Tego, kim dla muzyki metalowej jest Marek, nie trzeba tłumaczyć żadnemu fanowi ciężkiego brzmienia. O jego dokonaniach w świecie przesterowanej gitary można napisać bardzo wiele. Gitarzysta zespołu Vader nie spoczywając na laurach eksploruje również inne światy jako muzyk solowy, o czym nam z nutą tajemnicy opowiada...
Co spowodowało, że Pająk wziął do ręki gitarę?
Można powiedzieć, że był to czysty przypadek albo też przeznaczenie. Zaczynałem od muzyki elektronicznej (Jarre, Vangelis), stąd też moim pierwszym instrumentem były klawisze. Kiedyś zamieniłem się z kumplem, bo on miał Defila. Gość zjarał mi organki i defil posiedział u mnie dłużej. Potem przyszła era metalu i wtedy już wiedziałem, na czym będę się realizował. Chciałem komponować muzykę, grać koncerty itd. Potem w technikum odwaliło mi już na maxa i postawiłem na jedną kartę. I oto jestem dziś.
Jak udaje Ci się pogodzić grę w tylu projektach i jeszcze wykładać w szkole?
Właściwie to sam nie wiem jak to się dzieje. Temat jest złożony i czasami faktycznie muszę się trochę nagimnastykować, aby pogodzić wszystkie sprawy. Do tego dochodzi jeszcze dom, rodzina, której też chciałbym poświęcić trochę swojej energii. Generalnie jestem pracoholikiem i muszę być w ciągłym biegu. Natomiast, mimo wielu zajęć, ostatnimi czasy postanowiłem sobie trochę ukierunkować moje życie. Odpuściłem niestety jeden ze swoich projektów, mam na myśli Amorphous, a bardziej skupiłem się na mojej przyszłości gitarzysty solowego. Wiesz, prowadzenie zespołu to bardzo absorbująca i odpowiedzialna praca wymagająca dużo czasu, którego niestety mi brakuje. Z Vaderem gramy sporo koncertów, stąd też jestem wiecznie poza domem. A ciężko jest sterować kapelą na odległość. Aktualnie jestem zaangażowany sesyjnie w 2-3 projektach. Natomiast część pracy z powodzeniem wykonuję "zdalnie" podczas podróży w trasie. Po powrocie z wojaży skupiam się przede wszystkim na rodzinie i szkole. Do tego dochodzą okazjonalne występy live i myślę, że temat mam w miarę zapięty.
Może uchyliłbyś rąbka tajemnicy dotyczącej tej przyszłości gitarzysty solowego?
Już od dawna chodzi za mną ten temat. Dotychczas realizowałem się na wielu płaszczyznach, lecz wciąż mi brakowało tej jednej rzeczy: płyty solowej. Przez lata uzbierałem bardzo dużo materiału, który zdecydowanie kwalifikuje się na tego typu projekt. Myślę, że nawet na podwójny album. Sęk w tym, że jest to bardzo pracochłonne przedsięwzięcie, wymagające dużo czasu i energii. Poza tym zależy mi, aby to było łupnięcie na polskim rynku, więc nie śpieszę się i nie chce tego robić na wariata. Wstępne założenia już są. Z początkiem roku zamierzam rozpocząć nagrania. Poza tym muszę rozejrzeć się za ewentualnym wydawcą, bo nagrać to jedno ale wydać i wypromować to drugie.
Ile dziennie zajmują Ci ćwiczenia z gitarą? Jak ćwiczysz?
Z tym bywa różnie. Kiedyś ćwiczyłem codziennie po kilka godzin. Natomiast aktualnie, kiedy prowadzę aktywne życie zawodowe z gitarą, niestety ćwiczę mniej. Co nie oznacza, że mam z nią mniejszy kontakt, wręcz przeciwnie! Gdy jestem na trasie, gram codziennie po 3-4 h w ramach wykonywania pracy. Wtedy też mam zapewnioną systematykę, ponieważ nie mam innego wyjścia… (śmiech). Przed wejściem na scenę przygotowuje się ok. 1,5 h. Streching mięśni i ścięgien. Rozgrzanie prawej ręki, aby była gotowa na 1.5 h 16tek i 32jek. Ćwiczenia na koordynacje rąk. Potem najważniejsze techniki na krótkich przykładach: staccato, legato, tapping i sweep. Na koniec ćwiczenie wytrzymałościowe oraz na koncentracje, z cyklu 1-2 etiudy klasyczne i jestem gotowy na gig. Kiedy jestem w domu bardzo często wzmacniacz mam włączony przez cały dzień. Często mam napady, że biorę gitarę i zaczynam improwizować. Lubię bawić się melodią w sposób naturalny, bez robienia jakichś rzeczy na siłę. Poza tym kilka razy w tygodniu ogrywam wiedzę w ramach zajęć z uczniami, a wtedy skupiam się przede wszystkim na teorii i precyzji. Zostawiam sobie również pewien bufor na poznawanie nowych technologii i podtrzymywanie kondycji technicznej. Z tym bardzo pomocne są materiały DVD podczas podróży. Przeglądam sobie, co się dzieje na rynku (YT) i wybieram sobie interesujące mnie elementy i je przerabiam. Na koniec czasami zdarza mi się też oglądać telewizję z gitarą w ręku. Ale raczej nie nazwałbym tego ćwiczeniem, a bardziej uzależnieniem od przewracania palcami.
Wspomniałeś kiedyś, że poza muzyką metalową zajmujesz się również klasyczną i filmową. Dalej rozwijasz się w tym kierunku?
Owszem. Trafiło mi się kiedyś zlecenie napisania muzyki dla potrzeb krótkich filmów konkursowych z okazji Roku Chopinowskiego. Zinterpretowałem na gitarę dwa Mazurki, Etiudę nr 8 i Nocturn. Aktualnie pracuję nad świeżym projektem z bardzo utalentowaną flecistką. Nie chcę teraz zdradzać szczegółów, ale planujemy, aby było bardzo gitarowo i bardzo klasycznie. Jeśli to wypali to będzie to duże wydarzenie.
W jaki sposób powstają Twoje kompozycje?
Najważniejszy jest pierwszy riff. To on zazwyczaj wyznacza kierunek i charakter utworu. Gdy mam takowy riff, staram się go w miarę właściwie sklasyfikować i ustalam, czy będzie to zwrotka czy refren. Potem bardzo często od razu dopisuję na komputerze hipotetyczne pomysły na bębny i sprawdzam który "groove" najlepiej się sprawdza. W tym oto momencie mam już pewien pogląd, w jakich klimatach obracać się będzie utwór. Później zaczynam szukać drugiego riffu, który będzie albo rozwinięciem, łącznikiem lub też drugim głównym riffem. Zdarza się też, że zaczynam pisać utwór od wprowadzenia a potem dochodzi główny element, pod który dopasowuję resztę. Gdy mam już pewną sekwencję "klocków" zaczynam się nimi bawić i buduję sobie różne formy. Kiedy znajdę już ten złoty środek, wtedy dochodzi wokal, solówki i gotowe. To jest taki jakby jeden z szablonów, jaki stosuję, natomiast każdy przypadek jest inny, ma inną historię i okoliczności. Niekiedy, jeśli materia jest oporna, walczę z nią w opisany wyżej sposób, a bywa też tak, że utwór w całości wypada z "rękawa".
A na jakich gitarach obecnie grasz?
Ostatnio zbliżyłem się do marki Jackson, która zawsze była dla mnie synonimem najwyższej klasy i charakteru. Kiedy byłem nastolatkiem i zaczynałem grać na instrumencie, marzyłem o gitarach tej marki. Nawet moje dwie pierwsze gitary (pomijając legendarnego Defila R.I.P.) były kopiami Jacksona Randy Rhoadsa oraz Warriora. Pierwsza, wykonana przez firmę Mensfeld, a druga już z profesjonalnym osprzętem była dziełem firmy Mayones. Wiesz, to były czasy, w których zdobycie oryginalnego Jacksona wiązało się co najmniej z wylotem do Stanów. Potem, gdy zacząłem zarabiać pieniądze, odkryłem Gibsonowskiego Fly’a z którym mój romans trwa do dziś. Miałem niesamowite szczęście trafić na dobry egzemplarz i bardzo lubię ten instrument. Wracając do Jacksona, jakieś dwa lata temu nasze drogi się w końcu skrzyżowały, przy okazji rozmów o wzmacniaczach z firmą EVH. Okazało się, że obydwie marki ze sobą ściśle współpracują a tak naprawdę są aktualnie własnością potentata, jakim jest Fender. Finalnym efektem tych rozmów było podpisanie kontraktu z Jacksonem i EVH. Jestem bardzo szczęśliwy, że dzięki tej współpracy będę mógł poniekąd zrealizować moje marzenia sprzed lat. W tym momencie testuję gitary na trasach i póki co sprawdzają się wyśmienicie. Pomijając amerykańską wersję Warriora którą posiadam, która właściwie jest klasyką samą w sobie, warto zwrócić szczególną uwagę na serię Pro. Są to świetnie brzmiące instrumenty, wykonane praktycznie w tej samej technologii, które jakością nie odbiegają od tych wykonanych w U.S.A. Co najważniejsze modele te są o wiele bardziej przystępne cenowo i nie zrujnują naszej kieszeni. Osobiście jestem posiadaczem V-ki ze "stocku" i jest to jeden z moich podstawowych scenicznych instrumentów.
Ile masz gitar? Masz jakąś ulubioną?
Generalnie nie jestem raczej typem zbieracza. Zachowuję zawsze te najważniejsze dla mnie instrumenty. Kiedyś chciałem kolekcjonować wiosła, natomiast stwierdziłem, że i tak gra się na tej jednej, dwóch czy trzech najlepszych. Aktualnie mam około 10-ciu instrumentów, z czego połowa leży w case’ach w wielkiej szafie, a na stojaku mam zazwyczaj trzy do czterech, z których korzystam. Z ulubionych wymieniłbym mojego już sędziwego Gibsona Flying V, który był limitowaną serią z okazji jubileuszu Gibsona Koriny V. Druga to Jackson ProKV, też "strzała", która jest niezniszczalna jeśli chodzi o długie trasy i ciężkie warunki pracy. Kolejna to moja pierwsza zawodowa gitara, czyli stary Mayones (kopia Warriora), który przeszedł już tyle przeróbek i udoskonaleń, że jest jak Frankenstein. Ale jest jak przedłużenie mojej ręki. W końcu gramy już razem z dobre 20 lat. Ostatnim i najświeższym nabytkiem jest siedmiostrunowy Jackson Soloist. To amerykańska sygnatura Chrisa Brodericka. Wiosło powala na kolana jednym cięciem! Jest wykonana z najwyższej jakości materiałów. Konstrukcyjnie i brzmieniowo zbliżona jest do idei LP czy PRS’a. Gruby kawał klonu na topie i masywna deska mahoniowa. Kawał "mięsa" w czystej postaci. Mimo, że nie przepadam za sygnaturami to zakochałem się w tej gitarze. Gram na niej praktycznie codziennie i wciąż odkrywam w niej nowe walory brzmieniowe. Planuję namówić panów z Jacksona na zbudowanie czegoś dla mnie w stylu Custom Shop. Moje kształty i specyfikacja. Myślę, że uda mi się zbudować instrument marzeń.
Przybliżysz nam historię wzmacniaczy EVH, o których wspomniałeś?
Jak wspomniałem wcześniej, podczas sesji nagraniowej do "Tibi Et Igni", skontaktowałem się z przedstawicielem firmy EVH. Szukaliśmy nowych brzmień wzmacniaczy, które mogłyby się wpasować w charakter naszych riffów. Zawsze do tej pory hołdowaliśmy klasycznym rozwiązaniom typu: Mesa+Maxon itp. Tym razem w końcu udało mi się znaleźć wzmacniacz, który spełnia moje oczekiwania. Jest zwarty jak cholera, agresywny i rewelacyjnie brzmi na solówkach. Ma konstrukcję prostą jak budowa cepa, dzięki czemu jakbyś go nie ustawił, to brzmi zawsze dobrze. Bez zbędnych przełączników i tym podobnych emulatorów. Na scenie używamy 100W modeli, natomiast dla mnie hitem jest wersja 50W. Jest wystarczająca do zagrania praktycznie każdego gigu czy próby, a w domowym studiu sprawdza się wyśmienicie. Posiada dodatkowo sterowanie kanałami poprzez MIDI, co zdecydowanie ułatwia pracę nad barwami. Gitara - kabel - wzmacniacz. To jest dokładnie to, czego potrzebuję.
W jaki sposób nagrywasz swoją muzykę?
W moim domowym studiu pracuję na jednostce opartej na Nuendo, która jest napędzana interfejsem Presonusa 44VSL oraz monitorach Dynaudio. Gdy nagrywam gitary, to stosuję różne konfiguracje. Wzorcową jest: podpięcie gitary do Reampboxa, które jest świetnym, polskim urządzeniem! Rozszywam w nim sygnał pomiędzy czystym, który idzie do karty oraz odsłuchowym, które idzie do wzmacniacza. Ze wzmacniacza sygnał idzie do profesjonalnego symulatora kolumny głośnikowej, z którego posyłam już przetworzony sygnał z "pieca" prosto do drugiego kanału karty dźwiękowej. Dzięki temu otrzymuję dwa sygnały, czysty i przetworzony przez wzmacniacz. Nie stosuję od razu mikrofonów, gdyż dużo łatwiej jest podejść do tego później podczas reampu. Nie lubię zbędnego hałasu podczas nagrywania, dlatego też wolę użyć symulatora do brzmienia wstępnego. Później sygnał czysty idzie do reampu i wtedy możemy użyć mikrofonów, po czym otrzymujemy gotową barwę gitary. W warunkach mobilnych (w trasie) stosuje raczej wtyczki, natomiast tak czy siak nagrywam sygnał czysty, który później mogę spokojnie w domu obrobić. Gdy nagrywamy płytę z Vaderem w profesjonalnym studiu, schemat jest bardzo podobny, natomiast sygnał przechodzi niekiedy przez wiele urządzeń jak lampowe preampy, kompresory itp.
Uważasz, że w czasach skomplikowanych technologii pomiędzy muzykiem a instrumentem nadal istnieje ta specyficzna więź?
Oczywiście, że tak. Może nie u każdego gitarzysty się to tak objawia, natomiast ja osobiście kiedyś zasypiałem z gitarą. Wiesz, są muzycy, którzy grają, bo lubią i tacy, którzy to kochają. Ja kocham grać na wiośle, niezależnie od tego czy gram metal, czy gram bluesa. To jest miłość na wieki. Mimo iż mam aktualnie rodzinę, syna, żonę to gitara jest dla mnie czymś bardzo ważnym.
A jak po tak długim czasie gry scenicznej nie popaść w rutynę?
Przede wszystkim trzeba traktować każdy koncert jakby to miał być ostatni koncert w twoim życiu. Osobiście bardzo lubię występy live. Lubię ten feeling i adrenalinę. Generalnie nie ma z tym problemów w przypadku pojedynczych występów czy w miarę krótkich tras. Gorzej, gdy wyjeżdżasz na miesiąc czy dwa w świat i grasz praktycznie codziennie. Na szczęście każdy koncert jest inny, inne kluby, inna publika, więc nie jesteś w stanie przewidzieć wszystkiego. To powoduje, że każdy występ traktujesz inaczej. Oczywiście są takie koncerty, które dobrze pamiętasz z pozytywnej jak i negatywnej strony. Ale zdarzają się i takie, które przepadają gdzieś w pamięci.
Jak oceniasz polską scenę metalową? Jak się ma na tle innych krajów?
Nasza scena metalowa zawsze była mocna pod względem jakości. Pomijając te najbardziej rozpoznawalne nazwy, które świetnie sobie radzą na arenie międzynarodowej, mamy sporo ciekawych formacji z tak zwanego podziemia. Gorzej jest w kwestii promocji. I tu niestety odstajemy od liderów takich, jak kraje skandynawskie, czy choćby nasi sąsiedzi zza Odry. Mimo że opinie ludzi z zachodu są bardzo przychylne, to bardzo często mamy problemy z przebiciem się dalej. Wydaje mi się, że wciąż jeszcze nas nie stać, aby zapewnić sobie dobrą promocję czy np. pojechać w trasę europejską z jakimś mocnym headlinerem. Wszystko to skłania się do tego, że wiele zespołów jest wciąż zamkniętych w naszych polskich realiach i działają tak naprawdę lokalnie. Dostaję od ludzi bardzo dużo płyt i uważam, że naprawdę reprezentujemy światowy poziom i nie mamy się czego wstydzić.
Wspomniałeś, że polska scena metalowa często ma problemy z przebiciem się dalej. Jak myślisz, z czego to wynika?
Wydaje mi się że jesteśmy jeszcze wciąż mało atrakcyjni dla rynku zachodniego. Mimo że mamy różnorodną i ciekawą scenę metalową, która ma wiele do zaoferowania to jednak ludzie showbiznesu wciąż wolą inwestować w sprawdzone marki. Poza tym dla wielu krajów jesteśmy nadal krajem z tzw. "bloku wschodniego". Chociaż nasze ulice i sklepy wyglądają już normalnie, to w świadomości ludzi zachodu jesteśmy jeszcze "trochę dzikim krajem". Druga sprawa to finanse. W tych czasach wszystko ma swoją cenę. I jeśli masz budżet, sponsora czy bogatego wujka, to jesteś wstanie zaistnieć. Niestety wygląda to czasem trochę jak sport dla bogatych dzieciaków. Smutne to trochę, ale tak wygląda świat po komercjalizacji muzycznego rynku. Kiedyś było to domeną muzyki Pop, natomiast aktualnie dotyka to wszelakich gatunków. Wciąż liczę na lepsze jutro, bo świat wciąż się zmienia, i że jeszcze przyjdą lepsze czasy dla naszego krajowego undergroundu.
Co powiedziałbyś gitarzystom, którzy chcieliby brzmieć, jak Vader?
Wydaje mi się, że tajemnicą brzmienia jest zawsze człowiek. Charakter barwy przede wszystkim kreuje się "z ręki". To nasze dłonie są kreatorami naszego brzmienia, a nie sprzęt. Kiedyś, jako obserwator, byłem świadkiem spalenia się wzmacniacza Petera. Trzeba było zrobić szybką przepinkę na coś innego. Jak się okazało, gdy zagraliśmy kolejny kawałek, stwierdziłem sobie po cichu w głowie, że nie czuję praktycznie żadnej różnicy w brzmieniu jego gitary. Feeling ten sam, no może ciut więcej basu, czy więcej góry... Sam wielokrotnie złapałem się na tym, że czego nie wezmę do ręki, to brzmię tak samo. To jest jak charakter pisma.
Rozmawiał: Marek Mysłek