Tak (śmiech). Powiedzmy. Chodzi o to, że moim zdaniem takie terminy stricte racjonalne, jak "byt", "Bóg" tak naprawdę wynikają z konstrukcji naszego języka. Moim zdaniem konstrukcja języka i konstrukcja psychiki to są bardzo silnie połączone ze sobą rzeczy. Także jestem zwolennikiem może nie empiryzmu logicznego, ale uważam, że przede wszystkim powinniśmy się zajmować tą sferą, która jakoś nas dotyczy. Natomiast błądzenie w jakichś metafizycznych konstruktach jest w rzeczywistości błądzeniem w strukturze umysłu. Jednak nie wykluczam tego. Niesamowite jest to, ze Wszechświat jawi nam się jako pewien paradoks. Nasz umysł myśli zasadniczo w kategoriach przyczynowo-skutkowych. Słowo "odwieczny" też jest dość problematyczne (śmiech). Z drugiej strony sposoby naszego myślenia o kosmosie jako całości są takie, że albo jest odwieczny, albo powstał z czegoś, albo powstał z niczego… to wszystko są bardzo nieintuicyjne kategorie. Pozostaje nam tylko sceptycyzm czy agnostycyzm poznawczy. Raczej nigdy nie dowiemy się, jak jest. Pozostaje nam zaakceptować takie rzeczy, które są najbliżej nas. Troszkę mi się to z buddyzmem kojarzy, ponieważ nauki buddyjskie też mówią, żeby powracać do świata realnego. Przynajmniej buddyzm therawady odchodzi od zagadnień takich, jak pytania metafizyczne, uważa, że one powodują tylko zamęt w naszym życiu, ale nic nam tak naprawdę nie dają. I takie myślenie jest mi bliskie. Natomiast absolutnie nie wykluczam tej sfery tajemnicy albo wglądu medytacyjnego. Na przykład praktyka jogi klasycznej czy właśnie buddyzmu z nurtu hinajany czy therawady to są bardzo bliskie mi rzeczy. Wydaje mi się, że wgląd w struktury umysłu to jest coś, co można nazwać duchowością, ale nie ma to nic wspólnego z tym, że "Bóg nas osądzi po śmierci". Nie chcę absolutnie krytykować jakiejś duchowości, religijności, ponieważ uważam, że jest to sfera, która praktycznie nie istnieje w naszym życiu społecznym. To, co obserwujemy w rzeczywistości społecznej, jest jakąś karykaturą prawdziwej religijności. Wracając do punktu wyjścia, czyli do słowa "nagual" - jest to z jednej strony transcendencja, tajemnica, tylko nie w formie błądzenia w jakichś metafizycznych konstruktach, ale w formie zaakceptowania tego zagubienia egzystencjalnego - że tak naprawdę nigdy nie mamy odpowiedzi. Z drugiej strony oznacza przywódcę grupy wojowników czy szamanów, którzy walczą z samymi sobą, aby dotrzeć do esencji, takiego wglądu poznawczego. Mimo że książki Castanedy to jeden wielki zbiór farmazonów, miejscami pisze pięknie i bardzo motywująco o podejściu takiego "naguala" do życia, kogoś, kto nie zwala winy na świat zewnętrzny, kto nie folguje sobie, tylko bierze wszystko na siebie i przezwycięża swoje słabości. To jest też trochę Nietzscheańskie.