The Darkness
Wywiady
2006-03-01
Justin Hawkins, wokalista i gitarzysta zespołu The Darkness, ubiera się jak weteran rocka, choć ma dopiero trzydzieści parę lat. Jego rówieśnicy z angielskich zespołów rockowych wolą modnie przystrzyżone włosy. Justin zaś występuje w świecących kostiumach w stylu Alice’a Coopera. Wiele osób podchodzi do tego artysty sceptycznie i nie traktuje The Darkness poważnie, postrzegając działalność grupy raczej jako muzyczny żart
Żarty kończą się jednak, kiedy Justin i jego brat, Dan, biorą do rąk gitary i zaczynają grać. Wówczas pojawia się między nimi alchemia, emanują prawdziwą rockową energią. Bracia Hawkins to jeden z najbardziej utalentowanych tandemów muzycznych ostatnich lat. Rozmawiamy z nimi o nowym albumie, trudnych związkach i, oczywiście, o gitarach.
Do nagrywania płyty "One Way Ticket To Hell... And Back" zaangażowaliście producenta zespołu Queen, Roya Thomasa Bakera. Aranżacją utworów zajął się Paul Buckmaster, który pracował wcześniej z Eltonem Johnem. Jak wam się układała współpraca?
Roya poznaliśmy na imprezie w Los Angeles. Od razu przypadł nam do gustu, bo można się było z nim pośmiać. Nasza amerykańska wytwórnia płytowa nalegała, abyśmy zatrudnili Mutta Lange’a, producenta Def Leppard. To świetny fachowiec, ale jakoś nie mogliśmy się dogadać. Roy nadawał na tych samych falach, więc pomyśleliśmy: "To jest właściwy człowiek.". Odwiedziliśmy wspólnie liczne studia, ale najbardziej spodobało mu się studio Rockfield. Roy pracował tam już wcześniej przy nagrywaniu materiału na "A Night At The Opera" grupy Queen. Było tam mnóstwo sprzętu vintage, który wpadł mu w oko. My zaś nie przywiązujemy dużej wagi do takich rzeczy. Kiedy tam pierwszy raz wszedłem, pomyślałem: "To wygląda dokładnie jak moja stara szkoła".
Studio jak studio. Cała ta historia o niesamowitych wibracjach do mnie nie przemawia. Nie kupuję tego. Dostałem apartament Freddiego Mercurego, bo Roy pomyślał, że mi się spodoba.Owszem, był niezły, ale za zimny jak dla mnie. Poza tym, z całego studia najbardziej spodobało mi się pianino. Miało niesamowite brzmienie. Myślę, że to był jakiś unikatowy egzemplarz. Dan: Roy współpracował już wcześniej z Paulem Bukmasterem, z którym doskonale się uzupełniali. Cieszymy się, że trafiliśmy na takich profesjonalistów. Brzmienie utworu "Seemed Like A Good Idea" jest w dużej mierze zasługą Paula Buckmastera. Zależało nam, aby zatrudnić kogoś z dorobkiem, a nie osobę, która ma typowo nowoczesne podejście do kwestii aranżacyjnych. Nie chodziło nam o to, aby ktoś stworzył silny aranż, zgodny z obowiązującymi standardami. Chcieliśmy raczej uzyskać coś naprawdę melodyjnego, nawiązującego do brzmienia gwiazd rocka sprzed lat.
Pierwszy singiel z płyty "One Way Ticket To Hell... And Back" - "One Way Ticket" - wzbogacony jest solówką na sitarze oraz fragmentami zagranymi na fletni pana. Skąd pomysł na wykorzystanie tego rodzaju instrumentów?
Firma Harris Hire zajęła się dostarczaniem nam sprzętu. Mieliśmy w studiu dużo różnych instrumentów, w tym kilka egzotycznych. Zawsze ciekawiły mnie mistyczne brzmienia rodem ze Wschodu. Zamknąłem się w pokoju z sitarą, a uzyskane efekty były na tyle interesujące, że postanowiłem w większym stopniu wykorzystać ten instrument. Pod koniec tego utworu poszedłem bardziej w stronę Joe Perry’ego, przynajmniej tak mi się wydaje. Właściwie użyłem tej sitary tylko dlatego, że była pod ręką (śmiech). Stwierdziłem, że efekt może być zabawny, zatem czemu by nie spróbować? Nie podchodzę do muzyki z pietyzmem i uważam, że nie wolno jej traktować zbyt serio. W studiu nie mieliśmy fletni pana. Te partie graliśmy na klawiszach. Fletnia pana początkowo miała się znaleźć w innym utworze. Potem postanowiliśmy, że jednak zatrudnimy muzyka, który profesjonalnie zagra na tym instrumencie. Wykorzystaliśmy to potem właśnie w utworze "One Way Ticket".
Wiele utworów z tego albumu mówi o nieudanych związkach i cierpieniu. Dlaczego tak dużo uwagi poświęcacie temu tematowi?
Życie nie zawsze jest usłane różami. Gdyby tak było, pisalibyśmy wyłącznie utwory zatytułowane "Bed Of Roses". Zresztą, Bon Jovi już zaklepał ten tytuł. Nam zostały piosenki o prawdziwym życiu. Coś w tym jest, że aby napisać dobry utwór, trzeba być w dołku. Z punktu widzenia zdrowia psychicznego to nie najlepszy sposób na życie, a ciągła zmiana nastrojów jest męcząca. Mimo wszystko, nie jest to w tej chwili dla mnie takie trudne, ponieważ w tym momencie jestem w dość burzliwym związku. Utwór "Is It Just Me?" mówi o związkach na odległość, na które, niestety, często skazani są muzycy w trasie. W utworze "Seemed Like A Good Idea" występuje zdanie: "Odżywasz, kiedy mnie nie ma.". Chodziło mi o to, że kiedy nie przebywamy z kimś, to wydaje nam się, że ta druga osoba jest szczęśliwsza od nas. To jest pewnego rodzaju paranoja.
"Dinner Lady Arms" to z kolei utwór o związku między dwojgiem starszych ludzi. Po latach bycia ze sobą wciąż się kochają. Choć zmienili się fizycznie, nadal wydają się sobie atrakcyjni. To niesamowite, że istnieją pary, które do później starości tak bardzo się kochają. Nie jest to może gorąca namiętność, ale to mimo wszystko zażyłość i intymność. Dan: Powiem coś przewrotnego: myślę, że ten album jest zabawniejszy od poprzedniego, a jednocześnie bardziej poważny. Nie potrafię tego wytłumaczyć. Na pewno rozwijamy się jako muzycy, ale też zmieniamy się i dojrzewamy jako ludzie. Interesują nas zupełnie inne tematy, a do tego staliśmy się bardziej bezkompromisowi. Przywiązujemy dużo większą wagę do jakości nagrań, zarówno od strony muzycznej, jak i tekstowej. Na tej płycie mogło znaleźć się czternaście utworów, ale zdecydowaliśmy się z kilku zrezygnować. Dla nas liczy się jakość, a nie ilość.
"Dinner Lady Arms" to z kolei utwór o związku między dwojgiem starszych ludzi. Po latach bycia ze sobą wciąż się kochają. Choć zmienili się fizycznie, nadal wydają się sobie atrakcyjni. To niesamowite, że istnieją pary, które do później starości tak bardzo się kochają. Nie jest to może gorąca namiętność, ale to mimo wszystko zażyłość i intymność. Dan: Powiem coś przewrotnego: myślę, że ten album jest zabawniejszy od poprzedniego, a jednocześnie bardziej poważny. Nie potrafię tego wytłumaczyć. Na pewno rozwijamy się jako muzycy, ale też zmieniamy się i dojrzewamy jako ludzie. Interesują nas zupełnie inne tematy, a do tego staliśmy się bardziej bezkompromisowi. Przywiązujemy dużo większą wagę do jakości nagrań, zarówno od strony muzycznej, jak i tekstowej. Na tej płycie mogło znaleźć się czternaście utworów, ale zdecydowaliśmy się z kilku zrezygnować. Dla nas liczy się jakość, a nie ilość.
"Girlfriend" to ciekawa mieszanka riffów w stylu Status Quo i disco w stylu Bee Gees. Jak wpadliście na pomysł takiej kombinacji?
To zdecydowanie najbardziej popowy kawałek na całej płycie. Podoba mi się tekst tego utworu - mówi o wygasaniu uczucia w związku, a właściwie o etapie, kiedy jest jeszcze seks, ale nie ma już miłości. Mówi też o tym, że każdy związek przechodzi jakieś fazy, co jest oczywiste. To bardzo mocny kawałek. Mam nadzieje, że stanie się wielkim przebojem, bo na to zasługuje. Masz rację, to jest mieszanka Status Quo z Bee Gees. W niektórych fragmentach chciałem zagrać jak Luther Vandross, co, mam nadzieję, udało mi się. Inspirowaliśmy się nawet Paulą Abdul! Całości dopełni teledysk w stylu disco.
Co jest dla was najważniejsze przy nagrywaniu utworu?
Zasadniczą sprawą jest znalezienie właściwej tonacji, w jakiej zagrany ma być dany utwór. Wiele zespołów ma z tym problemy. Znam kilku kompozytorów, którzy piszą genialne utwory, ale są one śpiewane w złej tonacji, a to może wszystko zepsuć. Mnie też zdarzyło się kiedyś nie wpasować we właściwą tonację. Śpiewałem na karaoke utwór Toma Jonesa, "Delilah". Zgłosiłem się, będąc przekonanym, że świetnie sobie poradzę z tym kawałkiem. Jak tylko zacząłem śpiewać, zorientowałem się, że chyba jednak go całkowicie położę. Nie mogłem osadzić dobrze głosu w tonacji. Śpiewałem albo za wysoko, albo za nisko. Wierzcie mi, nie jest przyjemnie być wygwizdanym przez ponad stuosobową publiczność. Od tamtej pory przywiązuję dużą wagę do tej kwestii.
W trakcie nagrywania albumu "One Way Ticket To Hell...And Back" zrezygnowaliście ze współpracy z basistą, Frankiem Puollainem. Dan zajął się nagraniem partii basowych.
Na początku trochę się denerwowałem. Pierwszy utwór, jaki nagrywałem na basie, to "Seemed Like A Good Idea". Okazało się, że poszło mi całkiem dobrze i Roy był ze mnie zadowolony. Nie podchodzę bardzo rygorystycznie do gry na basie, Roy zresztą też nie. W wielu utworach z tego albumu znajduje się zdublowany bas. Nagrywaliśmy jedną część utworu na jednym basie, a drugą na innym. W utworze "Bald" grałem na trzech różnych gitarach basowych, zaś w "Is It Just Me?" nagrałem dwa basy (Rickenbacker i Precision), a potem nałożyłem jeden na drugi. To sprawiło, że mogliśmy potraktować bas jako niezależny instrument, a nie jako składnik części rytmicznej.
Ogólnie lubię nagrywać gitary warstwowo. Na początku utworu "Knockers" słychać jedną gitarę, a tak naprawdę jest ich tam piętnaście, rozmieszonych w panoramie. Nie korzystaliśmy z systemów cyfrowych, gdyż postanowiliśmy wszystko nagrać analogowo. Z tego też względu nagrywanie tego utworu zajęło nam masę czasu. Powiedziałem do Roya: "Jest taki utwór Nine Inch Nails w duecie z Tori Amos, który brzmi bardzo ciekawie. Wydaje się, że dźwięk dochodzi spoza kolumn. Jak uzyskuje się taki efekt?". Nie ma rzeczy w tej dziedzinie, której Roy by nie wiedział. Powiedział mi, że należy nagrać trzy gitary, przy czym dwie z nich - w przeciwfazie. Wtedy powstanie wrażenie, że dźwięk dochodzi spoza głośników.
Ogólnie lubię nagrywać gitary warstwowo. Na początku utworu "Knockers" słychać jedną gitarę, a tak naprawdę jest ich tam piętnaście, rozmieszonych w panoramie. Nie korzystaliśmy z systemów cyfrowych, gdyż postanowiliśmy wszystko nagrać analogowo. Z tego też względu nagrywanie tego utworu zajęło nam masę czasu. Powiedziałem do Roya: "Jest taki utwór Nine Inch Nails w duecie z Tori Amos, który brzmi bardzo ciekawie. Wydaje się, że dźwięk dochodzi spoza kolumn. Jak uzyskuje się taki efekt?". Nie ma rzeczy w tej dziedzinie, której Roy by nie wiedział. Powiedział mi, że należy nagrać trzy gitary, przy czym dwie z nich - w przeciwfazie. Wtedy powstanie wrażenie, że dźwięk dochodzi spoza głośników.
Widać, że z każdym albumem gracie coraz lepiej. Na tym krążku skupiłeś się na solówkach, a Dan na grze rytmicznej. Dlaczego zdecydowaliście się na taki podział?
"Knockers" to pierwszy utwór, w jakim gram techniką slide. Trudno mi było uzyskać właściwe brzmienie. Najpierw gitara brzmiała podobnie do INXS. Dopiero gdy udało mi się uzyskać coś zbliżonego do Aerosmith, byłem usatysfakcjonowany. Grałem na gitarze Dobro i na Les Paulu. Jeśli chcesz grać techniką slide, polecam gitarę Dobro, jest wspaniała. Justin: Nagrałem wszystkie solówki na tej płycie, oprócz jednej ballady. Miałem wiele okazji, żeby się popisać, ale myślę, że na tym łatwo można się przejechać. Wiele zespołów rockowych wpadło w tę pułapkę. Najlepszą solówkę na tej płycie słychać w utworze "Is It Just Me?". Jestem też dumny z solo w kawałku "English Country Garden", zainspirowanym piosenką grupy Queen, "Don’t Stop Me Now". Nasz utwór jest jednak dużo szybszy. Bałem się, że nie dam rady zagrać w takim tempie, ale udało się.
Solówka w utworze "Dinner Lady Arms" jest nagrana w harmonii. Jak to nagrywaliście?
To ja zająłem się nagrywaniem gitar w harmonii. W tym utworze nagrałem podwójnie główne solo i dograłem podwójnie dwie gitary w harmonii. W niektórych fragmentach jest również trzecia gitara. Wszystkie partie musiały być nagrane na piechotę. Nie stosowaliśmy harmonizera, gdyż wychodzimy z założenia, że nic nie zastąpi brzmienia prawdziwej gitary.
Jakich gitar używacie? Z tego, co wiem, Justin ma trzy gitary, które zostały zrobione na zamówienie. Czy producenci gitar ustawiają się w kolejce, żeby wam robić sprzęt?
Warto wspomnieć o gitarze Les Paul Seashell, z której jestem bardzo zadowolny. Jest to jedyny na świecie egzemplarz, w dodatku z własną historią. Powstawał bowiem w czasie ataku na World Trade Center. Rodzina specjalisty, który zajmował się wytwarzaniem instrumentu, przebywała w tym czasie w Nowym Jorku, przez co człowiek ten denerwował się z powodu trudności z dodzwonieniem się do bliskich. W tej sytuacji musiał zająć się pracą, żeby nie zwariować. Zabrał się więc do ręcznego żłobienia korpusu. Ta gitara jest po prostu piękna! Ma matowe wykończenie, co rzadko występuje w Les Paulach, oraz charakteryzuje się pełnym brzmieniem. Używałem jej do większości nagrań w studiu i byłem zaskoczony tym niesamowitym brzmieniem. To dziwne, ale uważam, że moje gitary rozwijają się wraz ze mną.
Jeśli chodzi o wzmacniacze, używam Mesa/ Boogie, ponieważ są niezawodne i brzmią zawsze tak samo, niezależnie od okoliczności. Posiadam model Dual Rectifier w wersji Palomino. To jedyny istniejący egzemplarz tego wzmacniacza na świecie. Nie ma czegoś podobnego w katalogu firmy Mesa/Boogie, był robiony na zamówienie. Dostarczyli mi go jeszcze przed świętami. To był najlepszy możliwy prezent!
Jeśli chodzi o wzmacniacze, używam Mesa/ Boogie, ponieważ są niezawodne i brzmią zawsze tak samo, niezależnie od okoliczności. Posiadam model Dual Rectifier w wersji Palomino. To jedyny istniejący egzemplarz tego wzmacniacza na świecie. Nie ma czegoś podobnego w katalogu firmy Mesa/Boogie, był robiony na zamówienie. Dostarczyli mi go jeszcze przed świętami. To był najlepszy możliwy prezent!
Czym kierujesz się przy wyborze gitar, Dan?
Ostatnio siedziałem wieczorem sam w domu, co mi się zdarzyło pierwszy raz od roku. Z nudów zacząłem oglądać telewizję, jednak na tyle mnie to zajęcie nużyło, że postanowiłem sięgnąć po gitarę. To nie jest coś, co wymaga dużego wysiłku, wystarczy tylko wziąć instrument do ręki. Mogę powiedzieć, że gra jest moją pasją. Zresztą, jeśli muzyka nie jest twoją pasją, to do niczego nie dojdziesz. Długo nie wiedziałem, co chcę robić w życiu i czułem się przez to trochę zagubiony. Wydawało mi się, że jedyne, co potrafię robić, to grać w piłkę. Trudno było mi uwierzyć w siebie. Zabrzmi to jak wyznanie, ale nie należałem do najbardziej lubianych ludzi, kiedy byłem w szkole. Teraz jestem innym człowiekiem. Gitara stała się częścią mnie - do tego stopnia, że nawet w czasie wolnym po nią sięgam!
Czy nie denerwuje was, że wiele osób uważa The Darkness za żart?
A czy muzycy AC/DC przejmowali się opinią innych? Nigdy. A trzeba przyznać, że robili sporo głupich rzeczy. Gdyby się przejmowali, nie doszliby do niczego. Uważam ich za najlepszy zespół na świecie.
Dużo jest w waszych utworach żartów i gier słów. Skąd czerpiecie pomysły?
Utwór "Knockers" zawiera kilka niewinnych aluzji. Śpiewam w nim: "I love what you’ve done with your hair" ("Podoba mi się twoja nowa fryzura"), ale to znaczy zupełnie co innego. To pewnego rodzaju prowokacja. Mężczyzna w tym utworze mówi kobiecie komplement, ale wcale nie patrzy wtedy na jej włosy! To jest utwór o piersiach.
W tym miesiącu The Darkness koncertują w Wielkiej Brytanii. Jakie gitary zamierzacie zabrać ze sobą?
Na pewno zabiorę ze sobą gitarę z pracowni Dana Armstronga. Chciałbym mieć większy wybór gitar, choć nic nie brzmi tak dobrze, jak mój Les Paul! Mam też jednego Ibaneza, którego bardzo lubię, jest po prostu niezawodny i szybki. Grałem na nim solówkę do "Dinner Lady Arms" i "Bald". Jak dorastałem, marzyłem o dwóch gitarach: Les Paulu Jimmiego Page’a i Ibanezie Steviego Vaia. Miałem po drodze bardzo dużo gitar i ostatni element tej układanki to właśnie Ibanez. Zobaczyłem go w internecie i pomyślałem: "Przecież zawsze chciałem taki mieć". Był w kwiaty. Zwróciłem się do firmy Ibanez z zapytaniem, kiedy mogą mi go dostarczyć, ponieważ potrzebuję go na nagranie. Stanęli na wysokości zadania i przesłali mi go w trybie ekspresowym. Teraz mam mojego osobistego Ibaneza, którego sam zaprojektowałem. Ostatnio firma zaproponowała mi wypuszczenie modelu sygnowanego moim nazwiskiem. To by oznaczało, że musiałbym używać tylko gitar firmy Ibanez, a to mi się na razie nie uśmiecha.
Czy planujecie coś szczególnego na nową trasę koncertową?
Mamy nadzieję, że nasza kolejna trasa będzie jeszcze lepsza od poprzedniej. Zamierzamy umieścić między utworami specjalnie przygotowane na tę okazję wstawki, zaaranżowane na dwie gitary. Pracujemy teraz nad kawałkiem na dwie gitary, którego nie ma na płycie. Będzie wykorzystany jako przejście między utworami. Jestem przekonany, że ten fragment powali ludzi na kolana! Nie zależy nam, aby każdy kawałek z płyty wiernie odtworzyć. Musielibyśmy wtedy zaangażować dodatkowego muzyka i wykorzystywać dużo sampli. Stwierdziliśmy, że nie to jest najważniejsze. Pomyśleliśmy: "Tak jak w zespole Queen, jest nas czterech i nie będziemy niczego zmieniać. Utwory są na tyle dobre, że to im nie zaszkodzi."
Do koncertów podchodzę bardzo spontanicznie. Jeśli mam na coś ochotę, po prostu to robię. Trzeba czymś zadziwić ludzi, którzy jeżdżą za nami po całym kraju. Częścią naszego widowiska są kostiumy kotów. W pewnym momencie więcej mówiono o naszych odjechanych kostiumach, niż o naszej muzyce. Mieliśmy tego dość. Z drugiej strony, jeśli nie pokażemy się w tych kostiumach, fani będą zawiedzeni. Stały się one częścią naszego image’u, a ludzie chcą nas w nich oglądać. Potwierdzam słowa Dana: na scenie będzie nas tylko czworo, chyba że ktoś wystąpi gościnnie. Z pewnością będzie się dużo działo - nie zabraknie efektów pirotechnicznych i kostiumów. Zapowiada się prawdziwy rockowy show!