Wywiady
Joe Perry

W październiku 2014 roku ukazała się autobiografia doświadczonego i zaprawionego w boju Joe Perry’ego - człowieka znanego ze swych bluesowych riffów oraz intensywnego życia w jednym z najsłynniejszych zespołów na świecie.

2015-05-12

Książka "Rocks: My Life In And Out Of Aerosmith" w rzetelny sposób przedstawia trwającą 45 lat przejażdżkę rollercoasterem, jaką wydaje się być historia grupy. Po przeżyciu ostrego oblężenia prasy w sprawie tej autobiografii widać, że Joe Perry czuje się szczęśliwy mogąc opowiedzieć nam więcej o swojej miłości do gitar…

WUJ SZARPIDRUT


Pierwszy raz w życiu usłyszałem gitarę dzięki mojemu wujkowi. Miał instrument domowej roboty - kształtem przypominał ukulele, ale brzmiał, jak gitara. Pamiętam, jak w czasie wakacji wyciągał ją i grał folkowe piosenki portugalskie.

To były moje pierwsze kontakty z instrumentem tego typu. Wujek pozwalał mi czasem grać na swojej gitarze, ustawiał moje ręce i pokazywał, jak ją trzymać, żeby czuć się wygodnie. Po jakimś czasie dostałem instrument marki Silvertone. Ustawienie strun było niewiarygodne - były ponad centymetr od szyjki. Jeśli kiedykolwiek ktoś zaprojektował gitarę, której celem było zniechęcić cię do gry, to musiała to być właśnie ta gitara. Granie i przyciskanie strun było po prostu cholernie bolesne.

Jeżeli jednak czujesz, że gra cię pociąga, robisz co tylko się da, z tym co masz. Zakochałem się w gitarze i nie miałem wyjścia. Słyszałem też nastolatków grających w kuchni u sąsiadów. Mieli swój zespół i grali rockabilly - zacząłem wtedy słuchać rock’n’rolla w radio i zdałem sobie sprawę, że ta muzyka opierała się właściwie na jednej gitarze. Kiedy potem sam zacząłem i dołączyłem do swojego pierwszego zespołu w szkole, grałem z dużo lepszymi od siebie chłopakami i to była dla mnie szkoła życia. Dużo się przy nich nauczyłem. Byli starsi ode mnie i kiedy skończyli szkołę przyszedł "mój czas". Zostałem liderem, chociaż sam dołączyłem do zespołu niezałożonego przeze mnie. Chodziłem do Vermont Academy - szkoły z internatem - zespół dawał mi swego rodzaju schronienie i był ucieczką od stylu marynarki i krawata oraz całego reżimu związanego z życiem w internacie. Czas mijał mi szybciej, a granie rock’n’rolla sprawiało, że udało mi się znieść ten okres. Reszta - jak mówią - jest już historią.

PIERWSZA MIŁOŚĆ


Pierwsza gitarą, której naprawdę pożądałem był Gretsch Country Gentleman - George Harrison grał na takiej w The Ed Sullivan Show. W tamtym czasie grałem na instrumentach japońskich, ale mój kumpel miał Country Gent. Zdobycie jej zajęło mu sporo czasu, ale moment, w którym po raz pierwszy mi ją pokazał zapamiętam do końca życia… Ten widok, zapach, dotyk. Prawie, jak w scenie z filmu Spinal Tap. "Lepiej nawet na nią nie patrz!" Miałem kilka innych gitar Gretsch, ale nigdy dokładnie takiej, jak tamten egzemplarz.

Zdobyłem w końcu gitarę Duo Jet, na której na przykład grałem solówkę w "Dude Looks Like A Lady". Wziąłem ja w trasę i grałem na niej przynajmniej przez dziesięć lat. Potem niestety czuć było, że się zestarzała i zużyła. Do dziś zachowała brzmienie, chociaż ciężko na niej grać i ją nastroić. Grałem na niej wiele razy w studio. A potem? Potem zacząłem marzyć o Les Paulu, ale zanim go zdobyłem miałem Starfire IV firmy Guild. Piękna sztuka. I co za bestia! Grałem na niej kilka lat, ale po jakimś czasie wymieniłem na Les Paula…

LES PAUL


Moim pierwszym Gibsonem był wznowiony w 1968 roku Les Paul. Zeskrobałem z niego wykończenie, żeby zobaczyć, czy pod spodem rzeczywiście jest drewno klonu - cóż, nie było to nic wyjątkowego, chociaż z pewnością poprawiało trochę brzmienie. Bardzo lubię brzmienie P-90, więc skłaniałem się w kierunku Juniorów, ale to Black Beauty i kilka innych gitar stanowiło mój główny sprzęt przez wiele, wiele lat.

Jak doszło do tego, że zacząłem na niej grać? Pewnego dnia ktoś wszedł do garderoby i powiedział - "Posłuchaj tylko tego!"... i zwaliło mnie z nóg. W latach siedemdziesiątych grałem prawie wyłącznie na niej. Pamiętam, że pożyczyłem od kogoś SG z trzema pickupami, ale nie spodobał mi się za bardzo. Pewnie, kiedy się już do niego przyzwyczaisz, brzmi świetnie. Niektórzy ludzie uwielbiają te gitary, dla mnie jednak Les Paul brzmi znacznie lepiej.

LEWORĘCZNY FACET


Nie dorastałem otoczony przez muzykę. Miałem dostęp tylko do tego, co mogłem znaleźć u innych osób z mojego otoczenia. Mieszkałem w małym miasteczku, gdzie niewiele osób grało na gitarze.

Kilka miesięcy temu przeprowadziłem ciekawą rozmowę z Paulem McCartneyem. Jestem leworęczny, ale gram tak, jak osoba praworęczna, ponieważ uczyłem się grać z instrukcji, w której napisano, że na gryfie gra lewa ręka, a kostkę trzymasz w prawej. Spytałem Paula, jak to się stało, że on od początku grał, jako leworęczny. Podał mi nazwiska trzech lub czterech artystów, znanych w czasach, kiedy on zaczynał grać, na przykład Slima Whitmana. Powiedział mi, że kiedy zobaczył, w jaki sposób grają zrozumiał, że tak właśnie się gra, jeśli jesteś leworęczny. Być może, gdybym zaczynał w innym czasie i w innym miejscu na ziemi, i zobaczyłbym leworęcznego gitarzystę, mógłbym grać w ten sam sposób.

DŁUGODYSTANSOWCY


Zdecydowanie jest między nami coś, co można nazwać pokrewieństwem, zwłaszcza między Stevenem, a mną. Pozostaliśmy przyjaciółmi przez cały ten czas, nawet wtedy, kiedy odszedłem z zespołu. Wszyscy się przyjaźniliśmy. Można więc powiedzieć, że łączy nas coś szczególnego. Myślę, że zawdzięczamy to głównie temu, że mamy ze sobą wiele wspólnego poza muzyką. Kiedy tylko mamy czas rozmawiamy o różnych rzeczach, niekoniecznie o muzyce, czy zespole. Jestem przekonany, że to podstawa, a zdałem sobie sprawę z tego, jak to ważne dopiero podczas pisania książki.

RODZINNE SPRAWY


Kiedy spotkałem moją żonę, oboje byliśmy zdeterminowani i wiedzieliśmy, że nie chcemy popełnić tych samych błędów, co w przeszłości. Daliśmy sobie czas i najpierw naprawdę się zaprzyjaźniliśmy. To była najważniejsza rzecz między nami i sądzę, że przyjaźń wciąż jest najważniejsza. Kolejna istotna sprawa, to dbanie o to, żeby rodzina się nie rozpadła. Dla mnie odbywa się to kosztem pracy. Kiedy muszę wyjechać, najważniejszym pytaniem jest jak długo mnie nie będzie z dzieciakami, albo czy dałoby radę wziąć je ze sobą. Oczywiście muszą chodzić do szkoły. Pomimo tego, że fizyczna obecność i nasza bliskość jest czymś fundamentalnym. Od samego początku taki mieliśmy paradygmat. Moja żona i ja, a potem wychowanie dzieci. To naprawdę najważniejsze rzeczy, jakie możesz zrobić w życiu. Każdy, kto wyjeżdżał w trasę zna koszt i obciążenie, jakie niesie ze sobą towarzyszenie innych osób. Kiedy pytaliśmy nasze dzieci, czy chcą zostać w szkole, czy pojechać w trasę, zawsze opowiadały się za wyjazdem! Nasze najmłodsze dziecko chciało tylko spędzić ostatnie dwa lata szkoły w domu, blisko swoich przyjaciół - musieliśmy więc wziąć to pod uwagę. Bycie razem, blisko siebie jest najważniejsze, zwłaszcza w erze Internetu. Dzięki temu dajesz dzieciakom narzędzia, sposoby radzenia sobie ze wszystkim, z czym muszą się zmierzyć.

NADZÓR RODZICIELSKI


Mam takie zdjęcie naszego syna z czasów, kiedy pojechaliśmy w trasę z Mötley Crüe. Koledzy zabrali ze sobą grupę striptizerek. Co noc rozstawiane były namioty i cały sprzęt - show trwał jakąś godzinę. Zauważyliśmy, wtedy, że nasz szesnastoletni syn, Tony, znikał każdego wieczoru na jakiś czas. Wiedzieliśmy doskonale, dokąd chodził, ale nie zabroniliśmy mu oglądać tych "przedstawień". Co prawda, show był naprawdę ostry - trochę za ostry, ale miał już szesnaście lat i był prawie dorosły. Ktoś zrobił mu zdjęcie - siedzi otoczony striptizerkami w kowbojskim kapeluszu z wielką cyfrą 16 na nim. Zdjęcie wisi gdzieś w domu na ścianie. W końcu to rock’n’roll, prawda?

JAK BRACIA


Po opuszczeniu zespołu w 1979 roku miałem kłopoty z pieniędzmi. Było ciężko. Ponieważ zacząłem wtedy grać na Stracie, którego sam poskładałem, nie używałem Les Paula. Odłożyłem na bok wszystkie inne swoje gitary i grałem tylko na Stracie. W końcu sprzedałem Les Paula. To było, jak prawdziwe, bolesne pożegnanie, ale z nadzieją na spotkanie. Moja gitara przechodziła przez wiele rąk, aż trafiła do Slasha. Przypuszczam, że mogła nawet stanąć na drodze naszej przyjaźni, ponieważ Slash grał na niej naprawdę bardzo często, co widać zresztą na wielu zdjęciach. Rozumiem dobrze, dlaczego było mu tak trudno ją oddać.

Zrobił to zupełnie niespodziewanie. Podarował mi ją na moje urodziny. Tyle, że to nie jest cała historia. Tak naprawdę ktoś ukradł mu tę gitarę i przez przypadek natknął się na maila, w którym ktoś chciał ją sprzedać. Nie mogłem w to uwierzyć, ale ją odzyskał. To niesamowite zakończenie historii, prawda? Koniec końców, Slash może grać na tej gitarze, kiedy tylko zechce. Gibson wykonał jej kopie, więc w trasę biorę zwykle jedną z nich. Oryginalny instrument jest zbyt cenny, by można go było bardziej zniszczyć. Zrobienie duplikatu było znakomitym pomysłem.

Wiemy, że Gibson robi w Custom Shopie świetne wiosła, ale zaskoczyło mnie, jak doskonałą replikę potrafią wykonać. Gitara ma po prostu ten sam feeling i brzmienie. W tej chwili sama replika stała się już legendą rock’n’rolla. A kiedyś powiedziałbyś - "Nie, to niemożliwe".

Jeff Slate