Wielbiciele krajowego death metalu z pewnością znają postać Huberta Więcka. Rzeszowski gitarzysta od lat stanowi trzon technicznej odmiany tego gatunku, a kolejny album jego macierzystego Banisher zapewne potwierdzi wkład w jego popularyzację.
Zanim jednak dojdzie do premiery "Oniric Delusions", udało się nam porozmawiać o niedawnym angażu Huberta w Decapitated oraz poznać jego radykalne poglądy na największe bolączki krajowej sceny.
Rozmawiał: Grzegorz "Chain" Pindor
Znakomita większość polskich muzyków, mniej lub bardziej spełniających się w graniu metalu, nie może powiedzieć, że jest szczęśliwa. Ty dla odmiany, dzięki konsekwencji, niezmiennej miłości do death metalu i pokręconej osobowości dość nieoczekiwanie odmieniłeś życie i karierę muzyka, dołączając do jednego ze swoich ulubionych zespołów. Oficjalnie, witamy w szeregach Decapitated?
Póki co, jestem na "okresie próbnym". Zagrałem już pierwszy gig i po powrocie chłopaków ze Stanów ruszam dalej w kolejne trasy. Nie chcę się jeszcze wyrywać przed orkiestrę, ale jeżeli się sprawdzę, to jest szansa, że tak się stanie.
Mimo to, nawet sesyjnie, jest to niewątpliwie znaczący, jak to się zwykło mówić "level up". Domyślam się, że znacząco wpłynie to na aktywność Banisher i Redemptor, a przecież obie kapele w tym roku zaprezentują nowe albumy.
Paradoksalnie, właśnie dopiero teraz będę miał więcej czasu, żeby zająć się obiema kapelami, gdyż nie będę tracił codziennie 8 godzin na chodzenie do pracy. Pozostanie mi tylko granie, a dni wolnych w roku (po odliczeniu koncertów Decapitated) pozostanie mi 200, a nie 20, więc będę miał zdecydowanie więcej czasu na działanie z Banisher i Redemptor. Oczywiście Decap będzie priorytetem. Jeżeli chodzi o nowe wydawnictwa, to najnowszy album Banisher jest już ukończony i w chwili obecnej będziemy szukać na niego wydawcy, a nowy Redemptor jest w trakcie nagrywania. Na początku lutego zakończyliśmy nagrywanie śladów perkusji. Reszta się robi.
I jak zwykle są to najlepsze rzeczy jakie nagrałeś? (śmiech) Ale rzeczywiście, to co miałem okazję usłyszeć wynosi Banisher na nowy poziom. Nadal tak bardzo fascynuje Cię techniczny death metal, że starcza Ci sił i pomysłów na już trzy kapele?
Nie ukrywam, że najnowszy album Banisher jest zdecydowanie najlepszą rzeczą, jaką kiedykolwiek nagrałem w życiu. I nie są to z mojej strony jakieś puste, narcystyczne gadki, gdyż nie tylko ja jestem tego zdania. Kilka osób miało już okazję usłyszeć "Oniric Delusions", i szczerze mówiąc, jeszcze nigdy nie miałem tak pozytywnego feedbacku jeśli chodzi o ten band; nawet od gości, którzy na co dzień nie siedzą w takich klimatach. Techniczne granie lubię cały czas, ale takie, w którym techniczne granie nie jest priorytetem. To jest najgłupsza rzecz, jaka się przytrafiła muzyce. To jest trochę tak, jakby jakiś pisarz pisał najszybciej na świecie albo używał najtrudniejszych słów, ale to o czym pisze merytorycznie nie miało żadnego sensu. Z pomysłami akurat nie ma problemów, gdyż tak naprawdę piszę utwory tylko do Banisher. Komponowaniem muzy w Redemptor zajmuje się Daniel i Xaay, ja co najwyżej dorzucę swoje skromne trzy grosze mówiąc, że coś jest fajne albo że mogłoby być fajniejsze. No, a mózgiem Decap jest oczywiście Vogg i to się raczej nie zmieni.
Banisher działa od tylu lat i to wstyd, że mimo festiwalowych wojaży i stosunkowo zdrowego rozkładu koncertowego, dalej dzieją się prześmiewcze rzeczy typu "Wyjść na Zero Tour". Zakładam jednak, że to wynik świadomego olewania rynkowych mechanizmów jak pay-to-play czy zwykłego wazeliniarstwa, którego szczerze nienawidzisz. Co na przestrzeni wszystkich lat w Banisher było największą przeszkodą?
Przykre to jest, że na trasy jako supporty w większości przypadków nie jeżdżą już tylko najlepsze zespoły, ale też i te najbogatsze, które bardzo często myślą, że jak pojadą z jakimś dużym bandem, to nagle zostaną wyhajpowani w niebiosa. Niestety, ale jeżeli twój zespół ssie, to nie zyskasz na każdym z tych koncertów nowych fanów, tylko kolejne 200 osób dowie się, że twój zespół ssie. Drugą kwestią jest to, że jeżeli myślisz, że dla kapeli, która tak naprawdę nikogo nie obchodzi, granie 20 minutowego setu o 17:30 dla wychodzących jeszcze z domu fanów zespołu, którego gig otwierasz, to dobry pomysł, to ja proponuję za ten hajs nagrać 2 kolejne płyty. Inna sprawa, że jeżeli jest to slot o w miarę sensownej porze, przed na prawdę DUŻYM zespołem, a ty wiesz, że twoja muza jest na tyle dobra, że się obroni i ludzie ją łykną, a hajsy przynajmniej w znaczącej części zwrócą się w postaci sprzedanego merchu, to jest to w ostateczności ryzyko, którego warto się podjąć. Oczywiście jeżeli masz pod ręką wolne kilkanaście, a czasami kilkadziesiąt tysięcy Euro. Co nie zmienia faktu, że czytając sobie te wszystkie "oferty" i "niesamowite okazje" do zagrania supportu za okazyjną cenę 7 tys. Euro, z nikomu nieznanym zespołem po malutkich knajpkach, to kisnę niemożebnie. Nie wiem, kto wpada na takie pomysły, ale przecież to jest jakiś sztos. Tak samo nie mogę zrozumieć tego, że pięciu dorosłych chłopa nie jest w stanie zrzucić się po 500 zeta, żeby nagrać Ep-kę (bo teraz już się nie nagrywa dema, bo to wiocha i brak profesjonalizmu!). Ale potem na studio reporcikach wszyscy mają gitarki za 8 koła, mesy ługi-bugi i tysiące purchaw do deptania rozłożonych na podłodze. Na to już jakoś są pieniądze.. Serio, nie kumam tego. Ja jak nie miałem odpowiedniej ilości papy, żeby nagrać płytę, to albo sprzedawałem gitarę, albo 4 purchawy, a nie żebrałem po ludziach "DEJ NA PŁYTE". Jeżeli chodzi o Banisher, to przeszkód było cale mnóstwo. Rozpoczynając od permanentnych roszad personalnych, co za każdym razem w jakiś sposób opóźniało działanie zespołu (chociażby ostatnie zmiany, przez które musieliśmy o rok przesunąć nagrania nowej płyty), przez odwieczne problemy z kasą, tym, że jako 17-18 latkowie totalnie nie umieliśmy bawić się w zespół pod względem organizacyjnym; kłód pod nogami było zawsze wiele. Ale również dzięki temu zdobyliśmy mnóstwo doświadczeń. Dziś, po ponad 10 latach istnienia zespołu wiemy już dużo lepiej, jak się za to wszystko zabrać i sytuacje typu target "Wyjść na Zero" już nam się raczej nie zdarzają, z czego jestem bardzo zadowolony, bo nareszcie to wszystko wygląda po ludzku. Co nie znaczy, że raz na jakiś czas nie zdarzy się wtopa. Coraz fajniej natomiast wychodzą nam gigi za granicą. Myślę, że po wydaniu "Oniric Delusions" będzie jeszcze lepiej.
Ktokolwiek gra za granicą, a konkretnie po zachodniej stronie, opowiada o tym jak traktuje się zespoły-gości. Niezależnie, czy jesteś zespołem na B. czy V. a albo na H., nawet mali gracze, widzą drastyczną przepaść między wkładem organizatora w wydarzenie. Nie mam tu na myśli samej promocji w sieci, ale sytuacji zastanej w klubie. U nas, przeważnie, wszyscy wszystkich popędzają, a i tak jest obsuwa, nikt nie potrafi się ani dobrze nagłośnić, a zdarza się, że i nastroić. Nawet sztuki średniego kalibru cierpią na jakiś dziwaczny dysonans pomiędzy kapelami a promotorem. Jak wygląda to z Twojej perspektywy? Rzeczywiście jest u nas tak źle, czy marudzą tylko ci, którym znudziło się granie w miejscówkach, o których mówiłeś wcześniej?
No bo jednak tam jest trochę inna mentalność. "Zagranico" normalnym jest, że jak przyjeżdża band, to musi gdzieś spać, mieć coś do jedzenia i picia, czasami nawet może się załapać na jakieś zwiedzania. No i oczywiście zespół musi dostać jakąś sensowną papę za koncert. Tylko problem polega na tym, że dla Niemca 300 czy tam nawet 500 Euro to są śmieszne pieniądze, ale na przykład dla Polaka czy Czecha robiącego gig to już jest czyjaś wyplata. A koszty zespołu są całkiem zbliżone w obydwu przypadkach, bo wszystko rozbija się głównie o koszty transportu. Co nie znaczy, że u nas nikt nie potrafi zrobić koncertu jak należy, bo to też nieprawda. Są goście, którzy w kwestii organizacji gigów u nas mają dopięte wszystko na tip top. Ale niestety zdarzają się też łajzy, które kompletnie nie mają pojęcia o robieniu gigów. Serio, zamówienie 4 średnich hawajskich, czy nawet ugotowanie garu gulaszu, postawienie kraty browarów/zgrzewki wody czy paru butli coli, to nie jest jakaś niemożliwa do zrealizowania rzecz, a jednak od razu inaczej się wtedy na wszystko patrzy… Temat rzeka. Trzeba wiedzieć, z kim i gdzie można pracować, wtedy jest wszystko git. Najgorzej niestety mają młode zespoły, bo przeważnie, żeby w dzisiejszych warunkach zacząć grać gdzieś dalej niż u siebie na podwórku, to trzeba wymielić swoje. Często wiąże się to z dokładaniem do interesu, co dla wielu jest już przeszkodą. Zespołów jest mnóstwo i ciągle przybywa, każdy chce gdzieś grać, a ludzi do słuchania jest tyle samo. Zespoły narzekają, że nikt nie chodzi na koncerty, ale ciągle grają jako support w tej samej knajpie co dwa tygodnie. Zamiast zgadać się w 4 zespoły, czy nawet więcej i zrobić jeden sensowny gig w ludzkiej knajpie raz na powiedzmy pół roku, lub w międzyczasie nagrać coś nowego, to cisną tych gigów ile się tylko da. Wiadomo, nie każdy ma też opcje, by grać jako support przed jakimś konkretnym zespołem, ale moim zdaniem decydując się już na cykliczne rozpoczynanie gigów wszystkim przyjezdnym zespołom, decydowałbym się raczej na bardziej selektywny wybór, stawiając na jakość gigu a nie na ich ilość. Albo przykładowo można zgadać się w 3 bandy z różnych miast i zorganizować 3 koncerty tak, że każdy ogarnia gig u siebie na dzielni. Sposobów i pomysłów jest mnóstwo, trzeba tylko mądrze działać. I przede wszystkim skoncentrować się na robieniu dobrej muzy. Jak muza będzie się zgadzać, to i znajdą się odbiorcy.
Albo zbierać pieniądze na nagrywanie tych płyt lub organizacje imprez. Crowdfunding to zjawisko o tyle ciekawe, co zwyczajnie niebezpieczne i poniekąd żerujące na słuchaczach. Wcześniej dałeś mały upust frustracji związanej z tym zjawiskiem, ale ten model tyczy się każdego marketingowego aspektu działalności kapeli. Od nagrania płyty przez jej dystrybucje (koszty wysyłki itd.) przez merch, a kończy się przeważnie na tym, że i tak końcowy efekt jest po kosztach. Przynajmniej u nas, bo nie ma drugiego Protest The Hero, które zgarnia 200k dolców z tego typu akcji.
Wiesz, czego innego możesz się spodziewać po Protest the Hero, albo na przykład po takim Krimhie, którzy już dawno temu zainwestowali w siebie i pokazali, że potrafią, a czego innego po bandzie placków, którzy piszą, że bardzo kochają muzykę i chcą nagrać swoją pierwszą płytę i liczą na Twoją pomoc. Najpierw nagraj, pokaż, że wiesz o co w tej zabawie chodzi, a wtedy ludzie Cię docenią i wesprą kupując twoją płytę. A nie na odwrót. Crowdfunding jest trochę jak religia - niby w założeniu wszystko spoko, ale w praktyce robi się gnój.
Wróćmy do nowego Banishera, zabrzmi to dość tendencyjnie i prozaicznie, ale co czyni z tego albumu rzecz wyjątkową? A zwłaszcza na poletku krajowego tech death?
Zauważ, że na naszej scenie praktycznie nie ma ciśnienia na tego typu granie, kapele grające w podobnym klimacie praktycznie mógłbym policzyć na palcach u rąk, z czego prawie w połowie z nich sam gram lub grałem (śmiech). Ciężko mi jest obiektywnie ocenić "Oniric Delusions". Wiem natomiast jedno - że nie słucham w zasadzie w ogóle płyt, które nagrywałem. No bo albo już mam je oklepane do granic możliwości, albo gram to na gigach i "ileż można ciągle to samo". Natomiast "Scarcity" mieliłem w odtwarzaczu bardzo długo, a "Oniric Delusions" miażdżę praktycznie non stop. Na tej płycie wszystko się zgadza, przede wszystkim nic mnie na niej nie denerwuje, ani nic mi nie przeszkadza. Jest jeszcze lepszy sound, świetne wokale, genialne gary, same kompozycje są bardzo szczegółowo dopracowane, wszystko jest na swoim miejscu, nie ma żadnych popisówek, idiotycznych wyścigów, typu kto zagra szybciej albo trudniej, a większość kapel grających "techniczny" metal właśnie na tym się skupia. Żeby było milion solówek, 50 riffów w numerze, jak najgęstsze i przekombinowane gary... A potem nikt tego nie ugrywa na żywo. Gary brzmią jak popcorn z mikrofalówki, a gitarzyści albo brzmią jak orgie chrząszczy z komarami albo stoją jak kołki i mało im się dupy nie popalą, żeby to odegrać. A gdzie w tym wszystkim jest jakiś sens muzyczny? Często mam tak, że przesłucham jakąś płytę i po 30 minutach słuchania nie zapamiętam ani jednego riffu. Pisząc "Oniric" chciałem stworzyć materiał, który będzie chłościł na żywo - kawałki miały być ekstremalnie wypiłowane, agresywne i brutalne, ale również skupiłem się w ogromnej mierze na tym, żeby numery były mądrze i sensownie napisane. Tworząd "Oniric" chciałem stworzyć materiał, który będzie chłościł na żywo - kawałki miały być taj skomponowane, żeby płyta miała riffy, a nie gonitwy z guitar hero.
To dlatego jeden z Twoich ulubionych zespołów ostatnich miesięcy to Rivers of Nihil? Tam się właśnie tak wszystko zgadza?
Tak, jeżeli chodzi o takie granie, to jest to jeden z najciekawszych zespołów od czasów The Faceless. Jedynkę miażdżyłem na okrągło, dwójeczka jest również bdb.
O Necrophagist jeszcze pamiętasz (śmiech)?
Pamiętam nawet rzeszowskie Necropsy.
Grałem w kapeli o takiej samej nazwie. Ale tej raczej nie będziesz pamiętał (śmiech)
Kapel z tą nazwą było lub jest jeszcze, co najmniej 20.
I wszystkie na tym samym poziomie. A skoro mowa o poziomie, uczysz młodych adeptów metalowej sztuki, sam codziennie ćwiczysz do oporu, i końca temu nie widać. Myślisz, że przyjdzie taki moment kiedy powiesz dość? Że jesteś jak Tosin Abasi death metalu?
Chyba jednak wolałbym być jak Rocco Siffredi death metalu (śmiech)
Z tego co pamiętam, ten aktor miał mocno napięty grafik. Twój na najbliższe miesiące chyba będzie wyglądał podobnie - płyta, trasa, płyta trasa, a do tego aklimatyzacja w Decapitated. Niebawem na Wyspach Brytyjskich
Grafik Decapitated od początku marca do połowy maja jest tak zapchany, że praktycznie nie ma nawet gdzie palca wsadzić. Najpierw 10 koncertów na Wyspach z Sylosis, potem kilka sztuk w Norwegii, chwila pauzy i po Wielkanocy lecimy dalej na 10 koncertów po Europie Zachodniej, następnie dwa tygodnie po Bałkanach z Hate i Thy Disease, plus parę pojedynczych sztuk na początku maja. Także będzie dużo mielenia, z czego się strasznie cieszę. W międzyczasie Daniel i spółka będą nagrywać Redemptor, a Banisher będzie szukał wydawcy na "Oniric Delusions". Zapowiada się pracowity rok!
Rozmawiał: Grzegorz "Chain" Pindor