Panuje przekonanie, że kiedy kobieta sięga po gitarę, zazwyczaj powstają łagodne piosenki o miłości. Opcjonalnie, może to być również country. Bohaterką tego wywiadu, jest jednak dama, która z całą stanowczością buntuje się przeciwko stereotypom.
Towarzyszy jej niespotykany groove i synkopowane rytmy. To Electric Lady - prywatnie Tereza Hrubanová - gitarzystka obsesyjnie zakochana w funk’u…
Rozmawiał: Jan Militky
Wywiad dzięki uprzejmości magazynu Muzikus (http://www.muzikus.cz/homepage/)
Jak zaczął się twój romans z muzyką funk? Opowiedz co nieco o swoich ulubionych wykonawcach.
Wszystko potoczyło się samo. Zaczynałam od Jimi’ego Hendrixa, choć tak naprawdę, przez ostatnie lata muzyka, której słucham najwięcej to: Jamiroquai, James Brown, Maceo Parker, Stevie Wonder czy Incognito. Ostatnio miałam fazę na Bee Gees i Dirty Loops. Moim największym idolem jest jednak Michael Jackson. To anioł współczesnych czasów. Jego dusza pozostanie wieczna! Kocham funk, za ten niepowtarzalny groove i niesamowitą dawkę pozytywnej energii. U mnie, działa to dokładnie tak samo jak u metalowców, którzy odnajdują przyjemność w ciężkich brzmieniach, przesterach i śmierci (śmiech). Tyle tylko, że moja miłość to funk, czyli: czyste brzmienie gitar i piękne melodie.
Kiedy faceci sięgają po gitarę, większość marzy o wielkiej karierze gwiazdy rocka. Wielokrotnie widać to na scenie i podczas współpracy z takimi indywidualnościami. Jestem ciekaw, jak widzisz to z perspektywy kobiety? Masz podobne priorytety?
Nie mam pojęcia jak widzą to dziewczyny, ponieważ w życiu nie spotkałam żadnej, która potrafiłaby zagrać porządną solówkę. Domeną płci pięknej są raczej podstawowe akordy, którym towarzyszy śpiew. Panie odnajdują się zazwyczaj w muzyce country lub folk albo pozują na pop-rockowe gwiazdeczki. Jedyną gitarzystką, która naprawdę mnie zaintrygowała była Malina Moye, którą poznałam podczas Thanks Jimi Festival. I nawet w jej przypadku, nie byłam pewna, czy babka dobrze odnajduje się na gitarze prowadzącej. Inne, świetne gitarzystki, znam tylko z telewizji. Uwielbiam Jennifer Batten i Orianthi. Obie grały kiedyś z Jacksonem.
Podczas koncertów, jednocześnie śpiewasz i grasz partie rytmiczne. Jak udaje ci się to połączyć? Czy z którąś rolą identyfikujesz się bardziej?
Po prostu gram. Wymyślam melodię, rozwijam ją i cały czas pracuję z akompaniamentem. Do tego dochodzą pewne frazy i elementy rytmiczne. Później wszystko rejestruję i uczę się z gotowego nagrania. Przywiązuję dużą wagę do szczegółów. Wszystko musi mieć odpowiedni puls i groove. Podczas komponowania, rytm jest dla mnie najważniejszy. Czasami miesiącami uczyłam się tego co wymyśliłam, żeby zabrzmiało to tak, jak na nagraniu. Obecnie cały ten proces przebiega nieco szybciej. Wystarczy dobre zgranie obu półkul mózgu, odpowiedni feeling, właściwe ułożenie palców na gryfie, no i śpiew. A najważniejsze, w tym wszystkim jest to, żeby grać prosto z serca! (śmiech). Chyba nie potrafię tego inaczej wyjaśnić.
Czy gdyby ktoś określił twój rytmiczny styl gry jako męski, odebrałabyś to jako komplement? Ten konkretny feeling, rzadko wychodzi spod damskich palców…
Oczywiście. Sam fakt tego, że ktoś w ogóle mówi o moim stylu gry jest komplementem samym w sobie (śmiech). Rytmicznego akcentowania nauczyłam się od wszystkich tych facetów, których muzyka od zawsze była dla mnie inspiracją. Nie jest więc tajemnicą, że w pewien sposób ukształtowali mój styl. Mam tylko nadzieję, że w tym całym "męskim graniu", jestem choć odrobinę oryginalna (śmiech).
Osobiście, w twojej muzyce, słyszę dużo Hendrixa. Sama zresztą o nim wspomniałaś. Na ile jego wpływ jest obecny w tym co tworzysz teraz?
Od zawsze byłam zafascynowana tą postacią. Kiedyś miałam nawet zespół grający kawałki Jimiego. Nazywaliśmy się Fairy Tales & Dirty Nails. Wydaje mi się jednak, że obecnie nie czerpię już tak wiele z jego twórczości. Przede wszystkim, nie jestem wirtuozem jeśli chodzi o solówki. Obecnie, skupiam się głównie na melodii, funkowym zacięciu, akordach, określonych motywach muzycznych i groovie.
Na twój styl wpływa również określone brzmienie. Grasz na lampowych piecach i analogowych efektach. Opowiedz nam o swoim sprzęcie.
Wzmacniacz z którego korzystam to Fender Bassman. Nie jest to jednak oryginalny model, tylko kopia. Podpinam go do kolumny 4x10. To bardzo uniwersalny zestaw, który sprawdza się zarówno na scenach klubowych, jak i na festiwalach. Jeśli chodzi o analogowe efekty, które posiadam w moim pedalboardzie, są to: RC booster, Hofner chorus, Fender Malmsteen Overdrive a także dwie kostki T-rex: Mudhoney i Replica Delay. Te ostatnie są jednak w połowie efektami cyfrowymi. Stroik Boss z którego korzystam, również nie jest analogowy. W istocie nie to jest, tak naprawdę, najważniejsze. Niezależnie od tego co jest cyfrowe a co nie, ten zestaw kostek, jest po prostu bezkonkurencyjny. Dawniej, faktycznie uważałam, że analogowy sprzęt jest znacznie lepszy. Obecnie, wiele cyfrowych efektów potrafi wypaść korzystniej. Tak naprawdę i tak najważniejsze jest odpowiednie połączenie poszczególnych kostek i porządne źródło mocy.
W Stanach Zjednoczonych, nagrałaś album z Kirkiem Covingtonem. Jak wyglądały poszukiwania muzyków, których zaprosiłaś do współpracy. Kto pojawił się na tej płycie?
To Kirk zaprosił mnie do współpracy, więc wszyscy muzycy byli już na miejscu. Podczas mojego pobytu w USA zarejestrowałam trzy utwory. W czasie nagrań towarzyszyli mi: Kirk (perkusja), Carter Arrington (gitara solowa) i John Fremgen (bas). Reszta materiału została zrealizowana w Czechach, z udziałem mojego zespołu. Na basie zagrał Marek Cába a na perkusji Marek Sobotka. Gościnnie, pojawił się również Jan Lichtenberg. Wokale, gitary i klawisze zostały skomponowane i zarejestrowane przeze mnie.
Kto był odpowiedzialny za miksy?
Miksy zrealizowano w miejscowości Klatovy, w studio Exavik. W produkcji pomagał nam Milos Besta z zespołu Asmodeus. Za swoją płytę zdobył on nagrodę Andel, którą można porównać do czeskiego odpowiednika Grammy. W zamian za jego nieocenioną pomoc, nagrałam dla niego kilka partii wokalnych. Tylko jeden utwór zmiksowany został w Nowym Jorku. Chodzi o "Confusion". Czy twój wyjazd do USA łączył się w jakiś sposób z tym, że zostałaś oficjalną twarzą Fendera? Przy okazji, mogłabyś opowiedzieć nam coś o instrumencie, który dostałaś. Tak, te wydarzenia faktycznie mają ze sobą związek. Kiedy okazało się, że jadę do Stanów Zjednoczonych, nagrywać z Kirkiem, marka Fender zareagowała bardzo szybko. Dostałam gitarę American Standard Telecaster z całym osprzętem i pięknym futerałem. To niesamowity instrument z najwyższej półki, który zachwyca zarówno designem, jak i topowym wykonaniem. I właśnie w ten sposób, jako jedyny muzyk w Czechach, otrzymałam zaszczytny tytuł Official Fender Artist. Cóż więcej mogę powiedzieć na temat tej pięknej gitary… Na początku bałam się, że nowy instrument, prosto z fabryki, nie będzie miał swojego unikalnego charakteru. Byłam zaskoczona, kiedy okazało się, jak wielki wpływ na brzmienie ma sama "decha". Drewno musi jeszcze trochę popracować, ale już teraz mogę wam powiedzieć, że niedługo będzie to naprawdę potężna gitara (śmiech). W tym modelu, najlepsze funkowe brzmienie, które od zawsze było moim ulubionym, uzyskuje się w środkowej pozycji. Całe życie, słuchając płyt z całego świata, zastanawiałam się, skąd bierze się taki "sound". Teraz już wiem, bo mam ten wspaniały instrument na własność. Polecam każdemu, kto rozgląda się za nową gitarą!
Opowiedz o swoich najbliższych planach.
Pomysłów mi nie brakuje. Wszystko zależy od tego jak wiele osób pojawi się na koncertach i czy będziemy mogli pozwolić sobie na dalsze podróże. W wakacje graliśmy na czeskim festiwalu Sumava Rocks, było też kilka koncertów w Paryżu. To wszystko daje nam niesamowitą energię. Planujemy nagrać teledysk, tworzyć kolejne piosenki i wydać nową płytę. Chcielibyśmy powiększyć zespół i grać więcej koncertów. Przy okazji chciałabym, żeby ludzie przestali traktować serio to wszystko co serwują nam media. "Peace and love" kochani!
Rozmawiał: Jan Militky
Wywiad dzięki uprzejmości magazynu Muzikus (http://www.muzikus.cz/homepage/)