O sukcesie, mieszaniu gatunków, oraz debiutanckiej płycie "Desolation" rozmawiamy z Piotrem Rutkowskim - wokalistą, gitarzystą i muzycznym mózgiem formacji Spirit.
Obserwując Twój profil na FB odnoszę wrażenie, że jesteś muzykiem nieco sfrustrowanym...
Jestem człowiekiem sfrustrowanym tylko wtedy, kiedy nie mam w co rąk włożyć. Teraz są wakacje, więc wyczulam się z braku laku na pewne niuanse naszego ryneczku muzycznego, które sprowadzają się przede wszystkim do tego, że jest on po prostu mały. Czasem frustracja zaatakuje też z nieco innej strony, kiedy czuję, że gram na tej gitarze 15 lat i nadal.... nic z tego realnie nie mam. Co oczywiście oznacza głównie frustrację skierowaną na samego siebie. Phil Anselmo nawet o tym płytę zrobił z Illegalsami, a ja kiedyś założyłem zespół Everyday Frustrations. Chyba już do końca swych dni zostanę człowiekiem nieco sfrustrowanym, ponieważ mam świadomość, ile mógłbym osiągnąć, gdybym kiedyś zrobił coś po prostu lepiej.
A zatem czekasz na sukces, a on nie nadchodzi. Czy dzięki Spirit zbliżyłeś się do celu?
Czekałem na sukces kilka lat, dość biernie, stąd ta narastająca frustracja. Taka postawa była rzecz jasna totalnie bez sensu, bo dopóki się nie ujebię w robocie X lat, dopóty ona nie będzie przynosiła należytych efektów. Człowiek patrzy na sukces Behemoth czy Riverside, który nagle obwieszcza prasa muzyczna i myśli - ci to mieli farta albo posmarowali komuś na grubości. Tymczasem za tymi nagłówkami o sławie w Polsce i za granicą stoją lata mozolnej, ciężkiej pracy, przy której niejeden by wymiękł. Uświadomiłem to sobie dosadnie już po rozpadzie Vagitarians. Zresztą, z tamtym bandem zaszliśmy już za daleko, by móc się przeorganizować i zacząć piąć się od nowa w górę, nazwijmy to, 'po bożemu'. Dlatego też Spirit to moje nowe otwarcie, gdzie wszystko ma się zgadzać. Nie po to poznawałem coraz to nowych, coraz to bardziej obytych w bojach muzyków, nie po to mam za sobą granie koncertów dla babki głuchej, nie po to grałem w Corruption, żeby nie wynieść z tego wszystkiego jakiejś nauki. Z pełną świadomością mogę powiedzieć, że od momentu założenia Spirit nie czekam już obrażony na sukces, ale idę po niego i małymi kroczkami osiągam stawiane sobie cele.
Mam wrażenie, że Spirit jest wreszcie na poważnie. Vagitarians to jednak było trochę takie rozrywkowe granie dla znajomych. Też tak to odbierasz?
Miałem wahania nastrojów, jeśli chodzi o ten band, bo z jednej strony chciałem, żeby traktowano naszą muzykę poważnie, a z drugiej wszystko robiliśmy na totalnej olewce. Wiesz, mamy taki Red Fang, który zachowuje się podobnie, a są znani i lubiani na całym świecie. To jednak zupełnie inna liga, inny start i inne możliwości. Vagitarians zaczęli jako band stoner-metalowy, potem przy wysypie kapel doomowych stwierdziliśmy z dnia na dzień - nagrajmy płytę doomową, później akustyczną, skibidibi, stoner-boner blues, itp., itd. Wszystko miało fajny oddźwięk, jeśli ktoś nas po prostu prywatnie polubił, bo wiązały się z tym i wibracje, i specyficzny humor. Dlatego zawsze graliśmy dla kolegów i to była ściana, przez którą nie byliśmy w stanie się przebić, mając takie kawałki jak "Bezlitosne mięso" czy właśnie "Stoner Boner". Nie tędy droga. Zespół to prócz muzyki, także pomysł na kapelę. Tutaj pomysłów było pięć, czyli tyle, ilu członków kapeli, a pomysły te jeszcze mieliły się ze sobą, ewoluowały, zostawały wywalane do śmieci i były zastępowane nowymi. Teoretycznie nic się nie zgadzało. Spirit to pewnego rodzaju poważne podejście do muzyki, którą gramy, i jednocześnie oddzielenie nas samych jako ludzi, od zespołu. Zespół żyje własnym życiem i to jest dobre. Zresztą, stąd wzięły się maski i cały ten cyrk na początku - żeby się jak najbardziej oddzielić od publiczności, stworzyć dystans między zespołem, a ludźmi, żeby liczył się tylko odbiór muzy.
Czy temu miała służyć również zmiana stylistyki na bardziej techniczne granie w stylu Gojira?
Broń Boże, nie. Zaczęliśmy takie kawałki układać z Grabarzem (perkusja - przyp.) jeszcze w Vagitarians, zazwyczaj podczas przerw w próbach. Bartek zaraził mnie Gojirą, to było dla mnie objawienie i podłapałem styl kompozycji. Poza tym, zaczynałem się nieco dusić stylistycznie w muzyce sludge/doom. Techniczne granie nie było w tych rejonach mile widziane, a ja potrzebowałem wyszaleć się instrumentalnie, Grabarz zresztą też.
No właśnie, "Desolation" pokazuje Was jako naprawdę świetnych, ukształtowanych technicznie muzyków, trudno było ten element znaleźć w Vagitarians.
Zawsze słuchałem rozmaitej muzyki, otwarcie przyznawałem, że jestem swetrem i słucham Dream Theater, Pain of Salvation, Evergrey, itp, później dołączyły Gojira, Strapping Young Lad, Meshuggah, a ostatnio klasyka, czyli Cannibal Corpse i Carcass. Doom czy stoner nie udźwignie niestety takich inspiracji. Ze swoją pierwszą kapelą, kiedy miałem 15-16 lat, katowałem już covery Dream'ów czy King Crimson, więc cała zabawa w stoner i pochodne to był raczej mój dobrowolny skok w bok jako gitarzysty, niż główny nurt, którym się kierowałem.
Czyli Spirit to swoisty powrót do korzeni, a jednocześnie ucieczka ze ślepej uliczki. A skoro jesteśmy przy inspiracjach, są one słyszalne, ale nie można wskazać, by któraś z nich dominowała. Czy taki właśnie był zamysł?
Zamysł był tylko taki, żeby zrobić materiał na płytę. Moim zdaniem na epce inspiracje są jeszcze mniej słyszalne. Tym razem świadomie poszedłem w siedmiostrunowe gity, czasem dodałem jakieś djenty, żeby uzyskać meshuggowy groove, momentami wypisz wymaluj Gojira. Z drugiej strony utwory powstawały przez długi czas (załapało się nawet odbicie mojej fascynacji ostatnimi płytami Enslaved), a ostatni utwór na płycie "Wilderness" zawiera motywy, które wymyśliłem jeszcze w Strange Brew, czyli właśnie w kapeli "z piętnastego wieku", o której już wspomniałem. Być może stąd ta rozbieżność stylistyczna.
Rozbieżność rozbieżnością, ale to wszystko dobrze się układa. Nie słyszałem wcześniej, by ktoś tak umiejętnie łączył (albo w ogóle łączył) w ramach jednego kawałka Strapping Young Lad z Enslaved. Wy daliście radę.
Czas pokaże, czy to było tylko szaleństwo czy metoda. (śmiech)
Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się, że "Desolation" będzie tak dobrym albumem. To sztampowe pytanie, ale i tak je zadam. Jesteś w pełni zadowolony z tego materiału?
Ostatnio nawet go słuchałem i muszę powiedzieć, że jestem dumny. Nie należę do osób, które by co chwila coś grzebały przy nagranym materiale albo w ogóle nie mogły słuchać swojej muzyki. Komponuję po to, żeby mieć czego słuchać. Jednocześnie nagram co moje i już mnie w studiu nie ma. Tym razem jednak strasznie opornie szły mi wokale, nie miałem na nie pomysłu, a jak miałem to nie umiałem tego zrealizować. Koniec końców, wokal na tej płycie to moje prywatne opus magnum, jestem cholernie zadowolony. Gitarowo to również jest cios, samych utworów bym nie zmieniał, ani trochę! Brzmieniowo, wiadomo, zawsze do czegoś można się przyczepić, zwłaszcza jak się nasłucha np. o możliwościach symulacyjnych takiego Kempera, ale wszelkie brzmieniowe niedostatki poprawimy z nawiązką przy następnej płycie i każdy będzie zadowolony. Podsumowując, śmiało reklamuję własną muzykę. Stoję za nią murem.
Dlaczego sam zaśpiewałeś na "Desolation"? Od początku właśnie tak planowaliście? Miało być trio?
Trio jest bardziej ekonomiczne, zresztą zawsze mnie rajcowały bandy z cyklu "power trio", na czele z Govt Mule. To spontaniczne porozumienie na scenie, improwizacje, bawienie się muzą. Po to się gra koncerty! A w trio łatwiej się porozumieć na każdej płaszczyźnie. Współczesność, w której żyjemy, ma to do siebie, że ludzie mimo natychmiastowego dostępu do drugiego człowieka, zrobili się strasznie leniwi. Ciężko o szybkie, konkretne decyzje, tak często potrzebne w działaniu kapeli. Stąd trio. Zaśpiewałem sam, bo z moich obserwacji wynika, że nie znajdę w Polsce żadnego człowieka, który zaśpiewa tak, jak ja sobie wymyśliłem (śmiech). Nie jest to prosta sprawa na koncertach, ale z drugiej strony na "Desolation" pierwszy raz udało mi się wyciągnąć 'wysokie C', więc całe szczęście rozwijam się wokalnie i pomału zaczynam nadążać za swoimi wokalnymi pomysłami.
Musiałeś jakoś ćwiczyć, by połączyć na scenie gitarowe, techniczne łamańce ze śpiewem?
Kilka lat temu nauczyłem się grać i śpiewać jednocześnie utwór "Three of a Perfect Pair" King Crimson. Od tamtej pory jakiekolwiek łamańce gitarowe + śpiewanie to tylko kwestia paru prób, dzięki Bogu (śmiech)
"Desolation" to bardzo gitarowy album. W poprzednim naszym wywiadzie (jeszcze jako Vagitarians) narzekałeś, że przestałeś się rozwijać jako gitarzysta. Czy teraz czujesz, że ruszyłeś znów do przodu w tym temacie?
Nadal nie umiem zagrać utworów Scotta Hendersona, więc jest podobnie. Tak jak powiedziałeś wcześniej, na razie wróciłem na właściwy tor, dobry dla mnie jako gitarzysty. Gram ciut powyżej swoich możliwości, co jest znakomite i rozwijające samo w sobie. Zdarzało się, że wymyślałem na tę płytę motywy, które musiałem później należycie wyćwiczyć, by palce mi nie odpadły; co zresztą wciąż nie oznacza, że jestem lepszym gitarzystą. Powiedziałbym raczej, że dzięki takiej muzyce wracam do dawnej formy.
A więc kolejny album będzie jeszcze bardziej gitarowy? (śmiech)
Oby nie! Szukam złotego środka, żeby być zadowolonym z siebie jako muzyka oraz z powstałych utworów. Są takie zespoły, które godzą proste riffy z progresywnym zabarwieniem, chociażby Melvins. Nie mamy póki co żadnych nowych utworów, ale wiem, że nie mam zamiaru się ograniczać do jednej stylistyki. Solówki na pewno będą, poza tym czas na trochę spokoju, ile można słuchać ściany dźwięków? Nie chcę grać tylko dla metalowców, ale dla szerokiej publiczności. Całe szczęście, lubię słuchać i grać różną muzykę, toteż nie ma obaw o zatracenie jakiejś tam własnej czy spiritowej tożsamości.
No właśnie, solówki. Na "Desolation" brzmią progresywnie i bardzo przestrzennie. Świetnie kontrastują z mocną resztą utworu. Dopracowujesz je wcześniej czy to spontan?
Spontan. Dzień, w którym zacznę układać solówkę będzie... dniem straconym (śmiech). Czasem kleimy solówki z dwóch fragmentów wybranych z dwóch podejść. Zazwyczaj gram pierwszą wersję i jakaś zagrywka wpadnie mi w ucho. Potem drugą wersję nagrywam już poniekąd w oparciu o tą pierwszą zagrywkę i koniec końców, tworzy się właśnie przestrzenna, progresywna solówka. Głównie wypadkowa inspiracji Steve Vai, Satrianim i Petruccim. Na "Desolation" akurat jest mniej "złych" dźwięków spod znaku Thordendala czy Wacka z Decapitated, no może poza solówką w "Storm".
Nie wiem, czy się zgodzisz, ale solówek jest na "Desolation"... za mało. Oficjalnie stwierdzam, jestem fanem Twoich solówek (śmiech)
A, to przepraszam! Solówek jest tyle, ile musi być, nie ma co przesadzać. Nagram kiedyś płytę, jak Zappa, ze swoimi solówkami i Ci podaruję jedyny egzemplarz (śmiech). Na następnym albumie znajdzie się jeden kawałek, który będzie z kolei moim szczytowym gitarowym osiągnięciem. W siedmiu minutach wyżyję się gitarowo, aż do porzygu i nagle wrócimy do lat '80 i tych wszystkich vanhalenopodobnych szaleńców.
O nie, tylko nie Van Halen!
No to zostańmy przy Vai’u.
Niech będzie (śmiech) Wspomniałem, że "Desolation" to płyta gitarowa, ale nie myśleliście, żeby trochę podbić brzmienie basu? Dodać całości więcej dołu?
To są owe 'kwestie brzmieniowe', na które nie mamy już wpływu. Miksowaliśmy na szybkości, żeby zdążyć z premierą. Tak czy owak, Damian jako realizator odwalił kawał dobrej roboty, a bas się ukręci lepiej przy następnej płycie.
Napomknąłeś o 7-strunowych gitarach. Opowiedz, na czym pracowałeś w studio.
Niewiele tego było. Standardowo mój Gibson Classic, do tego pożyczyłem od Filipa Hałuchy jego siedmiostrunowego RG, który elegancko dodał kawałkom mocy. Przestroiliśmy go z resztą do G, niżej byłoby już samo piekło. Nie używam żadnych efektów, tylko delay jakiś został w miksach podłożony pod solówki. Wzmacniacze to mój Soundman, który mi dziarsko towarzyszy od wielu lat, dopięty Mesą Rectifier.
Co powiesz ludziom, którzy nabijają się z siedmiostrunowych gitar i mówią, że wszyscy, którzy ich potrzebują, powinni przerzucić się na harfę?
Powiem, że ja nie mam czasu na takie duperele (śmiech). Zawsze chciałem mieć siódemkę i co mnie obchodzi, że dorwałem ją, kiedy już minęła moda na to ustrojstwo? Ja tam jestem zadowolony.
Czemu "Lost" jest taki lajtowy? (śmiech)
Bo chciałem sobie zaśpiewać (śmiech).
Nie lubisz już growlingu?
A jak "zaśpiewanych" jest pięć pozostałych utworów na płycie? Lubię zróżnicowanie, moim wokalnym idolem jest Devin Townsend, który drze japę jak samo piekło i jednocześnie, jak samo piekło, śpiewa. "Lost" to motyw, który powstał 3-4 lata temu i z czasem przypasował mi do Spirit, gdyż skojarzył mi się z twórczością solową Devina. Wprawdzie nieco go obrobiliśmy, ale moim zdaniem pozostał delikatnym oddechem w tym całym obłąkaniu gitarowo-perkusyjno-wokalnym.
Tak, też skojarzyłem go z Townsendem. Devin również stawia na urozmaicenie materiału, ale jednocześnie cierpi niestety na twórczą biegunkę i wydaje materiały zbyt często. Wam to chyba nie grozi?
Nie. My nie mamy domowego studia z takimi możliwościami (śmiech). Jakbym co roku wypuszczał epkę czy album, to byłbym zadowolony. Zobaczymy, czy uda się chociaż raz utrzymać taką wydawniczą częstotliwość.
Dobry odzew, z jakim spotkał się "Desolation" powinien w tym chyba trochę pomóc?
Tak. Płyta sprzedaje się pomału, acz stabilnie. Mam nadzieję, że w styczniu wydamy materiał, który zalega tylko na bandcampie, wzbogacony o parę nowych kawałków, które zalegają w mojej świadomości.
Będziecie szukać wytwórni?
W życiu. To nie ma sensu, dopóki nie łyknie nas jakieś Relapse czy inny moloch na rynku. Na nasze potrzeby opcja 'do it yourself' wystarcza póki co z nawiązką, wzorem choćby Obscure Sphinx.
Obscure Sphinx próbowali już sił za granicą, kiedy wasza kolej?
W przyszłym roku! Zbieram siły, żeby zmontować trasę po Europie, zobaczymy co z tego wyjdzie. Oby coś dobrego. Zauważyłem, że polskim zespołom jest łatwiej w Polsce, kiedy osiągną najpierw sukces za granicą. Nie ma to do końca sensu, ale co poradzić na prawidła naszego muzycznego biznesu. Tak czy siak, Europa to większe możliwości, a zagościć na rynku niemieckim czy brytyjskim to wygrać życie. Mamy wydawnictwo, więc możemy kombinować w tę stronę.
Vader, Decapitated czy Behemoth pracowały na sukces ekstremalnie ciężko. Jesteście gotowi na taki plan?
Tu się pojawia problem, bo dobijając do 30 masz już w życiu nieco inne priorytety niż zasuwanie 20 lat w pocie czoła z myślą, że może w końcu się uda... Zespoły, o których wspominasz, zaczynały zanim ich członkowie skończyli 20 lat. Kiedy jesteś nastolatkiem, masz przynajmniej te kilkanaście w miarę luźnych lat do budowania swojego sukcesu. My mieliśmy start jako Vagitarians, dzięki temu o Spiricie od razu usłyszała dużo większa grupa osób niż gdybyśmy zaczynali od zera. To jest plus, jednak nie oszukujmy się, moim kolejnym celem jest móc wychodzić z zespołem na zero. Do zarabiania jest jeszcze daleko, a godziwego zarabiania jeszcze dalej. Póki co, działamy rozważnie, nie liczymy na jakieś mega wiążące deale, nikt nam przecież nagle nie zaproponuje miesiąca grania w USA i otwierania koncertów Danziga za sto dolców (a to, proszę Państwa, jest w obecnych czasach dobry deal). To trochę nie te czasy. Idziemy do przodu konsekwentnie, acz nie na łeb na szyję. Być może to nasz błąd, na razie jednak jest to błąd nie do przeskoczenia.
A więc kolejna płyta, podbój zagranicy, a potem kraju, co jeszcze w planach Spirit?
Nasz plan to dopięcie koncertów jesiennych w Polsce i zabukowanie kilku-, może kilkunastokoncertowej trasy po Europie na wiosnę przyszłego roku. Nowe wydawnictwo oczywiście też. Z planów-marzeń, najdalej sięgam do chęci zagrania na Brutal Assault. Dalej nie mam już siły sięgać myślą (śmiech). Spirit bardzo szybko osiągnął dużo więcej niż jakakolwiek moja kapela, poza Nunczakami Orientu, więc ja się cieszę z każdej formy zainteresowania wokół zespołu, bo to zainteresowanie z różnych stron pozwala wybierać najlepsze drogi rozwoju dla kapeli. Jeśli ten stan utrzymamy teraz, to za miesiąc, dwa, trzy będziemy jeszcze dalej. I to jest znakomita sprawa.
A co planujesz Ty, wiem coś o różnych tajemniczych projektach. Rzucisz na nie trochę światła?
Jest jeden projekt, który mógłby już nie być tajemniczy, ale jednak musi takim pozostać ze względu na ciągłość prac nad nim. Jest też projekt z Piotrkiem z Figo Fagot i Zbyszkiem Promińskim z Behemoth. Praca nad jego pierwszymi podrygami jest już na finiszu i liczę na to, że uda nam się dwa kawałki, które wspólnie nagraliśmy, puścić w świat jeszcze w tym roku. To są jednak zespoły poboczne, jak to mawiał Lech Rock Skorpion Pawlak, być może 'z tego nic nie będzie choć powstanie', a może to będą akurat te strzały, które przyniosą wiekopomną sławę i pieniądze (śmiech). Na razie nikt tego nie wie i pewnie jeszcze długo nikt nie będzie wiedział, dlatego też, pozwolisz, że nie będę wiele na te tematy mówił. Jednocześnie noszę się ze stricte solowym, deathcountry-folkowym projektem, który zrealizuję, gdy odłożę trochę kasy i poskładam utwory z miliona pomysłów, które od początku roku zalegają w komputerze...
Coś w stylu The Coffinshakers?
A skąd ja mam wiedzieć co to jest? (śmiech) Zawsze lubiłem Wovenhand i 16 Horsepower, Scotta Kelly'ego i Von Tilla, Mike'a Scheidta czy Nicka Drake'a. Właśnie takich rytmów należy się więc spodziewać, jeśli ktoś ma ochotę się spodziewać...
Ach, ok, zmylił mnie ten deathcountry (śmiech)
Rzuciłem to hasło, bo to ponoć modne ostatnio (śmiech)
A moda to podstawa! Czego Wam życzyć na koniec?
Niech już będzie ten Brutal...
Album "Desolation" można odsłuchać na stronie bandcamp zespołu: http://spiritisfree.bandcamp.com
Facebook
Rozmawiał: Szymon Kubicki
Zdjęcia: Marcin Pawłowski i Oskar Szramka