Można odnieść wrażenie, że studyjny powrót Tuff Enuff pod postacią krążka "Sugar Death and 222 Imperial Bitches" podzielił słuchaczy według standardowego klucza na zwolenników i przeciwników zespołu.
Aktualnie kapela udowadnia swoją wartość podczas listopadowej trasy koncertowej zaplanowanej na piętnaście występów w Polsce. Pomiędzy kolejnymi koncertami udało nam się porozmawiać z gitarzystą Tuff Enuff. Na pytania dotyczące spraw związanych z reaktywacją kapeli, szczególnie na temat zawartości "Sugar Death and 222 Imperial Bitches", odpowiada Tomasz "Ziuta" Zdebik.
Cześć! Co słychać? Nie słyszeliśmy się jakieś siedemnaście lat. Tyle czasu upłynęło od premiery ostatniego albumu studyjnego Tuff Enuff...
Cześć. Gdzieś po drodze na pewno się widzieliśmy, bo płyta to jedno, a koncerty to drugie. Powrót koncertowy Tuff nastąpił już w 2011 roku, ale wcześniej po zawieszeniu kapeli graliśmy w innych zespołach.
Jesteś wokalistą i gitarzystą, w latach '90 dołożyłeś solidną cegiełkę do dziedzictwa polskiego metalu, a czym się zajmowałeś przez ostatnie lata?
Wokalistą jestem na imprezach (śmiech). To fakt w 1995 roku ta cegiełka trochę zamieszała. Natomiast po uciszeniu Tuff Enuff uruchomiłem mało znany projekt o nazwie Decadance. Wtedy było to oddalenie w kierunku poezji. Później nastąpił zespół Her, czyli kawał ciężkiego grania i ciężkich gratów - stalowe beki, rury, rusztowanie, piły, szlifierki, gitary i darcie gardła. Również w Anglii grałem w zespole Amaze, ale trudność w znalezieniu wokalisty zakończyła zmagania.
Powszechna wieść niesie, że to niejako fani wymusili ostatnią reaktywację Tuff Enuff. Jak było naprawdę? Jakie okoliczności zdecydowały, że zespół wrócił do życia?
Tak się stało. To reakcja fanów po pierwszych koncertach.
Kapela okazała się wystarczająco twarda, aby przetrzymać trudy czasów, w których tworzenie metalu często nie wiąże się ze stabilizacją finansową. Jednak Tuff Enuff zarejestrował trzeci duży album pt. "Sugar Death and 222 Imperial Bitches". Jakie były Twoje oczekiwania przed rozpoczęciem prac nad tym krążkiem? Co chciałeś z kolegami z zespołu osiągnąć?
Jak to Sivy (chodzi o gitarzystę i wokalistę Tuff Enuff Tomasza Biskupa - przyp. K.S. Morawski) mówi - krew z uszu (śmiech). To chęć wspólnego grania i całego młynu, jaki nam towarzyszy w zabawie z instrumentami. Wyłącznie z kalkulacji i bez pasji nic by z tego nie wyszło. To trzecie narzędzie Tuff Enuff do kopania po tyłkach.
Wspominany krążek był nagrywany w czterech różnych miejscach. Dlaczego? Które studio najwięcej włożyło w ostateczny kształt dzieła?
Ten rozrzut, to my. Mieszkamy w różnych punktach Europy. Norwegia, Irlandia, Anglia, Północ i Południe. Każdy przygotował po kilka piosenek. Potem całość została ogarnięta w NEST Studio w Katowicach, którego właścicielem jest Adam Rak.
Album "Sugar Death and 222 Imperial Bitches" zawiera jedenaście konkretnych numerów. To niby tylko nieco ponad pół godziny muzyki, ale wystarczająco, aby znokautować słuchaczy. Fani groove n’ thrash znajdą tu dużo dla siebie. Myślę, że entuzjaści southern rocka i sludge’u też mogą zwrócić uwagę na nowy album Tuff Enuff. Jak oceniłbyś kondycję współczesnego metalu w kontekście nowych nagrań Twojej kapeli?
Nowa płyta Tuff jest wystarczająco mocna. Cieszy nas to, że nokautuje. To fakt. Słychać na niej różne wpływy. Tworzyło to kilku różnych facetów. A współczesna muzyka, nie tylko metal, chyba znowu się zapętla. To słychać u nas - świat idzie naszym tropem (śmiech).
Na nowym krążku Tuff Enuff znalazły się też fragmenty bardziej nośne i przeznaczone do szerszego odbiorcy. Chodzi mi o utwór "Suicidal Girl" i reinterpretację "What a Wonderful World", a także kilka lżejszych patentów oszczędnie przemyconych do niektórych innych kompozycji. Czemu ma służyć eksponowanie łagodniejszego oblicza kapeli?
To naturalny proces. Nie kombinowaliśmy. No, może oprócz wyboru singli. Te miały być do przełknięcia przez radio.
Natomiast taki kawałek, jak "Jedna Myśl", szczególnie w początkowych partiach instrumentalnych wzbudził we mnie skojarzenia z muzyką punk rockową. Zgodzisz się z tym?
(Westchnięcie) To numer od początku hejtowany. To nie skojarzenia, to jest punk. Jego słodsza odmiana.
Tymczasem kompozycja "Kto Błaznem, a Kto Królem Jest?" to jeden z najciekawszych tegorocznych numerów zaśpiewanych w języku biało-czerwonym. To solidny przekaz, a także sporo świetnego instrumentarium i wokali. Czy jest ktoś szczególny komu Tuff Enuff dedykuje ten utwór? Jaka jest jego historia?
W naszym przypadku bardziej chodzi o przekaz energetyczny, muzykę. Nie ma tu konkretnego odbiorcy. No, chyba, że...
W sumie wychodzi, że "Sugar Death and 222 Imperial Bitches" to tytuł, który idealnie oddaje zawartość dzieła. Jest tu trochę słodyczy i trochę mięsa. Tylko tych imperialnych cór Koryntu nie mogę rozszyfrować…
Tytuł to pięć wyrazów pochodzących od każdego z nas. Wymieszane w jednym worze oddały charakter płyty. Dziwki to życie, które nas wszystkich otacza. Politycy, złodzieje, choroby, wojny czają się za każdym rogiem.
W jaki sposób porównałbyś "Sugar Death and 222 Imperial Bitches" do dwóch poprzedni dużych albumów Tuff Enuff, czyli "Cyborgs Don’t Sleep" z 1996 roku i "Diablos Tequilos" z 1997 roku? Daje się to w ogóle porównywać?
To różne płyty choć słychać, że to my. Pomimo upływu czasu sound sugeruje jedno - Tuff Enuff.
Celowo sięgam tamtych czasów. Przecież wtedy Tuff Enuff był skazywany na sukces. Zdarzyło się nawet, że jeden z waszych utworów wszedł do soundtracku polskiego filmu "Gniew" z 1997 roku. Czy masz jakieś szczególne wspomnienia związane z tamtym etapem funkcjonowania kapeli? Nie czujesz, że kapela mogła osiągnąć znacznie więcej?
Wtedy drogę do sukcesu przerwała nam niedojrzałość. Dużo się działo w krótkim czasie. Wkładaliśmy dużo pracy i zaangażowania, a w zamian klepano nas tylko po plecach. To za mało do płacenia rachunków. Pewnie, że mogliśmy więcej. Byliśmy czymś nowym w Polsce, ale dużym na świecie też się zdarzyło od nas podpatrywać - Slipknot, Fear Factory, Korn... (śmiech)
Swoją drogą. Jak dziś oceniasz tamto dzieło wyreżyserowane przez Marcina Ziębińskiego?
Nie jestem fachowcem w tej dziedzinie. Soundtrack jest spoko.
Listopad to miesiąc koncertowy Tuff Enuff. Co później? Przewidujesz jakieś ramy przyszłości dla kapeli?
To dopiero początek. Jesteśmy "nowi" i sporo pracy przed nami. Miłej pracy koncertowej. Jesteśmy w połowie trasy koncertowej. Dzisiaj Wrocław (rozmowa przeprowadzona 20 listopada przed koncertem zespołu we wrocławskim klubie Liverpool - przyp. K.S. Morawski), a później reszta świata (śmiech)
Na koniec chciałbym zapytać jakich gitar i efektów używałeś podczas prac nad krążkiem?
Od ośmiu lat gram na gitarach Fernandes Ravelle Deluxe Baritone i w normalnej skali. To solidne i bardzo sexy bitches. Struny to Elixir, w które zaopatruje mnie krakowska Firma Muzyczna. Paka gitarowa to 2x12" HESU, polskiej produkcji (Tobiasz Hes). Napędza to wszystko wzmacniacz również polskiej produkcji - Taurus Stomp Head / 4 High Gain. Mały wygodny, lekki i Tuff Enuff.
Dzięki za Twój czas! Strzała!
Pytał: Konrad Sebastian Morawski
konrad.morawski@wp.pl Strona internetowa zespołu: http://tuffenuff.com.pl
UWAGA!
Sześć pierwszych osób, które wyślą maila o tytule Tuff Enuff na adres: szymon.kubicki@magazyngitarzysta.pl otrzyma egzemplarz płyty "Sugar Death and 222 Imperial Bitches"