Tom Verlaine

Wywiady
2006-06-01
Tom Verlaine

Grupa Television wyróżniała się na tle zespołów punkowych melodyjnymi, a przy tym dojrzałymi kompozycjami. Muzycy nie mieli zbyt wielu naśladowców, gdyż prezentowali utwory bardziej skomplikowane aranżacyjnie.

Ich definicja muzyki punkowej to bardziej zaawansowana gra techniczna, a także zupełnie nowa estetyka. Ramones grali głośniej, Sex Pistols ostrzej, Wire agresywniej, natomiast Television - po prostu inaczej. Po pierwsze i najważniejsze, zespół wprowadził do muzyki punkowej świeże spojrzenie. Do wpływu zespołu Television przyznaje się między innymi Echo And The Bunnymen, Sonic Youth czy nawet U2 (Bono mianuje się fanem Verlaine’a).

Muzyka Television zainspirowała też pośrednio takie obiecujące formacje rockowe młodego pokolenia, jak: Franz Ferdinand, Editors czy Razorlight. Kiedy Verlaine zaczynał karierę w zespole, był jednym z niewielu gitarzystów, którzy nie czerpali z bluesowych korzeni. Ten styl był wtedy kanonem dla wszystkich szanujących się muzyków. "Do czasu English Invasion, która pojawiła się w połowie lat 60., fascynował mnie jazz. Blues mnie nigdy nie inspirował. Wstyd się przyznać, ale z zespołem Howling Wolf zetknąłem się po raz pierwszy w 1986 roku. Nie mam nic przeciwko tej muzyce, ale nigdy po prostu do mnie nie przemawiała" - mówi Verlaine.

Zamiast grać bluesa, Tom Verlaine wraz z Richardem Lloydem skoncentrowali się na tworzeniu precyzyjnego i bogatego brzmienia, które stało się znakiem rozpoznawczym Television. Lloyd i Verlain tworzyli nierozłączny gitarowy team. Debiutancki album grupy, "Marquee Moon" był materiałem wybitnie amatorskim, ale z drugiej strony partie gitarowe były tak dopracowane, iż wydawało się, że muzycy spędzili w studiu długie tygodnie. "80% czasu w studiu naprawdę ciężko pracowaliśmy. Czasem miałem do zagrania dwie partie gitarowe i myślałem sobie wtedy: no cóż, prawą ręką będę grał na pianinie, a lewą na gitarze. Dosłownie w ten sposób nagrywałem utwór ‚Venus’. Lubiliśmy eksperymentować i nie baliśmy się wprowadzać nawet najbardziej śmiałych pomysłów w życie".

Verlain grał na gitarze prowadzącej, natomiast Lloyd na gitarze rytmicznej, przynajmniej taki był oficjalny podział ról. Partie grane przez nich były tak pomieszane, że trudno było odgadnąć, kto co gra.

"Jeśli chodzi o podział gry, to był bardzo prosty: jak ja nie chciałem czegoś zagrać, grał to Richard. Kiedy pracowaliśmy nad utworem i dochodziliśmy do solówki, grał to ten, który akurat miał na to ochotę. Nie było u nas sztywnego podziału ról. Czasem, jak jakieś solo mi się znudziło zanim je nagraliśmy, w studiu grał je Richard, albo na odwrót. Nie ustalaliśmy niczego z góry".

"Potrzebowałem wreszcie się wyspać" - mówi Tom Verlaine zapytany o to, co porabiał przez ostatnie dziesięć lat. Już myśleliśmy, że mówi poważnie, jednak po chwili zaczyna się śmiać. Verlaine zawsze trzymał się na uboczu, nie lubił być w centrum wydarzeń. Mija czternaście lat od czasu kiedy wydał swój ostatni solowy album, "Warm And Cool". Tyle samo lat minęło od czasu, kiedy zespół Television, który pomógł artyście zaistnieć, wydał swoją ostatnią płytę. Verlaine zdecydował się na efektowny powrót: wrócił do studia i nagrał od razu dwa nowe albumu.

Pytamy muzyka skąd ten nagły przypływ aktywności. "Jaki nagły przypływ aktywności? (śmiech). Ja po prostu bardzo wolno pracuję. Kiedy nagrywam płytę, zamiast wynajmować studio na kilka miesięcy z rzędu, wolę wynajmować je tylko na parę dni raz na dwa miesiące. W ciągu każdej sesji udało mi się nagrać kilka ciekawych pomysłów. Inaczej wyglądała sprawa z albumem instrumentalnym ‚Around’, który został zarejestrowany w dwa dni. Następne dwa dni potrzebne były na zmiksowanie i doszlifowanie całości. No cóż, wydawać by się mogło, że praca nad tymi krążkami zajęła mi dużo czasu, ale to wszystko się po prostu rozciągnęło w czasie. Poza tym zajmowałem się komponowaniem muzyki do filmów. To były przeważnie krótkie formy. Niektóre trwały jedynie siedem minut i były prezentowane podczas wystaw w muzeach i galeriach. Towarzyszyłem także Patti Smith w trasie koncertowej w 1996 i w 2005 roku".

Verlaine zawsze był uważany za niezmordowanego i upartego muzyka. Miał reputację osoby, która dotąd szuka właściwego brzmienia, aż je znajdzie. "Z wiekiem mam tak coraz częściej. Ostatnimi laty udało mi się zgromadzić pokaźną kolekcję wzmacniaczy niewiadomego pochodzenia. Znajdowałem je w salonach gry w bingo i w piwnicach parafialnych. Zwłaszcza w latach 90. udało mi się nabyć kilka egzemplarzy za jedyne 10 dolarów za sztukę. To były porządne wzmacniacze, trzeba je było tylko trochę odnowić. Te wzmacniacze użyliśmy przy nagraniu obu nowych płyt. Nie używałem wzmacniaczy Fendera ani Marshalla".

Gitara, na której gra Verlaine, też nie jest do końca zwyczajna. "Miałem gryf od starego Jazzmastera, nieskończony korpus od Stratocastera i przetworniki Danelectro. Złożyłem to wszystko do kupy i tak powstała moja gitara. Nie mogę się teraz bez niej obejść, podoba mi się jej brzmienie. Wygląda trochę śmiesznie, ale brzmi wspaniale. Mam ją od dwunastu lat i znam ją bardzo dobrze. Tym różnię się od innych gitarzystów, że nie gram głośno. Jeśli chcę grać głośniej używam jednego z moich starych wzmacniaczy.

Do zredukowania poziomu dźwięku Verlaine został zmuszony przez okoliczności: "Chciałbym grać na gitarze codziennie, ale nie zawsze mi się udaje. Poza tym mam nowego sąsiada i moje gra mu przeszkadza. Sąsiad jest maklerem giełdowym i musi wcześnie wstawać do pracy. Kiedyś grałem w nocy i maksymalnie rozkręcałem wzmacniacz. Moje nocne próby musiały zostać zawieszone. Nowe albumy bardzo się od siebie różnią - starzy fani muzyka będą szczególnie zaskoczeni słuchając albumu "Around", będącego zbiorem przestrzennych i rozbudowanych utworów instrumentalnych.

"Powiedziałbym, że te płyty są prostsze niż to, co dotychczas robiłem. Bardziej mi to odpowiada. Jest mniej dogrywek, mniej partii gitarowych. Zauważyłem, że w prostocie tkwi olbrzymia siła, trzeba tylko wiedzieć, co dokładnie chce się przekazać." Prostota zdaje się być najważniejszym kryterium przewodnim dla muzyka. "Kiedy słucham płyty jazzowej słyszę tylko saksofon, fortepian, bas i perkusję, czyli cztery instrumenty. Albumy z lat 50. i 60. są oszczędne, nikt tam niepotrzebnie nie zapycha utworu. Są proste kompozycyjnie. Po latach uświadomiłem sobie, że to mi się podoba".

Pytamy artystę, czy widzi jakiś wpływ muzyki Television na dzisiejszych twórców. "Kiedy gram na festiwalach, mam do czynienia z różną muzyką. Ostatnio słyszałem ponad trzydzieści zespołów, których średnia wieku wynosiła około dwadzieścia pięć lat. Niestety nie pamiętam nazwy żadnego z nich" - śmieje się Verlaine. "Wiele z nich nie zapada mi w pamięć, ale może to kwestia gustu. Niektórzy nawet podchodzą do mnie po koncercie i rozmawiamy, ale takie rozmowy nic nie znaczą."

"Dzisiaj nie słucham za dużo rocka. Jak już chcę czegoś posłuchać, to włączam płytę z muzyką jazzową lub klasyczną. Mój problem ze słuchaniem rocka polega na tym, że po trzynastu sekundach jestem w stanie przewidzieć cały utwór. Często mam wrażenie, że sam mógłbym nagrać taki utwór jakieś dwadzieścia lat wstecz".

Verlaine obiecuje, że nie będzie kazał czekać fanom następnych dziesięć lat na kolejną produkcję. W przyszłym roku planuje nagrać płytę z członkami zespołu Television. "Musimy zwyczajnie znaleźć na to czas, umówić się i dopracować pewne pomysły. Przez ostatni rok próbowaliśmy spotykać się regularnie na próbach raz w tygodniu, ale nie zawsze nam to wychodziło ze względu na nasze przepełnione terminarze".