"Najważniejsza jest prawda i autentyczność. Nienawidzę przebierańców i ludzi, którzy po zejściu ze sceny myślą kompletnie inaczej" - z założycielem TSA i liderem Złych Psów, Andrzejem Nowakiem z okazji reedycji "Procederu" rozmawiamy o autentyczności w muzyce, współpracy artysty z firmą Hagstrom oraz przyszłości Złych Psów.
Ostatnio TSA zagrało w Londynie. Jak wspomina Pan ten koncert?
Był przede wszystkim inny sprzęt, wypożyczony przez organizatorów. Przygotowali Marshalle i Gibsony. Po raz pierwszy i ostatni grałem za granicą bez moich gitar i wzmacniaczy. Następnym razem zabiorę to, co najcenniejsze mojemu sercu, czyli gitary Hagstrom oraz wzmacniacze Laboga.
Jak układa się Pana współpraca z firmą Hagstrom?
Aktualnie Hagstrom robi dla mnie sygnaturę, model AN, czyli Andrew Nowak. W przeciągu miesiąca ją otrzymam. Dostałem prototyp tej gitary. Firma bardzo profesjonalnie się zachowała. Powiedziałem, jaką gitarę sobie życzę, jak ma wyglądać i brzmieć. Określiłem wymiary, grubość deski. Zapytali się, czy mi to pasuje i moja sygnatura ma wyglądać w ten sposób. Oczywiście, wszystko mi odpowiada i wyszło świetnie.
Jaka będzie ta sygnatura?
Jestem zwolennikiem mahoniu. Musi być mahoń, porządna deska. No i patenty Hagstroma, oryginalne przetworniki Alnico, nawijane ręcznie, zawodowe blokowane klucze, szwedzka stal. Co tu dużo mówić. Profesjonalizm i produkcja w Europie.
Dlaczego Hagstrom, a nie Gibson?
W zbiorze mam ponad 20 Hagstromów, różnych - starszych i nowszych. Te, które mają napis "Made in China", to oznacza, że drzewo mają z Chin, a manufaktury są gdzieś indziej. Są to gitary, które prześcigają Gibsony. Hagstrom, który kosztuje ok. 3 tysięcy złotych, jest o klasę lepszy od współczesnego Gibsona w wyższej cenie. Jestem fanem Hagstroma, ponieważ są to gitary idealne. Jako jedne z nielicznych stroją od pierwszego do ostatniego progu, można to sprawdzić elektronicznie. Pięknie brzmią i są świetnie wykonane. Aktualnie produkowane Hagstromy niczym się nie różnią od tych starszych. Northen to ta sama klasa, co lata temu, mimo że drewno jest sprowadzane z Chin. Przecież w Szwecji nie ma drzewa, podobnie w USA. Musielibyśmy napisać na Gibsonach "Made in China", czy "Made in Taiwan", albo na Harleyu tak samo. Pierwsze płyty TSA, czy te, które nagrywałem z Martyną Jakubowicz, były nagrywane na Hagstromach i Gibsonach, a nie na samych Gibsonach, jak wielu uważa.
Wielu ludzi kojarzy Nowaka z Gibsonem.
Oczywiście, na Gibsonie grałem, ale do nagrań używałem Hagstroma. Ludzie nie wiedzą, że Nowak grał na gitarach tej firmy przez tyle lat. Po jakimś czasie, gdy wróciłem do Hagstroma, firma sprawdziła Polski rynek i mnie znalazła. Teraz, gdy byłem w Londynie, zaopatrzyłem się w dwa kolejne do kolekcji. Choroba (śmiech).
To gitary, które doskonale trzymają strój.
Mam tuner do strojenia, ale stroję rzadko, raczej tylko sprawdzam. To gitary, które trzymają strój znakomicie. O innych firmach nie mogę tego powiedzieć. Znam się na gitarach, sam nad nimi pracuję, udoskonalam je i reguluję. Mam niezły zbiór. Łącznie z polskimi, czy czeskimi modelami mam około 100 gitar.
Samodzielna regulacja instrumentu jest ważna, ponieważ nigdy go nie poznamy, gdy wyręczy nas w tym ktoś inny. Niejeden gitarzysta oddaje gitarę do lutnika na regulację menzury, czy akcji strun.
Ci, którzy nie są pewni, niech oddają do lutnika. Lutnik jest w tym mistrzem. Ci dojrzali gitarzyści, którzy nie martwią się o uszkodzenie sprzętu, czy straty, niech robią to sami. Tym samym poznają instrument. Wiadomo, że trzeba się kiedyś sparzyć. Jedna gitara się złamie, z drugiej coś odpadnie, czy się wykruszy. Życie polega na tym, by się uczyć.
Rozkręca Pan wzmacniacz do maksimum. Jak opanowuje Pan cały sprzęt, by brzmienie było satysfakcjonujące?
Mam to wszystko opanowane do perfekcji, że nawet nie myślę o tym. Gdy odwracam się od wzmacniacza, to momentalnie pracuje mi potencjometr. To są ruchy niekontrolowane. Stojąc przodem do dobrze rozkręconego wzmacniacza, gitara dostaje kopa w drewno i wtedy dopiero dobrze brzmi. Wszyscy dziwią się, jakie są wzmacniacze, które robi dla mnie Laboga. Mówią, że mam srebrne luty, czy lampy z odrzutowca. To nieprawda. Po prostu głośnik wali w drewno, które zaczyna drgać, a gitara buczeć, jak u Hendrixa. To wszystko. Poza tym muszę się pochwalić, że zamówiłem u Adama Labogi kolejne wzmacniacze. Moja szafa się powiększa.
Znów modele Hector, czy jakieś inne?
Tym razem zamówiłem Alligatora. Takiego samego, jakiego używa Jacek Kasprzyk, gitarzysta Złych Psów. Oczywiście też w moim kolorze, czyli żółtym. Kolekcja się powiększa. Im większe sceny, tym więcej Labog będę wystawiał, ponieważ mam na to ochotę i podnieca mnie to. Nie można grać cicho na gitarze, a przynajmniej w tym gatunku.
Dzięki głośnemu graniu TSA przetrwało te wszystkie lata. Mimo że na pewno nie raz akustycy zwracali Wam uwagę, to Wy nadal swoje.
Kiedyś jeden akustyk zwrócił mi uwagę w Jarocinie. Chciałem go wynieść razem z jego konsoletą za drzwi. Nie dość, że kazał się ściszyć, to nas naobrażał, jak to pan akustyk. Przez tę awanturę, którą było słychać poza salą, już byliśmy słynni przed samym konkursem.
Jaka jest Wasza dzisiejsza publiczność? Inna, niż kilkadziesiąt lat temu?
Ja uważam, że jest taka sama. Jeżeli publiczność patrzy na ciebie i oczekuje dźwięków, słucha ciebie, to dla mnie nie ma różnicy, czy w publiczności stoi człowiek w moim wieku, starszy, czy młodszy. Na to się nie patrzy. Ewentualnie lubię popatrzeć na jakąś dziewczynę, bo daje mi to dodatkowy power.
Na koncertach ludzie oczekują od Was hitów.
Kiedyś w Stanach byłem z Pawłem Mąciwodą, byłym basistą TSA, a obecnym Scorpions na koncercie The Rolling Stones. Oczywiście honorowa loża, dla gości. Akurat mieliśmy doborowe towarzystwo, obok mnie Bruce Willis. Patrzymy z Bejbim na ten koncert, a oni coś tam pitolą. Po 45 minutach Jagger mówi, że nikt ich nie słucha. Zaczęli grać stare przeboje i wszyscy nagle się bawią, tysiące rąk w górze.
Poprzez gitarę opowiada Pan historie, nie skupiając się na technice, czy popisach. Po prostu Pan gra.
Nie uważam gitary za przedmiot. Wszystkie moje gitary mają coś innego w sobie. Są to dusze, instrumenty które nadają mi rytm i myśl, co mam zagrać. Na przykład na jednej gitarze zagram coś innego, niż na drugiej. Dlatego, że utożsamiam się z nimi, słucham ich, co i jak chcą powiedzieć. Od dawna przywiązuję uwagę do opowieści, dźwięku, czegoś nieuchwytnego, aniżeli do pokazywania jakichś wszechstronnych technik. Wiadomo, że czasami też trzeba się popisać, czy przyrżnąć w bluesie parę dźwięków za dużo. Grając miliony dźwięków przez półtorej godziny, doprowadzasz do tego, że po godzinie nikt ciebie nie słucha, bo każdy wie, co zagrasz za minutę. Zagrasz to samo, tylko trochę szybciej, albo wolniej. Oczywiście to moje zdanie. Są gitarzyści, którzy myślą zupełnie inaczej, ale ja mówię i gram dla mojej publiczności. Dla ludzi, którzy mnie słuchają. Im to pasuje, bo słuchają mnie i moich gitar. Mnie tym bardziej to pasuje, że chcą mnie słuchać i dlatego dla nich gram.
"Proceder" został wznowiony i ponownie trafił do sprzedaży. To nie był album nagrywany na "setkę". Słynęliście z tego, że kiedyś nagrywaliście na żywo.
Ja z tego słynę. Złe Psy grają na "setkę" i ja tego nie odpuszczę. Dlatego na "Procederze" są tylko dwie moje kompozycje. Przede wszystkim nie chciałem podpisywać się pod nagraniami syntetycznymi. Zostawiłem tylko te dwa właściwe, które mówią, kim jestem. Nie będę wrzucał na płytę piosenek, z którymi bym się nie utożsamiał, bo są syntetycznie zrobione. Ja jestem szczery. Mam inny charakter, jestem z 9 kwietnia. Mówię prawdę, a jak komuś nie pasuje, to niech…
Od lat Wasze płyty nie są dostępne w sprzedaży.
Zespół, grając koncerty, nie zwraca uwagi na to, czy płyty są w sklepach, czy ich nie ma, ponieważ tym powinni zajmować się ludzie z tzw. zaplecza. Im lepszy jest management zespołu, tym lepiej wszystko się kręci. Zespół nie powinien o tym myśleć, a zajmować się graniem. Na szczęście mamy teraz management z prawdziwego zdarzenia. Zresztą na mój wniosek. Jestem bardzo z tego powodu zadowolony, bo w zespole zaczęło się coś ruszać.
Bo zespół żyje, póki gra koncerty.
Zespół żyje, gdy gra. Powinni być ludzie, którzy załatwiają wznowienia płyt, promocję oraz wszystko, co jest na tzw. backstage’u. Powtórzę jeszcze raz. Im lepszy management zespołu, tym łatwiej o sukces.
Mimo że traktuje Pan TSA i Złe Psy jako projekty równorzędne, to Złe Psy są bardziej aktywnym zespołem. Zarówno pod względem wydawniczym, jak i występów.
Ja się z tego cieszę, ponieważ Złe Psy dają mi dobrą energię. Przebywam tam z młodymi ludźmi, żądnymi życia, a to pozytywnie nastawia mnie do całej filozofii. TSA traktuję jako moje pierwsze dziecko. Wiadomo, w Polsce jest to mega gwiazda. Jestem dumny, że mam dwa zespoły. TSA to TSA. W Złych Psach jestem bardziej osobisty. Mówię to, co mnie boli, co kocham, co chciałbym zmienić. Jestem bardzo bezpośredni dla odbiorców, oczywiście przy pomocy moich przyjaciół z zespołu, a faktem jest, że atmosfera w Złych Psach jest wzorowa. Dobrze, że ludzie zapominają o tym, że są w jednym zespole, myśląc, że jest to jedna wielka rodzina.
Jak jest w takim razie w TSA?
Jesteśmy jedną wielką rodziną, ale starą rodziną. To trzeba zaznaczyć. Kiedy zaczynaliśmy grać, tysięcy ludzi jeszcze nie było na świecie. Powinniśmy funkcjonować dalej, jak stare małżeństwo. Nie mówię, że dobre, bo kłótnie mniejsze czy większe się zdarzają i są potrzebne. Każda nowa kłótnia daje ci nową energię. Zespół powinien istnieć dalej. TSA jest na tyle wielkim zespołem, że przyzwyczailiśmy się do tych sytuacji i one niczemu nie grożą.
Czy jest szansa na nową płytę?
Powtarza się sytuacja, gdy wszyscy przez poprzednie 10 lat pytali, czy będzie nowa płyta ("Proceder", przyp. red.). Ja się z tego bardzo cieszę. Ja, jak zwykle, odpowiadając przez tamte lata, że nowa płyta będzie, tym razem powtórzę się i powiem, że będzie. TSA jest zespołem nieobliczalnym. Nową płytę możemy mieć za miesiąc, albo za pół roku, czy za rok. I bardzo dobrze, bo nie mamy wewnętrznego ciśnienia na płytę. Nie będziemy robić sztucznego tworu, by zakleić jakąś dziurę na potrzeby wydawców. Jeżeli będziemy gotowi do płyty, to ją nagramy.
Na pewno przez te lata zebraliście pokaźną ilość materiału.
Pomysłów jest cała masa. Gdybyś komponował jedną nutę dziennie, to przez 11 lat można zrobić niejedną płytę.
Natomiast Złe Psy niedługo wydadzą nowy album.
Wkrótce singiel, a za półtora miesiąca można spodziewać się nowego albumu. W przeciągu dwóch, trzech tygodni pojawi się pierwszy teledysk z nowej nadchodzącej serii. Dwa miesiące później zobaczycie kolejne dwa. W zeszłym roku wraz z Pawłem Mąciwodą nagraliśmy nową wersję utworu "Urodziłem się w Polsce".
Co dla Pana jest najważniejsze w muzyce?
Najważniejsza jest prawda i autentyczność. Nienawidzę przebierańców i ludzi, którzy po zejściu ze sceny myślą kompletnie inaczej. Nie lubię sytuacji, gdy osoba ma dwa oblicza, jak Jekyll i Hyde. Gdy schodzi ze sceny, jest innym człowiekiem. Albo wchodzi na scenę i naucza, a później jest zupełnie inny. To wygląda tak, jakbyś postawił dwie, czy trzy osoby. To już jest "roztrojenie jaźni". Mało tego - zaryzykuję, że u niektórych występuje "rozpiątnienie" (śmiech). Przykładem prawdziwego muzyka jest BB King, który grał do samego końca 200 koncertów rocznie, bo kochał muzykę, był bluesmanem. Na scenie był prawdziwy, za każdym razem, gdy śpiewał, czy pięknie kładł te dwa, trzy dźwięki. Do samego końca był autentyczny. Nie grał dla pieniędzy i nigdy nie pytał, ile zarobił za koncert.
Rozmawiał: Wojciech Margula