wykonawców prog rockowych.
Wszystkie sprawy w zespole zależały od Walliego, począwszy od komponowania i pisania tekstów ku sprawom produkcji (często w formie konsekwentnego nadzoru zatrudnianych ludzi), a także scenicznego image i kwestii technicznych wokół koncertów. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby zespół nazywał się po prostu The Petri Walli Experience. W Kingston Wall tkwiło coś bardzo wirtuozerskiego, ale zarazem też demonicznego. Debiutancki krążek zatytułowany "I", wydany w styczniu 1992 roku, świadczył o tym, że narodził się progresywny tytan. Osiem spośród dziewięciu utworów, wśród nich cover "Fire" Hendrixa, przemawiały językiem psychodelii i acid rocka, ale prawdziwy monument został wykuty w trwającym przeszło dwadzieścia jeden minut utworze "Mushrooms". W tym samym czasie na podobne numery nie pozwolono muzykom Dream Theater, którzy musieli zrezygnować z umieszczenia "A Change Of Seasons" na płycie "Images and Words", podczas gdy Kingston Wall ze względu na swoją niezależność nie musiał wdawać się w podobne przepychanki z decydentami z wytwórni.
Owej niezależności towarzyszyła niestety słaba promocja. Sądzę, że gdyby "I" trafił ówcześnie na sprawnego dystrybutora, ewentualnie był nagrywany w kraju anglosaskim, to szanse jego popularyzacji mogły być znacznie większe. Tyle, że wtedy zaistniałoby ryzyko usunięcia najlepszej kompozycji na krążku. Nic więc dziwnego, że poczucie artyzmu Walliego zostało poddane wielkiej próbie. Stąd wspominana wcześniej demoniczność tej produkcji. Na wznowieniu albumu z 1998 roku znalazło się sześć dodatkowych utworów live, zagranych przez zespół w Helsinkach jesienią 1991 roku, które dziś mogą uchodzić za rarytasy. Wymienię takie nazwiska, jak Hendrix, McCartney, Lennon, JJ Cale i Lead Belly, aby uświadomić wam jakiego typu był to koncert. W każdym razie niezauważenie przez międzynarodowe media i fanów prog rocka debiutu Kingston Wall musiało odbić się negatywnie na humorach w muzyków, ale bynajmniej nie na ich płodności twórczej.
Upłynęło nieco ponad trzynaście miesięcy i Kingston Wall zarejestrował kolejny krążek - zatytułowany logicznie "II". To kolejny album, który przeszedł kompletnie bez echa, pomimo że zespół nie umieścił na nim tak bardzo rozbudowanych molochów, jak "Mushrooms". Płyta miała być przystępniejsza, choć wciąż bardzo progresywna. W sumie dziesięć nowych kompozycji trwało dłużej niż materiał poprzedniego dzieła. Znowu sięgnięto po cover - tym razem ryzykowny "I Feel Love" z repertuaru Donny Summer - a nawet zainwestowano w saksofon i smyczki. W pierwszej roli wystąpił Sakari Kukko w utworze "Shine On Me", zaś w drugiej Ufo Mustonen w numerze "Istwan". Promocję albumu poprzedzono nawet singlem pt. "We Cannot Move", w skład którego weszły dwa utwory otwierające album, ale samodzielne próby wypromowania dzieła były skuteczne wyłączne na rynku fińskim. O Kingston Wall w wielkim świecie wciąż nikt nie słyszał.
Domyślam się, ile wtedy musiało być frustracji w Petri Wallim. Okres, w którym tworzył nie był generalnie dobry dla progresji w tym sensie, że co prawda nagrywano dobre (kultowe?) albumy, ale przegrywały one z grunge i hard rockiem. Ludzie poszukiwali konkretnych utworów w radio, telewizji i innych środkach masowego przekazu, a progresja przeżywała wyraźny kryzys popularności. W zasadzie za taki stan rzeczy odpowiedzialne były stacje typu MTV, które nie chciały grać rozbudowanych i ambitnych kompozycji na początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku. Tego typu media w dużej części kształtowały rockowy mainstream, który utrudniał życie zespołom nienależącym do profesjonalnych wytwórni. Jakie więc szanse wobec tej machiny miał niezależny Kingston Wall? Niewielkie.
Zespół pozostał więc trochę idealistycznie wierny swoim założeniom licząc, że baza jego fanów będzie kształtowała się oddolnie. Jesienią 1994 roku helsińskie trio zarejestrowało ostatni i najlepszy krążek w swej dyskografii "III - Tri-Logy". Jego struktura trochę przypominała debiut, choć uzasadnione byłoby stwierdzenie, że to muzyka stanowiąca rozwinięcie najlepszych pomysłów z dwóch poprzednich krążków, a zarazem delikatne muśnięcie popularnych patentów. Wśród trzynastu kompozycji wyłoniły się te wszystkie charakterystyczne pomysły stosowane przez Kingston Wall - psychodelia, acid rock, fragmenty space rocka, nieokiełznana progresja, wędrówki instrumentalne, całe mnóstwo solówek, wypuszczeń i dziwnych wtrąceń, a także dość skromna sekcja wokalna. Być może o braku sukcesu fińskiego zespołu zadecydował właśnie brak rozbudowanych wokali? Petri Walli był niezłym wokalistą, ale większość energii poświęcał gitarze. To nie oznacza, że na "III - Tri-Logy" wokale były szczególnie pożądane, chodzi raczej o wymogi bezwzględnego rynku. Problemem zespołu w sensie promocji były też mało chwytliwe tytuły albumów, a także zbyt egzotyczne grafiki, świadczące swoją drogą o fascynacjach Walliego różnymi kulturami.
Tak czy inaczej muzycy Kingston Wall, zakonspirowani w półprofesjonalnej "domowej" wytwórni Trinity, spróbowali zagrać na nosach dużych wytwórni. Promocja "III - Tri-Logy" została przeprowadzona dość profesjonalnie. Przedpremierowo wypuszczono singiel, a także nagrano teledysk do utworu "Another Piece Of Cake". W tym niskobudżetowym, rozmytym obrazie daje się zauważyć dzikość charakteru zespołu, będącą jednocześnie ilustracją pasji oraz inspiracji muzyków, przede wszystkim Walliego. O pomyślności "III - Tri-Logy" musiały też świadczyć inne elementy - syntezatory autorstwa Kimmo Kajasto, które trochę popularyzowały kompozycje zespołu, kilka egzotycznych instrumentów nadających grupie folkowy posmak, a także utwór "The Real Thing". To najlepsza z wielowątkowych kompozycji formacji, osiemnaście minut f-e-n-o-m-e-n-a-l-n-e-g-o klimatu poprowadzonego niczym wytrawna opowieść cenionego pisarza. Do odpowiedniego nastroju wprowadziły narastające wokale i gitary Walliego, a ciarki na skórze automatycznie wywołały solówki saksofonowe Sakari Kukko. To był strzał w dziesiątkę! Utwór wschodził, eksplodował i zachodził, jak inteligentna progresywna suita. Do dziś to numer, który moim zdaniem powinien znajdować się na liście najważniejszych wielowątkowych nagrań w rocku progresywnym.
Niestety krążek skazany na sukces, a co najmniej na uznanie wśród żelaznego elektoratu progresywnego, przepadł w czeluściach nieistnienia, a o jego bycie można było dowiedzieć się głównie po rozwiązaniu zespołu i śmierci Petri Walliego. Wtedy, gdy muzyką Kingston Wall zaczęły interesować się większe wytwórnie. To bardzo niesprawiedliwie, że zespół o tak wielkim potencjale zamarzł w małej Finlandii. Niepoznany i niedoceniony. Dość powiedzieć, że jedynym zagranicznym koncertem kapeli był występ niedaleko Finlandii, mianowicie w Estonii! Post mortem Walliego ukazało się jeszcze kilka wydawnictw Kingston Wall, które miały głównie charakter kompilacji i niepublikowanych utworów live, ukazała się też wcześniej wspominania biografia. Zasługi zespołu dla gatunku progresywnego i w ogóle muzyki zostały dostrzeżone przez inne kapele. The Rasmus nagrali cover utworu "Used to Feel Before", zaś Amorphis uczynili to samo z kompozycją "And I Hear You Call".
Niektórzy muzycy powiązani z Kingston Wall od czasu do czasu spotykają się, aby pojammować ku pamięci Petri Walliego. Wielkiego wirtuoza muzyki progresywnej. Słyszy się też różne spekulacje na temat jego śmierci. Mówi się o kłopotach z dziewczyną albo różnych zachwianiach w jego osobowości. A może chodziło o to, że zanim skoczył z wieży kościoła w Töölö najpierw pękło mu serce, które biło też dla Kingston Wall?
Konrad Sebastian Morawski
konrad.morawski@wp.pl