Patrząc na ostatnie lata mogło się wydawać, że po przeżyciu tragedii i doświadczeniu tak wielu niewiadomych, piąty album Slipknot nigdy nie zostanie nagrany.
Po sześcioletniej nieobecności w studio muzycy podnieśli się z otchłani - gotowi na eksplozję metalowej furii. Jim Root i Mick Thomson zgodzili się wyjawić, dlaczego uważają, że .5: The Gray Chapter zawiera "najbardziej obłędne dźwięki gitarowe", jakie kiedykolwiek nagrali...
Z całą pewnością nie był to łatwy czas dla Slipknot. Najpierw tragiczna śmierć basisty, Paula Graya w maju 2010 roku. Później niespodziewane odejście z zespołu perkusisty Joeya Jordisona w grudniu zeszłego roku. Jednak poskromienie piekielnej mocy, jaką jest Slipknot nie mogło trwać długo i ohydne maski z godną podziwu wytrwałością odrodziły się wraz z nowym, piątym albumem studyjnym .5: The Gray Chapter - pierwszym od 2008 roku, kiedy zespół wydał All Hope Is Gone.
Budzący emocje i eklektyczny - tak można w skrócie określić .5 , który prezentuje wahania nastroju obecne w muzyce zespołu od Vol.3 (The Subliminal Verses) z 2004 roku. Ciężkie uderzenia w postaci otwierającego album Sarcastrophe czy miażdżącego Custer panoszą się niczym opętani socjopaci, podczas gdy przygnębiające introspekcje takie, jak The Devil In I oraz Goodbye wzdychają i tęsknią, pełne "przepięknych melodii" - jak określił niedawno wokalista, Corey Taylor. Nota bene, ostatni z wymienionych utworów wykorzystuje nastrojową gitarę prowadzącą, której nie powstydziłby się pewnie Radiohead. Spotkaliśmy się z dwoma siejącymi terror gitarzystami, Mickiem Thomsonem i Jimem Rootem (który w głównej mierze przyjął na siebie obowiązek skomponowania muzyki do albumu), żeby porozmawiać o nowym krążku, a także zgłębić sekret kryjący się za tym nowym, mięsistym brzmieniem gitar...
Z całą pewnością nie był to łatwy czas dla Slipknot. Najpierw tragiczna śmierć basisty, Paula Graya w maju 2010 roku. Później niespodziewane odejście z zespołu perkusisty Joeya Jordisona w grudniu zeszłego roku. Jednak poskromienie piekielnej mocy, jaką jest Slipknot nie mogło trwać długo i ohydne maski z godną podziwu wytrwałością odrodziły się wraz z nowym, piątym albumem studyjnym .5: The Gray Chapter - pierwszym od 2008 roku, kiedy zespół wydał All Hope Is Gone.
Budzący emocje i eklektyczny - tak można w skrócie określić .5 , który prezentuje wahania nastroju obecne w muzyce zespołu od Vol.3 (The Subliminal Verses) z 2004 roku. Ciężkie uderzenia w postaci otwierającego album Sarcastrophe czy miażdżącego Custer panoszą się niczym opętani socjopaci, podczas gdy przygnębiające introspekcje takie, jak The Devil In I oraz Goodbye wzdychają i tęsknią, pełne "przepięknych melodii" - jak określił niedawno wokalista, Corey Taylor. Nota bene, ostatni z wymienionych utworów wykorzystuje nastrojową gitarę prowadzącą, której nie powstydziłby się pewnie Radiohead. Spotkaliśmy się z dwoma siejącymi terror gitarzystami, Mickiem Thomsonem i Jimem Rootem (który w głównej mierze przyjął na siebie obowiązek skomponowania muzyki do albumu), żeby porozmawiać o nowym krążku, a także zgłębić sekret kryjący się za tym nowym, mięsistym brzmieniem gitar...
Czy był taki moment kiedy wątpiłeś w to, czy nowy album Slipknot w ogóle się ukaże?
W chwili, gdy rozstajesz się z perkusistą przez jakiś czas nic nie wiadomo. Pragnienie grania było we mnie zawsze, jednak zespół składa się z wielu ludzi, a w ich życiu pojawia się dużo gównianych sytuacji. Kiedy jednak spotkaliśmy się po przerwie ponownie poczuliśmy, jakby nie było w ogóle rozejścia. Miłość wciąż w nas była. To, jak pauza w życiu, a po niej widzisz, że nic się nie zmieniło.
Gdzieś z tyłu głowy zawsze była myśl o tym, żeby nagrać nowy album. Napotkaliśmy wiele przeszkód, a najpoważniejszą była strata Paula. Kiedy zaczęliśmy trasę po jego śmierci nie wiedzieliśmy, czy będziemy w stanie to ciągnąć. Okazało się, że tak więc następnym krokiem było stworzenie nowego albumu. Najpierw jednak musieliśmy czekać na zakończenie cyklu wydawniczego Stone Sour, a to niestety tak się przedłużyło, że w pewnym momencie zdecydowałem, że nie będziemy dłużej czekać. Dlaczego z ich powodu mieliśmy wstrzymywać naszą pracę?
Jim, odszedłeś z Stone Sour, żeby nagrać nowy album Slipknot. Odszedłeś na dobre?
Nie planuję wracać... Nie mam kontaktu z nikim z tamtego zespołu - rozmawiałem jedynie z Coreyem. Nic mnie tam już nie trzyma.
.5: The Gray Chapter przeskakuje od metalowej brutalności do wszechogarniającej melancholii. Jaka jest istota tego, że nowy album Slipknot łączy tak różnorodne oblicza?
W zespole jest wiele różnych osobowości, a każdy z nas lubi różne rzeczy. Pod względem muzycznym rozwinęliśmy się na tyle, żeby zrobić coś więcej, niż walnąć ścianą dźwięku. Kiedy muzycy dochodzą do takiego momentu ludzie pytają "Co jest grane?" Jako zespół znaleźliśmy się w miejscu, w którym mogliśmy zmienić biegi i ja się z tego bardzo cieszę, ponieważ kiedy grasz to samo w kółko, robi się nudno.
Mamy różne podejście do pisania. Osobiście świadomie nie myślę o żadnym kierunku, kiedy zaczynam pisać utwór. Staram się po prostu nie powtarzać, nie wprowadzać zbędnych elementów. Ważne jest, żeby się rozwijać i wcale nie chodzi o to, żeby odchodzić gdzieś daleko od swoich korzeni, od tego, co tak naprawdę cię uformowało. Niektóre zespoły oczywiście to robią - odchodzą zupełnie od tego, co robiły na początku, jak na przykład Green Day, który przeszedł drogę od punku do radiowego popu. Myślę jednak, że pamięć o tym skąd jesteś i z jakiego źródła czerpiesz jest niezwykle istotna.
Szczęściarze z nas, że mamy takiego wokalistę, jakim jest Corey. Niektórzy nie lubią tej łagodniejszej strony, inni lubią… tak po prostu jest. Moim zdaniem Corey jest genialny w agresywnym wokalu, ale jednocześnie potrafi zajebiście śpiewać. Idiotyzmem byłoby hamować którąkolwiek ze stron. Ma w sobie niesłychaną różnorodność, więc dlaczego z tego nie skorzystać?
All Hope Is Gone to pierwszy album stworzony przez wszystkich dziewięciu (ówczesnych) członków Slipknot, natomiast nowy krążek został napisany w głównej mierze przez Jima i Coreya. Jak odbywał się proces tworzenia?
Wciąż coś piszę, może trochę więcej, niż pozostali członkowie grupy. Zwłaszcza w trasie, kiedy jesteś odseparowany od tego, co lubisz pisanie jest wyjątkowo terapeutycznym procesem. Jednak, gdzie kucharek sześć… - wiesz, jak to jest. Nigdy wcześniej tak naprawdę nie miałem okazji, żeby zaproponować coś większego. Kiedy masz obok siebie twórców takich, jak Paul i Joey musisz znaleźć swoje miejsce. W All Hope Is Gone nie napisali tak wiele materiału, więc znalazło się tam miejsce na trochę moich rzeczy. W przypadku .5 wydaje się, że praktycznie cały materiał jest mój. Dlatego właśnie w listopadzie zeszłego roku harowałem, jak wół, żeby złożyć wszystkie aranżacje do kupy i zacząć działać.
Proces pisania materiału był dość dziwny. Znaleźliśmy się w studio szybciej, niż zamierzaliśmy. Jim i Carey mieli sporo materiału nagranego jako demo, a reszta pojawiła się w studio. Nie mieliśmy jednak takiego czasu, kiedy wszyscy siedzieli w studio i razem próbowali coś stworzyć. Widocznie tego nie potrzebowaliśmy. Pierwsze dwa albumy tworzyliśmy razem w piwnicy. Teraz każdy ma na laptopie identyczne ustawienia w Pro Tools, więc możemy pracować nad materiałem, kiedy jesteśmy w trasie. To sprawia, że mamy gotowe piosenki zanim wejdziemy do studia. Mamy nadzieję, że po zakończeniu trasy .5 nagramy kolejną płytę. Nie chcemy spędzać znowu tyle samo czasu między nowymi albumami, jak w przypadku dwóch poprzednich krążków.
Jak rozwijała się wasza relacja gitarzystów, jako pewnego podzespołu?
Wciąż się rozwija. Cały czas gramy mocno oddzielnie. Przyjdzie czas, kiedy będzie potrzeba grania razem - będziemy musieli nad tym popracować. Ze wszystkich zespołów, w których grałem Mick jest moim ulubionym gitarzystą - naprawdę lubię z nim współpracować. Jest świetny technicznie. Pisze riffy, które miażdżą - robią na mnie ogromne wrażenie. Zawsze było między nami coś w rodzaju lekkiej rywalizacji, ale myślę, że obaj z tego wyrośliśmy i to gówno możemy już zostawić za sobą.
Czyli w przeszłości była między Wami rywalizacja?
Nie taka wyraźna, nie na wierzchu, ale kiedy Mick kupował nowy wzmacniacz, albo coś innego. Od razu pojawiała się myśl: "cholera, ależ to zmieni dynamikę". Jednak ustawienie ampów tak, żeby ze sobą współgrały należy do akustyka. Uważam w każdym razie, że rywalizacja jest zdrową rzeczą i sprawia, że zespół staje się coraz lepszy.
Brzmienie gitar na nowym krążku jest bardziej basowe i bogatsze, zwłaszcza w ciężkich numerach takich, jak The Negative One. Czy zaszły jakieś radykalne zmiany w tej kwestii?
Tak! Nareszcie uzyskałem brzmienie gitary, z którego jestem zajebiście zadowolony! W zespole jest tyle osób, że zawsze musieliśmy iść na ustępstwa, jeśli chodzi o brzmienia, na przykład zmniejszyć doły i obniżyć gain tak, aby w miksie dźwięk był wyraźny i czysty. Jednak tym razem wreszcie udało się nam uzyskać dobre brzmienie gitar.
To zdecydowanie najlepsze brzmienie gitar, jakie kiedykolwiek nagraliśmy. Porównywałem je z miksami naszych poprzednich albumów. Vol. 3 (The Subliminal Verses) to mój ulubiony krążek pod względem utworów i kierunku, ponieważ pokazaliśmy na nim prawdziwą ewolucję. Jednak brzmienie gitar było szorstkie. Nie uważałem też, że na All Hope Is Gone nagraliśmy najlepsze piosenki. Poza tym producent i inżynier dźwięku miksowali nagrania z samplami perkusyjnymi, a nawet zastosowali reamping ścieżek gitarowych, czemu jestem zdecydowanie przeciwny. Takie działania odbierają serce i duszę wszystkiemu, co robisz. Jesteśmy wyjątkowym zespołem, więc po co producent wrzuca cię do jednego worka z innymi formacjami, które wszystkie brzmią podobnie? Brzmienie gitar w .5 bliższe jest temu brzmieniu, które uzyskujemy na koncertach. Jest sporo dobrego środka; brzmienie jest szczekające, z charakterystycznym brytyjskim zębem, który uwielbiam. Kiedy stroisz gitarę tak nisko, jak my - ciężko jest się z takim brzmieniem przebić.
Kiedy posłuchałem The Negative One na swoim domowym sprzęcie aż mnie ciarki przeszły. To było zajebiście dobre. Najlepsze pieprzone brzmienie, jakie kiedykolwiek nagraliśmy.
Czemu można przypisać to nowe brzmienie?
Przy poprzednich płytach robiliśmy coś w rodzaju: to wyrzucamy, a to zostaje. "Słuchajcie tu jest fajne brzmienie gitary, zatrzymujemy je". Teraz spędziliśmy nad tym dużo więcej czasu. Trzeba znaleźć równowagę, ponieważ brzmienie, które ci się podoba może nie siedzieć w miksie, albo może pomieszać się z innymi częstotliwościami. Metodą prób i błędów doszliśmy jednak do tego, co zaprezentowane jest na tym krążku. Dopóki nie zaczniesz, nie wiesz dokładnie, co wybierzesz.
Nie wiem, co zrobiliśmy źle na poprzednich płytach, ale tutaj naprawdę nam się udało. W kilku miejscach gdzie grałem na sześciostrunowym basie przepuszczonym przez efekt Big Muff dodaliśmy postsynchrony, dzięki czemu brzmi to tak, jakby jakiś przeraźliwy traktor wyrywał drzewa z korzeniami. Robiliśmy podobne rzeczy z Rossem Robinsonem na pierwszych dwóch płytach, na samo zakończenie. Zazwyczaj po to, żeby dodać tak zwanego "mięcha" do ścieżek bez podnoszenia miksu i wprowadzania brzmienia, które mocno różniłoby się od całości. Jeśli koniec ścieżki zabrzmi głośniej i pełniej będzie to prawdopodobnie ten "traktorowy bas".
Jim, jak już wspomniałeś, dość krytycznie podchodziłeś do produkcji All Hope Is Gone. Na czym polegała różnica przy współpracy z Gregiem Fidelmanem przy .5?
Greg Fidelman pracował, jako inżynier dźwięku przy Subliminal Verses, a uważam, że na tej płycie pracowaliśmy najbardziej, jako zespół. Greg każdego dopuszcza do głosu, chce usłyszeć opinię wszystkich. Zna dynamikę zespołu, pracował też bardzo blisko z Paulem przy Subliminal Verses, tak więc wiedział dokładnie co Paul by zaproponował. Jedynym producentem, który potrafiłby zrobić to samo jest Ross Robinson [który nagrywał Slipknot i Iowa]. O Rossie też myśleliśmy, ale nie wiem, czy uzyskalibyśmy podobny efekt - w dynamice zespołu ogromną rolę odgrywają relacje.
Czy podczas nagrywania .5 powiększyliście lub zmieniliście również sprzęt?
Do wszystkiego używam swoich sygnowanych gitar Ibaneza. Jednak jeśli chodzi o wzmacniacze, połączyłem brzmienia swojego sygnowanego wzmacniacza Rivera KR7 ze starym Marshallem JCM800. Rivera daje brzmienie świetnych dołów i fajnie określonej góry, więc kiedy połączyłem to ze szczekającym środkiem Marshalla, zabrzmiało to zajebiście i zaskakująco. Używałem też pedał Maxon OD-820, który brzmi magicznie z Riverą. Jim, Greg i techniczny Jima byli ze mną w pokoju, kiedy po raz pierwszy usłyszeli, jak to brzmi i po pierwszym wstrząsie wyraz ich twarzy mówił sam za siebie: "tak to ma brzmieć, k...". Podrasowałem też brzmienie Marshalla, które wyraźnie różniło się na dwóch poprzednich krążkach, gdzie uzyskiwałem gain z niezwykle intensywnego kostkowania tak, żeby lepiej siedziało i było czystsze w nagraniu. W tej chwili mam największy gain i pogłębione basy - nigdy wcześniej nie udało mi się uzyskać takiego połączenia. I cieszy mnie to, jak cholera!
Do partii gitary prowadzącej i solówek używałem tego samego Fendera Telecastera, z którym jeżdżę od lat w trasy koncertowe. Nie korzystałem z wielu efektów, jedynie z pedałów Way Huge oraz delaya Carbon Copy, który świetnie zdał egzamin w kilku kawałkach. Największy sprzęt, jaki udało mi się dopasować to głowa HBE Friedman, dzięki której otrzymałem czyste brzmienie. Wszystkie solówki nagrałem przy pomocy tej głowy.
Czy również nastrojową gitarę prowadzącą w nowej balladzie Goodbye?
Brzmi, jak Radiohead, prawda? Corey napisał "Goodbye" a ja pobawiłem się tą balladą na laptopie w swoim pokoju hotelowym. Jedyne, co potrzebowałem do jej nagrania był Pro Tools 11. Znalazłem fajne ambientowe, pełne przestrzeni tło, założyłem kapelusz Jonny’ego Greenwooda z Radiohead i zabrałem się do grania. Niektóre fragmenty albumu są dokładnie wersjami demo, ponieważ wtedy tak doskonale uchwyciły nastrój, że ciężko było to potem odtworzyć. A Goodbye to jeden z takich właśnie momentów.
Początkowo myśleliśmy o tym, żeby Goodbye otwierał album. Podobnie, jak w Vol. 3, gdzie najpierw wchodziły jakieś hałasy, a potem wokal. Tak początkowo wyglądała ta ballada - bardziej, jak wstęp, który później rozrósł się do rozmiarów piosenki.
Biorąc pod uwagę wasze wcześniejsze eksperymenty, czy to możliwe, że Radiohead rzeczywiście wpłynął na waszą muzykę?
Radiohead i Slipknot być może nie należą do tego samego gatunku, ale oba zespoły wpłynęły na muzykę i sposób grania przez swoje podejście do gitary. Innym zespołem, który uwielbiam jest Blur, zarówno ich starszy materiał, jak i ten nowy. Wielu moich ulubionych gitarzystów to rock and rollowi brytyjscy muzycy, począwszy od Jimmy’ego Page’a do Grahama Coxona. Jako kompozytora interesuje mnie to, w jaki sposób gitara wpasowała się w muzykę pop, ponieważ z historycznego punktu widzenia, ale również obecnie - pop nie jest gitarowy. Kiedy więc w Blur słucham Coxona, który sprawia, że gitara bezbłędnie wpasowuje się w ten styl, wydaje mi się to dość zdumiewające.
Ale wasz styl grania jest mocno oparty na technice...
Mój techniczny styl ma źródło jeszcze w czasach kiedy zacząłem interesować się gitarą i słuchać zespołów takich, jak Metallica, Overkill, Exodus i Megadeth. Próbowałem wtedy uczyć się riffów Dave’a Mustaine’a z albumu Killing Is My Business..., co głównie polega na uczeniu się skali, grając groove. Nigdy jednak nie poświęciłem czasu na to, żeby dokładnie zrozumieć, co grałem lub dlaczego to grałem. Nie możesz ode mnie oczekiwać, że powiem, że zaczerpnąłem inspirację z muzyki Blur i Radiohead. Kiedy siedzę i się nudzę gram sobie piosenki, które mi się podobają - nie tylko pracuję nad akordami, ale zwracam uwagę na to, w jakich miejscach na gryfie dany gitarzysta je gra. Dokładnie to robiłem dziś z utworem Roberta Planta Big Log. Wszystko to poszerza twój umysł, otwiera cię i sprawia, że nie ograniczasz się do jednego stylu. Jest kilku nowych kapitalnych gitarzystów, którzy potrafią harmonizować skale w górę i w dół gryfu i jakieś inne cuda, ale przecież gitara to coś więcej niż to.
Moja muzyka to ja. Gram to, co gram. Rozwijanie się jest ważne, granie różnych rzeczy jest też super zabawą, ale zwykle jest to proces wewnętrzny. Pojawiło się kilka nowych death metalowych zespołów, które są naprawdę zajebiście dobre, które grają bardziej technicznie i agresywniej, niż my. Mam na myśli grupy takie, jak Gorod z Francji, czy Deeds Of Flesh, którego najnowszy album po prostu urywa co trzeba.
Próbowaliście jakiegoś nowego strojenia?
Nie, stroiliśmy gitary tak samo, jak zawsze. Pierwszy album nagrywaliśmy w drop B, kilka piosenek na krążku Iowa było w drop A, na przykład Heretic, czy Skin Ticket. Wciąż poruszamy się między drop B, a drop A i nigdy nie zdarzyło się, żebyśmy z Jimem mieli w tej samej piosence inny tuning. Jednak eksperymentowanie z radykalnym tuningiem jest czymś, czym być może zajmę się następnym razem. Jeszcze tego nie wypróbowaliśmy.
Czy któryś z Was gra główne linie basu na nowej płycie?
Ja grałem na basie w sześciu, może w siedmiu kawałkach. Nie pamiętam nawet w ilu - musiałbym usiąść z gościem, który grał na basie w innych numerach, żeby dokładnie policzyć. Niektóre partie wzięliśmy z nagrań demo, które zapisywałem w swoim garażu z tego względu, że miały w sobie wyjątkowy nastrój, który ciężko byłoby odtworzyć jeszcze raz. W Goodbye wykorzystana jest cała linia basu, którą na swoje demo nagrał Corey.
Czy planowałeś granie na basie przy okazji nagrywania tego albumu?
Byłem gotowy to zrobić jeśli będę musiał, ale nie chciałem, żeby tak było. Zarówno członkowie zespołu, jak i - według naszego managementu - nasi fani chcieli zobaczyć kogoś konkretnego w tej roli. Nikt nigdy nie zastąpi Paula, który zawsze będzie częścią tego, co robimy. Dla mnie jednak, jeżeli mielibyśmy mieć jakiegoś gościa na scenie - czego nawet nie jestem jeszcze pewny, ale najprawdopodobniej tak - to powinno się to odbyć na zasadzie: wszystko, albo nic. Część mnie, ze względu na szacunek i pamięć o Paulu nie chciała nikogo, kto miałby grać wszystkie nasze numery. A z drugiej strony, jeśli mielibyśmy iść do przodu, to nie można się tak przywiązywać. Nie chciałem grać na basie również z powodu ogromnej ilości pracy. Napisałem większość piosenek, a to wymaga wiele grania, aranżowania i układania warstw samych gitar.
Czy w kwestii samych gitar wypróbowaliście coś niekonwencjonalnego na nowym albumie?
Jeśli posłuchasz If Rain Is What You Want to odnajdziesz w tej piosence trój-dźwiękowy riff w stylu Jimmy’ego Page’a grany techniką fingerstyle. Jesteśmy bądź co bądź zespołem metalowym, więc granie trój-dźwięków tą techniką przypominającą bardziej rockabilly przez gościa ze Slipknot było z pewnością czymś niekonwencjonalnym.
Firma Death By Audio przysłała nam kilka super efektów takich, jak Soundwave Breakdown i Fuzz War, dzięki którym naprawdę można się świetnie pobawić grając. Przy ich pomocy nagrałem jakieś kawałki w Pro Tools dla Craiga, które mógł potem wypróbować. W 90 procentach nie poznałbyś nawet, że były zagrane na gitarze. Nie wiem nawet, czy Craig z czegokolwiek skorzystał! Stworzyliśmy coś w rodzaju banku brzmień i świetnie bawiliśmy się eksperymentując w ten sposób.
Pytanie dotyczące Custer, w którym powtarza się wiele razy "fuck me up" - czy to wasz nowy hymn koncertowy?
Myślę, że Custer natychmiast przyjmie się na naszych koncertach. Rozmawialiśmy sporo na temat tego, jak powinny wyglądać set-listy na dwóch koncertach podczas Knotfest [festiwalu odbywającego się w Kalifornii, pod koniec października]. Oczywiście nie chcemy grać dwóch takich samych setów, ale Custer znalazł się na liście obu koncertów.
Riffy do tej piosenki zostały napisane podczas 15-sto minutowej próby z naszym perkusistą w studio Sound Factory. Myślałem wtedy, że refren i wstęp do refrenów są super, ale zwrotki raczej nie pokazują niczego nowego. Nigdy jednak nie wiadomo, co może osiągnąć piosenka dopóki całość nie zostanie złożona w studio.
Mick, wydajesz się prowadzić bardzo dyskretny tryb życia...
Taki po prostu jestem. Jestem sobą. Nie szukam uwagi. Tak naprawdę nie lubię całej tej otoczki - natomiast uwielbiam grać. Lubię pisanie i nagrywanie, granie koncertów i rozmawianie z innymi gitarzystami. Pamiętam siebie, jako piętnastoletniego dzieciaka, który chciał wiedzieć wszystko o gitarach. W tej chwili, jeśli ktoś ma taką pasję może zrobić dużo więcej, niż wtedy, gdy ja miałem piętnaście lat. Siedziałem w pokoju, czytając Guitar World i próbując zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi. Internet sprawił, że zajebiście łatwo jest zostać muzykiem, więc oczekuję, że następne pokolenie gitarzystów powali mnie z nóg. W Internecie znajdą wszystko co trzeba wiedzieć o grze na gitarze. Zakładam, że ujrzymy zespoły, które sprawią, że Dream Theater pod względem technicznym wypadnie przy nich blado!
Trzeba jednak oprócz tego wiedzieć, jak komponować i pisać piosenki...
O to właśnie chodzi. Masz wszystkie farby - czas, byś namalował obraz. To jest właśnie mój problem, który mam z wspaniale wyszkolonymi technicznie muzykami. Nie poruszają mnie w żaden sposób - to tylko gimnastyka. Oczywiście jestem absolutnie za tym, żeby uczyć się tej "gimnastyki" - ja też to robiłem. Jeśli potrafisz skorzystać z techniki, możesz zagrać, co tylko zechcesz, ale istotna jest również świadomość komponowania muzyki nie tylko dlatego, że chcesz ją zagrać, lecz także dlatego, że inni chcą tego posłuchać.
Na koniec zadamy wam pytanie, czy wszyscy rzeczywiście cieszycie się z powrotu do grania? Czy zaczynacie tak zwany "nowy rozdział" po doświadczeniu okresu chaosu?
To dziwne - nie gramy koncertu od kilku lat, a kiedy spotykamy się razem i pracujemy nad pomysłami w studio, to czujemy się tak, jakbyśmy nie mieli ani jednego dnia przerwy. Nie gram w innych zespołach, więc przez ten cały czas czułem się zdławiony, bardzo chciałem znów grać na gitarze. Ludzie czasem pytają mnie, skąd wciąż biorę tyle energii, tyle ognia, ale kiedy stajesz na scenie to czujesz coś niesamowitego. Nigdy z tego nie zrezygnuję.
Jestem dumny z tego, co zrobiliśmy na tym krążku. Clown słuchał go bardzo skrupulatnie, żeby zaprojektować efekty wizualne na scenę i stwierdził, że jest to jego ulubiony album ze wszystkich, które nagraliśmy. Ja też tak uważam, ale ja mam więcej do stracenia. W żaden inny album nie byłem tak zaangażowany, więc jest dla mnie bardzo osobisty. Spędziłem w studio długie, żmudne godziny i nie zamieniłbym tego za nic na świecie. Chętnie zrobię to jeszcze raz.