Def Leppard

Wywiady
2009-03-05
Def Leppard

W Stanach Zjednoczonych przez długie lata grali koncerty dla dwudziestotysięcznej publiczności i mogli się pochwalić ogromna rzeszą oddanych fanów, jednak w swojej rodzinnej wielkiej Brytanii wciąż czują się niedocenieni.

Muzycy z grupy Def Leppard, bo o tej formacji mowa, właśnie promują swoje najnowsze wydawnictwo zatytułowane "Songs From The Sparkle Lounge". W tym miesiącu rozmawiamy z dwoma gitarzystami grupy Def Leppard - Philem Collenem i Vivianem Campbellem - którzy opowiedzą nam nie tylko o nowej płycie, ale zdradzą także sekrety dotyczące sprzętu, jakiego używają podczas trasy koncertowej. Co ciekawe, obaj gitarzyści pracują razem już od szesnastu lat (Viv grał wcześniej w zespole Dio, później krótko w Whitesnake). 
 
 
Na muzyków czekamy w Sparkle Lounge - wielkim holu, którego nazwa znalazła się w tytule najnowszej płyty zespołu. Błąd organizacyjny sprawił, że nie mamy oficjalnych wejściówek i jesteśmy zmuszeni poradzić sobie w inny sposób. Na korytarzu aż roi się od ochroniarzy i osób obsługujących trasę, ale są oni tak zajęci, że nasze małe wykroczenie uchodzi nam na sucho. Sparkle Lounge okazuje się przytulnym schronieniem, pełnym rozświetlonych elementów. Można powiedzieć, że to wręcz hipnotyczna przestrzeń. Nic więc dziwnego, że to miejsce tak zainspirowało muzyków podczas ostatniej trasy koncertowej, że zespół napisał tam cały materiał na swój nowy album.
 
Po długim oczekiwaniu pojawia się wreszcie Viv Campbell. Jest dumny z tego, że w Belfaście, jego rodzinnym mieście, bilety na koncert rozeszły się dosłownie na pniu. "Bilety w Belfaście sprzedały się najszybciej - mówi zadowolony Viv. - Muszę powiedzieć, że jak dotąd w tej trasie jest to nasz najlepszy koncert". Wyprzedane koncerty i albumy rozchodzące się w milionach egzemplarzy to dla zespołu Def Leppard nic nowego - album "Hysteria" rozszedł się w liczbie 18 milionów egzemplarzy, a "Pyromania" w ponad 10 milionach kopii.

Nie pierwszy też raz zespół ten daje koncerty u boku innej wielkiej gwiazdy. Tym razem obok Def Leppard na scenie wystąpi grupa Whitesnake. W 2005 roku w Stanach Zjednoczonych muzycy grali koncerty z Brianem Adamsem, a już w następnym roku z zespołem Journey. "Chodzi o przeboje - mówi Phil Collen. - Jeśli dwie gwiazdy łączą się, żeby dawać koncerty, to w przemyśle muzycznym używa się na to określenia "jeden plus jeden równa się trzy". Po prostu czeka wtedy fanów noc pełna hitów".

Przez ostatnie pięć lat zespół Def Leppard intensywnie koncertował. Czy na tym etapie kariery grupa nie powinna już odcinać kuponów? "W dzisiejszych czasach miarą sukcesu jest ilość sprzedanych biletów na koncert - mówi Viv. - Dla nas to bardzo motywujące, bo od pięciu czy sześciu lat sprzedaż biletów na nasze koncerty w Stanach i Wielkiej Brytanii wciąż rośnie".
 

Jednak nie tylko to jest wyznacznikiem sukcesu, są jeszcze fani, którzy okrzyknęli album "Songs From The Sparkle Lounge" najlepszą płytą Def Leppard od lat. Naszym zdaniem - to na pewno najlepszy album tego zespołu od czasów słynnego wydawnictwa "Hysteria". Jak się później dowiedzieliśmy, muzycy podeszli do jego nagrywania w niecodzienny sposób. "Chcieliśmy zrobić to naprawdę szybko" - mówi Phil, co jest dla nas prawdziwym zaskoczeniem, ponieważ zespół znany jest z przedłużających się sesji w studiu. Z kolei Viv dodaje: "Koncertowaliśmy w Ameryce i byliśmy w dobrej formie, po prostu złapaliśmy wiatr w żagle. Dlatego najnowszy krążek zaczęliśmy nagrywać, będąc jeszcze w trasie. Mogliśmy zrobić sobie rok przerwy na nagrywanie, ale stracilibyśmy rozpęd. Muszę przyznać, że nie nagraliśmy takiego albumu od lat. Byliśmy w bardzo rockowym nastroju, i to rzeczywiście słychać na płycie. Mam nadzieję, że taki stan się jeszcze utrzyma i że tym sposobem nagramy nasze kolejne płyty. Nie chciałbym wracać do naszych starych metod pracy. Kiedyś robiliśmy sobie rok lub nawet półtora roku przerwy na nagranie albumu, tylko że wtedy wychodziły nam gorsze płyty. Takie sterylne i uczesane. Z jednej strony chcemy nagrywać płytę z pazurem, czyli rockową i ostrą, ale potem to wszystko wygładzamy. Jest tylko jedna osoba, która umie pracować w ten sposób - Mutt Lange, z którym niestety od pewnego czasu już nie współpracujemy".

Może właśnie dlatego płyty "Slang" (1996) i "Euphoria" (2002) spotkały się z niezbyt pozytywnym przyjęciem fanów i krytyki? Phil dopatruje się tu jednak czegoś innego: "Myślę, że w Wielkiej Brytanii zawsze byliśmy niedoceniani. Niektórzy mogą pomyśleć, że jestem zgorzkniały, ale zawiniła też nasza wytwórnia płytowa. My nagrywamy płytę, a przedstawiciele wytwórni oświadczają, że ten materiał nie pasuje do tzw. nurtu. Jak to możliwe, przecież jesteście naszą wytwórnią! Całe szczęście to ostatni album w tej firmie płytowej, później zamierzamy mieć lepszą kontrolę nad naszą karierą". "Songs From The Sparkle Lounge" jest płytą tak dobrą, że wytwórnia może pożałować rozstania się z zespołem. To album z bardzo ciężkimi partiami gitarowymi. Krążek nie powstał podczas wspólnej gry - każdy sam pracował nad swoimi piosenkami i efekt swej pracy przynosił do studia. W związku z tym kompozycje są różnorodne, bo komponowane przez Viva i Phila w sposób od siebie niezależny. "Ten album jest jak cztery albumy solowe - mówi Phil. - Przy poprzednich płytach więcej ze sobą współpracowaliśmy, natomiast tym razem przychodziliśmy do studia z już gotowymi pomysłami. Utwory są utrzymane w różnych stylach. Ale chcemy uspokoić naszych fanów - całość wciąż brzmi jak Def Leppard".

Muzycy czerpią inspirację z bogatej skarbnicy rocka. Ballada autorstwa basisty Ricka Savage’a zawiera crescendo w stylu Queen, za to w kompozycji "Bad Actress" wokalisty Joego Elliota wyraźnie słychać fascynację twórczością AC/DC. "Wszyscy jesteśmy fanami AC/DC, ale... jak można nie być fanem tego zespołu? - śmieje się Viv. - Solówkę do "Bad Actress" nagraliśmy za pierwszym podejściem i dlatego wnosi ona do utworu dużo świeżej energii. Osadzenie w rytmie nie jest może zbyt precyzyjne, szczególnie w przypadku gry rytmicznej, w której można usłyszeć tendencję do wychodzenia poza beat. Ale właśnie dzięki temu utwór jest bardziej dynamiczny. To samo rozwiązanie zastosowaliśmy przed kilkoma laty przy płycie z coverami "Yeah!". Praca nad nią była dość zabawna, zresztą nagraliśmy to na wideo".
 

Sposób, w jaki artyści nagrali swój najnowszy album (szybkie tempo pracy i pozostawienie na nim pewnych niedoskonałości), może być sporym zaskoczeniem dla fanów tej formacji. W międzyczasie Phil założył nowy zespół, co również miało wpływ na jego grę na nowej płycie. W 2004 roku razem z kolegą z zespołu Girl, Simonem Laffym, utworzył zespół Man Raze. Dołączył do nich również perkusista Sex Pistols, Paul Cook. Trio wydało w tym roku swój debiutancki album zatytułowany "Surreal".

"Man Raze zmienił moje podejście do gry, bo ta muzyka jest o wiele bardziej agresywna. Nagraliśmy ten album w dwa tygodnie - wiele partii gitarowych zostało zarejestrowanych już za pierwszym podejściem. Zaczyna mi odpowiadać spontaniczny sposób nagrywania. Kiedy człowiek stara się być za bardzo skrupulatny i dokładny, to traci swoją pozytywną energię".

Jedna piosenka z nowego albumu, skomponowana przez Viva, zasługuje na szczególną uwagę fanów, ponieważ zawiera wyraźne odniesienie do osoby jego poprzednika w zespole i jednocześnie długoletniego gitarowego partnera Phila, Steve’a Clarka zwanego "The Riffmaster" (mistrz riffów). Czy zatem utwór "Only The Good Die Young" odnosi się do śmierci Clarke’a? "Nie nagrywałem tej piosenki z takim właśnie zamysłem - zaprzecza Viv. - Gdy zaczynałem komponować ten utwór, w ogóle nie wiedziałem, o czym on będzie. Zwykle piszę muzykę i potem po prostu zaczynam śpiewać - w tym przypadku ten temat jakoś sam wypłynął. Na pewno Steve jest cały czas obecny wśród nas. Często o nim myślę, przecież co wieczór wychodzę i gram jego muzykę".
 
Fani wciąż kochają stare przeboje zespołu i z nostalgią wspominają jego pierwsze lata istnienia. Widać to na koncertach. Podczas kameralnego występu w Islington Academy Def Leppard zagrał dwa przeboje sprzed lat, "Mirror, Mirror (Look Into My Eyes)" i "Wasted". Ale fanom to nie wystarczyło - chcieli usłyszeć więcej starych hitów. Nie powinni jednak liczyć na zbyt wiele. Viv mówi: "Nie zrozumcie mnie źle, nie mam nic przeciwko graniu utworów "Photograph" czy "Rock Of Ages", ale chcę też grać nasze nowsze kawałki. W trasie koncertowej "X" w 2002 roku przez kilka miesięcy otwieraliśmy koncert piosenkami z pierwszej strony albumu "High ’N’ Dry". Niestety chyba nie zadowoliliśmy naszych fanów - podobało się to może jednej trzeciej publiczności. Ludzie zaczęli pozytywnie reagować dopiero przy "Bringing On The Heartbreak" - znali to, bo... Mariah Carey nagrała cover (śmiech). Poza tym wszystkie utwory z "High ’N’ Dry" są w jednej tonacji, a riffy w kolejnych utworach są bardzo do siebie podobne".
 

Ostatnio modne są powroty do przeszłości. Takie gwiazdy, jak Cheap Trick, Roger Waters czy Queen grają na koncertach całe albumy sprzed lat. Phil przyznaje, że on też myśli o powrocie do starych płyt w stylu "Hysteria" czy "Pyromania": "Od dawna o tym rozmawiamy. Joe, odkąd pamiętam, zawsze chciał nagrać album z coverami, właściwie zanim jeszcze dołączyłem do zespołu. Myślę, że na pewno to zrobimy, jest to tylko kwestia czasu. Naprawdę dużo o tym rozmawiamy".

Zespół cały czas spełnia oczekiwania fanów, grając stare przeboje, jednak w radiu pojawiają się nowe piosenki. "Fani nie interesują się naszymi nowymi utworami - naznaczone są one stygmatem czegoś nieznanego. Ale mam nadzieję, że to się zmieni - twierdzi Phil. - Choć nie będzie łatwo. Kiedy Stonesi grają nowy utwór na koncertach, fani kierują się do budki z piwem. Po prostu momentalnie tracą zainteresowanie. Trzeba uważać z ilością nowych utworów i dobrze się zastanowić, gdzie je umieścić". "Trudno jest przekonać publiczność do nowych utworów. To spore wyzwanie - dodaje Viv. - Ludzie, którzy przychodzą na koncerty, chcą usłyszeć piosenki, które już znają. Należy więc tak sprytnie przemycić nowe utwory, żeby nie stracili oni zainteresowania koncertem".

To zadziwiające, jak dobrze nowe utwory wpasowują się w listę piosenek na dzisiejszy wieczór. A na widowni widać przekrój kilku pokoleń fanów. Koncert otwiera utwór "Rocket", po nim następuje pełen energii "C’mon, C’mon". "Nine Lives" grany pomiędzy dwoma hitami z lat 80. właściwie brzmi już jak stary przebój. "Utwór "Nine Lives" jest naprawdę trudny do zagrania - śmieje się Phil. - Nie jest łatwo śpiewać i grać jednocześnie te wszystkie zagrywki. Szczerze mówiąc, dla mnie to zdecydowanie najtrudniejszy kawałek".

Def Leppard znajduje się na takim etapie kariery, na którym większość zespołów czułaby się twórczo już wypalona. Ale wielki come back tej formacji dowodzi, że w tym starym lamparcie jest jeszcze dużo energii. 

Twarda kostka do zgryzienia

Obaj gitarzyści grupy Def Leppard grają kostkami wykonanymi z... metalu.

Phil Collen mówi: "Używam ich od trzydziestu lat. Gdy byłem członkiem zespołu Girl, jeden z kolesi dał mi mosiężną kostkę. W tym zespole grałem naprawdę ostro. Od tamtej pory nie rozstaję się z metalowymi kostkami, tym bardziej że Dunlop zrobił dla mnie kilka modeli. Później zaczął ich też używać Steve Clarke, a potem Viv".

Na jakich gitarach nagrywaliście krążek?

Phil Collen: "Do partii prowadzących używałem gitary Jackson PC-1, a podczas gry rytmicznej sięgnąłem po Fendera Telecastera, który stworzył udaną kombinację z Les Paulem Viva. Dzisiaj zagram w jednej z piosenek na moim starym Ibanezie Destroyer, którego wyciągnąłem ze strychu. W tej samej piosence Viv zagra na gitarze Gibson Explorer. Destroyera używałem w zespole Girl, a w przypadku Def Leppard w utworach "Rock Of Ages", "Photograph", "Falling" i "Stagefright" wszystkie solówki były nagrywane na tej gitarze. Wykorzystywałem ją również podczas kręcenia teledysków. W pozostałych utworach gram na gitarze Jackson PC-1. Jako ciekawostkę powiem, że gitary, które robią dla mnie lutnicy Jacksona, mają coraz grubsze gryfy. Podobno w ostatnich dwóch gitarach mam najgrubsze gryfy, jakie ta firma wyprodukowała. Bardzo mi się podobają, bo są naprawdę masywne. Obaj z Vivem lubimy też grube struny (.013-.056"), bo opuszczamy strój o pół tonu. Dzięki temu można w nie mocniej uderzać, by uzyskać lepsze brzmienie."

Vivian Campbell: "W pewnym sensie zatoczyłem pełne koło. Kiedy dołączyłem do zespołu, grałem na gitarach Tom Anderson Stratocaster z mostkiem tremolo, a do tego miałem bardzo skomplikowany system przeróżnych efektów i wzmacniaczy. Teraz najczęściej gram na moim srebrnym Les Paulu - wygląda ciekawie, bo moja córka obkleiła go różnymi naklejkami. Korpus gitary nie jest oryginalny - pierwotny został niestety poważnie uszkodzony podczas transportu. Na tyle podobał mi się gryf z 1974 roku, że postanowiłem zrekonstruować ten instrument. Jeśli gitara ma mostek tremolo, nie potrafię go nie używać. Po prostu - nie potrafię. Mogę to porównać do sytuacji, kiedy alkoholik dostaje pracę w barze - musi pić (śmiech). Oczywiście z moim Les Paulem jestem w pewien sposób ograniczony, ponieważ czasem brakuje mi wibrato podczas grania akordów. Ale w gruncie rzeczy jestem bardzo zadowolony z powrotu do starej gitary. W trakcie nagrywania albumu kupiłem Gretscha sygnowanego nazwiskiem Malcolma Younga, bo od dłuższego czasu przechodzę fazę absolutnej fascynacji zespołem AC/DC. Gitary tej używałem do nagrania sporej części partii rytmicznych, lecz ciężko wykonuje się na nim solówki - głównie za sprawą cienkich progów, które nie dają zbyt dużo wolnej przestrzeni na wygodne podciągnięcia."
 

A co powiecie o wzmacniaczach?

Vivian Campbell: "Na tej płycie używaliśmy wzmacniacza Randall RM100M oraz preampu Marshall JMP-1. To bardzo prosty zestaw, szczególnie jeśli porównać go do sprzętu, którego używaliśmy w przeszłości."


Rozmawiał Rob Laing