Jego głos potrafi stopić lodowate serca - to sztuka, która udaje się tylko największym artystom. Pisanie piosenek zawiodło go na wielkie światowe sceny, przyniosło mu platynowy album oraz zapewniło szereg prestiżowych nagród. Krążą plotki, że nawet potrafi coś zagrać na gitarze…
Rozgardiasz związany z trasą Jamesa Baya po Europie właśnie się rozpoczął. Członkowie zespołu sprawdzają swoje telefony i godziny soundchecku, podczas gdy ekipa techniczna wspina się po rusztowaniach do samego sufitu, żeby zawiesić światła, głośniki i resztę sprzętu koncertowego. Za kulisami nasz bohater, pozuje do zdjęć trzymając gitarę ’66 Epiphone Century między butami Chelsea Dr Martensa, i chowając twarz za szerokim rondem kapelusza, zwanego fedorą.
Wkrótce wyruszamy razem na soundcheck. Po pustym audytorium rozlegają się płaczliwe dźwięki bluesowej P-90. Od razu słychać, że Bay jest znakomitym i utalentowanym gitarzystą. Na scenie stoi pięć gitar - po jednej dla Andy’ego Cortesa (keyboard, gitara) oraz Jacka Duxbury’ego oraz trzy dla Jamesa. Wciąż trudno ci uwierzyć, że to poważny muzyk?
"Świetnie się bawię, mając możliwość śpiewania i pisania własnej muzyki" - opowiada z radością Bay, kiedy zaczynamy rozmawiać po próbie. "Moja gitarowa przeszłość? Zaczynałem, jako gitarzysta, jednak pod skórą, czułem od początku, że śpiewanie jest mi pisane. To dopiero jestem cały ja" - kontynuuje. "Odnoszę sukces i otrzymuję różne nagrody, ale prawda jest taka, że nigdy by mnie tu nie było, gdybym nie zaczynał od grania na gitarze. Jedną z najfajniejszych rzeczy, jakie przydarzyły mi się w tym roku było to, że stopniowo coraz więcej gitarzystów przekonało się do mojej muzyki. Wiesz, niespodziewanie podchodzi ktoś do ciebie, z tłumu, na parkingu, albo w jakimś innym miejscu i mówi - człowieku, gitara dziś wymiatała! - A mały jedenastoletni chłopiec we mnie traci głowę z radości, słysząc takie słowa. Powtarzam, nie byłoby mnie tutaj, gdyby nie gitara".
Jak to jest zajść tak daleko w tak krótkim czasie? "Muszę powiedzieć, że ja czuję się z tym wspaniale" - śmieje się Bay. - "Wciąż trudno mi w to uwierzyć, ponieważ, jako dzieciak brzdąkający na gitarze, byłem dość nieśmiały. Pewnie wciąż jeszcze jestem nieśmiały, ale teraz granie wydaje się jedyną rzeczą, którą zawsze chciałem robić. Kiedy miałem dziewięć lat i oglądałem ‚Moonwalker’ Michaela Jacksona, Eric Clapton ‚Unplugged’ albo Queen podczas koncertu Live Aid, albo jeszcze coś innego, wyobrażałem sobie, co czują ci ludzie na scenie, co przeżywają, jak to jest. A potem biegłem do swojego pokoju, włączałem nagrania i tańczyłem przed lustrem. Teraz to wszystko wydaje się jakieś kosmiczne. Kiedy na przykład Ronnie Wood wchodzi na scenę podczas koncertu w Brixton. Twojego koncertu. Całkowicie nierealna sprawa - jakieś szaleństwo".
WYSTĘPY OPEN MIC
Drogę do sławy Jamesa Baya można uznać, pod każdym względem, za niespotykanie szybką. Rzadko jednak się zdarza, żeby muzyk, który - tak po prostu - pojawia się na światowej scenie, nie miał za sobą ciężkiej pracy w przeszłości. Co zatem ten młody człowiek robił pięć lat temu? "Błądziłem między graniem mocno akustycznym, pisaniem piosenek, a żegnaniem się z gitarą i szukaniem pociechy w ‚Skazanych na Shawshank’" - wybucha śmiechem. Nie grałem na gitarze elektrycznej, ponieważ uważałem, że moje piosenki nie były wystarczająco dobre. Dorastałem, sikając w majtki na samą myśl o ‚From the Cradle’ Claptona, ‚Mad Dogs & Englishmen’ Joe Cockera, czy ‚Exile on Main’, albo ‚Texas Flood’. Tak mocno się w to zanurzyłem, że musiałem wrócić na powierzchnię i na nowo odkryć muzykę, odkryć w niej coś innego. Okazało się, że ta nowość to dla mnie piosenki".
"Rwałem sobie włosy z głowy i głowiłem się nad tym, jak pisać coraz lepsze piosenki" - kontynuuje. - "Piosenki, które ludzie chcieliby słuchać w kółko, które śpiewaliby w pubie, w klubie i na koncercie. Czułem, że muszę przejść pewien cykl - napisać dobry utwór na akustyku, zaśpiewać i zagrać na żywo - inaczej nie mógłbym posunąć się nawet na krok naprzód. Kręciłem się po całym świecie - no dobra, po Anglii [śmiech] - z akustyczną gitarą, występowałem podczas wielu nocy ‘open mic’, pisałem, pracowałem i dużo się uczyłem".
Przypuszczalnie może to być dość niewdzięczne doświadczenie - zdobywanie publiczności, która przychodzi jedynie ze względu na występujących znajomych. "Czasem rzeczywiście tak było" - przyznaje James. - "Jednak sporo mnie to nauczyło. Podczas występów tego typu grałem własne piosenki. Chciałem zobaczyć, czy ludzie zamkną się i zaczną słuchać, kiedy będę je grał. Gdyby tak się nie działo, wiedziałem, że muszę nad tymi piosenkami popracować. Gdyby słuchali tylko pierwszej części piosenki, wiedziałem, że muszę poprawić drugą część. W ten sposób pracowałem".
Większość autorów i wykonawców piosenek nie zachowuje się w ten sposób, ponieważ podejście tego rodzaju wymaga wiele odwagi i pokory z ich strony. "Cóż, łatwiej jest być dla siebie raczej pobłażliwym, niż krytycznym" - przyznaje Bay podsumowując naszą wypowiedź. - "Dość łatwo jest powiedzieć sobie, że prawdopodobnie napisałem najlepszą rzecz, jaką słyszano na świecie. Jednak słowo prawdopodobnie nie oznacza, że to pewnik. To nie ja zakupię swój album dwieście tysięcy razy. Nie mam nawet tylu pieniędzy! Żeby moją płytę kupiło kilka setek tysięcy ludzi, musiałem napisać wystarczająco dobre piosenki".
A co z pracą i zarabianiem na życie, kiedy czas poświęca się na pisanie piosenek? "Milion prac w barach" - wzdycha. - "Bar za barem, byłem zwalniany, albo proszono mnie o odejście ponieważ najwyraźniej nie miałem do tego serca. Cóż, nie zamierzałem mieć, chodziło mi tylko o zarobienie kasy na wyjazd do Londynu, gdzie odbywają się najbardziej przyzwoite i sensowne wieczory ‘open mic’. Kilka lat spędziłem w Brighton, gdzie naprawdę świetnie się bawiłem, uczyłem, robiłem wszystko, żeby odnaleźć coś, co zadziała przed publicznością. Dowiadywałem się również co nie działa. Wróciłem do rodzinnego Hitchin, gdzie zatrudniłem się w wielu barach… Pomału udawało mi się tam również grać. Sprzedawałem swoją epkę za jednego funta i nawet udało mi się sprzedać sporo egzemplarzy. Potem jednak rozdawałem je za darmo, żeby się reszty pozbyć. Przez cały ten czas pracowałem, a każdą wolną godzinę dnia i nocy wykorzystywałem na pisanie i krytykowanie każdego najmniejszego pomysłu!"
MOJE RODEO
W drodze, jaką Bay przeszedł od nocnych występów ‘open mic’ do statusu artysty zdobywającego szereg nagród, muzykowi towarzyszył przyjaciel z dzieciństwa, Tom Peel. Kumpel z podstawówki wziął na siebie głównie obowiązki basisty. Czyżby muzyczni bracia? "Dziękuję, że o to pytasz" - twarz Jamesa, który zawsze chętnie promuje swoich muzyków, rozjaśnia się w uśmiechu. - "Dorastaliśmy razem, właściwie dorastaliśmy też razem muzycznie. Jakimś zrządzeniem losu zawsze byliśmy bliskimi kumplami. Nasza przyjaźń jednak zaczęła się jeszcze przed graniem na gitarze, przed muzyką. Potem, kiedy obaj zakochaliśmy się w gitarze, stała się dużo, dużo głębsza. Pamiętam, jak siedzieliśmy z gitarami i z kilkoma innymi chłopakami, i zaczęliśmy mówić o założeniu zespołu. Spytałem Toma czy chce grać na basie, a ponieważ prawdziwy z niego żołnierz, odpowiedział, że chce. Każdy wie, że taki facet, który odpowie twierdząco na tak postawione pytanie może, równie dobrze, zostać basistą do końca życia. Tom gra na gitarze na nagraniach, a także na żywo. Jest i basistą i gitarzystą - jak widać to się sprawdza. Mogę powiedzieć, że to mój najlepszy przyjaciel. Jeśli myślisz o podróżowaniu po całym świecie - miejmy nadzieję do końca życia - to dobrze jest mieć przy sobie kogoś bliskiego. Zdradzę jeszcze najnowszego newsa: dosłownie kilka dni temu, w Brighton, Tom kupił przecudownego Gibsona EB-2 z 1962 roku. Wszyscy zrzuciliśmy się z naszych dniówek, żeby mógł go kupić".
Pytamy o pojawiające się utrapienia i kompromisy, z jakimi muszą się borykać artyści odnoszący wielki sukces. Czy James kiedykolwiek musiał zmierzyć się możliwością utraty swoich muzyków i zatrudnienia sesyjnych? "Nie, jeśli o to chodzi, jestem stanowczy i twardy" - odpowiada i dodaje kilka słów rady dla tych, którzy rozpoczynają swoją przygodę w branży muzycznej. - "Trzeba być inteligentnym i sprytnym - dużo wcześniej, niż możesz przypuszczać, że to potrzebne. Będziesz wtedy wiedział kiedy warto się uprzeć i postawić na swoim, a kiedy trochę odpuścić. Są takie rzeczy, które nigdy się nie zmienią, między innymi to, że będę pracował z tymi ludźmi, z którymi chcę pracować, a nie z tymi, których chciałby wybrać management, albo wytwórnia, bo wyglądają lepiej, albo są w odpowiednim wieku, albo cokolwiek innego. Wygląd nie ma brzmienia - brzmienie musi brzmieć". "
Jestem przede wszystkim muzykiem, śpiewanie i pisanie piosenek przyszło później" - ciągnie, chcąc wyjaśnić, co ma na myśli. - "Szalałem kiedyś za ulubionymi zespołami, wyszukiwałem o nich informacje, czytałem i dowiadywałem się mnóstwa rzeczy. I co się okazuje? Nie ważne czyj to statek, nie ważne kto nim sterował. To tak, jakbyś oglądał rodeo Micka i Keefa, albo rodeo Erica - oni wszyscy są muzykami, nie gwiazdami popu. To oni decydują z kim chcą tworzyć brzmienie i muzykę, które gra im w sercach. Chcę być taki, jak Eric. Taki, jak Stonesi. To ja chcę dyktować warunki. Musisz wiedzieć, kiedy trzeba postawić na swoim".
STILL GOT THE BLUES
Dźwięki, które Bay wydaje ze swojej gitary są wyjątkowe. Ich korzenie sięgają klasycznego rock and rolla, bluesa i soulu, a pomimo tego doskonale wpisują się we współczesną muzykę. Obserwując siedzącego naprzeciwko Baya, grającego akordy na jednym ze swoich Epiphone’ów Century, jedno pytanie przychodzi nam natychmiast do głowy: Czy jego strój jest obniżony do D?
"Tak, całość gramy w ten sposób" - potwierdza Bay. - "Dlaczego? Cóż, dlatego, że lubię otwarte akordy. Lubię C, G i wszystkie progresje, trochę w stylu country. Jednak lepiej śpiewam w B♭niż w C - to dla mnie lepsza skala. Podobnie jest z D i Dm w porównaniu z E i Em. Uwielbiam te skale gitarowe: E i A, są cudowne, ale śpiewam lepiej w innych tonacjach".
Zakładam, że to oznacza inne ustawienia gitarowe? "Tak, zdecydowanie potrzebuję twardszych strun [włącznie z owijaną struną G]. Najlżejsze, jakich używam to 0.012, czasem zakładam też 0.013, tak, żebym wciąż czuł napięcie i miał z czym walczyć - lubię to. Nie wiem sam, jest w tym coś fajnego. Każdy, kto gra na gitarze w obniżonym stroju D, wie, że brzmienie jest naprawdę ciemne i piękne. Teraz właściwie już tego nie zmieniam". "Zacząłem obniżać strojenie właściwie dopiero wtedy, kiedy zabrałem się za pisanie piosenek i śpiewanie" - kontynuuje. "Jako dzieciak grałem tylko na gitarze i niczym innym się nie przejmowałem. Pisanie piosenek to jednak inna bajka… Chodzi mi o to, że - oczywiście grałem wiele rzeczy, na przykład, Van Morrisona, wczesnych Stonesów, Carole King. W wyższym stroju jest mnóstwo kawałków do grania. Zajmowałem się graniem coverów muzyków, których lubiłem i którzy mnie w końcu zainspirowali do pisania własnych utworów. Gdzieś, w wieku 17 czy 18 lat zacząłem wszystko obniżać, a potem - kiedy miałem 19 czy 20 lat - wszystko już było ustawione na stałe, wiesz - naprężenie gryfu i cała reszta".
Dla młodego twórcy i wokalisty gitara Epiphone Century nie jest jakimś oczywistym wyborem, ale James jest wielkim fanem tych modeli. "To pierwsza, którą kupiłem" - odnosi się do instrumentu, z którym można go zobaczyć najczęściej. "Jest z 1966 roku. Potem znalazłem brązowy model z dwoma pickupami z 1965 roku i muszę powiedzieć, że trochę się od siebie różnią. Najwyraźniej modele z 1965 roku miały coś wspólnego z Bigsby, P-90 oraz innymi scratchplate’ami. Miałem plan, żeby znaleźć ich jak najwięcej i tworzyć kolekcję, jednak na kilku miałem okazję grać i to już nie było to samo.
"Moją główną gitarę znalazłem w sklepie muzycznym w Nowym Jorku. Pomyślałem wtedy, że znalazłem super wyglądającą gitarę elektryczną, która od razu miała drewniany mostek i owijaną strunę G. Owijaną strunę G domyślnie masz w gitarze akustycznej i jazzowej, ale generalnie w elektrycznych struna G jest nieowijana i możesz ją podciągać tak samo mocno, jak struny B i E. Ten argument natychmiast zaważył na moim wyborze, ponieważ to współgrało z moją wolą walki i podejmowaniem wyzwań w graniu. W tamtym okresie zacząłem doceniać brzmienie Jacka White’a, albo takich muzyków, jak Dan Auerbach i Black Keys, którzy naprawdę mają potężne uderzenie. Mój sposób gry jest dość energiczny, więc pomyślałem, że potraktuję ten instrument, jak gitarę elektryczną. Niestety nie mogę z tej struny wyciągnąć tak wiele, jak z innych, ale podoba mi się sama walka z nią".
"Oczywiście to gitary typu hollowbody" - mówi dalej. - "W rzeczywistości, w przeszłości nagrywałem je przez mikrofony. Struna G znów okazała się plusem w tej sytuacji - świetnie się odzywa. Nie jest to głębokie brzmienie, jak w Harmony Sovereign, czy J-200, ale fajnie jest grać na niej w domu. Gdyby pewnego dnia przyszedł ktoś do ciebie i powiedział, że grasz za głośno i masz ściszyć wzmacniacz, możesz z tą gitarą uspokoić sytuację bardziej akustycznym brzmieniem!"
Wiele osób jest zdumionych, słysząc czasem niezwykle bluesową grę Baya. Przy odrobinie szczęścia można posłuchać jego wykonania utworów BB Kinga, Erica Claptona, czy soulowych akordów do melodyjnych numerów Raya Charlesa. Jak to się dzieje, że słyszymy to tak rzadko? "Granie bluesa i soulu oraz frazowanie i łączenie wszystkich stylów to moja pierwotna inspiracja" - odpowiada Bay". - "To mój początek, z tego źródła piłem i na jego bazie się rozwijałem".
"Żeby jednak pójść o krok dalej, wejść do świata muzycznego i zostać artystą w jakimś sensie zostawiłem to i zmieniłem kierunek. Cały skupiłem się na pisaniu piosenek. Oczywiście w mojej muzyce odnajdziesz wszystkie te inspiracje, jednak chcę brzmieć nowocześnie: chcę usłyszeć się w radio. Kiedy więc minął mój czas dorastania na bluesie, spędziłem bardzo dużo czasu na zagłębianie się w pop, który oczywiście też kochałem, jako młody dzieciak. Tak, bluesowi gitarzyści i artyści, którzy wprowadzili blues do popu - Jimi Hendrix, Eric Clapton, Keith Richards, Stevie Ray Vaughan - każdy z nich był dla mnie ogromną inspiracją. Swoją muzyką udowodnili, że blues może być popularny i słuchany przez wielką rzeszę ludzi. Blues jest obecny w mojej twórczości, choć może nie w oczywisty sposób. Nagrałem jednak dopiero jedną płytę, więc możecie się spodziewać więcej na kolejnych".
ZAWSZE DO PRZODU
Z kim byś nie rozmawiał, każdy powie ci, że Bay to szczery, życzliwy i autentyczny facet. Skończył 25 lat i pomimo ogromnego sukcesu, jaki odniósł, nie zauważysz żadnego przejawu rozbuchanego ego. Spotykasz utalentowanego twórcę, znakomitego gitarzystę oraz wyjątkowego wokalistę, którego determinacja, pewność i wiara w siebie zapewniają mu na zawsze miejsce artysty. Czy jednak były takie momenty, kiedy wydawało ci się, że to wszystko się nie wydarzy?
"Masz na myśli to, czy stawiałem sobie pytania w rodzaju - czy to się kiedyś skończy? Czy kiedykolwiek wyjdę poza wieczory ‘open mic’? Czy może trzeba będzie sobie powiedzieć dość? - Może przez sekundę. Może przez tę jedną sekundę, kiedy czułem się potwornie zmęczony. Myślę jednak, że traktuję każdy moment spędzony na scenie przed słuchaczami, jakby to był koncert na Wembley. Do czasu mojego występu na Wembley - co będzie najpiękniejszym dniem w mojej muzycznej karierze - będę w ten sposób podchodził do grania".
Zanim do tego dojdzie, James zacznie pewnie pracę nad materiałem do drugiego albumu… "Myślałem o tym odkąd wyszedłem ze studia po nagraniu pierwszej płyty" - uśmiecha się. - "A było to na długo przed wydaniem albumu! Wszystko, co robiłem od tamtego dnia będzie miało wpływ na kształt kolejnego krążka. Kiedy się za to fizycznie zabiorę? Nie mam pojęcia. Realnie patrząc, myślę, że pod koniec przyszłego roku. Mam w głowie masę pomysłów, ale nie są sprecyzowane - takie inspiracje na dziś. Wciąż się rozwijam, mieszam kolory, a to oznacza, że tak wielu ludzi może słuchać mojej muzyki. To niesamowite, że mogę wciąż iść naprzód".