Jacek Królik
Wywiady
2014-10-28
Przy okazji imprezy Guitar Awards 2014 rozmawialiśmy z Jackiem Królikiem.
Witaj Jacku, Twój solowy występ akustyczny na Guitar Awards 2014 był fantastyczny. Jak oceniasz imprezę i program zajęć tego wydarzenia?
Cześć. Bardzo dziękuję za miłą recenzję, to dla mnie niezwykle ważne. Jak zapewne zauważyłeś, zaprezentowałem trochę inne oblicze, niż większość muzyków obecnych na głównej scenie festiwalu. Jestem głównie kojarzony z gitarą elektryczną i różnego rodzaju jazz-rockowym wymiarem gry, nierzadko sięgającym po przestery. Natomiast na ten koncert świadomie, ale i troszkę przekornie powołałem skład, przyznaję dla mnie również dosyć niecodzienny - cajon, gitara akustyczna i bas, koniec.
Dokładnie, to dla mnie naprawdę niesamowite. Mimo że tyle już osiągnąłeś, traktujesz kolejne występy jako wyzwanie i okazję do sprawdzenia się w czymś nowym.
Na gitarze elektrycznej pracuję najczęściej, natomiast akustyka kocham od zawsze i poświęcam mu tyle czasu, na ile jest to możliwe. Być może to kwestia wieku i pewnego znużenia wieloletnią grą na elektrycznej gitarze. A może po prostu szukam nowych doznań? Nie chcę jednocześnie składać radykalnych deklaracji. Na pewno nie porzucę elektrycznego anturażu, ale świat gitary akustycznej na tyle mnie pociąga, że świadomie przesuwam te proporcje. Granie akustyczne jest niezwykle wymagające, precyzyjne i punktujące niedoskonałości techniczne. W jakimś sensie zatoczyłem muzyczne koło. Jak większość młodych ludzi, swoją przygodę rozpocząłem z pudłem. Po latach fascynacji "hałasem" ponownie odkrywam piękno naturalnego dźwięku. Nawet jeśli to pierwsze symptomy emerytalne, to są niezwykle przyjemne. A przy tym okraszone sporą dawką adrenaliny. Nie ma sojuszników w postaci kompresorów, drive’u i innych stymulujących przypraw. Tutaj jest konkret i prawda. Nie można sobie pozwolić na oszustwa, chociażby np. zbyt niską akcję strun, chcąc zachować zadowalające walory brzmienia i artykulacji.
Cover "Jackhammer" Paula Gilberta, który wykonaliście został bardzo entuzjastycznie przyjęty przez publiczność. Skąd pojawił się pomysł na ten majstersztyk zagrany akustycznie?
Wymyślona przeze mnie formuła występu, jest wyzwaniem dla całej naszej trójki. Przygotowaliśmy na ten koncert obszerny program i świadomie, nie układając set listy, na bieżąco dobieraliśmy kolejne utwory. Bardzo cenię kompozycje, które nawet przy skrajnie bogatym aranżu, potrafią się obronić w wersji akustycznej. Wszyscy obecni na scenie lubimy autorskie nagranie Gilberta i Minnemanna. Grywamy zresztą czasami ten numer w wersji elektrycznej. Przeniesienie ciężkich riffów w tym utworze na gitarę akustyczną oraz zastąpienie niezwykle motorycznej i ważnej partii perkusji cajonem, było sporym wyzwaniem. Podjęliśmy się przygotowania takiej wersji, zarówno z ciekawości, jak i po to żeby się trochę podenerwować (śmiech). Jest to dla mnie jeden ze sposobów walki z rutyną. Chcąc w pełni wykrzesać na scenie zaangażowanie, świadomie stawiam poprzeczkę możliwie wysoko, rezygnując z wieloletnich przyzwyczajeń. Zresztą tę samą zasadę wyznaje mój wieloletni przyjaciel i mentor Grzegorz Turnau, szczególnie w bardzo przeze mnie cenionym, projekcie, realizowanym w formie duetu p.t "Wieczór Sowich Piosenek". Grzegorz często wprowadza rozmaite innowacje, podczas koncertów, dzięki czemu nigdy nie gramy ich na tzw. automatycznym pilocie.
Wspomniałeś o Marco Minnemannie. Graliście w Lizard King w Krakowie supportując The Aristocrats z Marco w składzie. Czy miałeś okazję porozmawiać z muzykami? Jak w ogóle oceniasz Wasz performance? Wyobrażam sobie że to musiała być znakomita uczta muzyczna...
Mam pełną świadomość, że to Arystokraci byli gwiazdą wieczoru. Tym bardziej cieszy i nobilituje życzliwość i spory entuzjazm naprawdę licznej publiczności, podczas występu mojej formacji. Nie było niestety możliwości do bliższych spotkań. Droga z Warszawy, gdzie Aristocrats występowali dzień wcześniej, była tego dnia mocno uciążliwa. W efekcie muzycy przyjechali niemal w ostatniej chwili. Co do samego koncertu, przyznam, że nie jest to raczej muzyka, którą puszczam relaksacyjnie prowadząc samochód, w odróżnieniu chociażby od solowej płyty Guthriego Govana. Natomiast szczerze podziwiałem ten koncert i chylę czoła przed wigorem, kunsztem i swobodą wypowiedzi całego zespołu. To niezwykle interesujący zbiór trzech indywidualności. Urzeka olbrzymia radość i interakcja, niezmiennie, przez cały koncert. Proporcje wirtuozerii i warsztatu do muzykalności są tutaj dobrane absolutnie w sposób smakowicie perfekcyjny. To był naprawdę wspaniały koncert.
Jacku, jesteś jednym z najbardziej zasłużonych i szanowanych polskich gitarzystów. Brałeś udział w takich muzycznych projektach jak Chłopcy z Placu Broni, Urszula, Ciechowski, Turnau... długo by wymieniać. Które z tych doświadczeń wskazałbyś jako najbardziej kształtujące Ciebie jako gitarzystę lub najbardziej przełomowe?
Zawsze wyróżnię wszystkie wydawnictwa zrealizowane pod kierownictwem Grzegorza Ciechowskiego. Bardzo doceniam jego zaproszenie do nagrań debiutanckiej płyty Justyny Steczkowskiej, a co najmniej tak samo cenię i szanuję możliwość realizacji jego bardzo osobistego projektu ‘ojDADAna. Słynny album Grzegorza z Ciechowa powstawał w warunkach domowych, w artystycznie ważnym, choć życiowo nie do końca łatwym dla niego okresie. Grzegorz obdarzył mnie przy tych produkcjach sporym zaufaniem, dał mi możliwość kreacji znacznie wykraczającą poza sesyjne nagranie tracków gitarowych. Płyta ‘ojDADAna" powstała 18 lat temu. Jako ambitny, młody gitarzysta, posiadałem sporą "nadprodukcję" różnego rodzaju pomysłów. Klasa producencka Grzegorza ujawniała się również przy wynajdywaniu czy weryfikacji moich inicjatyw. Często podczas tworzenia aranżacji, artysta zapętlał jakiś motyw i oczekiwał propozycji z mojej strony. Część pomysłów odrzucał, inne komplementował, prosząc o kolejne. Po czym, w pewnej chwili zdecydowanie się ożywiał i w tym momencie wybór danej partii był zakończony. Przyznaję, że do dziś imponuje mi styl pracy, wizjonerstwo i zdecydowanie Grzegorza. Zobaczyłem wtedy, że umiejętność wyboru jest czasem równie ważna jak sztuka kreacji. Z perspektywy pełnoletniej już płyty, po niedawnym przesłuchaniu, nic nie zmieniłbym w partiach gitary na tym albumie. Rzadko pozwalam sobie na taką nieskromność… W podobnym okresie, rozpocząłem trwającą do dziś współpracę z Grzegorzem Turnauem, którego muzyka mocno zmieniła moje podejście do instrumentu, do metryki, harmonii, kontrapunktu, do sposobu realizowania akordów w różnych strojach, do konieczności użycia kapodastera. Nigdy wcześniej nie poruszałem się tak wiele w "czarnych" tonacjach, które kompozytor preferuje. Moja dzisiejsza gra gitarowa bardzo wiele zawdzięcza współpracy z tym niezwykłym artystą. I w tym przypadku również bardzo doceniam otwartość Grzegorza na wiele moich pomysłów gitarowych. Uniwersalność tworzonej przez niego muzyki sprawia, że jego koncerty wykonywane są w rozmaitych zestawach instrumentów, od małych form, po koncerty symfoniczne. Poważnym wyzwaniem jest wspomniana przeze mnie forma duetu, do której artysta dość często mnie zaprasza. Naprawdę czuję się szczególnie spełniony, realizując ten projekt, mając do dyspozycji jedynie akustyczną gitarę, która prowadzi dialog z fortepianem Grzegorza. Fakt, że współpracujemy nieprzerwanie już od 18 lat jest świadectwem twórczej symbiozy z tym niepowtarzalnym artystą.
Jednym z moich ulubionych Twoich utworów solowych jest "Kolejna jedynka w totolotka". W jakich okolicznościach powstał wiodący riff utworu?
"Jedynka" jest jednym z wielu pomysłów od lat zbieranych w mojej prywatnej szufladzie muzycznej. Jestem mocno niezdeklarowanym stylistycznie gitarzystą, od zawsze otwartym na wszelakie odcienie muzyki i nie zamierzam tego drastycznie ograniczać. Równie silnie fascynują mnie niskie metalowe stroje, co jazz, klasyczny blues, a nawet ballada poetycka. To drugi, elektryczny, oprócz Jackhammera zaadaptowany do kameralnej wersji utwór. "Jedynka" na co dzień otwiera koncerty mojego elektrycznego kwartetu. Autorski projekt "Królik" jest inicjatywą na tyle prywatną i niekomercyjną, że bez obaw mogę sobie pozwolić na rozmaite poszukiwania stylistyczne i próby klejenia pozornie niekompatybilnych faktur i mikstur. Wspomniane riffy, bo jest ich w tym utworze parę, to jeden z moich osobistych patchworków, wynik moich szerokich fascynacji. To ciekawe, bo dosyć często jestem pytany o ten utwór, zarówno w wywiadach jak i podczas zajęć warsztatowych z młodymi gitarzystami. Na koncertach zapowiadam często ten kawałek jako nasz największy nie wydany przebój. Przyznam, że ciągły brak czasu i trochę moja niefrasobliwość sprawiają, że do tej pory ten materiał nie został zarejestrowany i wydany. Właściwie od sześciu lat moja formacja ma gotowy i ograny koncertowo materiał na płytę. Wydawnictwo, to kwestia czasu i zmiany moich priorytetów. Przy całym splendorze muzyka sesyjnego, który zaowocował nagraniem przeze mnie ok 150 płyt z absolutną czołówką polskiej sceny muzycznej, zdaję sobie sprawę, że pora najwyższa zmodyfikować proporcje, skądinąd wspaniałej pracy dla innych, na rzecz swoich prywatnych projektów. Od wielu lat gra we mnie ta muzyka.
Czy zatem płyta solowa Królika jest do nagrania w ciągu najbliższych dwóch lat?
Myślę że tak. I nie znajdę usprawiedliwienia, jeżeli tak się by nie stało. Godzinny koncert, który zaprezentowaliśmy w krakowskim klubie Lizard King, to jedynie część od dawna gotowego materiału. Ech... ta płyta dawno temu powinna być już na rynku, można powiedzieć że niepotrzebnie mrożę ten projekt. Wiadomo, że nawet w najlepszej zamrażarce prędzej czy później wkład straci swoją świeżość, więc należy zakasać rękawy i wreszcie się tym zająć, nie bacząc na pokusy kolejnych zewnętrznych projektów.
Co możesz powiedzieć o brzmieniu, z perspektywy tych wszystkich lat współpracy z tak wieloma artystami?
Z perspektywy wielu poszukiwań i eksperymentów, przechodzenia przez etapy wielourządzeniowych racków, czy skomplikowanych procesorów, coraz bardziej zbliżam się do prostej kreacji brzmienia. Znowu więcej korzystam z mało rozbudowanych rozwiązań, głównie z kostek. Dzięki temu mam możliwość szybkiej , głównie instynktownej ingerencji w tworzenie barw. Tak naprawdę większość gitarzystów przez większość zawodowej kariery prowadzi tego typu poszukiwania, niejednokrotnie kręcąc się w kółko. Zdaję sobie, w związku z tym, że i moja deklaracja na pewno nie jest ostateczna. Niemniej jednak, aktualnie najlepiej czuję się mając pod nogą kaczkę i parę kostek w torze głównym, parę w pętli efektów, mając szybki dostęp do gałek pieca.
Czyli szybkość dostępu do korekcji najważniejsza... A jak oceniasz obecnie panującą modę wśród rzeszy młodych gitarzystów na korzystanie z efektów takich jak symulatory głośników, efekty komputerowe, w pewnym sensie spłaszczanie brzmienia? Mam wrażenie że rynek produktów idzie w tą stronę.
Podzielam Twoje zdanie. Wszyscy stajemy się coraz bardziej wygodni i chętnie korzystamy z gotowych elektronicznych rozwiązań. Wydaje mi się, że ciężkie, niejednokrotnie parodziesięciokilowe wzmacniacze lampowe zachowają na rynku swoje miejsce i szacunek, niemniej to że są wypierane przez symulatory jest naturalną konsekwencją burzliwego rozwoju technologii i ciężko z tym walczyć. Jak zawsze w takich wypadkach wszystko jest kwestią proporcji i świadomości. Sam dosyć często korzystam z symulatorów i uwielbiam pracować w studio na Eleven Racku (multiprocesor gitarowy - przyp. SK), i rzeczywiście rejestruję na nim sporo nagrań. Mam jednocześnie pełną świadomość wartości granicznych tego typu urządzeń. Wzmacniacze lampowe, oprócz dynamiki i ogólnie znanych zalet, cenię za pewną nieprzewidywalność i nieprogramowalną ulotność. Lampa w zależności od wielu czynników potrafi wspaniale i nieoczekiwanie zmieniać charakterystykę brzmienia. Procesory cyfrowe oczywiście w jakiejś postaci, starają się to odwzorowywać. natomiast posiadają swoją skończoną przewidywalność, co ujawnia się boleśnie przy gęstszych fakturach gitarowych.
Czy jest coś czego jeszcze nie spróbowałeś muzycznie i chciałbyś to zrobić?
O... Takich wyzwań jest bardzo wiele. Od lat patrzę zazdrośnie na dobre rasowe granie "slidem". Stosuję tę technikę rzecz jasna, ale raczej w zakresie podstawowym. Od dawna fascynuje mnie granie na gitarze hawajskiej, a także patrzę z olbrzymim apetytem na prawdziwe banjo bluegrassowe. Generalnie hobbystycznie fascynują mnie wszelakie techniki country. Zdaję sobie sprawę, że nigdy nie będę nie będę grał stricte jazzu, ale i tę materię sukcesywnie studiuję i zgłębiam. Dzięki owocnej współpracy z legendarnym Andrzejem Sikorowskim i znajomości z jego żoną, która ma greckie korzenie, odżyły moje tęsknoty do gry na buzuki. Zresztą parę lat temu dokonałem pierwszych nagrań na tym fascynującym instrumencie.
Co zatem z tych planów przekształci się w konkrety w tym 2014 roku?
W miarę możliwości postaram się w szerszym zakresie zająć się sprawami zespołu Królik. Planuję jesienną trasę z akustycznym trio po paru dużych miastach, a tym samym na pewno spędzę więcej czasu z gitarą akustyczną. Coraz częściej myślę o poważnym powrocie do gitary klasycznej. Ciemna strona mocy również wygląda kusząco. Sporo eksperymentuję teraz z gitarą barytonową, również w wersji akustycznej. Dużym jesiennym wyzwaniem będzie koncert w Weronie z projektem Rock Loves Chopin II. Jak widać, moje deklaracje są dosyć niejednoznaczne i wielowątkowe. Sam nie wiem, czy to właściwa strategia, ale chyba, przy swojej ciekawości światów równoległych, nie potrafię inaczej.
To naprawdę super. Zatem wygląda na to że będzie więcej materiału akustycznego i solowa płyta instrumentalna. Dzięki i powodzenia!
Dziękuję. Pozdrawiam czytelników
Rozmawiał: Sławek Kołodziejski
www.facebook.com/GuitarTNTcom
Powiązane artykuły