Powtarzając za pewnym znanym pisarzem, tylko w legendach może przetrwać to, co w naturze przetrwać nie może. Zespół Kryzys jest niewątpliwym tego przykładem. Debiutowali w bardzo młodym wieku, w czasach, kiedy punk rock w Polsce dopiero raczkował. Wrócili z albumem sięgającym początków ich twórczości udowadniając, że jeszcze nie powiedzieli dość...
Etos punkowy ma w sobie wpisany element samozniszczenia. Takie sformułowanie możemy przeczytać w książeczce nowej płyty. Ale wy chyba nigdy nie krzykniecie dość, prawda?
Śpiewamy "Mam dość" od samego początku, co może brzmieć nieco przewrotnie, szczególnie, kiedy osiemnastolatki krzyczą, że mają już na wstępie dość. To należy odbierać jako prowokację, a nie szczere wyznanie. Można się wpuszczać w zagadnienia ilu naszych przyjaciół straciliśmy i który z nich wybrał drogę samozniszczenia. Ale punkowy etos bardzo fajnie brzmi (śmiech).
Jak narodził się pomysł wydania piosenek, które były zarejestrowane na początku lat osiemdziesiątych?
Proces trwał od wielu lat, można powiedzieć, że kształtował się cały czas. Najpierw była seria Tribute for Kryzys. Potraktowaliśmy to jako duże uznanie ze strony środowiska muzycznego i dzięki temu poczuliśmy się na tyle pewnie, żeby jeszcze troszkę podziałać. Miałem też od dawna plan na wydawanie starych nagrań Kryzysu, które ocalały i były przez nas zautoryzowane. Mieliśmy wpływ na te nagrania jak na przykład te z sesji toruńskiej. To było w radiostacji studenckiej w Toruniu. Dwa monofoniczne nagrania zostały wydane, ale zależało mi, żeby ukazały się też w wersji cyfrowej i właściwie już się to stało. Można powiedzieć, że to ostatnie konkretne podsumowanie Kryzysu z naszej strony. Wiem, że są jeszcze ciekawe archiwalia, mogę tu skierować na youtube, np. Holidays on Syberia (kiedy dopiero zaczęliśmy stawać się Kryzysem), Nie jest źle czy Gaz. Nigdy nie były publikowane a gdzieś tam jeszcze kursują.
A czy pracując nad reedycją albumu zakręciła się wam łezka w oku? Jak wspominacie tamte czasy z tego miejsca?
Czy z nostalgią i dumą? Nieee, to wszystko tego nie oddaje. Traktuję to roboczo, a to znaczy, że chciałbym jeszcze coś zrobić. Patrzę na efekt dotychczasowych działań pod tym kątem, co tu jeszcze można zdziałać. Kryzys jeszcze nie powiedział, że skończył wydawanie płyt, mamy w planie nagrać coś nowego, zaskakującego. To piękne, że takie stare utwory są świetnie odbierane i że teksty są wciąż ciekawe dla publiki, ale teraz czas na coś świeżego, wzruszającego. Może nie do łez, tylko do trzewi. Prowokującego, jak to Kryzys. A to trudne wyzwanie. Dziś nie jest łatwo sprowokować odbiorców do reakcji. Ale zobacz, jak ma Maciej Maleńczuk. Próbuje na każdy możliwy sposób. My na Putina raczej nie wsiądziemy (śmiech), ale na pewno będzie to prowokacja. Wyobraź sobie, o ile bardziej było to całe prowokowanie łatwiejsze w czasach późnej komuny. Żaden kłopot, wystarczyło się nazywać Kryzys i to już było ostre na dzień dobry. A teksty tekstami, nie?
Było przeciwko komu się buntować, prawda?
Można tak powiedzieć. Nie trzeba się było wysilać. Od lat dziewięćdziesiątych miałem poczucie w środowisku czy to hardcore, czy punk, czy alternatywa, że na siłę szuka się obiektu buntu. Kiedy tak kuriozalnie skupiano się na takich firmach jak McDonald’s, dla mnie było to śmieszne. Jestem wielkim fanem Leopolda Tyrmanda. Napisał ciekawą książkę "Zapiski Dyletanta". W jednym z rozdziałów opisuje różnicę pomiędzy buntownikiem na wschodzie i zachodzie. Z tego, co sobie tam pokpiwa, wynika, że tacy buntownicy różnią się dosłownie wszystkim. Polecam (śmiech).
Od wczesnych lat osiemdziesiątych technologia mocno poszła naprzód. Czy kiedy gracie, to wciąż czujecie więź ze sprzętami, które dominowały w tamtych latach, czy śledzicie nowinki techniczne i unowocześniacie wasz arsenał?
Nie no, jeśli chodzi o nowinki, to raczej nie, a nostalgia oczywiście, że jest. Przede wszystkim sprzęt z lat późnej komuny w większości był produkcji NRD bądź krajowej. Był jaki był, ale spełnił swoje zadanie! Dał nam te minimum, żeby zaistnieć. Potrafiliśmy wydobyć z siebie te słynne koślawe, sfuzzowane i krzywe dźwięki. Ciekawie było u mnie z pierwszą gitarą. Straszliwie się uparłem, żeby ją posiadać, a jeszcze nie miałem żadnych pieniędzy. No i rodzice pomogli. Z tą jak i kolejnymi dwoma (śmiech). Za komuny nie było tak łatwo. Nie mogliśmy po prostu skoczyć do McDonald’s i sobie tam dorobić. Ale starałem się pracować, żeby odłożyć trochę grosza. Robiłem w Ochotniczym Hufcu Pracy w czasie wakacji, ale to całe OHP było esencją tego nieporadnego systemu, który wtedy obowiązywał. Tak czy inaczej, pierwsze trzy gitary pamiętam bardzo dobrze. Pierwsza to Jola 1. Później na rynku pojawiła się dwójka, ale różniła się tym, że miała kiepski, płaski gryf i te suwakowe potencjometry, co było chyba światowym ewenementem. Mi bardziej pasowała jedynka. Oczywiście w punkowy sposób ją nieco usprawniłem. Podstrunnicę wymieniłem na taką własnej produkcji, wymieniłem też przystawki, mimo że nie miałem pojęcia za co do końca odpowiadają (śmiech). Moja druga gitara to Jolana, bardzo ciekawy instrument. Totalna kopia wizualna Telecastera i wręcz abstrakcyjnie basowe brzmienie, trochę jak odkurzacz (śmiech). Trzecią gitarą był Framus Nashville. Kiedy go dostałem, Jolanę przejął Tomek Lipiński i grał na niej jakiś czas. A po Framusie już przyszedł czas Ibanezów, których się trzymam do dziś.
Wspomniałeś, że w dzisiejszych czasach ciężko jest zszokować odbiorcę, czy doprowadzić go do łez…
Wiesz, do łez to można (śmiech). Co do szokowania, kiedyś było nieco inaczej. Państwo macało cię z każdej strony swoim aparatem ucisku. Dziś ten aparat uścisku jest bardziej dyskretny. Sami się cenzorujemy. Natomiast papierosów nie wolno palić. Od tamtych czasów wszystko oprócz Krzysztofa Ibisza się zmieniło (śmiech).
Było już nieco o odbiorcach. A co z muzykami? Jakie masz zdanie o polskim rynku pod kątem artystycznym?
Kurcze, można by się pokusić tutaj o podział na gatunki. Na pewno mamy prężny dział hip hopowy, który wytworzył jakieś tam swoje podgatunki. Utrzymuję kontakt z kilkoma artystami tego nurtu, między innymi z Vienio i Pele. Ekspansja reggae w Polsce również jest niesłychana. Tu na pewno wielką zasługą jest działalność festiwalu w Ostródzie. Przy tym wszystkim ważni są ludzie, którzy odpowiednio o to dbają. Widać, że to nie jest chwilowa moda. Tak samo jak element punk rocka w środowisku muzycznym. To już weszło do kanonu, mimo że znaczy zupełnie co innego, niż kiedyś. Jest trochę prawdy w tym, że punk rock umarł. Taki, jakim znaliśmy go kiedyś. Ale estetyka punkowa w filmie czy książce stała się niezmienna i mi to bardzo odpowiada.
A jak myślisz, dlaczego zespół Kryzys tak często zawieszał swoją działalność?
Może to wynikało z różnicy wieku jaka dzieliła mnie i Magurę. Działalność Kryzysu była naszą spółką autorską. Kiedy przyszły czasy całej tej rozpierduchy w naszym kraju, a mam tu na myśli karnawał Solidarności, to nie mogłem się z Maciejem dogadać. Strajki nie strajki, słabo nam szły koncerty, a zmiany składu bardzo deprymowały. Natomiast działanie, nie powiem polityczne, bo to głupie, ale artystyczne pod kątem politycznym, bardzo mnie jarało.
Ciekawi mnie, czy nadal utrzymujecie tę, nazwijmy to, punk rockową konwencję około sceniczną. Mam tu na myśli oczywiście bogate życie towarzyskie (śmiech).
Może się zdziwisz, ale my nigdy jakoś szczególnie nie imprezowaliśmy. Nas to brzydziło (śmiech). Chcieliśmy się odróżniać od innych zespołów. Na przykład nigdy nie było u nas pijaństwa na dzień dobry. Szukaliśmy tylko słynnej trawki gdzieś po zagajnikach. Ale dla szpanu. Natomiast demolka hoteli czy bluzganie ludziom nie było w stylu Kryzysu. Wiesz, Kryzys to chłopcy z dobrych domów! My raczej zamiast flaszek poszukiwaliśmy w życiu pustki (śmiech). To ten nihilistyczny, destrukcyjny punk. Nie imponowało nam wyrzucanie telewizorów przez okna… No dobra, może były lekkie demolki, ale to nic poważnego (śmiech).
A jak teraz podchodzisz do swoich starych nagrań? Zmieniłbyś coś, gdybyś wtedy dysponował możliwościami, jakie daje dzisiejsza technika?
Przede wszystkim mógłbym wszystko nagrywać sam (śmiech)! Widzisz, co do samego nagrywania, przełom nastąpił, kiedy upadł Kryzys i powstała Brygada Kryzys. Wtedy dopiero pojawiły się propozycje, a co ważniejsze, możliwości nagrania czegokolwiek. Wcześniej to było dla nas niedostępne. Udało nam się tylko wbić do jakiegoś toruńskiego studia i nagrać coś na węgierski magnetofon mono, czy zapisy z koncertów albo kanciapy, do której basista nam nie dojechał. To wszystko bardzo powoli ewoluowało. Zdarzało się, że na koncertach wokal miałem podpięty do radia! Zdaje się, że Elizabeth Stereo. Praktycznie nic nie było słychać, ale koncert musiał się odbyć. Cóż, takie warunki (śmiech). Ważne, żeby do czegokolwiek się podłączyć i robić hałas!
Wokal podpinany do radia, magnetofony mono… było coś gorszego? (śmiech).
O rany, pamiętam… kiedy na początku naszej działalności, starając się zagrać gdziekolwiek i jakkolwiek i za wszelką cenę, przyszedł sygnał od jakichś hipisów z Pragi, że można gdzieś tam u nich właśnie zagrać koncert. Nimi jako narkomanami opiekował się ksiądz. Ale mają trochę sprzętu, więc czemu nie. No i dotarliśmy na miejsce. Zlokalizowałem jakieś fragmenty perkusji i wzmacniacz. Mikrofon trzeba było wyłamać z ambony (śmiech). Okazało się, że niepotrzebnie, bo nie dało się go później podłączyć... I mnóstwo uzależnionej młodzieży. Wyglądało to naprawdę dekadencko, a wręcz patologicznie! I obrazek księdza z gitarą śpiewającego "Jezus Chrystus, Jezus Chrystus" i odpowiedź młodzieży "hare Krishna, hare Krishna". Taka mała przepychanka (śmiech). To jedno z bardziej traumatycznych przeżyć Kryzysu (śmiech).
Co do wspomnień… odwiedzasz czasem jeszcze warszawski klub Remont?
Teraz już nie, to zupełnie co innego. Położyli jakąś nową boazerię, Remont stał się zupełnie innym miejscem. Z dziesięć lat mnie już tam nie było. Chyba nawet z sentymentu bym się tam nie wybrał (śmiech).
Bardzo zaciekawiło mnie połączenie punka i saksofonu. To nie było w standardach takiej muzyki.
Dokładnie. W większości. Ale był jeden zespół XX-Ray Spex, gdzie używali saksofonu. Czasem się zdarzało, że załoga punkowa montowała zespół i jakiś hipis się im nawinął (śmiech). Nie zrozum mnie źle, to przynosiło naprawdę dobre efekty. Powiem ci, że saksofon w pewnym momencie zaczęto nawet postrzegać jako punkowy. Trąbka, to był dopiero anty punkowy instrument! Na początku oczywiście. Później się okazało, że każdy instrument może być punkowy. Zobacz na waltornię (śmiech). Dużo wniosła, to specyficzny instrument. W kontrapunkcie całej reszty. Przynosi ciekawe efekty.
Na koniec może trochę przewrotnie. Jak to jest być legendą punk rocka?
Tego się nie da do końca poczuć od wewnątrz. Nie da się traktować siebie jako coś z drewna, jako idola czy ikonę. Nie żyje się z taką świadomością. Można oczywiście wziąć to pod uwagę, kiedy się z kimś rozmawia, ale nie należy tego w sobie hodować. Przynajmniej tak mi się wydaje. Ja kiedyś dostałem nawet czegoś w rodzaju lekkiego załamania nerwowego. To było podczas rozmowy z młodzieżą po jakimś koncercie. Jeden kolega wyskoczył z tekstem, że jestem dla niego bogiem. Odpowiedziałem mu: "stary, teraz przesadziłeś. Mam ponad cztery dychy na karku, zdarza mi się onanizować, robić jeszcze większe głupoty. Za młody jesteś, żeby ci opowiadać. Nie jestem żadnym Bogiem!". Teraz to już na mnie może tak nie działa. Zrozumiałem, że takie zachowania płyną z zewnątrz i nie mam na to wpływu. Chyba istnieje taka zasada, że im więcej na siebie weźmiesz tego piedestału czy gwiazdorzenia, tym bardziej będzie bolało. Ilu artystów rzucało się w narkotyki czy nawet z okna? Wszędzie musi istnieć równowaga.
Marek Mysłek