Płyta "Guitar Revolta" ukazała się w maju i od tego czasu na stałe zagościła w naszych redakcyjnych odtwarzaczach. Każda z dziewięciu kompozycji jest portalem do niezwykłego świata dźwiękowych smaczków i subtelności.
To eteryczna, muzyczna magia, której coraz mniej w tym rozpędzonym, technologiczno-korporacyjnym molochu, jakim stał się świat. Szukacie oddechu, prawdy, chcecie zobaczyć jak w pojedynczej nucie światło odbija się jak w kropli deszczu? Koniecznie zamówcie tę płytę, a w międzyczasie posłuchajcie naszej rozmowy...
www.facebook.com/urszula.stosio.guitar
Rozmawiał: Marek Mysłek
Zdjęcia: Moonsunt
Jak odkryłaś muzykę?
Odkryli ją za mnie rodzice zmuszając mnie do pójścia do szkoły muzycznej kiedy miałam siedem lat. Zapisali mnie do sekcji fortepianu. Można więc śmiało powiedzieć, że początek mojej przygody był lekko przymusowy i chyba nigdy w tej szkole nie byłam prymuską. Od najmłodszych lat uciekałam od grania z nut, wolałam wymyślać swoje własne, pokręcone kompozycje. Później zostawiłam fortepian na rzecz gitary. Byłam w harcerstwie, a tam jak wiadomo, gra się harcerskie piosenki. Może teraz, w dorosłym życiu, są one lekceważone, czy postrzegane jako zbyt sentymentalne, ale wtedy odbierało się je całkiem fajnie. Byłam jednym z głównych grajków na gitarze klasycznej, ale wiesz, jak to jest - z czasem zaczęło mnie nudzić granie tych piosenek po harcersku, więc zaczęłam grać je w sposób bardziej zaawansowany, aż do jazzowych wariacji na temat "Płonie ognisko w lesie" (śmiech) Zdałam do szkoły muzycznej II stopnia do sekcji gitary - można więc powiedzieć, że to wszystko zasługa harcerstwa (śmiech)
Spotkałem się kiedyś z opinią, że lepiej uczyć się samemu niż od nauczyciela. Jakie jest Twoje zdanie z perspektywy absolwenta szkoły muzycznej?
Boję się takich zdecydowanych opinii. Każdemu mogłoby pasować coś innego. Nie byłam w szkole muzycznej, w której uczono by grania na gitarze elektrycznej muzyki wschodniej. Byłam u nauczyciela, który sam uczył się grać flamenco w Hiszpanii - to są moje korzenie. Nie ma niczego złego w tym, że wyrasta się z klasyki i nie ma też niczego złego w poznawaniu nut. Wiem, że wielu muzyków szczyci się tym, że nie znają nut, a umieją grać. Wspaniale, ale ja nie mam niczego przeciwko szkole muzycznej. To wspaniała baza, a jeśli jest się muzykiem świadomym, to horyzonty można, a wręcz trzeba poszerzać. Szkoła nie uczy kreowania własnego brzmienia, ale w tym liźnięciu klasyki nie ma niczego złego. W każdym razie ja się bardzo cieszę, że byłam w tej szkole (PSM II stopnia w Olsztynie). Zresztą w tej szkole nauczycielem gitary był Krzysztof Jaworski Dżawor, więc naprawdę szkoła była rockandrollowa! Wiesz, kiedy jest się dzieckiem (a mówiąc dzieckiem, mam na myśli okres gimnazjum czy nawet liceum), umie się na tyle niewiele, że jeśli nie ma się gigantycznego talentu muzycznego, to powinno się przynajmniej zapisać na kilka warsztatów, których przecież w Polsce nie brakuje. Wykładowcy nie narzucają swojej osobowości muzycznej uczniom, a raczej wskazują drogę, rozwijają to, co w nich jest. A że pokażą przy tym jakąś skalę, to chyba nikogo to nie skrzywdzi. Byłam kilka razy na warsztatach Marka Napiórkowskiego, który otworzył mi oczy na wiele rzeczy. Młodym, poszukującym muzykom polecam również bardzo Master Class Magdy Piskorczyk.
Jakie były i są teraz Twoje inspiracje?
Tutaj znów muszę wrócić do szkoły muzycznej. Kiedy obcujesz z muzyką klasyczną od pierwszej klasy szkoły podstawowej po same studia, musi to siłą rzeczy wywrzeć wpływ na twoje dźwięki. Klasyki słucham od siódmego roku życia. Oprócz tego - w mojej szkole grało wielu sławnych dzisiaj jazzmanów - np. Grzech Piotrowski, Tomasz Szymuś, Marcin Wądołowski i inni, którzy zawsze imponowali mi swoim warsztatem i pasją grania i to oni zarazili mnie jazzem. Bardzo interesujące były dla mnie również wpływy muzyki wschodniej. Skale znane z muzyki Bliskiego Wschodu, są na tyle inspirujące - żeby nie powiedzieć uduchowione - że bardzo do mnie przemawiają, są na wskroś poruszające, jest w tej muzyce coś więcej, niż w akordach, które gramy na co dzień. Można więc śmiało zaryzykować stwierdzenie, że wpływy muzyki wschodniej są dla mnie jednymi z najważniejszych, mam nadzieję, że to słychać w moich utworach.
Jakich gitar używasz?
Chyba najlepsza gitara, jaką mam, to bardzo wysoki model Furcha, brzmi jak dzwon! Najbardziej lubię gitary ze stajni Music Mana. Uważam, że są to naprawdę dobre instrumenty. Ciekawe, że czytałam wiele opinii na temat gitar tej marki, że rzekomo wszystkie brzmią tak samo i nie jest ważne, czy to Silhouette, Axis czy jakikolwiek inny model. Uważam, że jest dokładnie odwrotnie. Miałam Music Mana Lukathera z limitowanej edycji. Grając na niej słyszałam, że brzmię tak jak ja, a nie tak jak wszyscy na Music Manach. Teraz mam model Silhouette i też słyszę opinie, że moje brzmienie na tej gitarze jest wyraziste. Jeśli ktoś ma swoje brzmienie w głowie i w palcach to jednak umie je przekazać przez tę gitarę. Co ciekawe, mam też lutniczego Telecastera, o których się mówi, że mają takie charakterystyczne, prawdziwe brzmienie. I znów jest odwrotnie! Mnie, jako Uli Stosio, bardzo trudno jest przebić się przez tego Telecastera, bo po prostu brzmi jak Telecaster, nie jak ja. Mam również lutniczą gitarkę bezprogową - to bardzo wymagający instrument. Z gitar hollow-body gram na Epiphonie, któremu wstawiłam rewelacyjny pickup Lindy Fralin.
Czy jest jakaś gitara, której pozbycia się żałujesz?
Tak. Sprzedałam w życiu dwie gitary i to był wielki błąd. Pierwsza, to Les Paul od Washburna z limitowanej edycji z lat osiemdziesiątych, kupiona w Wielkiej Brytanii. Cała zrobiona z mahoniu, była tak ciężka, że bardzo odbiło się to na moim kręgosłupie - nie byłam już w stanie na niej grać i utrzymać pionu. Druga gitara to Music Man Luke z limitowanej edycji z 2007 roku. Sprzedałam ją, bo nie chciałam grać na przystawkach EMG. Żałuję, że zamiast wstawić inne, po prostu pozbyłam się tego instrumentu, a był wspaniały. Z gitarami tak już jest - to nie rower ani telewizor. To instrument zespolony z ciałem, pozbycie się go boli.
Twoje wyjątkowe brzmienie to również kwestia użycia efektów, jednak czy wyłącznie?
Oczywiście efekty mają wpływ na brzmienie, które wydobywam, ale cały czas chciałabym myśleć o sobie, że dźwięk, jaki mam, jednak pochodzi z mojej głowy i z palców, a dopiero na następnym miejscu jest podłoga. Zresztą chyba nie mam w niej zbyt wiele. Jest tam looper, bo skoro gram ostatnio sama, potrzebuję go do podkładu. Szczególną rzeczą jest delay Strymon Timeline - to maszyna, która brzmi wyjątkowo dobrze. Zawsze bardzo lubiłam mieć różne delaye i miałam ich już mnóstwo w życiu. Strymon jest moim zdaniem najlepszą maszyną tego typu i bez wątpienia wpływa na moje brzmienie. To tak naprawdę są podstawowe rzeczy. Ponieważ sama gram podkłady, używam oktawera do linii basowych. Jest też Whammy, którego używam bardzo rzadko, podobnie jest z analogowym chorusem - to są tylko smaczki. Dodatkiem jest też pogłos Boss. Poza tym Ibanez Tube Screamer - bardzo popularna i dobrze brzmiąca rzecz, ostatnio używam też analogowego przesteru Keeler Designs Shove Distortion. Mam też kaczkę Dunlopa - to sygnatura Jerry-ego Cantrella z Alice In Chains. Uwielbiam też używać smyczka e - bow, który w połączeniu ze Strymonem i pogłosem daje niesamowity efekt.
W jakich nurtach muzycznych czujesz się najlepiej? Czy w ogóle istnieje dla ciebie podział na konkretne gatunki?
Wiadomo, że blues różni się od muzyki elektronicznej a jazz od metalu. Te podziały istnieją, ale najlepszą rzeczą dla muzyki może być to, że się przenikają. Ja najlepiej czuję się w kategorii muzyki orientalnej przenikającej się z jazzem i muzyką elektroniczną. Co ciekawe - całe życie odżegnywałam się od muzyki bluesowej, w której, jak sądziłam, gra się tylko ustalone patterny a przewidywalność akordów sprawdza się w 90%. Wiecznie to samo następstwo akordów to jedno, ale feeling w graniu to jednak co innego. Poznałam ostatnio bluesowy świat głębiej i jednak zauważyłam, że w Polsce mamy muzyków, którzy powalają mnie na kolana. Nigdy nie pomyślałabym, że są wykonawcy bluesowi, którzy mogą mnie do czegoś zainspirować i czymś zachwycić. Mam na myśli wspaniałą Magdę Piskorczyk, oraz Joe Colombo, który naprawdę jest nieprzewidywalny ze swoim slidem - to muzycy, którzy w tym co robią są doskonali i inspirujący.
Z jakim artystą chciałabyś zagrać na jam session?
Ponieważ ostatnio bardzo brakuje mi w życiu gitar akustycznych, bardzo chciałabym pojamować z Patem Methenym. On zagrałby swoją płytę "One Quiet Night" na swojej pięknej, barytonowej, gitarze, a ja z radością podsunęłabym mu interesujące akordy pod jego solówki. To naprawdę byłoby magiczne przeżycie. Jest chyba jednym z niewielu gitarzystów na świecie, którzy na gitarze akustycznej brzmią tak cudownie. Siedzieć obok niego w tych pięknych, akustycznych dźwiękach i dodać coś od siebie to prawdziwe muzyczne marzenie. Gitary akustyczne są niezwykle szlachetne. Na pewno trzeba umieć je wykorzystywać, a sądzę, że wielu gitarzystów elektrycznych tego nie potrafi. Po prostu brzmią źle. Mają rękę stworzoną do elektryka, innego gryfu i innej menzury. Szkoda, że gitara akustyczna nie jest doceniana, zwłaszcza, że to instrument niezwykle wymagający.
Masz jakieś szczególnie miłe wspomnienie z grania na scenie?
Po jednym z koncertów, gdy zeszłam ze sceny, podeszły do mnie licealistki i powiedziały, że mój koncert był dla nich inspiracją do tego, aby zacząć grać. Nie wyobrażały sobie, że dziewczyny również mogą grać sprawnie na gitarze. Wyznały, że dzięki mnie chcą założyć zespół, zacząć regularnie ćwiczyć - bardzo mnie to ucieszyło. Mogłam zachęcić kogoś do gry swoją muzyką. Jeśli można być dla kogoś inspiracją, to chyba najlepsze, co może człowieka spotkać. Niewątpliwie grających facetów jest więcej, dlatego tym bardziej mnie to wzruszyło.
Oprócz gry na gitarze uczysz również języków. Czy w Polsce można utrzymać się z muzyki?
Skończyłam studia językowe i pracuję w zawodzie. A więc, jak większość muzyków, których znam mam dwa zawody. Znam wielu muzyków, którzy utrzymują się z grania i życzę im jak najlepiej. Znam też wielu muzyków, którzy utrzymują się również z innej pracy, podobnie jak ja. Myślę, że w Polsce życie z muzyki jest bardzo trudne. Mam wrażenie, że w naszym kraju lepiej zarabiają muzycy wykonujący piosenki znane i lubiane, słowem, coverujący. Sama zawsze brałam udział w projektach autorskich i to jest wielkim finansowym wyzwaniem. Bardzo wielu ludzi nie ma odwagi chodzić na koncerty muzyki trudniejszej, a ponieważ tak jest, to i takiemu muzykowi trudniej się utrzymać. Chciałabym, aby publiczność otworzyła umysły i czasem posłuchała muzyki, która jest nieco większym wyzwaniem.
Jakich rad udzieliłabyś początkującym muzykom?
Nie przepadam za udzielaniem rad, ale jeśli miałabym już to zrobić to sugeruję, aby z gitarą spędzać jak najwięcej czasu. Przed telewizorem, czytając, wychodząc wyrzucić śmieci, jak najczęściej to możliwe... Grać, grać i jeszcze raz grać! Próbować różnych rzeczy, piosenek harcerskich, bluesowych, rockowych; tych, które się podobają i tych mniej lubianych. Myślę, że dobrze jest nie tylko imitować innych, ale również od samego początku tworzyć swoje rzeczy. Nie bójmy się nauczycieli, szkoła muzyczna nie krzywdzi. Tak samo warsztaty - nauczyciele nie zabiją osobowości muzycznej ucznia swoją osobowością, chyba że tej osobowości zwyczajnie nie ma. Wtedy faktycznie uczeń będzie całe życie grał skale, ale nigdy nie wyjdzie poza granicę pomiędzy warsztatem a sztuką.
www.facebook.com/urszula.stosio.guitar
Rozmawiał: Marek Mysłek
Zdjęcia: Moonsunt