Patrycja Hefczyńska, Marcin Kowalski i Łukasz Klaus wymykają się bowiem wszelkim łatkom, tworząc własne, niepowtarzalne brzmienie. Nam opowiedzieli o swoim pierwszym muzycznym dziecku, dawnych projektach, a także o tym, co łączy jednego z najważniejszych fotografów XX wieku z Włóczykijem z "Muminków".
Tytuł waszej debiutanckiej płyty,
"Shake the Tree" nawiązuje do indiańskiego przysłowia "Bądź wytrwały i bez przerwy potrząsaj drzewem, a zawsze z niego coś spadnie". Jak długo "należy takowym potrząsać", aby powstał materiał, o którym można powiedzieć - "to nadaje się na naszą pierwszą płytę"
Można śmiało powiedzieć, że numery powstawały długo. Pomysły, pierwsze szkice, zapętlone pianina i kawałki tekstów zapisywałam już wiele lat temu. Tak naprawdę proces twórczy trwa u mnie cały czas. Mało jest na świecie rzeczy tak zaraźliwych jak muzyka…
Pierwsze piosenki powstawały spontanicznie, dopiero potem, przyszła wizja całego albumu. Trwało to w sumie kilka lat - dużo czasu zajmowały nam nasze wcześniejsze zespoły. Kiedy zebraliśmy znaczną ilość piosenek, zaczęliśmy układać je w kształt płyty. Zazwyczaj pracuję w ten sposób, że najpierw muszę mieć wizję płyty, jako całości - poszczególne piosenki nie wystarczą. Lubię, kiedy płyta ma jakiś sens, choćby ezoteryczny, zrozumiały tylko dla mnie.
Mimo, iż jako Girl & Nervous Guy debiutujecie, to każdy z was "muzyczny pierwszy raz" ma już dawno za sobą. Jak to się stało, że zdecydowaliście się połączyć siły?
Wcześniej zdarzało nam się popełnić jakiś kawałek razem. Np. bardzo spontaniczny remiks, a właściwie wariację na temat piosenki "Moshi, moshi" Oszibarack. Pomysł na wspólną płytę siedział nam w głowie już od dawna. Potrzebowaliśmy tylko na to odrobinę czasu i przestrzeni.
Pomysł na wspólne granie pojawił się mniej więcej dekadę temu. Podczas naszego pierwszego spotkania, po długiej rozmowie wiedzieliśmy, że będziemy kiedyś razem grać. Musieliśmy tylko poczekać na odpowiednią konfigurację ciał niebieskich (śmiech)
Wywodzicie się z takich zespołów, jak Husky, Oszibarack, C.K.O.D. i NOT. Czy powołanie do życia "G.A.N.G." było próbą ucieczki od dokonań waszych poprzednich projektów, czy też naturalną formą ekspresji, chęcią stworzenia czegoś nowego i unikatowego zarazem?
Myślę, że wszystko po trochu miało na nas wpływ. Zmieniają się nasze gusta muzyczne i inspiracje, a w starej formule (poprzednie zespoły) ciężko było realizować nowe pomysły. Wszystko ułożyło się całkiem naturalnie. Kiedy stare zespoły zaczęły naturalnie odchodzić w cień naszej świadomości i zajmować mniej czasu, materiał na nową płytę był już gotowy, więc przejście było gładkie i bezbolesne.
Słuchając waszej płyty ma się wrażenie, jakby człowiek nagle powrócił do krainy dzieciństwa, gdzie jeżdżąc rowerem, biegając z psem i skacząc do rzeki znowu czuje się beztrosko. Doskonałą alegorią tego, paradoksalnie nie zawsze wesołego stanu jest historia znanego z "Muminków" Włóczykija. Jakie obrazy i uczucia towarzyszyły wam przy tworzeniu piosenek na "Shake the Tree"? Gdybyście mogli je spersonifikować, to kształt czego lub kogo by przybrały (poza piosenkami, rzecz jasna)?
Jestem z natury włóczykijem i wariuję w jednym miejscu. Bliska mi jest postać Włóczykija-filozofa z Muminków, tego pogodnego samotnika. Tak jak on nie jestem skłonna do zwierzeń, wolę słuchać... Przy pisaniu piosenek pomógł mi też Kubuś Puchatek. Dobry Puchatek, co smakuje życie jak miód... Duży wpływ w okresie powstawania "Shake the Tree" mieli też na mnie Laurie Lee, Bunuel, Dan Kieran, Kerouac, Cat Power, Robert Capa i "Kochankowie z księżyca".
Wszelkiego rodzaju złudzenia optyczne - myślę, że adekwatnie symbolizują to, co chciałem osiągnąć, jeśli chodzi o brzmienie i aranżacje na płycie. Dwuznaczne, nieoczywiste rytmy i łudząco-czarujące melodie.
Pozostając w temacie, na waszym krążku pojawia się utwór "Capa", zainspirowany historią węgierskiego fotoreportera, Roberta Capy, którego motto brzmiało: "Jeśli twoje zdjęcia nie są dostatecznie dobre, to znaczy, że nie jesteś dostatecznie blisko". Doskonale pasuje ono do jego pełnego wrażeń i sprzeczności życia, w którym było miejsce zarówno na hazard, alkohol i romanse, jak również na ryzykowną pracę w oparach wojny, która doprowadziła go do śmierci. Skąd zainteresowanie tą postacią? Co najbardziej intryguje was w biografii Capy?
Robert Capa był obywatelem świata z wyboru. Całe życie spędził w podróży, nie zagrzał nigdzie miejsca. Jego fotografie były jak poezja pisana w mrocznych czasach. Intryguje mnie on na równi z Gerdą Taro, ich zdjęcia, odwaga, reporterskie zacięcie i burzliwa miłość.
Robert Capa, nazwa jednego z pierwszych zespołów (Oszibarack, z węg. "brzoskwinia"). Czy ma to związek z twoją fascynacją Węgrami?
Z Oszibarackiem zagraliśmy trochę koncertów w Budapeszcie i okolicach. Nieraz spotykaliśmy się z wielką gościnnością Węgrów. I dobrze się chodzi po Budzie i Peszcie. Zachwycający jest ich język, uroda - wyjątkowo piękne kobiety - i... melancholia. Polecam też lekturę książek Krzysztofa Vargi, który ze smakiem pisze o Węgrach.
W waszej muzyce jest także coś sentymentalnego. Za czym tęsknicie najbardziej? Gdybyście mogli cofnąć się w czasie, do jakiego momentu swojego życia powrócilibyście najchętniej?
Są we mnie różne tęsknoty. Kiedy byłam mała podróżowałam z moim tatą-marynarzem na barce. Tęsknię za takim podróżowaniem na rzece, morzu, oceanie...
Bardziej interesuje mnie przyszłość niż przeszłość, także zamiast grzebać w pamięci, wolałbym zobaczyć, co się wydarzy.
Każde z was funkcjonuje na polskiej scenie muzycznej od kilkunastu lat. Jak wiele waszym zdaniem zmieniło się od czasów, kiedy debiutowaliście? Czy śledzicie to, co obecnie dzieje się pod względem muzycznym w waszych rodzinnych miastach - Wrocławiu i Łodzi?
Mam wrażenie, że Wrocław przestał tętnić muzycznie, jak to miało miejsce kilka lat temu. Wielu muzyków wyjechało do Warszawy albo uciekło do ciepłych krajów. W Polsce trzeba być bardzo wytrwałym jeśli chodzi o szeroko pojęte tworzenie muzyki. Bardzo mnie cieszy, że ostatnio uaktywnił się znów Skalpel i Natalia Grosiak ciągle nagrywa nowe piosenki.
Zmieniła się dostępność muzyki. Każdy dzisiaj może mieć wszystkie płyty z internetu. Muzykowanie stało się też łatwiejsze i dostępne dla szerszej ilości ludzi (komputery, studia domowe), a co za tym idzie, mamy dzisiaj więcej rodzimych artystów. Zmienił się też sposób sprzedawania muzyki - dzisiaj mało kogo interesują całe płyty, myślę, że ludzie słuchają głównie singli - piosenek. Artyści nie zarabiają na sprzedaży płyt, a np. na reklamie. Muzyka zeszła na dalszy plan, stała się dodatkiem do produktów i to nam się nie podoba. Nasze podejście do muzyki ma naturę bardziej sakralną.
Jak publiczność reaguje na Girl & Nervous Guy na koncertach? Przy okazji - gdzie zamierzacie pojawić się w najbliższym czasie?
Zagraliśmy dopiero kilka koncertów, więc, póki co, ciężko mówić szerzej o reakcjach publiczności. Odbiór było oczywiście pozytywny, za każdym razem. Chcemy zagrać gdzie się da, żeby oswajać publiczność z naszą dziwną muzyką.
Elvis Strzelecki
zdjęcie: Dawid Biernat