Wrocław wydał na rockowy świat wielu znanych twórców poczynając od Lecha Janerki, przez zespoły Blade Loki, Hurt, Mikromusic. Teraz szansę na wyraziste zaznaczenie się ma aTOM.
Grają równie wybuchowo i konkretnie jak się nazywają. Nie są debiutantami. Muzycy aTOM’u udzielali się wcześniej z Marcinem Rozynkiem, czy też w formacjach Rainforest, Leaf i Fruhstuck. O właśnie wydanej debiutanckiej płycie "Przypuszczam, że wątpię" rozmawiamy z Tomem Bednarkiem, wokalistą i gitarzystą.
www.atomband.pl
Krzysztof Kowalewicz
Jest już Kamil Bednarek. Znajdzie się jeszcze miejsce dla drugiego Bednarka na polskiej scenie?
(śmiech) Z pewnością. Ja jestem bardziej (a)Tom niż Bednarek. Zresztą Kamil to zupełnie inna stylistyka.
Chce Wam się jeszcze raz zaczynać od początku, żeby nie powiedzieć od zera?
Do naszej muzyki podchodzimy bez specjalnego napięcia. Wszyscy mamy za sobą lata grania w różnych projektach. Każdy z nas na co dzień udziela się zawodowo. Mamy rodziny, fajne dzieciaki. Granie muzyki jest dla nas pasją ale też takim wentylem bezpieczeństwa, odskocznią od świata obowiązków. Znaliśmy się z wrocławskiego środowiska muzycznego. Czasem nawet dane nam było ze sobą pograć. W końcu postanowiliśmy spróbować coś zrobić w takiej konfiguracji. Zaczęło się od swobodnych prób, z których krystalizowały się ciekawe numery. Towarzyszyła temu wszystkiemu naprawdę dobra atmosfera między nami. Można stereotypowo postrzegać mnie jako lidera zespołu, bo gram na gitarze i śpiewam, ale u nas panuje demokracja, nie ma zamordyzmu. Razem opracowywaliśmy kompozycje. Dzięki temu, że każdy w zespole jest bardzo kreatywny, chętnie wnosi dużo od siebie. Nikt z nas nie planował, że to spotkanie muzyczne zaowocuje nagraniem tak ciekawej płyty.
No właśnie jeszcze podczas sesji nagraniowej nie mieliście nawet nazwy.
Szukaliśmy słowa, które będzie się dobrze kojarzyło po polsku i angielsku, do tego było nośne i pasowało do rockowej muzyki. Padało wiele propozycji. W końcu pojawił się ATOM, czyli jedność, coś czego nie można rozwalić, podzielić, nazwa nośna i odpowiednio krótka.
Dzisiaj młode zespoły, żeby zaistnieć wybierają programy typu talent show. Was tam nie zauważyłem.
I dobrze. Mamy swoją ścieżkę. Nie chcemy stać się rozpoznawalnymi dzięki ładnym buziom, fajnemu wizerunkowi, czy skandalicznemu zachowaniu. Nas interesuje słuchacz poszukujący, oczekujący przemyślanej, szczerze zagranej muzyki, słuchający tekstów. Chcemy dać się poznać przede wszystkim poprzez koncerty. Na razie zagraliśmy ich niewiele, bo oddaliśmy się pracy nad pierwszą płytą ale teraz już pracujemy nad koncertami. Nasz album zdecydowaliśmy się nagrać analogowo, bez metronomu i autotuna, prawdziwie, a to wymagało od nas dobrego przygotowania.
Producentem płyty został sam Litza. Jak do tego doszło?
To było kolejne ciekawe zrządzenie losu. Przyjaźnię się z Robertem od dawna. Zawsze uważałem go za bardzo dobrego muzyka i kompozytora. Chciałem po prostu u niego w studiu zarejestrować partie gitar, a kiedy Litza usłyszał numery, z którymi przyszedłem zachęcił nas do nagrania całego albumu i zaproponował, że zajmie się produkcją. Pojawiła się też firma First Records, która zaproponowała wydanie płyty.
Dla młodego zespołu niebezpieczne jest nagrywanie płyty ze sprawdzonym producentem. Litza się Wam narzucał? Wszystko przebiegało pod jego dyktando?
Nic z tych rzeczy. Litza wraz z Kubą Biegajem czuwał nad brzmieniem i sugerował nam tylko pewne rozwiązania. Cały czas pilnowaliśmy tego o co nam chodzi. Płytę nagrywaliśmy w Custom34 Studio grając na 100% razem, jak na próbie, żeby oddać tą prawdziwą energię. Zależało nam na prawdziwym soundzie! Trochę drżałem czy ten pomysł wspólnego analogowego nagrywania nam się sprawdzi. Rejestrował nas 24 - śladowy analogowy Studer. Włączasz go, taśma leci i grasz. To najlepszy test dla zespołu. Podczas takich nagrań okazuje się, czy umiesz grać, czy nie :). Nam poszło dobrze. Później dogrywane były jedynie wokale i dodatki gitar i solówek. Po nagraniach Litza i Kuba wykonali analogowy mix, przy którym udzielał się też Piotr Łukaszewski. Zrezygnowaliśmy z masteringu i to również była dobra decyzja. Słyszałem wiele świetnych nagrań studyjnych, którym później mastering zrobił krzywdę. Nie chcę generalizować, każdy dobiera środki w zależności od efektu, jaki chce osiągnąć. My nie chcieliśmy miażdżyć świetnie brzmiących analogowych nagrań walcem masteringu. Efekt można usłyszeć na naszej płycie. Myślę, że było warto.
Gracie takie piosenki nie-piosenki. Rezygnujecie z typowych struktur zwrotka-refren, zmienia się dynamika w utworze ("Czas"), może nie być zupełnie solówki ("Niejeden").
To nie jest płyta popowa, trzeba się w nią "wczytać" kilkakrotnie, żeby posłuchać tekstów, wydobyć wartościowe rzeczy, złożone harmonie i ciekawe partie solowe. Nie jest nam w głowie granie hitów. Nie robimy muzyki po to żeby sprawdziła się w radiu i dobrze sprzedawała. Rockowe ballady też nas nie interesują. Jeszcze jesteśmy na to za młodzi (śmiech). Na płycie jest tylko jeden spokojny utwór "Po drugiej stronie".
Płyta ma przewrotny tytuł "Przypuszczam, że wątpię". Macie wątpliwości, czy przemyślenia płynące z tekstów są słuszne?
Na okładce znajduje się podobizna, karykatura wydziaranego gościa - to filozof Friedrich Nietzsche, który kojarzy mi się z pogardą dla słabości, które ma każdy człowiek i z negowaniem istnienia Boga. Wielki w oczach świata człowiek, który tak się pogubił. Cała płyta w warstwie tekstowej jest o emocjach człowieka, przemijaniu, samotności, złożoności uczuć, miłości. Każdy z nas z perspektywy czasu inaczej patrzy na pewne sprawy niż przed laty. Rozumiemy, że rzeczy kiedyś uznawane za niezmienne niestety takimi nie są.
W utworze "Niejeden" śpiewasz "nigdy nie jest za późno by znów zacząć". To o Was?
Tak i nie. (śmiech) Ten tekst jest o nadziei i postawach w życiu, o tym że warto trzymać się wartości, które nie przemijają i o tym, że zawsze jest druga szansa.
Najpierw zostałeś wokalistą, czy gitarzystą?
Gitarzystą. Nie w głowie było mi śpiewanie. Naukę gry na gitarze rozpoczynałem przy okazji fascynacji Metallicą i płytą "Master of Puppets". Kolega załatwił tabulatury chyba z Niemiec. Później je od niego kserowaliśmy. Nie było jeszcze wtedy internetu. (śmiech) Boże, co to były za czasy. Całymi godzinami ogrywałem wszystkie gitary prowadzące Hetfielda. Zawsze bardziej od solówek interesowały mnie ciekawie skomponowane riffy.
Na jakiej gitarze zaczynałeś granie?
Polska Tosca, potem lutniczy instrument - na pytanie jaka ma to być gitara, odpowiedź brzmiała: czarna! (śmiech). Później miałem wiele instrumentów, w zależności od gustu, który się (jak wiadomo) zmienia.
Jacyś gitarowi nauczyciele? Szkoła muzyczna?
Raczej wzorce: Metallica, Megadeth, Soundgarden, Deftones. Nie mam jednego jedynego mistrza gitarowego. Lubię Jamesa Hetfielda ale też Pata Metheny, Billa Frisella, Pata Martino i wielu innych.
www.atomband.pl
Krzysztof Kowalewicz