O najnowszym albumie "International Blackjazz Society", polskiej publiczności oraz pewnym koncercie na słynnej skale rozmawialiśmy z Jorgenem Munkeby, multiinstrumentalistą i liderem norweskiej formacji Shining.
Zanim przejdziemy do Waszej nowej płyty, porozmawiajmy chwilę o projekcie The Armageddon Concerto, stworzonym wspólnie z Waszymi rodakami z Enslaved. Miałem okazję widzieć Wasz koncert na Roadburn w 2010 r., to było isne szaleństwo. Jak wspominasz tamtą kolaborację?
Pamiętam na pewno, że był to bardzo fajny koncert. Wiązało się z nim jednak także mnóstwo pracy, którą musieliśmy wykonać wcześniej na próbach. Poza tym, tak się złożyło, że w tamtym czasie w moim życiu prywatnym panował lekki chaos, dlatego szczerze mówiąc nie przypominam sobie zbyt wielu szczegółów dotyczących tego projektu.
W tytule nowej płyty Shining ponownie pojawia się trademark projektu czyli "Blackjazz". Czy dziś, na gruncie muzycznym, znaczy ono to samo, co w 2010 roku, kiedy to wydaliście swój przełomowy krążek?
Początkowo chodziło nam o to, by połączyć w jedno dwie frazy - 'free jazz' i 'black metal'. Na “Blackjazz" faktycznie pojawiło się trochę blackmetalowych partii, jednak później zaczęliśmy włączać do naszej twórczości coraz więcej industrialnych elementów, które z czasem całkowicie zdominowały black i dziś właściwie niewiele po tych wpływach zostało. Niezależnie od tego, wciąż prezentujemy takie samo podejście do muzyki i jej komponowania jak norwescy muzycy blackmetalowi. Pod względem naszego mentalnego nastawienia, nic się w tym zakresie nie zmieniło.
Określenie International Blackjazz Society przywodzi na myśl jakieś sekretne stowarzyszenie. Czy mógłbyś wyjaśnić koncept, który za tym stoi?
International Blackjazz Society to tajemna organizacja, do której możesz przystąpić na kilka różnych sposobów. Jeden z nich to zakup nowej płyty Shining i trzykrotne przesłuchanie jej w całości. Kiedy to zrobisz, zyskasz tyle kulturalnego doświadczenia, że będziesz mógł wstąpić w szeregi "Neofitów", a tym samym zostać członkiem pierwszej loży International Blackjazz Society. Więcej informacji na temat naszej organizacji można znaleźć na blackjazzsociety.org
"International Blackjazz Society" z jednej strony zachowuje cechy charakterystyczne brzmienia Shining, z drugiej natomiast przynosi mniejszą dawkę hałasu, szaleństwa i agresji w porównaniu z dwoma wcześniejszymi albumami. Postrzegasz to jako naturalny rozwój zespołu?
Wszystkie muzyczne zmiany, które przechodziliśmy w Shining, zawsze stanowiły rezultat naturalnego rozwoju. Najważniejsze dla mnie jest to, że czerpię inspirację z muzyki, którą sam tworzę, co pozwalało nam w przeszłości i wciąż pozwala wprowadzać do naszego grania całkiem sporo stylistycznych zmian. To zawsze w pełni naturalny proces.
Z jednej strony na płycie znalazły się takie utwory, jak "House Of Warship", oparte na jazzowej partii saksofonu, z drugiej zaś jest "House Of Control" z bardzo piosenkowym refrenem, co w Waszej twórczości stanowi niewątpliwie novum. To czyni "International Blackjazz Society" płytą bardziej urozmaiconą aniżeli wcześniejsze. Czy takie było założenie, czy tak się po prostu stało podczas pracy nad materiałem?
Dziękuję! Ja również uważam, że "International Blackjazz Society" jest jednym z naszych najbardziej urozmaiconych albumów. Trudno mi powiedzieć, czy takie było nasze założenie od samego początku, czy tak się po prostu stało podczas pracy nad materiałem. Proces tworzenia muzyki i pracy nad płytą to z jednej strony działanie zgodnie z planem i świadome podejmowanie decyzji, a z drugiej cały szereg sytuacji, które po prostu następują i za którymi podążasz. Tak samo było i w tym przypadku, nowa płyta jest wypadkową tych dwóch elementów.
Grasz na wielu instrumentach, czy saksofon jest tym wiodącym?
Tak, moim podstawowym instrumentem jest saksofon. Najwięcej czasu poświęciłem ćwiczeniom gry na saksofonie i właśnie w tym instrumencie jestem najbardziej biegły technicznie. Gitara jest dla mnie jednak równie ważna, szczególnie jeśli chodzi o rzeczy, których po prostu nie da się zagrać na saksofonie. Podobnie jest zresztą z wokalem - dziś to właśnie rozwijanie wokalnych umiejętności traktuję priorytetowo, to zabiera mi najwięcej czasu.
Jak w twoim życiu pojawiła się gitara?
Pierwszą gitarę elektryczną dostałem jako nastolatek, ale sprzedałem ją by kupić saksofon sopranowy. Kolejną gitarę elektryczną kupiłem w 2004 roku i po prostu zacząłem na niej grać, szukając własnej ścieżki, którą podążam do dziś. To chyba wszystko w tym temacie, nie stoi za tym żadna konkretna historia.
W zeszłym roku pojawiłeś się gościnnie na płcie "Inferno", gdzie w utworze "Meat Hook" stworzyłeś zgrany duet z Marty Friedmanem. Jak doszło do tej współpracy?
Marty przysłał mi tweeta, w którym napisał, że "Blackjazz" bardzo mu się podoba, a później po prostu zapytał, czy nie chciałbym zagrać na jego płycie. Oczywiście odpisałem, że jak najbardziej, z wielką przyjemnością! Przesłaliśmy sobie nawzajem porcję pomysłów, po czym zacząłem nagrywać swoje partie saksofonu, a Marty je przesłuchiwał i wracał do mnie z nowymi konceptami. Wcielaliśmy je w życie, aż w końcu wszystko uznaliśmy za ukończone i gotowe. Myślę, że utwór ten brzmi naprawdę świetnie!
Czy Friedman wywarł na Ciebie szczególny wpływ jako gitarzysta?
Mój styl gry na gitarze jest zupełnie inny niż Marty'ego, dlatego nie wydaje mi się, by można było znaleźć tu jakieś podobieństwa. Myślimy jednak bardzo podobnie, jeśli chodzi o podejście do samej muzyki i pomysłów z nią związanych.
Jesteś kojarzony z Gibsonem SG. Dlaczego właśnie ta gitara? Co jeszcze znajdziemy w twoim arsenale?
Mam też Fendera Strata (nie Stratocastera, ale coś w rodzaju gitary z lat '90 z mostkiem Floyd Rose). Poza tym, mam również Gibsona Les Paula i 7-strunowego Ibaneza Universe. Używam w tej chwili wyłącznie Gibsona SG, ponieważ uważam, że ta gitara jest dla mnie najbardziej ergonomiczna i po prostu najlepiej współgra z moim ciałem. Les Paul jest dla mnie za ciężki i wywołuje ból karku, poza tym róg topu tej gitary jest zbyt ostry, przez co nie czuję się naturalnie w momentach, gdy podczas grania chciałbym dać odpocząć prawej ręce. Z kolei siedmiostrunowy Ibanez Universe ma zbyt szeroki gryf i muszę podwieszać go wyżej niż jestem do tego przyzwyczajony, co zazwyczaj wiąże się z tym, że nacisk przenosi się z prawej ręki, która jest w najlepszej pozycji do gry, gdy gitara wisi niżej, na lewą rękę, dla której lepsza pozycja to gitara zawieszona wyżej. W moim stylu gry prawa ręka jest ważniejsza, dlatego podwieszenie gitary niżej z mojego punktu widzenia ma zdecydowanie więcej sensu. Gryf SG również ma dla mnie odpowiedni rozmiar. Jest odrobinę cieńszy niż w Les Paulu, co ułatwia mi obejmowanie go i łapanie akordów. Pochylona krawędź topu perfekcyjnie pasuje do mojej prawej ręki i ułatwia przyjęcie bardziej komfortowej pozycji do gry. Moim zdaniem utrzymywanie naturalnej pozycji ciała podczas gry jest bardzo ważne, niezależnie od tego, czy grasz na gitarze, saksofonie, perkusji czy śpiewasz. Umożliwia to lepsze wykorzystanie naturalnej energii. Niewygodna, nienaturalna pozycja ciała niepotrzebnie ogranicza i przysparza wielu problemów, zwłaszcza jeśli grasz ostrą i głośną muzykę.
Trolltunga to ponoć najpopularniejsze miejsce do cyknięcia selfie, a Wy mieliście to szczęście, że zagraliście tam cały koncert. Skała nie jest łatwo dostępna, jak logistycznie ogarnęliście to przedsięwzięcie?
Koncertowa przygoda na Trolltundze to z pewnością najdroższy i najbardziej niebezpieczny gig, jaki kiedykolwiek zagrałem. To także jak dotąd najdłużej i najdokładniej planowany przez nas show, który wymagał ustalenia mnóstwa szczegółów dotyczących zarówno samej gry, jak i jej uwiecznienia. Transport helikopterami dwóch ton sprzętu na skałę, a później gra na klifie wysokim na 700 metrów, gdzie każdy nieprzemyślany krok czy ruch oznaczał pewną śmierć to z pewnością rzeczy, których nikt nie robi co dzień. Tym bardziej jestem szczęśliwy, że wszystko się udało i że to przetrwaliśmy. Jednym z kluczowych elementów całego przedsięwzięcia był plan, że zagramy na skale prawdziwy koncert na żywo, a nie tylko nakręcimy film. Mieliśmy więc kilkusetosobową publiczność, która - by obejrzeć ten występ - musiała przez pięć godzin wspinać się na górę, a po wszystkim schodzić w dół przez kolejne cztery godziny. Dlatego zarejestrowaliśmy tego dnia dokładnie to, co wtedy zaprezentowaliśmy. Zaczęliśmy od pierwszego utworu i zagraliśmy cały set bez powtarzania któregokolwiek kawałka. Planowaliśmy ten koncert dwa miesiące, dopracowywaliśmy produkcję w najdrobniejszych detalach, by uniknąć wszelkich ewentualnych technicznych problemów. Niestety, pewnych rzeczy nie jesteś w stanie w pełni przewidzieć ani kontrolować. Podczas odgrywania trzeciego utworu pękł naciąg werbla. Na szczęście mieliśmy na górze zapasowy werbel i wymieniliśmy go przed kolejnym kawałkiem, więc ostatecznie wszystko dobrze się skończyło. Poza tą jedną komplikacją, wszystko potoczyło się zgodnie z planem. Pierwsze video z Trolltunga nakręciliśmy do “Last Day" i był to pierwszy utwór zarejestrowany z nowym werblem. Na szczęście brzmi świetnie, więc ostatecznie nie był to wielki problem.
Rozumiem, że żaden z Was nie ma lęku przestrzeni.
Oczywiście, wszyscy obawialiśmy się trochę tej wysokości, ale z drugiej strony było to coś, na co i tak nie mogliśmy przecież nic poradzić. W takiej sytuacji nie można się poddać. Trzeba po prostu stanąć twardo na nogach, nie zbliżać się do krawędzi, a wtedy wszystko będzie dobrze. W przeciwnym razie, wystarczy jeden fałszywy ruch i jesteś martwy!
Wkrótce kolejny raz zawitacie do Polski i zagracie trzy koncerty. Jak gra Wam się w naszym kraju? Jak publiczność odbiera Waszą muzykę?
Uwielbiam grać w Polsce! Nasze polskie koncerty zawsze należały do najlepszych na trasie, a polska publiczność jest naprawdę najlepsza w Europie. Ma świetny gust muzyczny i zawsze szaleje podczas występu. Nie możemy się już doczekać, kiedy znów u Was zagramy.
Wybierając się na koncert Shining, należy oczekiwać ogromnej dawki noise'u, agresji i chaosu. Jak na ów wizerunek wpływa Wasza nowa, wyraźnie spokojniejsza płyta. Czy możemy oczekiwać utworów sprzed "Blackjazz"?
Masz rację! To na pewno będzie głośny i agresywny koncert, przepełniony autentycznym chaosem dźwięków. Będzie to również zestaw świetnych kompozycji połączonych z ciekawymi improwizowanymi partiami. Część utworów na naszym nowym albumie faktycznie jest spokojniejsza od tych, które nagrywaliśmy wcześniej, ale inne w rodzaju "Burn It All" są tak samo pełne agresji, jak "Blackjazz", dlatego nie mam wątpliwości, że tym razem też będzie bardzo energetycznie. Pewnie zdecydujemy się na coś z repertuaru sprzed "Blackjazz", ale myślę, że największą część setu poświęcimy utworom pochodzącym z późniejszych albumów. Zwłaszcza teraz, kiedy mamy nową płytę, z której zapewne zagramy sporo nowych kawałków.
Shining to jedyny znany mi zespół, który pokonał drogę od akustycznego jazzu do metalu. Co w tej wędrówce było dla was największym wyzwaniem?
Masz rację, rzeczywiście jesteśmy chyba jedynym zespołem, który przeszedł taką transformację. Jako że nastąpiło to dość dawno temu, nie jestem pewien, co konkretnie stało się wówczas dla nas największym wyzwaniem. Z pewnością jednak nie było to łatwe dla naszej publiczności i fanów, którzy musieli oswoić się z szokiem związanym z nowym muzycznym obliczem Shining. To samo dotyczyło dziennikarzy, którzy z kolei potrzebowali czasu, by zrozumieć, że nie gramy już akustycznego jazzu. Inne wyzwania to na pewno opanowanie nowych technik produkcji i sposobów tworzenia muzyki. Generalnie jednak był to dla nas bardzo naturalny proces, który dostarczył nam też przy okazji całkiem sporo zabawy.
Grasz jeszcze jazz w innych projektach?
Czasem gram jazz z innymi projektami, ale zdarza się to coraz rzadziej, ponieważ jestem bardzo zajęty z Shining.
Powodzenia i do zobaczenia w Warszawie!
Wielkie dzięki, nie mogę się już doczekać warszawskiego koncertu!
Rozmawiali: Małgorzata Napiórkowska-Kubicka i Szymon Kubicki