Kto by pomyślał, że zespół, który zaczynał od interpretacji "Bananowego songu" w wersji reggae, zdecyduje się na próbę swoich sił w dużo cięższych brzmieniach.
A jednak, na łamach Magazynu Gitarzysta, Afromental przyznaje się do inspiracji takimi kapelami jak Korn, Godsmack czy Sepultura, co słychać także na ich nowym albumie…
rozmawiał Michał Lis
Wasza nowa płyta to zaskoczenie i odejście od dotychczasowych wpływów. To nowy kierunek rozwoju czy jednorazowy strzał?
Prowadził nas przez lata konsekwentny plan, by dać się zapamiętać jak najszerszej grupie odbiorców i finalnie wydać bezkompromisową płytę, która powstała podczas pełnych pasji prób siedmiu przyjaciół. Charakter płyty to wypadkowa naszej koncertowej energii i atmosfery, którą cenią sobie w nas nasi fani i która prowadzi nas przez lata. To właśnie chcieliśmy uchwycić na płycie "Mental House".
Trochę Rage Against The Machine, trochę Limp Bizkit i trochę mimo wszystko Afromental. Co zainspirowało was do nagrania takiego krążka?
Każdy z nas wychowywał się na ciężkiej muzie. Ja uwielbiam Korna, Tomson kocha Metallikę, Wozzo jarał się Godsmackiem, a Torres słuchał Sepultury i Cradle Of Filth. W końcu wyłazi z nas to, co nas inspirowało od dzieciaka!
Czy ta płyta była dla ciebie większym wyzwaniem z technicznego punktu widzenia?
Pierwszy raz pracowaliśmy od początku całym zespołem w salce prób i graliśmy przez kilka tygodni, finalnie tworząc materiał na płytę "Mental House". Przy poprzednich nagraniach najczęściej pracowaliśmy na wcześniej przygotowanych przeze mnie lub Śniadego produkcjach i dogrywaliśmy żywe partie. Tu całość materiału powstała podczas wspólnych prób i finalnie została zarejestrowana na "setkę".
Wasz poprzedni krążek ukazał się w 2011 roku. Dlaczego czekaliśmy aż trzy lata na kolejny?
Afromental jest nieustannie aktywny. Oprócz brania udziału w takich programach jak "The Voice", cały czas koncertuję z zespołem. W tym roku obchodzimy dziesięciolecie działalności Afromental. Stąd płyta "Mental House" i klubowa trasa koncertowa. Na początku 2015 roku wydajemy film dokumentalny o nas samych, podsumowujący nasze wspólne 10 lat!
Na jakim sprzęcie grasz obecnie?
Od lat gram na głowie Mesa Boogie Stiletto Deuce i kolumnie Mesy 4x12. W wyżej wspomnianą trasę promującą naszą najnowszą płytę zabrałem ze sobą w sumie 10 gitar firmy Schecter, z którą ostatnio się bardzo zaprzyjaźniliśmy i testowałem ich wiosła w najbardziej ekstremalnych warunkach. Zdały egzamin na 5! Od zawsze w trasie jest za mną także mój Gibson Les Paul.
Czym charakteryzuje się dla ciebie dobra gitara?
Sustainem i komfortem. Na scenie ciężko mi ustać w miejscu, zawsze nabijam sobie siniaki od instrumentu, dlatego cenię sobie wygodne i lekkie gitary. Sustain determinuje moc instrumentu.
Który kawałek z nowej płyty lubisz grać najbardziej i dlaczego?
Najbardziej uwielbiam grać, jak chyba każdy w Afromental, kawałek "Return Of The Cavemen". To jest aktualnie nasza ulubiona piosenka. Jest tam pełna odpinka i jazda bez trzymanki! Polecam przeżycie tego na naszych koncertach. Wytwarza się wtedy bezkompromisowa metalowa energia, która krąży między nami a publicznością.
Jakiej muzyki słuchasz prywatnie?
Absolutnie każdej, byle dobrej i inspirującej. Uwielbiam rock, hip-hop, soul, jazz, elektronikę, dużo by wymieniać… Sam produkuję także muzykę razem z moim przyjacielem Dryskullem pod szyldem Karate Basstards, polecam serdecznie!
Z kim kiedyś chciałbyś zagrać na jednej scenie?
Od zawsze byłem, jestem i na zawsze będę fanem Michaela Jacksona. Marzenia zagrania z nim już nie zrealizuję, ale od kiedy zagrałem wspólny koncert z Hansem Zimmerem, wykonując jego 22-minutową suitę z filmu "Incepcja", ze 100-osobową orkiestrą za moimi plecami, na Festiwalu Muzyki Filmowej w Krakowie, uwierzyłem, że wszystko jest możliwe, jeśli w to konsekwentnie wierzysz!
Sprzedaż płyt spada, a liczba subskrypcji w serwisach streamingowych rośnie. Jesteś zwolennikiem takiego rozwiązania, czy wolisz mimo wszystko mieć płytę w ręku?
Jestem z pokolenia, które wychowało się na kasetach i płytach CD, ale absolutnie rozumiem kolejne pokolenia, wychowywane przy masowym dostępie do internetu, że w ten właśnie sposób sięgają po muzykę. To najszybsza i najprostsza droga jej poznawania, przy praktycznie nieograniczonym dostępie do bazy danych. Dla obecnych dzieciaków kasety są vintage, tak jak dla mnie winyl. Być może płyty CD tez staną się z czasem towarem bardziej kolekcjonerskim. Co do streamingowych serwisów, sam używam Spotify. Doceniam komfort płatnego dostępu do nieograniczonej bazy utworów. Internet cały czas ewoluuje. Trzeba podążać z duchem czasu, wykorzystując jego możliwości dostępu do sztuki i autopromocji. Moja liczba płyt CD jednak cały czas powiększa się, mimo tego, że mam do nich dostęp korzystając z telefonu z dostępem do internetu.
rozmawiał Michał Lis