Białostockie Divine Weep dobitnie pokazuje, iż Polacy nie gęsi i swój heavy metal mają. Parafraza znanego powiedzenia jest o tyle zasadna, że obecnie jest to jeden z najciekawszych zespołów z pogranicza heavy/power na naszym podwórku i w najbliższej przyszłości nikt nie zbliży się do ich poziomu.
Fani krajowych przedstawicieli hard’n’heavy, czas abyście poznali Divine Weep - tegorocznego czarnego konia Zgierz City of Power Festival. Naszym rozmówcą był Janusz Grabowski - basista zespołu.
Grzegorz Pindor
Zazwyczaj nie lubię wracać do początków istnienia zespołu, ale w waszym przypadku, nie można tego etapu pominąć. Zaczynaliście jako zespół mocno zakorzeniony w ekstremie. Zresztą, to tylko delikatne ujęcie tematu, bo poruszaliście się w estetyce blackmetalowej. Zastanawiam się, gdzie w tym wszystkim ten power metal (śmiech)
Powiem szczerze, że w naszych korzeniach nie ma za dużo tego, co teraz gramy. Niemniej, jakieś tam inspiracje są. Nie odcinamy się zupełnie od początków. Gdyby tak było zmienilibyśmy nazwę zespołu. Po prostu wraz z rozwojem osobistym muzyków (mam na myśli założycieli), a także muzycznym, Divine Weep zaczęło grać heavy metal z domieszką power. Stało się tak w sposób naturalny. Tak już zostanie.
Pytam o to nie bez kozery. W metalu nie ma chyba dwóch bardziej przeciwstawnych gatunków jak heavy i power, stąd nie ukrywam, że ta mocno zaskakująca metamorfoza czyni z Divine Weep zespół zagwozdkę. Tym bardziej, że na polu znacznie mniej nośnego grania, kapela mogła pochwalić się uznaniem podziemia. Stało się jednak inaczej, pojawili się nowi ludzie, i dziś walczycie z przeciwnikami hard’n’heavy, chcąc przeciągnąć ich na jasną stronę mocy. Po latach, możecie stwierdzić, że to właśnie ""to" i było warto pójść pod prąd?
Wszyscy robimy to co kochamy. Przede wszystkim tworząc materiał chcemy grać to co się nam podoba, ale jednocześnie zdajemy sobie sprawę z miejsca, w którym się znajdujemy i do czego dążymy. Niezupełnie było tak, że nowy skład - w którego też można i mnie wpisać - zmienił formę zespołu. Materiał na EP Age of The Immortal był zrobiony już znacznie wcześniej. Były postawione cele i po uzbieraniu składu nagranie tego materiału stało się już formalnością. Ciężko mi jednocześnie powiedzieć, jaki my gatunek dokładnie gramy. Dla mnie jest to heavy metal, ale znowu Stormspell Records na świeżo wydanej płycie oznaczyło tą pozycję jako Euro Melodic Power Metal.
Polski słuchacz podchodzi do was ambiwalentnie, czy spotykacie się z jawną niechęcią? Nie ma co ukrywać, heavy metal nie jest u nas szczególnie popularnym gatunkiem. Wydaje mi się, że - przynajmniej jeśli chodzi o młodzież - jest to tylko etap przejściowy. Wiesz, fascynacja włoskimi czy niemieckimi wykonawcami. Potem wsiąkają w to, od czego wy akurat zdążyliście się odciąć.
Zauważyłem że najwięcej słuchaczy mamy z tego pokolenia po 30. Odchowane dzieci, ponowne pojawianie się na koncertach. Nie zdarzyło się jednak abyśmy spotykali się z negatywnymi opiniami. W Internecie nikomu nie każemy tego słuchać, jednak jest nam bardzo miło witać nowych fanów. Natomiast na koncertach jest inaczej. Tu zawsze udaje nam się zainteresować publiczność naszą muzyką. Zdarzył nam się koncert, gdzie nie było żadnego metalowca. Frekwencja min. 100 osób. Byliśmy bardzo niepewni wychodząc na scenę. Po zagraniu naszego seta bisowaliśmy. Jeśli chodzi o młodzież, to na koncertach zawsze jej sporo, bo mają czas i chęci. Super, że przychodzą i dobrze się bawią.
Udało wam się zainteresować wydawcę. W przypadku zespołów parających się nowoczesnym metalem, metalcorem czy pochodnymi, w teorii powinno być łatwiej, a okazuje się, że lepiej radzą sobie zespoły "klasyczne". Dość szybko znaleźliście wytwórnię zainteresowaną dystrybucją. W czasach kiedy odchodzi się od tradycyjnego modelu promocji i dystrybucji muzyki, deal z zagranicznym labelem po prostu cieszy. Czego przede wszystkim oczekujecie od swojego wydawcy?
Współpracę z kalifornijskim Stormspell Records nawiązaliśmy już po singlu "Age of the immortal". Po prostu nam zaufali i wynegocjowaliśmy pierwszy kontrakt na tą płytę gdy jeszcze jej nie było. Nie jest to jednak kontrakt długookresowy. Mogę powiedzieć, że mamy w tej chwili wypatrzonego wydawcę na dłuższą współpracę i jeszcze szerszą dystrybucję, niemniej sprawa jest jeszcze nieoficjalna a dokumenty niepodpisane. Jeśli chodzi o to czego oczekujemy, to myślę, że tego samego co każdy inny zespół wydający swój pierwszy krążek. Przede wszystkim wsparcia w promocji, szczególnie tej zagranicznej, gdzie brakuje nam kontaktów. Następnie dystrybucji w formie tradycyjnego CD, a także elektronicznej. Jeśli wydawca przyczyni się także do dodatkowego wsparcia zespołu np. w formie wrzucenia nas na jakiś organizowany przez nich fest będziemy bardzo wdzięczni.
Pytam o oczekiwania w związku ze znaczącymi zmianami jakie zaszły na rynku muzycznym. Dziś wytwórnie pełnią wyłącznie funkcję dystrybutora, w dodatku, gotowego produktu dostarczonego przez zespół. Biorąc pod uwagę jak rozwijają się media społecznościowe, ilość platform, za pośrednictwem których można udostępniać swoją muzykę, nawet ta rola stopniowo zdaje się nie być potrzebna. Wydaje mi się, że obecnie jedynym atutem oficyn są bazy kontaktów. Skarb, za który płaci się podpisując papiery (śmiech).
No to mamy podobne zdanie na ten temat. (śmiech) Oczywiście nie ubliżam tutaj wydawcom, bo czasy są jakie są. Dlatego też nie oczekujemy zbyt wiele. Choć wkurza mnie to, że zespół najczęściej musi liczyć sam na siebie. Na razie głównym priorytetem jest szeroko pojęta promocja, czyli tak jak wspomniałeś kontakty. Oby przychylnych ludzi, takich jak Ty nam nie zabrakło. (śmiech)
Ciągle piję do naszego rynku, tego jak jesteście postrzegani przez metalowców. Widzisz, zdarzyło się wam zagrać gig dla zupełnie innej publiki, gdzieś po drodze spotkaliście się z Vaderem i tak małymi krokami Divine Weep zapisuje się w świadomości słuchaczy. Nie stoi za wami żaden prężny management, nie nagrywacie milionów playthrough ani nie szukacie koncertów na siłę. Ten spokój i planowe działanie dla wielu może być oznaką braku motywacji. Ja uważam, że wręcz przeciwnie. Nie sztuką jest zagrać gig dla 50 osób w małej miejscowości, a wystąpić przykładowo na Zgierz City of Power i pokazać tuzom, że Polacy swój metal też mają.
Nie mogę doczekać się tej imprezy. Jestem dumny, że możemy reprezentować nasz kraj w tym gatunku. Sądzę, że z czasem, choć nie wiem jeszcze dokładnie jakim, będziemy w stanie także konkurować z podobnymi sobie zespołami z zachodu. Masz rację. Nie mamy żadnego wsparcia silnej agencji i musimy załatwiać wszystko sami. Może dzięki temu doceniamy każdy mały krok i często cieszymy się z niego jak dzieci. Pierwotnie ja zajmowałem się managementem mając trochę doświadczenia, później to już było za mało. Dołączył do nas manager Paweł Kowalewski mający więcej znajomości i dobrych pomysłów. A co do motywacji, nigdy nam jej nie brakowało!
W zespole szarpiesz za cztery struny. Cieszy mnie słyszalny bas na waszym debiucie, a cieszyłby jeszcze bardziej, gdyby za tym przykładem poszli inni krajowi wykonawcy. Nie wiedzieć czemu, nadal ten instrument jest marginalizowany i za wyjątkiem płyt Helloween, nie istnieje w heavy metalu.
Cóż, najważniejsze dla mnie, jako basisty, jest trzymanie motoru wraz z perkusją. Równe, selektywne granie. Basu nie nagłaśniamy jakoś specjalnie. Ma on wypełniać pasmo, w którym gitary nieco gorzej sobie radzą. Myślę, że najważniejsze dla każdego w kapeli to znajomość swojego miejsca w materiale. Oczywiście cieszę się, gdy dostaję swoje przysłowiowe pięć minut i mogę zagrać mini solo jak w Petrified Souls, intro jak w Last Breath czy tapping w Łzach wieków. To jednak smaczki. Najważniejsze, aby wiedzieć co i po co się robi.
Wysunę dość odważną tezę, że o basistach przeważnie mówi się jedynie w kategorii żartu, a przecież gdyby nie sekcja, cały drive w muzyce, niezależnie czy mówimy tutaj o metalu, czy łamańcach byłby znikomy. Nie uważasz, że rola muzyka szarpiącego - najczęściej - za cztery struny, jest marginalizowana?
To zależy od tego, jak na to patrzeć. Oczywiście, jeśli nie jest to projekt solowy basisty, to znaczenie samego basu jest na pewno mniejsze niż np. solisty, czy wokalisty. Niemniej, tak jak wspomniałem, trzeba znaleźć swoje miejsce w kapeli i w tym zakresie starać się być jak najlepszym. Jeśli chcesz grać w zespole pierwsze skrzypce to nie bierz basówki - rada dla młodszych kolegów. Ale znowu, jeśli jesteś aktywny na scenie, to będzie ci dużo łatwiej poszaleć z basem.
Jak wygląda to u was? Przede wszystkim jestem ciekaw podziału ze względu na zaangażowanie w proces komponowania.
Gdy kilka lat temu dołączyłem do kapeli, materiał był już częściowo zrobiony. Bas był rozpisany i po prostu było trzeba się go nauczyć. Miałem też zaznaczone miejsca, gdzie fajnie jakbym dał więcej od siebie. Staram się przede wszystkich zostawiać sobie jak najwięcej takiego miejsca przy akustycznych partiach. Wtedy bas wychodzi zza gitar i warto uzupełnić gitary o kilka ciepłych dźwięków. Obecnie tworzymy materiał głównie na próbach i dopasowuję partie basu do gitar. W domu to ogrywam i czasami skoryguję, jeśli wpadnie coś fajnego do głowy. Przed wejściem do studia miałem cały materiał przygotowany, co pozwoliło nagrać bas bardzo sprawnie.
A weszliście do nie byle jakiego studia, więc musiałeś być przygotowany w stu procentach.
Najpierw pracowaliśmy w studio Hertz w Białymstoku, które jest chyba najbardziej znanym metalowym studiem w naszym kraju. Dodatkowym ułatwieniem jest, że mieści się w naszym rodzimym mieście. Tam nagraliśmy bębny. Następnie przenieśliśmy się do nowego studia Piotrka Polaka "Dobra 12", który notabene był pracownikiem braci Wiesławskich w Hertzu, gdzie nagraliśmy partie gitar, bas, klawisz i wokal. Pracowało nam się tam świetnie, bo mogliśmy pozwolić sobie na większą elastyczność, a dodatkowo niewielkie studio mieszczące się w piwnicy swoim klimatem oddawało bardzo dobry klimat do nagrywania. Gdy skończyliśmy trochę dłuższą odsiadkę w Dobra 12 materiał został zgrany i z powrotem trafił do studia Hertz, tym razem do studia masteringowego, gdzie Wojtek Wiesławski przy naszych niewielkich uwagach dokończył prace nad płytą.
Nie wiem czy pamiętasz projekt Petera i braci Kiełtyka z Decapitated, którzy m.in. razem z Grzegorzem Kupczykiem nagrali chyba jedyny, poza waszym, heavymetalowym album w historii tego studia. Mimo dziesięciu lat różnicy, obydwa wydawnictwa dowodzą, że bracia doskonale czują absolutnie każdy gatunek metalu.
Akurat jestem w trakcie czytania książki o Vader (śmiech), która wspomina o tym. Ja ten projekt pamiętam słabo, ale mam nadzieję, że Pająk z Vadera zaprezentuje się jeszcze kiedyś w heavy. Grzegorz Kupczyk, to świetny wokalista. Proponowaliśmy mu gościnny udział na naszej płycie, jednak finalnie nie doszło to do skutku. Jeśli chodzi o samych braci Wiesławskich to ich doświadczenie jest przeogromne. Nagrywają nie tylko metal, choć są z tego najbardziej znani. Miałem okazję ostatnio posłuchać składu bluesowego, który nagrał tam płytę i też wyszło świetnie. Więc skoro blues wypada znakomicie i mocny metal z gatunków black czy death też... to czemu heavy miałby brzmieć źle? (śmiech)
Z jakiego sprzętu korzystałeś w trakcie sesji?
Przyniosłem do studia kilka basówek, w końcu jednak zdecydowaliśmy się na pożyczenie i użycie basu Yamahy o układzie precision. Na żywo gram na Fenderze Precision, a ta Yamaha totalnie nas zaskoczyła, bardzo ładnie, długo wybrzmiewała i miała świetny dół. Bass był nagrywany na linii czystej i jednej z głowy i paki Orange, choć testowaliśmy także Ampega. Wojtek Wiesławski zdecydował się użyć tych czystych śladów i przepuścić je przez swój wzmacniacz EBS Fafner II. Dla wnikliwych nadmienię, że od wielu lat używam, zarówno na co dzień jak i w studio, strun Ernie Ball 45-105. Reasumując, podczas sesji miałem dostęp do w pełni zawodowego sprzętu, który nie zawiódł a jednocześnie super się spisał.
Gdybyś miał taką możliwość, zamieniłbyś zestaw paczka plus head na procesor? Dajmy na to, choć będzie to raczej oczywisty typ, Axe Fx?
Wybrałbym Ampega SVT 4 z lodówką 8x10 (śmiech). A tak serio to nigdy się nad tym nie zastanawiałem i myślę że nie jestem w tej sprawie autorytetem. Chyba jestem zbyt konserwatywny (śmiech).
Do tego cechuje Cię spora powściągliwość i przywiązanie do tradycji. Cholera, heavy metalowiec pełną gębą (śmiech).
A jak! Jeśli ktoś zna się na wszystkim, to tak naprawdę nie zna się dobrze na niczym (śmiech).
Nie ukrywam, że mieliśmy kilka podejść do tej rozmowy i jak dotąd nic nie wskazywało na to, że będziecie musieli rozstać się z dotychczasowym wokalistą. Zapytam wprost, co się stało?
Zatem postaram się jak najprościej odpowiedzieć. Igor w swoim życiu wybrał inne priorytety, niż pozostali członkowie. To wielki talent, a także bardzo sympatyczny człowiek. Niestety, po wielu rozmowach i długim namyśle zarówno jednej jak i drugiej strony okazało się, że taka współpraca, przynajmniej na razie nie jest po prostu możliwa. Głównie chodzi o brak dyspozycyjności Igora. Obecnie trwa nabór na stanowisko wokalisty, także zapraszam serdecznie wszystkich zainteresowanych, którzy to czytają, aby się odezwali i spróbowali swoich sił.
Mam nadzieję, że obecny stan rzeczy nie przeszkodzi Divine Weep w dalszych sukcesach. Jak na razie ciepło wyrażają się o was w Heavy Metal Pages, Metal Hammerze, czy, kto by pomyślał, na naszych łamach (śmiech). Dobra passa potrwa do znalezienia nowego wokalisty, czy jeszcze dłużej?
Jesteśmy niesamowicie zdeterminowani. Ciepłe słowa, wysokie oceny i wsparcie płynące od redaktorów największych metalowych czasopism oraz - przede wszystkim - fanów nie spowodują, że spoczniemy na laurach. Pozwalają nam także na nutkę radości, gdy w szeregach przytrafia się niełatwe przetasowanie. Jestem pewien, że w niedługim czasie znajdziemy godnego zastępcę Igora i zaczniemy w końcu realizować nasze plany koncertowe, a to dla nas wszystkich najważniejsza forma prezentacji zespołu. Jednocześnie dziękuję za wsparcie i wywiad. Czytelników Magazynu Gitarzysta zapraszam także do odwiedzenia naszego fanpage na Facebooku i do następnego! Stay Heavy!
Grzegorz Pindor