Kelly Jones
Wywiady
2006-04-08
"Jeśli grasz na gitarze akustycznej, po koncercie masz ochotę posłuchać thrash metalu. To jest jak błędne koło" - Kelly Jones
Kelly Jones jest gitarzystą i wokalistą walijskiego zespołu Stereophonics. W swojej historii grupa często zmieniała skład. Ostatnim nabytkiem formacji jest nowy perkusista, Javier Weyler, który zastąpił Stuarta Cable’a. Kelly Jones opowiada nam o coverach Pearl Jam, Lennym Kravitzu i Bellym Jonesie.
Ostatnio twój singiel osiągnął pierwsze miejsce na liście przebojów. Co zrobiłeś, gdy się o tym dowiedziałeś?
Tak się akurat złożyło, że w to niedzielne popołudnie, kiedy dowiedzieliśmy się, że nasz utwór wspiął się na pierwszą pozycję, producent i mój kolega Brad, który brał udział w nagraniu płyty, byli u mnie w domu. Otworzyliśmy kilka butelek szampana i zwyczajnie upiliśmy się. To było bardzo fajne popołudnie, impreza przeciągnęła się do nocy i... do następnego dnia (śmiech).
Dlaczego ciągle zapraszacie do współpracy nowych gitarzystów? Trudno wam znaleźć właściwego muzyka?
Kilka razy zapraszaliśmy gitarzystów do studia, czasem też na koncerty, kiedy zależało nam, aby utwór był wykonany dokładnie tak jak na płycie. Tworzymy trio i w pracy przy albumie "Language. Sex. Violence. Other?" świetnie się to sprawdziło. W przeszłości było nas czterech, czasem pięciu. Zespół często zmieniał skład. Przeszliśmy przez wszystkie możliwe konfiguracje. Teraz jest nas trzech i bardzo nam z tym dobrze.
Album "You Gotta Go There To Come Back" jest dużo łagodniejszy niż poprzednie.
Kiedy miałem dwadzieścia cztery lata, przechodziłem kryzys wieku średniego (śmiech). Dwa nasze pierwsze albumy były ostre i pełne ciężkiego, gitarowego brzmienia. Kiedy grasz agresywną muzykę, po zejściu ze sceny masz ochotę na coś lżejszego i łagodniejszego. Uważam, że to normalne. Słuchałem wtedy takiej właśnie muzyki, co miało odzwierciedlenie w pisanych przeze mnie utworach. Jeśli jest odwrotnie, czyli jeśli grasz na gitarze akustycznej, to po koncercie masz ochotę posłuchać thrash metalu. To jest jak błędne koło. Dlatego kolejna płyta po albumie "You Gotta Go There To Come Back" musiała być ostrzejsza. Znowu mieliśmy ochotę wrócić do gitary w stylu trash.
Na Live8 występowaliście przed publicznością zorientowaną raczej na muzykę pop. Pamiętasz, jaka była najdziwniejsza publiczność, dla której graliście?
Podczas Live8 doskonale się bawiliśmy. Kiedy jednak podpisaliśmy nasz pierwszy kontrakt, zostaliśmy wysłani na serię koncertów do Stanów Zjednoczonych. Graliśmy z zespołem acid jazzowym, Corduroy, i z grupą Jungle Brothers. Na stadionie była mieszanka fanów hip-hopu, jazzu i rocka. Dziwnie się grało dla tej widowni. Muszę przyznać, że festiwalowa publiczność też jest specyficzna. Jedyne co można zrobić, to wejść na scenę, zagrać swoje i iść do domu.
W swojej karierze udzieliłeś wielu wywiadów dla telewizji. Jakie jest twoje najgorsze doświadczenie z tym związane? Dałeś kiedyś plamę?
Pamiętam, że wywiad telewizyjny przeprowadzany przez Jonathana Rose’a nie wypadł zbyt dobrze. Nigdy wcześniej nie udzielaliśmy wywiadów dla takiej publiczności. Byliśmy wystraszeni i nie wiedzieliśmy, jak się zachować. Potem opadły z nas nerwy i mogliśmy się rozluźnić, nawet żartowaliśmy z Jonathanem. Niestety tak to zmontowali, że on wypadł bardzo korzystnie, a my - nie do końca. Może jeszcze będziemy mieli szansę z nim porozmawiać.
Jaka jest twoja recepta na skompletowanie idealnego zespołu?
Myślę, że najpierw trzeba się ze sobą zaprzyjaźnić, a dopiero potem zakładać zespół. Możesz zebrać najlepszych muzyków na świecie, ale jeśli nie ma między nimi dobrych relacji i nie nadają na tych samych falach, nic z tego nie będzie. Nie wyobrażam sobie, żebym miał dawać ogłoszenie do gazety, że poszukujemy perkusisty. Nie sądzę, aby w ten sposób można było znaleźć właściwą osobę. Trzeba wybierać ludzi ze swojego otoczenia, oczywiście gdy jest to możliwe. Zawsze dobieraliśmy członków zespołu właśnie w ten sposób. Jeśli szuka się artystów poprzez ogłoszenie, prowadzi to do tego, że na próbach jest jak na jam session. Wszystko jest przypadkowe i między muzykami nie ma porozumienia.
Kiedyś grałeś w zespole Tragic Love Company i zajmowałeś się nagrywaniem coverów Pearl Jam. Który utwór tej grupy chciałbyś nagrać i umieścić na albumie Stereophonics?
Zawsze podobały mi się mniej znane kawałki tego zespołu. Na przykład "Elderly Woman Behind The Counter In A Small Town" z albumu "Vs" to piosenka, która opowiada ciekawą historię. Byłaby dobrym materiałem na cover. W "Tragic Love Company" nagraliśmy covery "Black" i "Even Flow". Ten ostatni również pasowałby do repertuaru Stereophonics.
Na płycie "Language. Sex. Violence. Other?" znajduje się utwór zatytułowany "Superman". Czy masz jakiegoś ulubionego superbohatera? Jakimi nadprzyrodzonymi zdolnościami chciałbyś dysponować?
Jak byłem dzieckiem, moim ulubionym bohaterem był Spiderman. Miałem nawet jego kostium. Spiderman jest fantastyczny, choć muszę przyznać, że film mi się nie podobał. Wszelkie nowe wersje filmów okradają bohaterów z czaru i tajemniczości, jakie posiadali, kiedy byliśmy dziećmi. Podoba mi się jednak "Batman Begins", ponieważ zawsze zajmowała mnie geneza powstania bohatera, a nie jego nadprzyrodzone moce. Gdybym miał być superbohaterem, byłbym zapewne mieszanką Batmana i Spidermana.
Czy kiedykolwiek żałowałeś tego, że osobiście poznałeś swoich idoli?
Szczerze mówiąc, większość ludzi, których poznałem, nie rozczarowała mnie. Mówię tu o zespołach, z którymi graliśmy. To w przeważającej części sympatyczne osoby, z którymi dobrze się współpracowało. Jedyna dziwna sytuacja przydarzyła nam się podczas trasy z Lennym Kravitzem. Miał ewidentnie za mało ludzi i nic nie było zrobione na czas. Nasz występ był zaplanowany na 19.30, a jego koncert - na 21.00. Wszystko tak się opóźniło, że Lenny zaczął dopiero o 23.00. Wydawałoby się, że gwiazda tego pokroju powinna mieć wszystko perfekcyjnie przygotowane. Powiem tylko, że różnica między trasą z Kravitzem i z Davidem Bowie była duża. U tego ostatniego wszystko było dopięte na ostatni guzik. To profesjonalista.
Czy denerwuje cię, jak inny zespół nagrywa cover waszego utworu?
Widziałem na żywo zespół Stereophonies, gdzie śpiewał koleś, który nazywał się Belly Jones. Było to raczej zabawne doświadczenie. Zagrali kilka naszych piosenek, później grali jeszcze kawałki The Jam i Oasis. Nie sądzę, żeby nauczyli się całego naszego repertuaru.
Czy Stereophonics to walijscy The Beatles, Rolling Stones czy Bon Jovi?
Ciekawe pytanie. Na pewno daleko nam do tych sław. Myślę, że jesteśmy walijską wersją Creedence Clearwater Revival. Staramy się grać dobrą muzykę, to wszystko.
Na koniec pytanie z innej beczki: wolisz rugby czy piłkę nożną?
Zdecydowanie wolę piłkę nożną. Rugby jest może bardziej widowiskowe, ale ja wychowałem się na piłce nożnej. Przez wiele lat byłem fanem drużyny Leeds United. Śledzę jednak poczynania walijskiej drużyny rugby. W zeszłym sezonie grali wspaniale, choć w tym roku za dobrze im nie idzie. Mój tata widział ich dwa mecze w tym roku, ja niestety nie mogłem ich oglądać. Pochlebia mi, że przed meczem grają naszą muzykę w przebieralni! To wspaniałe, że udało im się w zeszłym roku wygrać nagrodę Six Nations.