Miałem wahania nastrojów, jeśli chodzi o ten band, bo z jednej strony chciałem, żeby traktowano naszą muzykę poważnie, a z drugiej wszystko robiliśmy na totalnej olewce. Wiesz, mamy taki Red Fang, który zachowuje się podobnie, a są znani i lubiani na całym świecie. To jednak zupełnie inna liga, inny start i inne możliwości. Vagitarians zaczęli jako band stoner-metalowy, potem przy wysypie kapel doomowych stwierdziliśmy z dnia na dzień - nagrajmy płytę doomową, później akustyczną, skibidibi, stoner-boner blues, itp., itd. Wszystko miało fajny oddźwięk, jeśli ktoś nas po prostu prywatnie polubił, bo wiązały się z tym i wibracje, i specyficzny humor. Dlatego zawsze graliśmy dla kolegów i to była ściana, przez którą nie byliśmy w stanie się przebić, mając takie kawałki jak "Bezlitosne mięso" czy właśnie "Stoner Boner". Nie tędy droga. Zespół to prócz muzyki, także pomysł na kapelę. Tutaj pomysłów było pięć, czyli tyle, ilu członków kapeli, a pomysły te jeszcze mieliły się ze sobą, ewoluowały, zostawały wywalane do śmieci i były zastępowane nowymi. Teoretycznie nic się nie zgadzało. Spirit to pewnego rodzaju poważne podejście do muzyki, którą gramy, i jednocześnie oddzielenie nas samych jako ludzi, od zespołu. Zespół żyje własnym życiem i to jest dobre. Zresztą, stąd wzięły się maski i cały ten cyrk na początku - żeby się jak najbardziej oddzielić od publiczności, stworzyć dystans między zespołem, a ludźmi, żeby liczył się tylko odbiór muzy.