Jesienią 1994 roku świat jeszcze nie wstrzymywał oddechu na wieść o kolejnym albumie studyjnym Dream Theater. Decyzję o odejściu z zespołu podjął Kevin Moore.
Amerykańscy prog metalowcy znajdowali się wtedy w fazie rozkwitu, budowali bazę fanów, metodycznie wyznaczali nowe standardy w muzyce progresywnej, ale okres przed premierą trzeciego albumu studyjnego zatytułowanego "Awake" nie był łatwy dla zespołu. Na świecie wciąż nieźle trzymał się grunge i melodyjny rock, a rynek zalewała nowa fala heavy metalu. Największym zmartwieniem Dream Theater było jednak niespodziewane odejście z zespołu wirtuoza instrumentów klawiszowych Kevina Moore'a, który swą szokującą decyzję zakomunikował kolegom jeszcze przed premierą "Awake". Dlaczego Kev wybrał taką drogę?
Muzycy Dream Theater różnymi metodami próbowali zatrzymać Moore'a w zespole. Do tracklisty "Awake" włączyli napisany przez niego utwór, skądinąd rewelacyjny "Space-Dye Vest", który pierwotnie miał nie trafić na krążek. Okazało się jednak, że niepodzielnie panujący w grupie John Petrucci i Mike Portnoy za późno zdecydowali się skorzystać z talentu Moore'a. Owszem, jego wkład w dwa poprzednie albumy formacji - "When Dream and Day Unite" z 1989 roku i kultowy "Images and Words" z 1992 roku - był widoczny. Na debiucie Dream Theater muzyk brał udział w komponowaniu większości utworów, a do dwóch napisał słowa. Skala jego wpływu wzrosła na kolejnej płycie, gdzie Moore był aktywnym członkiem procesu kompozycyjnego, a także napisał lub współtworzył słowa do czterech utworów, w tym rewelacyjnego "Pull Me Under". Jednak utalentowany klawiszowiec pragnął czegoś więcej. Uzasadnienie znajduje tu nieco kolokwialne, acz piękne porównanie do ptaka zamkniętego w klatce. Moore pragnął rozwinąć swoje skrzydła ku wolności twórczej.
Koledzy z kapeli zauważyli fascynacje Kevina nurtami, które nie były domeną Dream Theater. Niektórzy pewnie zastanawiali się, czemu Moore nie zdecydował się na zorganizowanie pobocznego projektu, gdzie mógłby realizować swoje fascynacje twórcze, jednocześnie pozostając w grupie. Tyle, że Kev nigdy nie był człowiekiem zdolnym do półśrodków. Jeśli się w coś zaangażuje to oddaje temu całe serce. Tak jak było z jego solowymi albumami nagrywanymi pod szyldem Kevin Moore i Chroma Key. O ile jeszcze krążki "Music Meant to Be Heard" z 1995 roku i "This is a Recording’ z 1999 roku były dosyć surową ilustracją fascynacji muzycznych Moore'a, o tyle kego kolejne dzieła rozwinęły owe fascynacje do fenomenalnego poziomu.
Zanim o nich napiszę chciałbym wyjaśnić ową surowość, która w tym przypadku nie oznacza niczego negatywnego. Dziś za oba wspomniane krążki trzeba zapłacić ogromne pieniądze pod warunkiem, że ktoś okaże się na tyle łaskawy by je sprzedać. Te nagrania to wystarczająca odpowiedź na pytanie, dlaczego Moore zdecydował się odejść z Dream Theater. Jest to bowiem muzyka subtelna, bardzo mocno osadzona w elektronice, wrażliwa w każdym znaczeniu tego słowa... po prostu piękna, ozdobiona zresztą w dwóch fragmentach wokalami Tori Amos i Björk. Utwór "Space-Dye Vest" zawarty na "Music Meant To Be Heard" różni się od wersji znanej z "Awake", śpiewa w nim sam Kev, ale trudno obie wersje wartościować. Ta nagrana przez Moore'a ilustruje, jak dalekie były jego oczekiwania muzyczne od oczekiwań Dream Theater. Oba krążki (przede wszystkim "Music Meant to Be Heard") mają w sobie też charakterystyczne brzmienie, które może przywoływać naturalne skojarzenia ze wspomnianą surowością.
Jeszcze przed premierą "This is a Recording" światło dzienne ujrzał pierwszy album Moore'a pod szyldem Chroma Key. Wydany w 1998 roku "Dead Air for Radios" jest w mojej ocenie autentyczną ilustracją wolności muzycznej. Kev zarejestrował dzieło pełne niezwykłych klawiszowych improwizacji, materiał intymny, pod wieloma względami trudny i oddalony od progresji, ale mający w sobie często niełatwą do osiągnięcia magnetyczność. Moore'a w nagraniach wsparli perkusista Mark Zonder, gitarzysta Jason Anderson i basista Joey Vera, których nie uświadczymy na kolejnym albumie Chroma Key "You Go Now" z 2000 roku. Wtedy bowiem trwał już turecki okres twórczości byłego klawiszowca Dream Theater.
W każdym razie debiut Chroma Key był czymś wielkim. Utwory takie jak "Undertow" czy "On The Page" były jak odczytywanie pamiętnika prowadzonego przez muzyka. Kolejne krążki projektu - wspominany "You Go Now" i wydany w 2004 roku "Graveyard Mountain Home" - nawiązywały do debiutu, ale zarazem charakteryzowały się minimalizmem, który stał się nieodłączną częścią solowych albumów Moore'a. Nie słychać tego jeszcze wyraźnie na poruszającym "You Go Now", ale nagrany z tureckim wsparciem instrumentalnym "Graveyard Mountain Home" pokazuje Kevina, który w swych elektronicznych pomysłach ociera się nawet o wyciszony ambient. Tak też zresztą było w kolejnych nagraniach sygnowanych jego imieniem i nazwiskiem, tj. "Memory Hole 1" z 2004 roku (nagrany w szlachetnym celu dla Radio For Peace International), "Ghost Book" z 2004 roku (to soundtrack do tureckiego horroru pt. "Okul" w reżyserii Yağmura Taylana i Durula Taylana), a także "Shine" (kolejny soundtrack, tym razem do filmu "Küçük Kiyamet"). Sporo tego tureckiego, prawda?
Kevin Moore urodził się 26 maja 1967 roku w Nowym Yorku. Przed czterdziestką zamieszkał jednak w Stambule. To dosyć egzotyczny kierunek dla Amerykanów, szczególnie z Long Island. Nie wiem jakie motywacje pchnęły muzyka, aby przenieść się do Turcji, być może chodziło o kolejną próbę poszukiwania nowych fascynacji? Albumy nagrane w Stambule dowodzą, że Kev podjął starania skierowane ku sięgnięciu muzycznej ascezy. Tam też rozwinął inne zainteresowania, stając się producentem radiowym w Açık Radyo. Równocześnie wraz z gitarzystą Fates Warning Jimem Matheosem powołał do życia projekt pod nazwą OSI, który okazał się wyborną mieszanką rocka i metalu progresywnego z elektroniką. Dotąd pod szyldem OSI ukazały się cztery duże albumy, tj. "Office of Strategic Influence" (2003), "Free" (2006), "Blood" (2009) i "Fire Make Thunder" (2012), a także mały album "re:free".
Nie ma co ukrywać, że OSI przywróciła Moore'a na afisze medialnego zainteresowania. Duet z Matheosem pozwolił eksplorować pomysły Keva, ale jednocześnie powrócić też na progresywne tory. W zespole udzielało się wielu wybitnych muzyków, m.in. Mike Portnoy, Steven Wilson, Mikael Åkerfeldt, Tim Bowness i Gavin Harrison. Każdy z krążków tego projektu dostarczył znakomitą dawkę muzyki, która wpłynęła odświeżająco na przebrzmiały gatunek, a może raczej wyznaczyła granice nowego? Nie wiem komu ten projekt był bardziej potrzebny, czy znakomitemu gitarzyście Matheosowi, czy wirtuozowi instrumentów klawiszowych Moore'owi, ale pewne jest, że obu zapewnił trwanie na muzycznym piedestale. Projekt był promowany przez wielkie wytwórnie, tj. Inside Out Music i Metal Blade Records, co tylko dowodzi jego wielkiego znaczenia.
W okresie swojej błyskotliwej kariery Moore wielokrotnie współpracował z tytanami metalu progresywnego Fates Warning, m.in. przy kanonicznym albumie "Disconnected" z 2000 roku, a także angażował się w inne projekty. Dziś jest powszechnie cenionym muzykiem, który nie bał się porzucić macierzystego zespołu na rzecz realizacji własnych projektów. Kevin Moore może pochwalić się wielką spuściznę muzyczną, a także, ze względu na swoje zainteresowanie sprawami potrzebujących, wniósł wkład w społeczną sferę naszego globu. Muzyk jest dziś jednak niedoceniany, jak każdy wielki artysta za życia, ale mam nadzieję, że pod wpływem tego artykułu część osób sięgnie po jego twórczość. Wierzę, że Kev zaszczyci świat kolejnymi nagraniami, choć to wcale nie musi być takie oczywiste. Otóż niedawno wokalista Fates Warning Ray Alder wygadał się, że Moore jest aktualnie... na trzecim roku medycyny. To kolejny przykład permanentnej wirtuozerii duchowej, która czai się w jego ciele. Jako twórca osiągnął bardzo wiele, ale swe dążenia do doskonałości chce realizować jeszcze w sferze społecznej. Ambitny muzyk, niezwykły człowiek, wielki artysta.
Konrad Sebastian Morawski
konrad.morawski@wp.pl