Cochise idzie w dobrym kierunku. Czteroosobowa kapela z Białegostoku wydała właśnie swój czwarty duży album o klimatycznym tytule "The Sun Also Rises For Unicorns", który stanowi najlepszy dowód rozwijających się umiejętności muzyków, ich ogrania i wielkiej pasji zamienionej na trzynaście tegorocznych utworów.
Grunge w Polsce żyje właśnie dzięki Cochise, choć sami muzycy niekoniecznie się z tym nurtem identyfikują. O tym i o innych kwestiach związanych z funkcjonowaniem kapeli, jej najnowszym albumie, rzeczach przyziemnych i metafizycznych, a także o podążaniu za słońcem, które wschodzi też dla jednorożców opowiadają Paweł Małaszyński, Wojtek Napora, Radek Jasiński i Czarek Mielko.
Pytania zadawał, słowa notował i doglądał jednorożców:
Konrad Sebastian Morawski
konrad.morawski@wp.pl
Cześć! Od mojej ostatniej rozmowy z Cochise, ściślej z Pawłem Małaszyńskim, upłynęło wcale nie tak dużo czasu. W każdym razie ja stopniowo i konsekwentnie staję się smutnym urzędnikiem, a Paweł i Cochise tworzą coraz lepszą muzykę. Na czym więc polega poszukiwane i dochodzenie do szczęścia w życiu?
Wojtek Napora: Na tym, by nie oczekiwać niczego od muzyki. By grać dla przyjemności i cieszyć się z tego. To chyba jedyny sposób na szczęście w zespole, co przekłada się też w części na życie (śmiech).
Paweł Małaszyński: Podążać obraną ścieżką i nie napinać się. Spokojnie realizować plan i cały czas nie przestawać marzyć, bo kiedy przestaniemy marzyć wtedy zorientujemy się, jak bardzo martwi jesteśmy.
Radek Jasiński: Mieć z kim, gdzie, co i dla kogo grać. I najlepiej na lodówce Ampega podpiętej pod SVT-CL (śmiech).
Po przesłuchaniu nowej płyty Cochise zacząłem się zastanawiać, czy to jeszcze 2015 rok, czy okolice przełomu lat '80 i '90 ubiegłego stulecia. Klimat wydaje się najmocniejszą stroną "The Sun Also Rises For Unicorns". Czy więc nad procesem tworzenia tego albumu rozciągały się duchy starego grunge?
Pewnie trochę tak, ale grunge to tylko jeden z wielu elementów naszego stylu. Szczerze mówiąc ja na tej płycie nie wyczuwam go zbyt wiele, ale może nie mam dystansu. Na pewno nie było takiego założenia. Nigdy nie planujemy tego, co będziemy robić i nie przyjmujemy przed rozpoczęciem prac jakiegoś brzmieniowego drogowskazu. Dla nas najważniejsze jest to, by kawałki nam się podobały, a czy brzmią one tak czy inaczej jest sprawą drugorzędną.
Nie wiem kto i kiedy wrzucił nas do tego worka z napisem grunge. Nigdy nie planowaliśmy i nie myśleliśmy o naszej muzyce w ten sposób. Tworzymy tak jak czujemy, instynktownie wiemy co nam się podoba w naszych pomysłach, a co nie. Ale skoro większość słuchających słyszy w tym Seattle to tak naprawdę nie wiem, czy to dobrze. A może to nasze przekleństwo. Czasami się gubię.
Cały czas słuchamy muzyki z okresu który wspominasz i pewnie siłą rzeczy ma to wpływ na nasz sposób gry i brzmienie. Nie oznacza to jednak, że z premedytacją staramy się nadawać płytom jakiś klimat nagrań z lat '80 czy '90, cokolwiek to znaczy. Podejrzewam, że gdybyśmy postawili sobie za cel nagranie albumu, który miałby brzmieć jak z 2015 roku, nagralibyśmy dokładnie to samo, co usłyszałeś.
"The Sun Also Rises For Unicorns" to już czwarte duże dzieło Cochise. Na tym etapie działalności każdej kapeli na ogół pojawiają się przynajmniej zręby podsumowania dotychczasowego dorobku. Jak to było w waszym przypadku? Czy przed nagraniami albumu analizowaliście zawartość swoich dotychczasowych płyt, czy raczej poszliście na żywioł bez oglądania się w przeszłość?
Zdecydowanie to drugie. Staramy się nie gadać o muzyce tylko ją grać (śmiech). Wolimy polegać na intuicji i czerpać z doświadczenia, niż analizować to co zrobiliśmy. Oczywiście staramy się, by każda kolejna płyta była lepsza, kompozycyjnie i brzmieniowo, ale nie poprzez dyskusje, a intuicyjnie. Na ucho (śmiech).
Mam nadzieję, że nie dotarliśmy jeszcze do momentu, w którym chcielibyśmy cokolwiek podsumowywać (śmiech).
To jakie główne założenia przyjęliście przed nagraniami następcy "118"?
Żadnych. Naprawdę. Staraliśmy się jedynie stworzyć najlepsze kawałki, na jakie nas było stać w danym momencie. Ale tak jest od zawsze. "Unicorns" nie jest tu wyjątkiem.
Jeżeli można mówić o jakiś założeniach, to dotyczyły one raczej kwestii związanych z techniczną stroną nagrań - zaplanowaliśmy zarejestrowanie materiału na setkę, w jakimś innym miejscu, niż nagrywaliśmy dotychczas.
Padło na studio Rolling Tapes. Jak wrażenie?
To wspaniałe miejsce na totalnym odludziu. Mała wioska niedaleko granicy z Czechami. Samo studio ma bardzo swojski klimat i cudownie się tam nagrywa. Bardzo domowo i przyjaźnie. Nasz producent, Daniel Baranowski, powiedział, że dobrym pomysłem byłoby nagranie wszystkich instrumentów razem, jednocześnie. Rolling Tapes daje takie możliwości, jest dobrze wyposażone i stało się. To był cudowny czas. Relaks i nagrywanie w jednym. Czego chcieć więcej...
A jakich instrumentów użyliście do nagrania czwartego albumu?
Czarek Mielko: Większość "mocniejszych" utworów była nagrywana na zestawie perkusyjnym Yamaha Recording Custom. Spokojniejsze kompozycje na miksie zestawów Ludwig i Yamaha; hardware: Yamaha; stopa podwójna: Mapex Falcon; blachy: Sabian AAX, Zildian A-custom i K - custom, Istanbul AGOP; Membrany Remo Weatherking; Pałki: Gładek 140 D Hickory.
Większość swoich partii nagrywałem na basie Yamaha BB2024, ale na nagraniach można też usłyszeć bardzo starego Rickenbackera i jeszcze starszego, pochodzącego z lat 60-tych, bezprogowego Fendera. Używałem dwóch wzmacniaczy - basowego Marshalla JCM i Ampega V-4B z paczką 410 HE. Do tego bardzo ciekawego przesteru - Maxon OD- 820.
Trochę tego było (śmiech). W studiu Rolling Tapes można znaleźć wiele klasycznych modeli gitar. Korzystałem głównie z Fenderów Strata i Tele, Gibsona LesPaula, Yamahy i jeszcze kilku innych.
To które wiosło najlepiej leżało Ci w rękach podczas sesji do nowego albumu?
Nie powiem Ci, które było najlepsze, bo każde "dobre" wiosło ma swój indywidualny urok. Na każdym gra się inaczej, ale zawsze zajebiście. Granie na takich instrumentach daje mi ogromną satysfakcję i nie chciałbym wyróżniać jednego. Wszystkie były super. Jeżeli chodzi o brzmienie to najwięcej do powiedzenia w tej kwestii miał Daniel Baranowski. To on łączył różne dźwięki, proponował kombinacje i ustawienia. Wszystko musiało ze sobą współgrać dlatego nie zawsze to co wychodziło bezpośrednio z głośników i nam się podobało musiało pasować do reszty. To oczywiste. Dużo kombinowaliśmy, a efekt końcowy przerósł nasze oczekiwania.
Daje się zauważyć, że pod względem instrumentalnym Cochise rozwija się z płyty na płytę. Jesteście coraz lepszymi szarpidrutami, ale w pozytywnym sensie tego słowa. Do jakiego albumu równacie? Które kanoniczne krążki są wyznacznikiem instrumentalnych dążeń Cochise?
Mógłbym wymienić dziesiątki płyt, które są dla mnie niedoścignionym wzorem tego, jak powinna brzmieć kultowa płyta. Staram się jednak o tym nie myśleć, gdy tworzymy utwory Cochise. Wolę szukać własnej drogi. Nie mówię, że lepszej, ale własnej. To mi sprawia większą satysfakcję niż dążenie do i tak niedoścignionych wzorów.
Hm... chyba nie potrafię wymienić takiego jednego albumu. Mógłbym tu wkleić encyklopedię rocka i było by ok (śmiech).
Tymczasem jeśli chodzi o słowa w zawartości "The Sun Also Rises For Unicorns" daje się odczuć Paweł, że jesteś coraz bardziej mrocznym narratorem. Piszesz o popiołach, które powstają z ludzkich emocji. O rozczarowaniach i niespełnieniu. Skąd bierzesz te inspiracje?
Wystarczy spojrzeć na otaczającą nas rzeczywistość. Tematy, historie leżą między krawężnikami, między liniami papilarnymi. Wystarczy ponacinać niektóre blizny. Czasami wręcz specjalnie, a czasem nieświadomie dokonuję złych wyborów emocjonalnych, by dostać się w odpowiednie miejsce, by móc pisać. Moje teksty to osobiste doświadczenia zebrane podczas obserwacji. Mieszam własne przeżycia z tymi, których chciałbym doświadczyć, a jednak się boje. Jestem rozdarty między szaleństwem a odpowiedzialnością.
W jaki sposób tworzysz teksty? Potrzebujesz do tego błysku inspiracji, czy siadasz pod przykładowym dębem i wyciągasz swoje przemyślenia z rękawa?
Niektóre powstają podczas jednego wieczoru, jak np. "The Boy Who Lived Before", który napisałem po obejrzeniu dokumentu pod tym samym tytułem, a niektóre miesiącami. Nawet podczas sesji nagraniowej cały czas pracowałem i zmieniałem tekst do utworu "Perfect Place To Die".
To jakie jest idealne miejsce, w którym chciałbyś umrzeć?
Przepraszam, że Cię rozczaruję, ale ja nie jestem z tych co umierają (śmiech).
Sam wiesz, frontmani kapeli grungowych kończyli raczej cienko. Nie boisz się, że kiedyś staniesz przed wyborem w stylu strzelba albo złoty strzał?
(śmiech) Kurt Cobain skorzystał dokładnie z tych dwóch opcji w tym samym czasie. Ja za bardzo kocham to popieprzone życie bym się mógł na nie targnąć.
Wróćmy do "The Sun Also Rises For Unicorns". Materiał zawiera trzynaście utworów. Niektóre z nich wprowadzają sporo grunge’owego brudu, inne świadczą o szerokich horyzontach Cochise, jako o kapeli próbującej przenieść w nowoczesność najlepsze pomysły owego gatunku. Jaka jest prawda? Jaką filozofię niesie dziś Cochise w swojej muzyce?
Powiem szczerze, że ja nie postrzegam "Unicorns" jako płyty grunge'owej lub postgrunge'owej. Jeżeli Ty to tak widzisz to ok. Bardzo lubimy grunge, ale nie jesteśmy w nim ślepo zakochani (śmiech). Co do filozofii, staramy się o tym nie myśleć. Cieszymy się graniem i robimy to najlepiej jak potrafimy. Bez dodatkowej idei czy filozofii.
Staram się, by w każdym numerze przemycić choćby maleńki pierwiastek duchowy. To nie są muzyczne hamburgery, które łatwo możesz sprzedać. Lubię budować w piosenkach Cochise utopijno-romantyczne wizje świata z odrobiną gniewu i nienawiści. Tym razem w cieniu jednorożca próbuję odszukać przejrzystości postrzegania z odpowiedniej perspektywy.
Prawda jest taka, że Cochise to po prostu rockowy zespół, nagrywający czasem dość różnorodne utwory. Nie ma w tym jakiejś filozofii czy strategii. Pasuje mi, jeśli ktoś mówi, że ma z tą płytą problem, że trudno mu tę muzykę jednoznacznie sklasyfikować i w tym celu posługuje się najróżniejszymi określeniami. Podchodząc do naszej płyty nie powinno się jednak zakładać, że oto zaraz posłucha się zespołu grunge'owego, bo można się rozczarować (śmiech).
Chciałbym też zapytać o tytuł tego albumu. W mainstreamie jednorożce często kojarzą się z "Blade Runnerem" oznaczają sztuczność, nieistnienie, przestrzeń niespełnionych wyobrażeń. W jaki sposób przełożyć ten tytuł na nasze współczesne społeczeństwo? Czy żyjemy w czasach, w których naturalność nie ma już prawa bytu?
Ja ten tytuł rozumiem w ten sposób, że słońce wstaje dla nas wszystkich. Nieważne czy jesteś typowym osobnikiem, czy też kimś, kto nieco odstaje od reszty. Chodzi o to, że słońce, czyli coś pozytywnego, pojawia się w życiu każdego z nas. Wcześniej czy później pojawia się nadzieja na lepsze jutro. Grunt to się nie poddawać.
Oczywiście przeszedł mi przez głowę "Blade Runner", gdy wpadłem na tytuł naszego albumu. Byłem ciekaw czy ktoś to połączy (śmiech). Brawo, jesteś pierwszy. Jednorożec pozwala na dowolność interpretowania naszych skojarzeń, rozbraja i rozstraja naszą wyobraźnię. Jest wszystkim. Niestety szczerość, prawda i naturalność to w dzisiejszych czasach tematy zapomniane i przereklamowane. Stajesz się trudny kiedy zaczynasz mówić prawdę. Dotyk myśli staje się wtedy najbardziej namacalnym i podniecającym dotykiem.
Muszę też zapytać o to dlaczego w grafice zdobiącej "The Sun Also Rises For Unicorns" wyglądacie jak grabarze? Nad czyją trumną pochylacie swoje spojrzenia?
Te zdjęcia to przewrotny wizerunek Cochise. Na co dzień ubrani w t-shirty i jeansy, tu wystąpiliśmy w gajerach, jak pogrzebowy kwartet smyczkowy. Ten klimat dobrze pasuje do czarnej grafiki. Na szczęście nie było żadnej trumny, ale to ciekawe, że tak to widzisz (śmiech).
Trochę szacunku proszę... to elegancka żałoba.
Po sesji zdjęciowej, wbrew pozorom, nie wybraliśmy się na cmentarz… pojechaliśmy na koncert i zagraliśmy ubrani już jak ludzie (śmiech).
Generalnie koncepcja graficzna albumu wydaje się bardzo mroczna, inna niż poprzednie. Tak jakby nad Cochise nadciągały mroczne chmury, choć przecież zarejestrowaliście znakomity album…
Nie znasz dnia, ani godziny przyjacielu.
Dla mnie muzyka stanowi ujście emocji, zwłaszcza tych złych. Może dlatego tak to wygląda. To rodzaj oczyszczenia i wyrzucenia z siebie tego co złe. Mam nadzieję, że podobnie odczuwają to słuchacze. Po wysłuchaniu "Unicorns" są czyści i z optymizmem patrzą na świat, bo wszystko co mroczne zostało na płycie.
W zespole jak w życiu… mroczne chmury od czasu do czasu nadciągają, ale i znikają. Nie da się tego uniknąć. Nagrywanie tej płyty sprawiło nam bardzo dużo radości i tego się trzymajmy.
Ok. Mroczne tematy odstawiamy na bocznicę. Rzeczywistość jest taka, że pomiędzy premierą "118" a "The Sun Also Rises For Unicorns" zagraliście sporo koncertów. Czy macie jakieś szczególnie wspomnienia z tym związane? W jaki sposób fani reagują na waszą muzykę na żywo?
W ciągu roku, który minął od wydania "118" zagraliśmy kilkadziesiąt koncertów. Każdy z nich był dla nas na swój sposób wyjątkowy, ale pierwszy jaki przychodzi mi na myśl, związany jest z naszym wyjazdem do Anglii w kwietniu tego roku. Fajnie było zobaczyć, że koncerty tam, niezbyt różnią się od koncertów tu… (śmiech).
Na nasze szczęście coraz częściej słyszymy opinie, że płyty są ok, ale koncert to jest to. Ciężko to ocenić, ale myślę, że ludzie dobrze się z nami bawią. Po koncertach rozmawiamy z nimi i widzimy uśmiech, radość. To wspaniałe uczucie.
A jak kształtują się najbliższe plany Cochise?
Powoli myślimy o następcy "Unicorns", koncertujemy i przygotowujemy się do akustycznego mini koncertu.
O co można zapytać na koniec? Może nie będę pytał, ale po prostu powiem. Robicie zajebistą muzykę, wskrzeszacie niezwykłe emocje i tworzycie unikatową przestrzeń dla wybranych. Szacunek. Jakieś słowo od zespołu na koniec?
Wielkie dzięki za tak ciepłe słowa. Do zobaczenia gdzieś na trasie!!!
Dziękujemy za wsparcie i pozdrawiamy czytelników Magazynu Gitarzysta!
Czasami niszczymy to co kochamy i kochamy to co niszczymy, niczym piękni niszczyciele.
Paweł, a co powiesz na ostatni dokument na temat życia Kurta Cobaina? Obejrzałeś?
Piłem i płakałem... jak powiedział kiedyś Kurt: "Czasami coś w nas umiera i niekoniecznie chce zmartwychwstać". Reszta to tylko szumy w tle.
Pytania zadawał, słowa notował i doglądał jednorożców:
Konrad Sebastian Morawski
konrad.morawski@wp.pl