Graham Coxon
W swojej karierze sprzedał miliony płyt. Z powodu dziwacznych solówek i zbyt małych marynarek został okrzyknięty antygwiazdą. Droga jego kariery była wyboista. Przed kilkoma laty, wskutek problemu alkoholowego, musiał odejść z Blur. Teraz nie pije i jak nigdy dotąd skupiony jest na muzyce. Dowiedzmy się, dlaczego robienie kariery solowej daje mu takie poczucie szczęścia.
Kiedy trasa dobiegała końca, Graham zaczął się oswajać z publicznością. Przyznał, że coraz mniej przeszkadza mu skupianie na sobie całej jej uwagi. Sprawdził się więc jako artysta solowy. Jak mu się to udało? "Najpierw trzeba zaakceptować siebie i docenić własne umiejętności. Koncert grasz też dla siebie, nie tylko dla publiczności" - mówi Coxon. Podczas swojej podróży muzycznej artysta odkrywał więc przede wszystkim siebie. Jego szósty solowy album nosi tytuł "Love Travels At Illegal Speeds" i, jak sama nazwa wskazuje, dotyczy on miłości. Zakochania i rozstania, nieodwzajemniona miłość, zauroczenia i zdrada to tematy przewodnie płyty. Krążek pełny jest pasji i emocji, uderza szczerością tekstów. Dzięki intensywnej grze Coxona i świetnej aranżacji stał się on najlepszą płytą w solowym dorobku muzyka.
Nie jest łatwo robić karierę solową, co pokazała chociażby historia solowych gitarzystów z lat 90. Bernard Butler z grupy Suede wydał kilka udanych płyt, ale ostatnio wrócił do współpracy z Brettem Andersonem. John Squire ma na swoim koncie dobre albumy, choć brakuje na nich wokalu. Noel Gallagher z Oasis woli kłótnie ze swoim bratem niż robienie kariery solowej. Jak sam twierdzi: "W moim życiu nastąpił punkt zwrotny. Przez ostatnie lata wiele się zmieniło. Przestałem pić i zmieniły się moje priorytety, ponieważ urodziła mi się córeczka. Chłopaki z zespołu nie chcieli, żebym grał na albumie "Think Tank". Odczytałem to jako aluzję i odszedłem z zespołu. Po odwyku stałem się innym człowiekiem. Jest we mnie teraz dużo spokoju. Odnalazłem w sobie też pomysły na nowe utwory". I to jakie utwory.
Graham Coxon nigdy nie był uważany za głównego kompozytora w Blur. Damon Albarn, wokalista, przypisywał sobie autorstwo utworów. Teraz, kiedy Coxon tworzy sam, jego talenty kompozytorskie w pełni się ujawniły. Pierwsze płyty solowe, "The Sky Is Too High" i "The Golden D", nie były dopracowane, ale "Happiness In Magazines" i najnowszy album, "Love Travels At Illegal Speeds", udowadniają, że Coxon ma prawdziwy talent kompozytorski. Utwory zawierają wszystkie potrzebne elementy. Popowa gitara okraszona jest zgrabnymi melodiami, dowcipem i szczyptą melancholii.
Coxon wydaje się być w lepszej formie niż kiedykolwiek wcześniej: "Zacząłem nagrywać solowe utwory w 1998 roku i to jest tylko ciąg dalszy moich muzycznych poszukiwań. Ostatnie dwie płyty zajęły mi trochę więcej czasu, to prawda. Dziwne, bo ludzie uważają, że kompozytor podejmuje wiele świadomych decyzji. Ja nie umiem tak do tego podejść. Przyjmuję to, co do mnie przychodzi. Nie zgodzę się więc z tezą, że pisanie piosenek traktuję komercyjnie. Może po prostu podszedłem bardziej profesjonalnie do produkcji".
Wygląda na to, że to prawda. Wcześniejsze dwa krążki były niedopracowane pod względem realizacji. Wokal był niewyraźny, a gitara brzmiała nieczysto. Były tam dobre melodie, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że Coxon chciał je ukryć gdzieś w tyle. Mogłoby się wydawać, że "Love Travels At Illegal Speeds" i "The Golden D" były nagrane przez dwie różne osoby. "To prawda, gdyż byłem wtedy inną osobą. Kiedy nagrywałem "The Golden D", byłem alkoholikiem. Miałem w sobie dużo złości i niechęci do świata. Ten album odzwierciedla stan, w jakim się wtedy znalazłem. Moje płyty zawsze ukazywały stan mojego umysłu" - wyznaje muzyk.
"Najnowszy album mówi o związkach, bo obecnie jestem na etapie dochodzenia, o co w tym wszystkim chodzi. Czuję się trochę skołowany i zagubiony, jeśli chodzi o te sprawy. Nigdy nie było mi dane stworzyć trwałego związku. Kiedy się dużo pije i ćpa, związki nie są oparte na silnych podstawach. Powiedziałbym, że te relacje są oderwane od rzeczywistości. Byłem w kilku przelotnych związkach z dziewczynami poznanymi po koncertach. Tak naprawdę nie miałem czasu na trwały związek i podchodzę do tego tematu niezwykle ostrożnie. Z jednej strony chciałbym się ustatkować, ożenić i mieć rodzinę. Z drugiej - nie jestem pewien, czy naprawdę tego chcę, czy to raczej presja społeczna. Związki są trudne dla kogoś takiego jak ja. Po pierwsze mam pięcioletnią córeczkę, po drugie jestem dość znany, a po trzecie miałem problem alkoholowy. Jeśli bym się zakochał i ożenił w wieku lat dwudziestu sześciu, sprawy wyglądałyby teraz inaczej. Chociaż, znając siebie, pewnie byłbym już rozwiedziony. W rezultacie nagrałbym cztery depresyjne albumy, na których wyżywałbym się w ostrym graniu. Wydaje mi się, że mój problem polegał na tym, że zawsze za dużo myślałem o związkach, o sensie życia i innych poważnych kwestiach".
Artysta sprawia wrażenie spokojniejszego i bardziej pewnego siebie. Dawniej odmawiał udzielania wywiadów: "Nie mam nic przeciwko udzielaniu wywiadów. Muszę w nich mówić o tym, czego dokonałem, a to z kolei sprawia, że zastanawiam się, dlaczego to zrobiłem i dokąd zmierzam. To mi pomaga w nazwaniu pewnych rzeczy i uświadomieniu sobie, na jakim etapie obecnie się znajduję".
"Love Travels At Illegal Speeds" to album solowy w prawdziwym tego słowa znaczeniu. Coxon jest autorem wszystkich piosenek, gra na perkusji, basie, gitarze i przy tym śpiewa. Zaprosił tylko kilku przyjaciół, aby zagrali na klawiszach. Stephen Street, zaufany przyjaciel, z którym Coxon pracował nad płytami Blur, zasiadł na krześle producenckim. Poza tym, Coxon jest samowystarczalny: "Nie idę na łatwiznę. Lubię w pełni angażować się w to, co robię. Nie umiem siedzieć w studiu i nic nie robić, dlatego doszedłem do wniosku, że nagram wszystko sam, tym bardziej że jestem złym nauczycielem. Nie potrafiłbym tłumaczyć komuś, jak ma grać. Nie mam do tego cierpliwości".
Pytany, czy współpraca ze Stephenem Streetem wygląda tak samo, jak za czasów Blur, odpowiada: "Jest dokładnie tak samo. Kiedy nagrywałem gitarę, wszyscy musieli wyjść z pokoju. Była taka zasada, że osoba, która nagrywała ze Stevem, zostawała z nim sama. Jest więc tak jak dawniej. Tylko tym razem nie zmieniam się z nikim, bo wszystko nagrywam sam. Stephen bardzo pomógł mi z wokalem. Zawsze lubiłem śpiewać, ale nigdy wcześniej nie udało mi się uzyskać takich rezultatów. Śpiewałem zbyt niepewnie, zbyt ostrożnie. Na płycie "Happiness In Magazines" bardziej się starałem, ale wyszło tak, jakbym chował się za bohaterem wykonywanych przeze mnie piosenek. Po trasie promującej ten album mój głos nabrał siły. Wcześniej miałem bardzo słabe płuca. Jest taka tuba, w którą się dmucha podczas badań medycznych. Po tamtej trasie dmuchnąłem tak mocno, że tuba omal nie eksplodowała! Niesamowite. Śpiewanie na koncertach przez rok pomogło mi odnaleźć mój głos. Dosłownie! Mój głos nieszczególnie mi się podoba. Z drugiej strony, nie lubię jak ktoś śpiewa absolutnie perfekcyjnie. Cenię sobie głos Glenna Tilbrooka, Paula Wellera i Pete’a Townshenda. Nie są to głosy doskonałe, ale mają w sobie coś interesującego".
Czy zmieniło się podejście Coxona do gitary? "Kiedy byłem w Blur, moje zadanie polegało tylko na graniu na gitarze. Często puszczałem wodze fantazji i grałem naprawdę dziwne rzeczy. Wiem, że niektórym tego brakuje. Myślę, że w ten sposób chciałem zaznaczyć swoją obecność na płycie. Teraz nie mam już takiej potrzeby. Oczywiście nadal lubię dziwaczne dźwięki, ale cenię sobie również przemyślane i dopracowane motywy. Do tego idealnie nadają się moje ulubione narzędzia: Rickenbacker, Telecaster i SG. Generalnie bardzo cenię sobie sprzęt vintage, zresztą większość moich gitar to stary sprzęt - wyjątkiem jest jedynie niebieski Telecaster. Obecnie grywam przede wszystkim na Telecasterze z lat 60., wyposażonym w oryginalny przetwornik PAF. Farba jest już trochę zdarta, ale to mi wcale nie przeszkadza. Instrument ten ma wspaniały gryf. Tak to już jest ze starymi instrumentami, bardzo łatwo się na nich gra" - tłumaczy Coxon.
To zastanawiające, dlaczego muzyk tego pokroju nie sygnował jeszcze żadnego instrumentu. "No właśnie, kiedy Fender wreszcie się do mnie zgłosi? (śmiech) Oczywiście wspaniale byłoby też sygnować Telecastera. Jaki byłby mój Telecaster? No cóż, pewnie zostałby wykonany z nieoheblowanego drewna, miałby prążkowaną płytę ochronną i zostałby wyposażony w większą liczbę przetworników. A tak na poważnie, Telecaster jest dla mnie instrumentem doskonałym".
Album "Love Travels At Illegal Speeds" zdaje się być przemyślany. Coxon wyjawia nam, że w fazie początkowej pisał utwory inspirowane bluesem i folkiem, ale doszedł do wniosku, że nie pasują one do jego wizji albumu. Zależało mu, żeby płyta odzwierciedlała jegomuzyczne korzenie. Coxon urodził się w 1969 roku i wychował się na nowej fali późnych lat 70., co komentuje następująco: "Wychowałem się na takich zespołach, jak The Who, Jam, Cars czy The Only Ones. Pewnego razu, kiedy byłem u fryzjera, leciała w radiu piosenka Joe Jacksona, "Is She Really Going Out With Him?". To niesamowity utwór. Podoba mi się też "It’s Different For Girls". Wciąż lubię słuchać tych kawałków".
Graham Coxon o tworzeniu nowego materiału: "Przy pracy nad tą płytą dałem sobie więcej czasu. Napisałem też więcej utworów na gitarę elektryczną. Wierzę, że najlepsze moje utwory jeszcze nie powstały. Pewnego dnia chciałbym nagrać wszystko na pięćdziesięcioletnim sprzęcie. Dlaczego? Bo w dzisiejszych czasach zbyt łatwo się nagrywa. Kiedyś trzeba było się bardziej starać, dlatego nagrania brzmiały lepiej. Mam obsesję na punkcie werbli. Lubię ten ostry, tnący dźwięk. Zespoły, na których się wychowałem, czyli The Jam i Squeeze, używały dużo werbli".
Czy według naszego artysty gra na basie różni się od gry na gitarze? "Gra na basie wymaga dyscypliny. Nie wolno tego robić tak, jakby grało się na gitarze prowadzącej. Na ostatnich dwóch albumach to poczułem. Można powiedzieć, że odnalazłem w sobie basistę. Jako basista czerpię inspirację z Paula McCartneya i Jacka Bruce’a z Cream".
Zastanawiamy się, czy Coxon stosował kiedyś tapping... "Tapping może być użyteczny. Faktycznie niekiedy go stosuję. Kiedy? Na płytach Blur, w najmniej oczekiwanych miejscach, w partiach instrumentalnych. Jak zaczniesz stosować tapping, to jest tak, jakbyś zaczął nosić jakieś ubrania. Automatycznie jesteś kojarzony z wieloma rzeczami. Jak nosisz aksamitne dzwony, ludzie myślą, że słuchasz Gong i Caravan i że zażywasz grzybki halucynogenne".
Graham Coxon nie lubi być nazywany muzycznym omnibusem, ale na pewno rozumie muzykę. W Blur Damon Albarn zajmował się pisaniem bazy do piosenek, ale to do Coxona należała końcowa aranżacja. Płyty Blur z lat 90., czyli "Modern Life Is Rubbish", "Parklife" i "The Great Escape" miały dołączoną książeczkę z rozpisanymi akordami. W ten sposób wielu gitarzystów po raz pierwszy zetknęło się z akordami septymowymi lub nonowymi. "Lubię bogate aranżacje oparte na rozbudowanych akordach. Zależało nam, aby grać je poprawnie, choć z drugiej strony bardzo wiele można wydobyć z melodii, bazując na kilku podstawowych akordach. Eksperymentuję natomiast ze strojami, na przykład w tej chwili używam stroju DADGAD".
Jako gitarzysta Coxon ciągle poszukuje. Nagrywa utwory folkowe na swój rejestrator twardodyskowy, a na koncerty zaprasza seniorów brytyjskiego folka. "Grałem z Bertem Janschem i Daveyem Grahamem w oksfordzkim Hollywell Music Room. Następnego wieczoru Davey grał z Martinem Carthym, z którym udało mi się porozmawiać po koncercie. Odbyliśmy bardzo ciekawą dyskusję o strojach. To przemiły człowiek".
Zastanawiamy się, czy po odejściu z Blur Coxon nie czuje się samotny? Czy nie brakuje mu osób, z którymi mógłby rozmawiać o muzyce i wspólnie coś stworzyć? Czy nie tęskni za kolegami z zespołu? "To trudne pytanie. Pokrewną duszą jest dla mnie w tej chwili Jonny Greenwood z Radiohead. Cenimy się wzajemnie jako muzycy, doceniamy swoją grę i umiejętności. Myślę, że z nim najlepiej się dogaduję. Poza tym potrzebuję teraz samotności. Będąc w Blur, cały czas z kimś współpracowałem! Trwało to tyle lat, że w końcu doszedłem do wniosku, że mam dość. Czuję się tak, jakbym się rozwiódł po piętnastu latach małżeństwa i znowu mógł chodzić na randki z innymi. Co prawda zapomniałem już trochę, jak to się robi, ale podoba mi się ta sytuacja. Wysłałem kilka listów do Becka z pytaniem, czy nie nagralibyśmy czegoś razem. Bardzo podoba mi się jego muzyka".
Czy istnieje gitarzysta, z którym były muzyk Blur nie wyobraża sobie współpracy? Początkowo nasz rozmówca jest powściągliwy i twierdzi, że nie ma kogoś takiego. Po chwili jednak odpowiada: "Widziałeś Slasha podczas koncertu w Hall Of Fame? To było okropne! Myślę, że to, co zaprezentował, to był zwykły skandal. Wstydziłem się, że jestem gitarzystą. Popisywał się i grał jakieś bzdury. W jaki sposób komuś, kto tak gra, może się wydawać, że jest świetnym shredderem? To było pompatyczne i na dodatek w bardzo złym stylu. Po tym występie ktoś umieścił w internecie clip z koncertu w hołdzie Goerge’owi Harrisonowi. Syn Harrisona grał na perkusji, Jeff Lynn śpiewał, a Prince zagrał tę zwariowaną solówkę - zrobił to o wiele lepiej niż Slash. Uważam, że Prince jest znacznie lepszym gitarzystą".
Dlaczego Graham Coxon jest nazywany antygwiazdą? Może dlatego, że nigdy nie przykładał wagi do swojego scenicznego wizerunku? "Próbuję! Założyłem kubańskie buty na dużym obcasie, ale nigdy nie będę potrafił grać w czymś takim. Jak wyleje mi się Red Bull, mogę się potknąć i skręcić sobie kark! Bardzo podobał mi się styl Hendriksa. Miał piękne marynarki i fantazyjne boa z piór. Will Self dał mi wykład na temat tenisówek, które zwykłem zakładać na koncerty. Stwierdził, że noszenie tenisówek na scenie oznacza lekceważenie publiczności. Ludzie nie lubią patrzeć na gościa, który wygląda jakby właśnie wysiadł z metra. Wolą oglądać gwiazdy. Staram się więc bardziej dbać o swój wygląd. Chociaż szczerze mówiąc, kiedy założę koszulę, czuję się tak, jakbym się wystroił na bal. Na festiwalu Reading miałem na sobie koszulę, krawat i sztruksową marynarkę, coś jak z bajki «O czym szumią wierzby». Nawet mi się to podobało".
Nasz bohater pracuje ostatnio bardzo intensywnie. Czy znajduje czas na odpoczynek od muzyki i koncertowania? "Mam duży dom na wsi. To stary, wiejski dom, w którym nie ma pełnej instalacji elektrycznej, w związku z czym nie mam w ogóle górnego światła i muszę używać świec i lamp naftowych. To tworzy niesamowity klimat. Kupiłem ten dom, bo coraz mniej podoba mi się Londyn. Czuję się tam wyobcowany. Poza tym coraz bardziej irytuje mnie polityka, rząd nic sobie nie robi z obywateli. Chcę uciec od tego całego zamieszania i mieć trochę spokoju. Mam sześć starych motocykli, na których w wolnym czasie jeżdżę po okolicy".
Zastanawiamy się, jak będzie wyglądała kolejna płyta Grahama Coxona. Czy będzie podobna do "Love Travels At Illegal Speeds"? "Nie będę nagrywał takich samych płyt przez całe życie. Znudziłoby mi się to i myślę, że moim fanom również. Chcę robić to, na co mam ochotę i rozwijać się w kierunku, w którym według mnie powinienem pójść. Nie chcę żeby ludzie myśleli, że mieszam różne gatunki. Nie mam aspiracji łączenia gatunków i nurtów. Znam swoje miejsce, a do tego cenię sobie własne muzyczne dziedzictwo. Myślę, że korzenie muzyki brytyjskiej są tak rozległe, że na ich zgłębianie zejdzie mi całe życie".
Album "Love Travels At Illegal Speeds" ukazał się na początku 2006 roku, a materiał na kolejny krążek jest już w połowie gotowy. "Może wyjść z tego psychodeliczny hałas" - śmieje się Coxon. W marcu gitarzysta rusza w trasę koncertową. Następnie będzie grał supporty dla grupy Kaiser Chiefs, która wychowała się na Blur. To pierwsza duża trasa koncertowa tego zespołu. Będzie więc trochę tak, jakby George Harrison grał supporty dla Oasis. "Podoba mi się ta analogia" - żartuje Coxon. "Jestem w końcu ojcem chrzestnym urch rocka, prawda? Keiser Chiefs to dobry zespół. Miło będzie zagrać duże koncerty, bo będę miał okazję zaprezentować coś spokojniejszego z mojego repertuaru. Właściwie nie wiem, mogę równie dobrze zagrać coś zupełnie zwariowanego. Lubię sabotować takie wielkie imprezy, grając rzeczy niemodne. Moda to robienie czegoś, co ktoś każe".
A Graham Coxon nie lubi, jak ktoś nim dyryguje. Swoje lata w Blur muzyk podsumował następująco: "W zasadzie robiliśmy to, co powiedział Damon". Dlatego artysta postanowił, że już nigdy nie da się podporządkować. I choć Albain chciałby, żeby Coxon wrócił do zespołu, ten nie chce o tym myśleć. Planuje za to kolejny solowy projekt. "Uwielbiam sam proces nagrywania w studiu, próbowanie różnych opcji, samo tworzenie dźwięku. Byłbym szczęśliwy, mogąc uderzać jednym kawałkiem plastiku o drugi do końca życia. Muzyka to dla mnie czysta magia".
Na koniec pytamy, czy Graham Coxon zgadza się z określeniem "antygwiazda"? "Nigdy mi nie odpowiadał styl życia gwiazdy rocka. Zawsze chciałem pozostać zwykłym facetem. Bardziej bym się przychylał do określenia «gwiazda antypopu». Wychowałem się na herosach gitary i potrafię docenić dobre gitarowe solo. Wciąż często wracam do płyty koncertowej zespołu Cream, "Crossroads". To jeden z najlepszych albumów koncertowych, jakie kiedykolwiek nagrano".