Joe Duplantier (Gojira)

Wywiady
2009-06-04
Joe Duplantier (Gojira)

Francuska grupa Gojira zdążyła już udowodnić, że w kwestii technicznego death metalu, pełnego nowatorskich i nowoczesnych rozwiązań, ma jeszcze wiele do powiedzenia.

Francuski Mastodon, jak często jest nazywany ten zespół, na nowo definiuje metal. Gojira to formacja, której na pewno nie można zignorować. W południowo-zachodniej Francji w mieście Bayonne, gdzie kiedyś baskijscy żołnierze odpierali duńskich najeźdźców, dziś triumfują inni wojownicy. W stolicy majonezu o smaku chili, czekolady, w miejscu, gdzie odkryto złoża gazu ziemnego, powstała w 1996 roku z inicjatywy braci Joe i Mario Duplantier grupa muzyczna wykonująca metal progresywny. Bracia szybko ujawnili swoje wyjątkowe podejście do grania cięższych brzmień, zjednując sobie serca fanów metalu na całym świecie.

Gojira łączy techniczną maestrię z progresywnymi melodiami i dającymi do myślenia tekstami. Już u progu kariery okazało się, że Godzilla (bo tak się wcześniej nazywali) nie są jednym z setek przeciętnych zespołów metalowych. Zespół braci Duplantier zdobył rozgłos w oszałamiającym tempie i stał się jednym z najważniejszych zespołów grających ciężką muzę we Francji. Wszystko wskazuje na to, że Gojira są w pełni gotowi na karierę międzynarodową, a swoją muzyką mogą podbić cały świat.

Przed londyńskim klubem Astoria, pod wyblakłym szyldem z napisem "In Flames plus Special Guests", spotykamy gitarzystę Gojiry, Joego Duplantiera. Muzyk niczym nie różni się od fanów czekających tłumnie na koncert swoich idoli. Różnica polega jedynie na tym, że to on zagra dziś na scenie, a wraz z zespołem Gojira będzie jednym z gości specjalnych tego koncertu.

Trochę jednak trwa, zanim spotykamy się z pozostałymi muzykami. Reszta zespołu, czyli młodszy brat Joego, Mario, który gra na perkusji, oraz gitarzysta Christian Andreu i basista Jean-Michel Labadie - spóźnili się na wywiad, bo... kończyli obiad w restauracji nieopodal klubu. Joe wygląda na nieco zaniepokojonego. Okazuje się, że nie jest do końca pewny, czy na pierwszym koncercie grupy Gojira w Wielkiej Brytanii przyjdzie wystarczająco dużo fanów grupy. Na twarzy Joego wyraźnie rysuje się podenerwowanie: "Wszyscy jesteśmy stremowani - przyznaje - nawet nasza ekipa techniczna. To dla nas bardzo ważny koncert. W zasadzie od tego występu zależy, czy przyjedziemy tu z większą trasą koncertową, czy też nie. Ale wiem, że jeśli będziemy grać i pracować tak ciężko jak do tej pory, to będziemy w stanie wiele osiągnąć".

Granie supportów z zespołem takiego formatu jak szwedzki In Flames to ważne wydarzenie dla grupy, która chce wypłynąć na szersze wody. Joe dodaje: "We Francji gramy duże koncerty jako główna gwiazda. Jemy wystawne obiady, dostajemy najlepsze pokoje hotelowe i często rozdajemy autografy. Kiedy koncertujemy poza krajem, musimy dzielić autokar z szesnastoma osobami i mamy maleńkie garderoby - to są zupełnie inne warunki. Oczywiście nie narzekamy. Przede wszystkim jesteśmy bardzo szczęśliwi, że możemy grać poza granicami Francji".

Muzyków z zespołu Gojira charakteryzuje niesamowita wręcz wiara we własne możliwości. To na pewno pomogło im się wybić. Przełomowym momentem było ukazanie się pod koniec 2005 roku trzeciego albumu grupy zatytułowanego "From Mars To Sirius". To koncept album, który mówi o tym, że ludzie powinni zmienić swój stosunek do planety, na której żyją. Zainteresowanie fanów wzbudziły przede wszystkim utwory "Ocean Planet" i "Backbone". Tak więc pojawił się zespół, którego muzycy są nie tylko mistrzami brutalnej gry technicznej i monstrualnego brzmienia, ale też wieszczą koniec świata, poruszając trudne tematy związane z ochroną środowiska naturalnego.

Co więcej, członkowie tej formacji okazali się być poważnymi artystami, a nie szukającymi zabawy imprezowiczami. "Ja nie piję! - mówi Joe. - Lubię czerwone wino, ale jedna butelka wystarczy mi na cały tydzień. Dla mnie najważniejsza jest muzyka. Dużo myślę o różnych sprawach, o świecie, o naszej egzystencji. Myślę o kosmosie, o nieskończoności. Kiedy inne dzieci grały w rugby lub biły się na placu zabaw, ja dużo rozmyślałem. Zawsze ciekawiły mnie niewyjaśnione kwestie, czemu dałem wyraz w tekstach utworów Gojiry. Martwi mnie sytuacja, w jakiej znalazła się ludzkość. Nie tylko chodzi mi o kwestie środowiska, ale też o to, co się dzieje z duszą po naszej śmierci".

Egzystencjalizm, wino, długie obiady... Ciekawe, kiedy Joe i Christian mają czas doskonalić swoje umiejętności gitarowe. Ale to, co słychać na płycie "The Way Of All Flesh", dowodzi, że ćwiczeniom poświęcają jednak sporo czasu. Ich gra jest technicznie dopracowana i niesamowicie spójna.
Już "Oroborus", pierwszy kawałek na płycie - a właściwie pierwsze jego sekundy uderzają mocnym, wspaniałym brzmieniem. Choć może się wydawać, że ten potężny riff jest kanonadą dźwięków granych technikami hammer-on i pull-off, to okazuje się, że cały motyw został zagrany z użyciem tappingu. Zastosowanie tej techniki w solówkach już nikogo nie dziwi, ale wykorzystanie jej podczas gry rytmicznej należy raczej do rzadkości.

"Naprawdę ciężko jest grać szybko i bez pomyłek, szczególnie przy tappingu w grze rytmicznej - mówi Joe. - W riffie otwierającym utwór "Oroborus" w ogóle nie używamy kostki, a wszystkie dźwięki są zagrane tappingiem. Zależało nam na tym, żeby ta partia brzmiała w taki sposób jak normalny riff grany kostką, a więc aby była zwarta, dlatego musieliśmy naprawdę bardzo dużo pracować, żeby osiągnąć taki efekt, jaki słychać na płycie. Zarówno Christian, jak i ja nigdy nie braliśmy żadnych lekcji gry na gitarze, a zatem wszystkiego musieliśmy się nauczyć sami. Choć może się to wydawać banalne, to jednak uzyskanie odpowiedniego zgrania rytmicznego przy grze tappingiem jest nie lada wyzwaniem.

Musieliśmy naprawdę ciężko pracować nad precyzyjnym uderzaniem w struny i wytłumianiem ich. To niezwykle ważne, jeśli w zespole są dwie gitary rytmiczne. Musimy więc razem dużo ćwiczyć, żeby osiągnąć zamierzony efekt". Dla tych, którzy myślą, że uzyskanie podobnych rezultatów jak w utworze "Oroborus" leży w zasięgu możliwości każdego gitarzysty, mamy niezbyt dobrą wiadomość. Otóż Joe jest przekonany, że między nim i jego bratem Mario istnieje pewien szczególny rodzaj porozumienia, dzięki czemu potrafią tworzyć tak niesamowite muzyczne przestrzenie: "Pewnie to dlatego, że jesteśmy braćmi. Muszę przyznać, że jeśli chodzi o muzykę, to rozumiemy się praktycznie bez słów.

Podczas pracy nad nowym utworem lub w czasie jam session nie musimy w ogóle ze sobą rozmawiać. Możemy pracować nawet przez godzinę bez wytchnienia, a potem nagle przestajemy grać dokładnie w tym samym momencie. Tworzymy muzykę, obserwując siebie nawzajem. Tego rodzaju porozumienie z perkusistą bardzo pomaga mi w grze. Gitarzyści powinni starać się doskonalić swoją grę poprzez współpracę z perkusistą. To przecież on tworzy rytm całego utworu. Pamiętam czasy, kiedy jako młody chłopak słuchałem takich kapel jak Metallica czy Death. Zastanawiałem się, jak możliwe jest stworzenie tak bogatego muzycznego świata. Teraz już wiem, że jest to możliwe. Jeśli ciężko pracujesz i kierujesz się intuicją, a do tego nie zajmujesz się nieustannym osądzaniem swoich możliwości, to możesz stworzyć coś naprawdę wielkiego".

Tekst: Nick Cracknell, zdjęcia: Joe Branston