Brytyjski wirtuoz powraca wraz z nowym zespołem - Wearing Scars. Andy wtajemnicza nas w kulisy powstania zespołu, a także wyznaje, jak oparcie się na melodiach pozwoliło mu poczuć się bardziej komfortowo jako gitarzysta.
Dla Andy'ego Jamesa przełomowy okazał się rok 2013, kiedy to na rynek weszły sygnowane jego nazwiskiem gitary ESP/ LTD, a jego zespół Sacred Mother Tongue wreszcie zaczął zyskiwać rozgłos. Jednak ironią losu, to co zaczęło wspaniale działać poprzez występ na festiwalu Download oraz granie supportów przed Halestorm, Hell Yeah czy Ill Nino, nagle zatrzymało się w miejscu. "Mieliśmy wielkie plany, ale wbrew nim, wszystko zaczęło się rozpadać, w dużej mierze przez kasę." - wyznaje Andy - "Nie żeby chodziło nam tylko o pieniądze, bo to nigdy nie było naszym głównym celem. Po prostu w naszych głowach zaczęły krążyć myśli: 'Czy naprawdę chcę to robić?' Taki klimacik."
SMT zagrało swój ostatni koncert w październiku 2013 roku i każdy poszedł w swoją stronę. Andy skupił swoją uwagę na przetrwaniu w tych trudnych dla muzyków czasach, inwestując całą swoją energię w kliniki gitarowe oraz internetową szkołę Andy James Guitar Academy. "Spotkałem się wtedy z Nickiem, moim partnerem biznesowym i ustaliliśmy zasady gry - strona WWW, wszystko szczere i interakcja z fanami. Na tym się skupiłem." Kolejna zmiana nadeszła na początku roku 2015, kiedy Andy zaczął czatować za pośrednictwem Facebooka z Chrisem Clancym, liderem Mutiny Within. Z rozmów tych zaczęła się wykluwać idea nowego zespołu, z nowym brzmieniem: Wearing Scars. Jego skład zasilił basista Craig Dawes (grający też wcześniej w SMT), perkusista Lee Newell (także z SMT), a także nowa postać: gitarzysta rytmiczny Daniel Woodyer. Pierwszy album tej formacji - "A Thousand Words" - to pokaz mistrzostwa w nowoczesnym melodic-heavy rocku...
SMT zagrało swój ostatni koncert w październiku 2013 roku i każdy poszedł w swoją stronę. Andy skupił swoją uwagę na przetrwaniu w tych trudnych dla muzyków czasach, inwestując całą swoją energię w kliniki gitarowe oraz internetową szkołę Andy James Guitar Academy. "Spotkałem się wtedy z Nickiem, moim partnerem biznesowym i ustaliliśmy zasady gry - strona WWW, wszystko szczere i interakcja z fanami. Na tym się skupiłem." Kolejna zmiana nadeszła na początku roku 2015, kiedy Andy zaczął czatować za pośrednictwem Facebooka z Chrisem Clancym, liderem Mutiny Within. Z rozmów tych zaczęła się wykluwać idea nowego zespołu, z nowym brzmieniem: Wearing Scars. Jego skład zasilił basista Craig Dawes (grający też wcześniej w SMT), perkusista Lee Newell (także z SMT), a także nowa postać: gitarzysta rytmiczny Daniel Woodyer. Pierwszy album tej formacji - "A Thousand Words" - to pokaz mistrzostwa w nowoczesnym melodic-heavy rocku...
SMT zakończyło swój żywot dość nagle i niespodziewanie.
Dokładnie. Myślę, że po prostu mieliśmy już tego dość. To wstyd, bo akurat 2013 był dla nas świetnym rokiem. Ale to się chyba zaczęło ode mnie - zadzwoniłem do Darrina i powiedziałem: 'Stary, ja już tak naprawdę nie czuję tego co robimy.' Okazało się, że on ma tak samo. Z kolei takie podejście do spraw spowodowało w nas przekonanie, że ludzie nie lubią naszej muzyki.
Jak więc wpadliście na pomysł powołania do życia Wearing Scars?
Któregoś razu zobaczyłem jakiś wpis Chrisa, którego znałem z Mutiny Within, że chce stworzyć nowy projekt. Tak więc wysłałem mu wiadomość: 'Jestem gitarzystą, tutaj są moje klipy wideo, itd.' On z kolei odpisał: 'To ciekawe, bo właśnie rozmawiałem z kumplem, który stwierdził, że fajnie byłoby mieć cię w tym nowym zespole.' Tak więc zbieg okoliczności był niesamowity.
Kiedy zaczęliście wspólnie komponować?
Chris miał już w zanadrzu trochę materiału demo. Kilka utworów miało po parę lat, jak np. "Butterfly". Szukał kogoś kto mógłby tam dograć solówki, więc zaofiarowałem swoją pomoc: 'Ja to zrobię, a ty mi powiesz czy to ci się podoba.' Okazało się, że trafiłem w jego gusta i od razu przesłał mi resztę swojego materiału. Już dwa tygodnie później koczowałem u niego w domu, nagrywając tony partii gitarowych zarówno do jego, jak i własnych kompozycji.
W którym więc momencie dołączyli pozostali członkowie zespołu?
Chris powiedział kiedyś: 'OK, ale nie mamy jeszcze zespołu.' Ja na to: 'Ja mam, ale w zawieszeniu.' Pomimo rozpadu SMT, utrzymywałem cały czas kontakt z Lee i Craigiem. Pomimo utraty zapału nadal bardzo ich ceniłem, a trzeba by mnie długo namawiać, abym szukał gdzieś innych muzyków, kiedy pod bokiem miałem już sprawdzonych. Czułem, że Chris będzie do nas trzech pasował. A Dan był jak wisienka na torcie - nie był dotychczas specjalnie znany, ale jest jednym z tych rzadkich przypadków gitarzystów, którym możesz coś pokazać tylko raz, a oni od razu zagrają to dokładnie tak jak chciałeś.
Muzyka Wearing Scars ma znacznie bardziej otwarty charakter...
Tak, postrzegam siebie bardziej jako fana rocka, niż fana metalu. Pomimo, że skóra tego zespołu jest metalowa, w jego żyłach płynie rockowa krew. Jest tu mniej elementów thrashowych, a więcej orkiestracji, melodii, dogrywek i wszelkiej maści niuansów, które dają ten otwarty charakter. Myślę, że da się rozpoznać, które elementy wniosłem do już gotowego materiału Chrisa.
Jakiego sprzętu użyłeś w Wearing Scars?
W całości Kemper, w solówkach również. Używałem głównie presetu Jeff Loomis/Keith Merrow. Zdjąłem tylko stamtąd Tube Screamera i zaokrągliłem nieco górę, bo w oryginale brzmiało to metalowo. Podoba mi się czucie tego wzmacniacza i barwa mnie w pełni satysfakcjonuje. Do nagrania wszystkich solówek poza "Wounds" wykorzystałem siedmiostrunówkę ESP E2 EC- 1007 z pickupami EMG57 oraz 67. W czasie sesji nagraliśmy także bezpośredni sygnał, w razie jakby nam się nie podobało końcowe brzmienie, ale szczerze mówiąc, Ginge [Martyn ‘Ginge’ Ford] miał tyle różnych presetów wzmacniaczy, że to było wręcz niedorzeczne. Więc pozostaliśmy przy tym pierwszym wyborze.
Jak zmiana stylu wpłynęła na to co grałeś na gitarze?
To zabawne jak bardzo te epickie wokale Chrisa zmieniły mój sposób grania solówek. Zacząłem mniej skupiać się na technice, a bardziej na zagraniu czegoś co pchnie numer do przodu. Wyzbyłem się podejścia typu: 'OK, patrzcie, teraz mój popis.' Z wiekiem przestaję mieć ciągoty do wiecznych lotów miliard kilometrów na godzinę. To dla mnie odświeżające, bo sprawia, że czuję się bardziej komfortowo jako gitarzysta. Tu chodzi o muzykę, a nie o popisówki.
Nie wydaje Ci się jednak, że ludzie oczekują od Ciebie technicznego grania?
Być może, ale myślę, że ten element melodyczny zawsze był obecny w moim graniu, nawet jeśli był zepchnięty gdzieś w głąb odmętów gitarowego szaleństwa. Paradoksalnie fani zazwyczaj podnoszą larum, że w gitarze shred nie ma serca ani uczuć. Zupełnie tego nie rozumiem, bo przecież możesz grać shredderskie solo, będąc kompletnie wkurzonym - to też uczucie. Granie z serca to nie tylko miłość, tęcza i kwiaty.
W jaki sposób zabierasz się do tworzenia solówek?
Z pewnością ich nie wymyślam. Solówki rodzą się z godzin dżemowania, które zwykle nagrywam. Muzyka leci w pętli, więc kiedy z powrotem zaglądam w komputer to okazuje się, że jest tam 300 podejść do ponownego odsłuchania. W przypadku Wearing Scars starałem się unikać zbyt częstych dogrywek. Cięcie ścieżek i dogrywanie krokami to nowoczesny sposób rejestracji materiału. Ale osobiście staram się od tego uciec i robić to oldschoolowo - tak, jak robiono to kiedyś. Poza tym, zawsze trzeba myśleć z perspektywą zagrania tego materiału na żywo. Nie możesz się spinać za każdym razem, kiedy przyjdzie czas solówki. Dlatego też chciałem tutaj wcisnąć REC i po prostu grać.