KISS

Wywiady
2006-08-07
KISS

Lista światowych gitarzystów, którzy zaczynali przygodę z wiosłem, stojąc przed lustrem z pomalowaną twarzą i "grając" utwory Kiss - jest tak długa, że nie starczyłoby nam miejsca, aby ją tu opublikować...

Najciekawsze jest to, że największy wpływ na całe rzesze gitarzystów wywarł - chyba najsłabszy technicznie instrumentalista z zespołu Kiss - Ace Frehley. Jest to kolejny przykład na to, jak ważna jest indywidualność i charakter. Cóż jednak było tak niesamowitego w tym byłym taksówkarzu, który trzymał kostkę od gitary jakby się drapał po udzie?

KOSMITA

Samo przyłączenie Ace Frehleya do zespołu jest nie lada nauką nie tylko dla młodych, niepewnych siebie muzyków, ale także dla kapel, które poszukują współgrajków. Podczas przesłuchań Ace wkroczył bez słowa do sali z gitarą w ręku i - niczym się nie przejmując - wpiął się do wzmacniacza i zaczął grać. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że w tym momencie przesłuchiwany był inny gitarzysta... Na dodatek był to pewniak do gry w zespole. Bob Kulick, bo o nim tu mowa, był sprawniejszym gitarzystą od Frehleya i do tego dobrym kumplem wokalisty. Stało się jednak tak, że w Kiss wylądował ostatecznie "Space Ace". A co o tym zadecydowało? Specyficzny styl, charakter oraz charyzma! Oczywiście wszystko to było poparte w miarę solidnym warsztatem, ale nie do końca. Jeśli bowiem ktoś poszukuje karkołomnej wirtuozerii w utworach Kiss lat 70., to z pewnością będzie rozczarowany. Prawdziwą miarą grupy Kiss były i są koncerty, dlatego też kompletnie wykręcony w kosmos "Space Ace" pasował do zespołu idealnie - zarówno jako wioślarz, jak i człowiek. Jedna z pierwszych ważniejszych decyzji w zespole stała się fundamentem jego późniejszych sukcesów.

BASISTA SIĘ PALI!

Bardzo ciekawie prezentowały się wszystkie pomysły tworzące cały spektakl. To właśnie muzycy z grupy Kiss byli głównymi pomysłodawcami wielu, współcześnie znanych, tricków scenicznych. Kiss spodoba się ludziom, którzy lubią barwne zespoły grające muzykę różnoraką - od pop rocka po ciężki metal. O ile zespół The Who skoncentrował się jedynie na demolce wszystkich gratów, to Kiss poszli zdecydowanie dalej, pomijając już nawet stroje i maski. To właśnie Gene Simmons rozsławił plucie ogniem, co nieraz zresztą przypłacił spaleniem włosów przy ogólnym aplauzie fanów przekonanych, że było to wyreżyserowane. Nieraz potrafiła zapalić się scena, sufit czy ściany... od efektów pirotechnicznych.

LATAJĄCE GITARY...

Obecnie, będąc na jakimkolwiek koncercie rockowym, trudno sobie wyobrazić, jakież to solo musi zagrać gitarzysta, żeby porwać fanów. 30 lat temu muzycy z grupy Kiss postanowili skoncentrować się na wielkim widowisku i nie skupiać się na technicznych popisach solowych. Frehley grał najczęściej długie, kilkuminutowe solówki w dwóch utworach: "She" i "Shock me". Rozpoczynał je bardzo prostymi zagrywkami, człapiąc po scenie w swoich olbrzymich buciorach. Choć po jakimś czasie jeden z przetworników zaczynał się żarzyć i przeraźliwie dymić, to gitarzysta nie przestawał grać, generując przy tym iście piekielne dźwięki. Spowity dymem, wydobywającym się z gitary, miotał się po scenie w charakterystyczny dla siebie sposób. Gdy zdążył się już poobijać o wszystko dookoła - odstawiał gitarę na środek i znikał gdzieś w ciemnościach. Po chwili wychodził z drugim wiosłem, a pierwszy instrument efektownie podpalał. Tak opracowana była bodaj najsłynniejsza wersja jego solowego pokazu. W innych scenariuszach, bardziej efektownych, jego niezastąpiony Gibson szybował nad głowami gdzieś w przestworzach, natomiast drugą gitarą zwyczajnie... strzelał z gryfu po rogach sceny.

...I LATAJĄCY GITARZYSTA

Paul Stanley (gitarzysta, wokalista i mózg Kiss) także nie próżnował. W jego przypadku gitary latały na prawo i lewo, a kolejne wiosła były z hukiem roztrzaskiwane o scenę. Oczywiście - jak przystało na profesjonalistę - nie była to zwykła demolka, lecz przemyślany i wyreżyserowany element koncertu. Gitary, które miały ulec destrukcji też nie były pierwszymi lepszymi instrumentami, tylko starannie przygotowanym sprzętem (np. Gibson Sonex). Początkowo zwyczajnie podpiłowywano gryfy tych instrumentów, jednak z czasem firma, z którą współpracował Stanley, rozpoczęła produkcję specjalnych gitar przeznaczonych na jeden numer. Zresztą ilość sprzętu, jaka przewinęła się przez ręce tego muzyka, mogłaby wprowadzić w zakłopotanie niejednego dystrybutora gitar. Do tego dochodzi jeszcze przelot na linie ponad publiką w celu zaśpiewania "Love Gun" gdzieś po środku morza ludzi.

GALERIA GITAR

Niektóre modele gitar muzyków z formacji Kiss mają ogromną wartość kolekcjonerską i bardzo efektownie prezentują się na scenie. Najsłynniejszym modelem, na jakim grał Stanley, był Ibanez Iceman PS-10, którego druga wersja z roku 1977 (wykładana lustrami) stanowi obiekt westchnień wielu kolekcjonerów. Muzyka zainspirował słynny, wyłożony lusterkami kapelusz wokalisty Slade, Noddy Holdera ("Gitarzysta", 2/2006). Efekt jest naprawdę piorunujący. Każda z setek gitar, na jakich grał, po prostu musiała być wyjątkowa. Praktycznie w każdej większej firmie Stanley pozostawiał po sobie ślad w postaci stworzonego dla niego modelu gitary. W związku z jego dość specyficznym gustem nie da się jego obecności nie zauważyć.

GRAMY MOJE!

Wraz z odejściem Frehleya, rozpoczął się kolejny, pouczający etap w historii zespołu. Nowy gitarzysta - Vinnie Vincent - to przede wszystkim bardzo zdolny kompozytor i silna osobowość. Krótko mówiąc: typ muzyka, który na nieszczęście reszty kapeli nie lubi iść na kompromis. Ileż razy mieliśmy do czynienia ze starciami gigantów, wspominając chociażby współpracę Mustaine’a i Hetfielda? Tak też było i w Kiss. Nie ma miejsca na kolejnego frontmana w zespole, w którym podział ról był już jasno ustalony. Nie stworzy się solidnej kapeli, gdzie każdy chce za wszelką cenę realizować swoje pomysły. Dlatego też takie osobowości jak Vai, Malmsteen czy Satriani występują pod własnym szyldem.

GITARZYSTA REZERWOWY

Lata 80. to przede wszystkim okres nadświetlnych prędkości i łamania palców. Trend ten dotknął i Kiss. Gdy Vinnie z hukiem wyleciał z zespołu, na jego miejscu pojawił się Mark St. John, całkowite przeciwieństwo Frehleya. Prawdziwy typ wymiatacza z olbrzymim zapleczem muzycznym. W tym przypadku historia może nie tyle dała kolejną nauczkę, co sporo materiału do refleksji. Po kilkumiesięcznym pobycie w zespole u Marka zostaje zdiagnozowany zespół Reitera, co oznaczało, że ten fantastyczny gitarzysta nie był w stanie utrzymać gitary, nie wspominając już o graniu. Od razu przychodzi na myśl dramat, jaki przeżywa niesamowity Jason Becker... Z pomocą grupie Kiss przyszedł - wygryziony przez Frehleya - Bob Kulick, proponując swojego młodszego brata Bruce’a jako gitarzystę zastępczego na koncertach. Bruce praktycznie stał za kulisami z gitarą w ręku, gotowy w każdej chwili zastąpić Marka.

MASZYNA PIENIĘDZY

Jak to zazwyczaj bywa, prowizorki są najbardziej trwałe. Bruce Kulick, jako bardzo kreatywny i inteligentny muzyk, zadomowił się w grupie na dobre. Jego gra to połączenie dużej sprawności technicznej (np. "No No No") z ciekawymi aranżacjami ("I’ll Be There", "Jungle"), co sprawia, że jego twórczość stanowi niezły materiał szkoleniowy. Po 10 latach godnie rozstał się z kolegami z zespołu, którzy postanowili wskrzesić oryginalny skład, przenosząc spektakl lat 70. z jeszcze większą oprawą w XXI wiek. Obecnie Kiss jest bardziej maszyną aniżeli solidarnym zespołem. Nowy gitarzysta Tommy Thayer występujący w stroju i masce Frehleya ma za zadanie jedynie odtwarzać utwory. Jedno jest pewne - muzycy nie zamierzają jeszcze przejść na zasłużoną emeryturę.

ARMIA

Masa dymu, świateł i ognia robiła olbrzymie wrażenie na młodych amerykanach w latach 70., aż strach pomyśleć co by się działo, gdyby taki twór pojawił się w Polsce? Potężna perkusja na olbrzymiej strzelającej wieży od czołgu, muzycy wychodzący z paszczy wielkiego sfinksa czy kilkunastometrowa statua wolności pokazująca "fuck", której w trakcie koncertu odpada głowa. Synonim amerykańskiej kultury kolorowego kiczu był niezbyt mile widziany w dobie komunistycznych festiwali piosenki żołnierskiej czy radzieckiej. Jednak wpływ, jaki wywarł na cały muzyczny świat, stawia ich na równi z takimi wykonawcami, jak Led Zeppelin, Jimmy Hendrix czy nawet The Beatles. Na dowód tego wystarczy zobaczyć w jakim składzie oddano ostatnio hołd grupie Kiss podczas VH1 Rock Honors: Rob Zombie, Scott Ian, Slash, Gilby Clark i Tommy Lee. Natomiast fani kapeli, zrzeszeni w Kiss-Army (również Kiss-Army Polska) - swoim oddaniem przypominają bardziej kibiców futbolu aniżeli fanów zespołu rockowego.