"Mam gdzieś, co ludzie myślą o śpiewającym aktorze Jakubiku. Zależy mi na tym, by posłuchali muzyki Dr Misio. Muzyka jest nasza, prawdziwa, depresyjna. To jest coś, co nas boli, co próbujemy z siebie wyrzucić."
W związku z premierą
"Pogo", drugiego albumu
Dr Misio rozmawiamy z wokalistą formacji,
Arkiem Jakubikiem.
Skoro jesteśmy przy temacie gitary, to jestem naprawdę niezłym gitarzystą, ale w... Guitar Hero! (śmiech)
A tak na serio, znam paręnaście podstawowych sytuacji akordowych, natomiast nigdy bym się nie odważył wyjść na scenę z gitarą.
Jeszcze nie ma tej śmiałości?
Po pierwsze mam świadomość niezbyt imponujących umiejętności w materii instrumentalnej, a po drugie moim żywiołem jest śpiewanie i utrzymywanie w sobie odpowiedniego poziomu adrenaliny, energii, nieustannego skupienia na kontakcie z publicznością. Gdybym grał na instrumencie, w jakiś sposób straciłbym ten kontakt. Jestem maszyną do trzymania kontaktu z publiką. Ważne, by ludzie się nie nudzili. Czasami wychodzi mi to lepiej, a czasami gorzej, jednak to ja jestem tą osobą w zespole, która odpowiada za listy, telefony do przyjaciół z widowni (śmiech).
Jak to się stało, że aktor stał się rock’n’rollowcem?
Jak każdy facet mam w sobie małego chłopca, a każdy chłopiec chciał kiedyś zostać wokalistą, albo gitarzystą w kapeli rockowej. Miałem za sobą kilka nieudanych prób założenia zespołu. W liceum założyliśmy kapelę grającą covery AC/DC, na wokalu nieudolnie próbowałem naśladować Briana Johnsona. Do dziś jestem wyznawcą AC/DC. Pod koniec lat ’80 zdałem do szkoły aktorskiej i muzyka poszła gdzieś w odstawkę. Muzycznie ukształtował mnie festiwal w Jarocinie, gdzie w połowie lat ’80 przeżyłem wszelkiego rodzaju inicjacje, nie tylko muzyczne. Tak to jest, jak ma się te 16, 17 lat, ucieka się z domu i trafia na zupełnie inną planetę, do innego świata.
W szkole aktorskiej założyłem z kolegami zespół o nazwie Bez Krzywdy. Kolega Więckiewicz wymyślił tę nazwę. Zagraliśmy jeden jedyny koncert, na którym zjawili się Wojciech Waglewski, Mateusz Pospieszalski i Martyna Jakubowicz. Ponieważ był to wieczór, podczas którego mieliśmy premierę dyplomu, do którego zespół Voo Voo napisał muzykę. Nasz występ został zarejestrowany jakąś starą kamerą. Pamiętam ich miny, gdy zobaczyli na scenie gości, którzy nie potrafią grać na niczym, ani śpiewać, a każdy z nas rwał się do mikrofonu. (śmiech) Jako założyciel wywalczyłem sobie dwie piosenki. Jedną The Doors, a drugą Róż Europy "Młode koty noszą wykrochmalone kołnierzyki", która stała się hymnem naszego studenckiego "Klubu rosyjskiego". Nie raz na imprezach wykonywaliśmy ten utwór, śpiewając "bo my jesteśmy rokendrolowcami" i wybijając pustymi butelkami akompaniament na zdezelowanym pianinie.
Kiedy przyszedł czas na pierwszy prawdziwy koncert?
Podczas pracy nad filmem "Wesele" poznałem Tymona Tymańskiego, który dzisiaj jest ojcem chrzestnym Dr Misio. Wtedy na jakiejś imprezie zwierzyłem się mu, że marzę o prawdziwym występie na rockowym koncercie. Bez zastanowienia odpowiedział: "Stary, ja Ci to załatwię. Co robisz w przyszłym tygodniu? Gramy akurat w Warszawie." Zaprosił mnie na próbę. Przyniosłem wcześniej wspomniany utwór Róż Europy, przearanżowaliśmy go na ostrą, punkową wersję. Wystąpiłem w klubie CDQ, razem z Tymon & Transistors. Na koncercie było ponad 300 osób. Po raz pierwszy poczułem ten rodzaj adrenaliny, energii, endorfin, które wytwarza organizm. Tego nie da się z niczym porównać. Wtedy do Jakubika dotarło, że chce założyć zespół. I tak po pewnym czasie powstał Dr Misio.
Początkowo nie traktowano Was poważnie.
Wcale się temu nie dziwię. Aktorów, którzy grają rocka jest od groma. Dla mnie mistrzem świata w tej dyscyplinie jest Jared Leto. Wybitny wokalista, genialny aktor. A na naszym podwórku mamy na przykład Piotrka Roguckiego z Comy, którą kiedyś supportowaliśmy. Była to ogromna przyjemność i satysfakcja. Dwa tysiące ludzi zgromadzonych w Palladium dało się porwać muzyce Dr Misio. Był taki szał, że publiczność nie chciała nas puścić ze sceny.
Następna płyta zweryfikowała, że Wasz debiut nie był jednorazowym wybrykiem.
Pierwsza płyta była dość eklektyczna. Brakowało trochę jednorodnego brzmienia, które mam nadzieję udało się uzyskać na "Pogo". Na debiucie podróżowaliśmy po różnych gatunkach. Tu trochę punka, tam nowej fali, jakaś nuta reggae. Ale też taki trochę jest ten Dr Misio. Każdy z nas pochodzi z innego muzycznego świata. Paweł Derentowicz, gitarzysta, wiele lat temu nagrał z Edytą Bartosiewicz płytę "The Big Beat". Wtedy nikt w Polsce nie grał tak jak on. To jest ten rodzaj nowofalowej, schizoidalnej wrażliwości, jaką ma nasz gitarzysta. Drugą planetą muzyczną jest Mario Matysek, basista, który przez wiele lat grał ze Staszkiem Sojką. Na perkusji gra Janek Prościński, który występuje z zespołem Izrael, natomiast Radzio Kupis, klawiszowiec, na co dzień jest nauczycielem muzyki. Na szczęście ręka producenta muzycznego, Olafa Deriglasoffa, który zajął się "Pogo", znowu połączyła ze sobą te wszystkie różne i odległe od siebie planety.
Od kilku miesięcy jestem na planecie "Dr Misio". Pewnie potem polecę na planetę "aktor-traktor", a jeszcze potem na tę o nazwie "jakubik-reżyser" i zrealizuję coś w teatrze, albo zrobię film. Możliwość poruszania się pomiędzy tymi "planetami" to coś, co trzyma mnie przy życiu. A dzięki śpiewaniu oczyszczam się. Mam to gdzieś, co ludzie myślą o śpiewającym aktorze Jakubiku. Zależy mi na tym, by posłuchali muzyki Dr Misio. Muzyka jest nasza, prawdziwa, depresyjna. To jest coś, co nas boli, co próbujemy z siebie wyrzucić. Kto się do naszego świata załapie, jest naszym kumplem, w naszej bandzie. Myślę, że to jest całkiem uczciwy układ.
Czy to nie jest tak, że się wygrzeczniliście i nie jesteście już
"Młodzi", jak na pierwszym albumie?
Zestarzeliśmy się. Pierwszy album nagraliśmy dwa i pół roku temu. Przez rok pukałem do drzwi różnych wytwórni. Wszyscy wyrzucali mnie za drzwi. Ponieważ jestem upartym osłem spod znaku koziorożca, gdy mnie wyrzucą drzwiami, a na czymś mi zależy, to wracam oknem. Wyrzucą oknem? Szukam kratki wentylacyjnej i wracam... Po roku poszukiwań udało się. W kilku wytwórniach w końcu przesłuchali nasz materiał. Ostatecznie podpisaliśmy kontrakt z Universalem na trzy płyty.
Śmieję się, że Dr Misio po tych wszystkich przeprawach posiwiał i dojrzał. Te dwa i pół roku minęło jak 25 lat, przynajmniej w moim odczuciu. Nagle Dr Misio zmienił punkt siedzenia, mebel. Usiadł sobie na fotelu lekarza, już nie jako chory psychicznie pacjent na kozetce u psychoanalityka. Zaczął z punktu widzenia Doktora opisywać ten świat. Dr Misio zmienił się i mentalnie i zewnętrznie. Takim przełomowym momentem był przystanek Woodstock. To był nasz najważniejszy koncert. Widząc tysiące młodych ludzi, część oczywiście była ubrana w siatkowane podkoszulki, czy misiowe kapelusiki. Wtedy pomyślałem sobie: "Co dalej?". Po takim koncercie można już umierać. Po paru dniach ochłonąłem i doszedłem do wniosku, że trzeba dalej nagrywać, koncertować, ale zmienić coś w oprawie koncertów, żeby się nie powtarzać.
W trakcie jesiennej trasy spróbowaliśmy materiał z płyty "Pogo" zagrać w nowym anturażu, w garniturach, pod krawatami. Na scenie jest wieszak, na który eleganccy panowie po 40-tce odwieszają swoje marynarki, gdy pot pojawi się na ich czołach. Żeby nie było tak grzecznie i ładnie, to "Mr Hui" gdzieś tam wewnątrz nas siedzi i czasem wychodzi pod koniec koncertu.
Rozumiem, że słynny podkoszulek ukrywa się pod marynarką, czekając na ten właściwy moment (śmiech).
Nie, podkoszulka już nie ma. Gdy ludzie na pierwszym koncercie tej trasy zaczęli na bisach krzyczeć "Mr Hui", poszedłem do garderoby po podkoszulek i zagraliśmy ten nasz sztandarowy utwór. Jednak to była wyjątkowa sytuacja. Dzisiaj podkoszulek leży już na dnie szafy w domu.
Tym razem okładka jest również wyjątkowa.
Chcieliśmy, żeby była to płyta, jaką można zrobić sobie samemu w domu. To znaczy, żeby to wyglądało, jakby ktoś odbił na ksero okładkę i zapomniał wydrukować tytułu płyty, listy utworów i ręcznie na szybko doklejał napisy. Autorem koncepcji graficznej jest Tomek Kudlak. Pomysł bardzo mi się spodobał. Podobnie, jak poprzednia płyta, ta również jest wyjątkowa, ręcznie robiona, nie ma dwóch takich samych egzemplarzy.
Tym razem za muzykę odpowiedzialny jest Dr Misio. Czy oznacza to, że praca nad "Pogo" przebiegała bardziej demokratycznie, niż w przypadku debiutu?
W zespole nie może być demokracji. Ale nad numerami pracujemy wspólnie, ktoś przynosi jakiś pomysł, riff, akordy i na próbach próbujemy utkać z tego piosenki. W tym sensie była to praca bardziej zespołowa niż na pierwszej płycie.
Co skłoniło Was do wyboru tekstów Krzysztofa Vargi i Marcina Świetlickiego?
A jak myślisz? (śmiech). Bo jest mi z nimi po drodze. Bo to najbardziej depresyjni pisarze i poeci w tym kraju. Bo cenię ich twórczość i utożsamiam się z ich przekazem. Bo potrafią pisać świetne rockowe teksty...
Co sądzisz o tekstach piosenek z politycznym przesłaniem? Czy polityka powinna ingerować w muzykę?
Mnie polityka kompletnie nie interesuje.
Czy możemy spodziewać się jakiejś kolaboracji Dr Misio z jakimś polskim artystą/artystami?
Kiedyś Krzysiek Varga napisał totalnie dołujący tekst "Ślepe koty", a potem dla żartu zaproponował, że napisze dalszy ciąg pod tytułem "Kotek Behemotek" i żeby Dr Misio nagrał duet z Nergalem. A ponieważ z kolegą Darskim jest mi po drodze, więc kto wie? (śmiech).
Jaka przyszłość czeka Dr Misio?
Koncerty i jeszcze raz koncerty. To nasz żywioł. Musimy trochę pograć nowy materiał, nim zaczniemy myśleć o następnej płycie. A póki co, to na początku roku wydajemy na płytach winylowych "Pogo" i "Młodych"!
Rozmawiał: Wojciech Margula