Lion Shepherd to projekt Kamila Haidara i Mateusza Owczarka, muzyków wcześniej udzielających się m.in. w zespole Maqama. Efektem ich współpracy oraz inspiracji brzmieniami akustycznymi i etnicznymi jest album "Hiraeth", o którym rozmawiamy z gitarzystą, Mateuszem Owczarkiem.
Wywodzicie się z nieco bardziej rockowych środowisk, niż Lion Shepherd. Skąd pomysł na zrealizowanie płyty "Hiraeth"?
Kamil Haidar (wokalista, przyp. red) ma syryjskie korzenie. U niego ta orientalność jest w pełni naturalna. Na pewno wpływy muzyki wschodu można było usłyszeć w Maqamie, czy poprzednich projektach Kamila. Natomiast ja, jako fan starego rocka progresywnego, zawsze dostrzegałem i ceniłem liczne w tym gatunku inspiracje muzyką orientu. Zależało nam na wzbogaceniu elektrycznego rocka akustycznym, wschodnim instrumentarium, np. oudem, czyli bezprogową lutnią arabską.
Mimo wszystko "Hiraeth" jest gitarowym albumem.
Z mojego punktu widzenia nie tylko rozszerzyliśmy naszą twórczość w stronę brzmień wschodu, ale zahaczyliśmy też o sporo rockowych brzmień. Na albumie gram na gitarze 7-strunowej. Nie jest to też współczesne brzmienie typowe dla "siódemek", czyli djentu i podobnych gatunków.
Jak wyglądał proces twórczy?
Całą płytę napisaliśmy w domu, na komputerze. W dużej mierze była to praca z wirtualnymi instrumentami. Praca w studio polegała na podmienianiu starych śladów nowymi. Zaczęliśmy od nagrań bębnów, następnie przeszkadzajek, itd. Partie nagrane w studio były bardzo podobne do pierwowzoru.
Czy "Hiraeth" jest koncept albumem?
Po części tak, ale przed nami jeszcze kawałek drogi, zanim uzyskamy to, co byśmy chcieli nazwać koncept albumem. Udało nam się uzyskać spójność mimo szerokiej rozpiętości brzmienia. Dla mnie płyta powinna być opowieścią, jak film, czy książka. Powinno być tak, że jak ją odpalisz, to jej słuchasz, póki się nie skończy. Przerywanie w połowie nie mieści mi się w głowie.
Jesteście ambitni...
Ta płyta zaskoczyła nas samych. Została bardzo pozytywnie przyjęta, ma dobre recenzje, świetnie się sprzedaje. Mam nadzieję, że z drugim albumem pójdziemy jeszcze kilka kroków do przodu. Mamy dużo planów i wiemy, co chcemy osiągnąć.
Z jakich instrumentów korzystałeś w studio?
Głównym instrumentem na tej płycie jest 7-strunowy Ibanez z custom shopu, bardzo zbliżony do Les Paula. To ciekawa konstrukcja i inna od typowych "siódemek", nie jest to wyścigówka. Nagrywałem też na Gibsonie Les Paul Studio, w kilku miejscach przewinął się Stratocaster. Większość partii została nagrana na wzmacniaczu Cornford MK50H z dedykowaną kolumną 4x12. Resztę zarejestrowałem na Fractalu. Gitary akustyczne to 12-strunowy Ibanez z lat ’70 i Taylor. Do tego wcześniej wspomniany oud.
Znalazłeś swojego "świętego Graala"?
Nie wiem, czy kiedykolwiek znajdę. Bardzo lubię grać na Les Paulu, również na Stratocasterze. Nie wydaje mi się, by można było połączyć te brzmienia w jednym instrumencie. W gitarze chodzi też o sposób obcowania z nią. Wolę, gdy gitara nie jest doskonała i trzeba z nią odrobinę walczyć. Każda wymaga odrębnego podejścia.
Na żywo wolisz wzmacniacz i pedalboard, czy Fractal?
Myślę, że na jednym i drugim można osiągnąć dobre efekty. W zespole poszliśmy w stronę "cyfry" z powodów logistycznych, na scenę wjeżdża tylko jeden rack. Ale i nie tylko - chodzi o klarowność brzmienia, ponieważ mikrofony nie wyłapują hałasu z paczek. Za każdym razem w linię wchodzi ten sam sygnał. Staramy się, by z koncertu na koncert wszystko, co dociera do miksera, brzmiało identycznie.
Wygrana w konkursie "Solo Życia" otworzyła Ci drogę na większy muzyczny świat.
W zasadzie otworzyła drogę na wszystko. Analizując różne sytuacje z moją muzyczną działalnością, dochodzę do wniosku, że każda z nich ma związek z wygraną "Solo Życia". Do Maqamy dołączyłem też dzięki niej, to chłopaki mnie tak namierzyli. Również przygoda ze Zbyszkiem Hołdysem. To bardzo ważna rzecz w moim życiu. Na "Solo Życia" przyjeżdżam co roku, by spotkać się z muzykami. To jest święto gitary, niepowtarzalna atmosfera, super jam sessions i okazja do pogadania z kolegami o muzycznych gratach (śmiech).
Czym wg Ciebie charakteryzuje się dobre solo?
Przede wszystkim chodzi o emocje. Istotne wg mnie jest też dawkowanie dynamiki. Wielu gitarzystów próbuje od razu pokazać jak najwięcej patentów. Patenty z jednej strony nam pomagają, a z drugiej - jest to swego rodzaju oszustwo. Coś, co tak naprawdę nie wypłynęło od nas w trakcie grania solówki, tylko taki "zapychacz".
A jakie jest Twoje podejście do shredu?
Dawno temu szybkie popisy na gitarze przestały być dla mnie jakimkolwiek celem. Kiedyś dużo pracowałem nad techniką, czy prędkością. Teraz te proporcje się zmieniły. Na pół godziny spędzone na kostkowaniu w absurdalnych tempach, cztery razy więcej czasu poświęcam na np. ćwiczenia artykulacyjne. Często lepsze są te trzy dźwięki, niż trzydzieści. Wiadomo, zależy to też od tego, jakie są to dźwięki, bo jest wiele solówek w zabójczych tempach, które uwielbiam i wywołują ciary. Shred powinien być gdzieś pod koniec tej całej gitarowej wyliczanki.
Czujesz się spełniony w Lion Shepherd?
Jak najbardziej. Lion Shepherd to rzecz, która mnie bardzo rozwija. Przez ten projekt zacząłem badać instrumenty akustyczne. Gra w zespole stała się dla mnie bardzo ważna. Chodzi o zrobienie dobrej piosenki. To jest klucz. Dobra piosenka zdaje test wtedy, gdy brzmi dobrze zagrana na gitarze akustycznej. Bardzo lubię to w niestety zawieszonym już Porcupine Tree. Każdy ich utwór można zagrać na akustyku.
Nad czym aktualnie się skupiacie, w sensie muzycznym?
Aktualnie pracujemy nad alter-ego naszego projektu - Lion Shepherd Orient Ensemble. Będzie to nie tyle wersja unplugged albumu "Hiraeth", tylko przearanżowane utwory na swego rodzaju orkiestrę arabską, ze stricte wschodnim akustycznym instrumentarium. Myślę, że będzie to wielki krok w rozwoju zespołu.
Rozmawiał: Wojciech Margula