Leo Nocentelli

Wywiady
2014-10-24
Leo Nocentelli

Uznany za jednego z najbardziej wpływowych gitarzystów funk, soul oraz R&B na naszej planecie, pionier gitary w Nowym Orleanie znany z instrumentalnego zespołu The Meters w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, który swoim graniem zapracował na status prawdziwej legendy.

O jego niewiarygodnej wszechstronności świadczą setki sesji nagraniowych z tak różnorodnymi artystami, jak Paul McCartney, Stevie Wonder, Peter Gabriel, Bonnie Rait, Bobby Womack, Robert Palmer i Dr John. A oto jego historia...

UKULELE


"Kiedy miałem jakieś osiem lat mój tata grał na banjo w zespole o nazwie The Louisiana Black Devil Band. Nie otrzymał wcześniej muzycznego wykształcenia, jednak grał na tyle dobrze, że zwrócił moją uwagę na muzykę. Kupił mi niewielkie zabawkowe ukulele z plastikowymi strunami za $2.98 w sklepie z tanimi artykułami. Nie wiem czy uwierzysz, ale kiedy ją dostałem zacząłem po prostu grać różne melodie. Jedną z nich była stara piosenka o tytule Five Foot Two, Eyes of Blue. Słyszałem jak grał ją ojciec, więc zacząłem grać ją ze słuchu. Zasadniczo tak właśnie wszystko się zaczęło. Niedługo potem dołożyłem jeszcze dwie struny i gitara była gotowa".

REPUTACJA MŁODZIEŃCA


"Moją pierwszą gitarą była jakaś tania wersja akustyka. Oczywiście nie była produktem żadnej znanej marki, ani nic w tym stylu... Zacząłem jednak na niej grać codziennie. To było jak obsesja, nie myślałem wtedy o niczym innym. Nie myślałem o dziewczynach, spotkaniach z kumplami na rogach ulic, ani o ćpaniu, ani o piciu - o niczym podobnym. Może to dziwne, ale naprawdę nie pociągało mnie nic innego tylko granie. Wracałem ze szkoły, wskakiwałem sam do swojego pokoju i z miejsca zaczynałem rozciągać palce. Słuchałem bardzo dużo radia i naśladowałem wszystko czego słuchałem. Trzeba przyznać, że w wieku dziesięciu czy jedenastu lat swoim graniem zapracowałem na naprawdę niezłą reputację w mieście. Słyszało mnie wtedy naprawdę wielu wybitnych muzyków".

EFEKT DOMINA


"Pamiętam pewien incydent. Miałem wtedy może około dziesięć lat - byłem małym chłopakiem. Byłem przeziębiony, jechałem rowerem a z nosa ciekły mi smarki. Nagle, ni stąd ni zowąd patrzę, a zza rogu wyjeżdża limuzyna, podjeżdża bliżej do mnie i jakiś gość otwiera okno i pyta - ‚Szukamy Leo Nocentelliego’. - Możesz sobie wyobrazić, jak wtedy wyglądałem? Miałem na sobie krótkie spodenki, byłem brudny, jak diabli, a z nosa płynęła mi wydzielina... Odpowiedziałem - ‚To ja jestem Leo’, a gość powiedział - ‚O, nie, człowieku, nie możemy cię wziąć - jesteś za młody!’ - Człowiek, który ze mną wtedy rozmawiał to Fats Domino, przeżywający akurat szczyt swojej popularności! Nie da się ukryć, że już w tym wieku reputację miałem porządną".

OPERATOR TAŚMY


"Pierwsza gitara elektryczna, jaką miałem to Silvertone - człowieku, byłem z jej powodu wniebowzięty! Myślałem, że to najlepsza gitara, jaką kiedykolwiek wyprodukowano. Przez jakiś czas grałem na niej używając dwu-śladowego magnetofonu, jako wzmacniacza i system nagłaśniający. Po prostu podłączasz do jednego kanału gitarę, do drugiego mikrofon tak, żebyś mógł grać i śpiewać jednocześnie. Było to dość prehistoryczne zjawisko!"

DZIECIAK SESYJNY


"Lata mijały, zacząłem grać w niewielkich knajpach i melinach, grałem z wieloma ludźmi, a kiedy miałem około czternastu lat natknąłem się na gościa, który nazywał się Allen Toussaint i poprosił mnie, żebym spróbował nagrać z nim kilka sesji. Nagrywałem wtedy z Lee Dorseyem - wszystkie numery typu: Ya Ya, Lottie Mo, Working in the Coal Mine, Get out of My Life, Woman czy Ride Your Pony. Człowieku, lista jest długa, naprawdę. Potem Allen zaczął produkować [Erniego] K-Doe i nagrałem z nim Mother- -in-Law. Potem Allen Toussaint dzwonił do mnie za każdym razem, kiedy coś nagrywał".

GATUNEK? - WSZYSTKIE


"Zawsze marzyłem o tym, żeby być gitarzystą jazzowym. Wyobrażałem sobie siebie, jako Wesa Montgomery’ego albo George’a Bensona - kupiłem sobie nawet gitarę typu hollowbody. Słuchałem wówczas takich artystów, jak Johnny Smith, Charlie Christian i Kenny Burrell - uczyłem się od nich różnych zagrywek i solówek. Jednak kiedy pojechałem do Nowego Orleanu, żeby zarobić na życie, musiałem nauczyć się wielu innych gatunków muzycznych. Grałem cztery czy pięć koncertów dziennie . Zaczynałem rano od koncertów Dixieland, potem jechałem na występ rock and rollowy, następnie grałem R&B - tak to wówczas nazywali, a wieczorem kończyłem jazzem"

FEELING NOWEGO ORLEANU


"Życie w Nowym Orleanie uczy cię rytmu, jednak takiego, którego nie można uchwycić. Mam na myśli rozłożenie go na części pierwsze. To feeling - i musisz się z nim urodzić i wychowywać właśnie tam, ponieważ ten rytm obejmuje całe twoje życie - to jak się narodziłeś, jakie jedzenie jadłeś i jak ciężko musiałeś pracować. Wszystko to kształtuje cię, jako muzyka z Nowego Orleanu. To się po prostu wyczuwa".

DLA SZTUKI


"Miałem chyba szesnaście lat kiedy zadzwonił do mnie Art Neville. Dołączyłem do jego zespołu, który nazywał się The Hawketts - mieli znany przebój Mardi Gras Mambo. Zaczęliśmy grać w klubie The Nightcap i zmieniliśmy nazwę zespołu na Art Neville And the Neville Sounds. Po jakimś czasie przyjęliśmy George’a Portera na basie i Ziga [Joseph ‚Zigaboo’ Modeliste] na perkusji. Z tego składu powstał The Meters, ale wciąż występowaliśmy pod nazwą The Neville Sounds przez kilka lat. Złapaliśmy kontakt z klubem The Ivanhoe w Nowym Orleanie, na Bourbon Street i graliśmy od szóstej wieczorem przez dwa następne tygodnie. Było ciężko, ale - wiesz - zarabialiśmy na życie grając przeboje Top 40 i trochę instrumentalnych kawałków, które sam wymyśliłem".

DUMNY MAMINSYNEK


"Była taka piosenka - Hold It - [instrumentalny przebój R&B Billa Doggetta], którą wszyscy otwierali każdy set, my też. W końcu zaczęło mnie to męczyć. Wiesz, co wieczór ktoś nas przedstawiał i zawsze od tego zaczynaliśmy. W tym czasie chodziła mi po głowie melodia, o której nie mogłem zapomnieć. Pewnego dnia powiedziałem - ‚Słuchajcie, zacznijmy dla odmiany set od czegoś takiego’. Pokazałem tę melodię Georgowi i reszcie zespołu. W ten sposób powstała piosenka zatytułowana Cissy Strut. Allen Toussaint też przychodził w miejsce, gdzie graliśmy i kiedyś spytał nas, czy nie chcielibyśmy tego nagrać. Najpierw nagraliśmy Sophisticated Cissy a potem zrobiło się wokół tego kawałka trochę szumu. Następną rzeczą, jaką zrobiliśmy była właśnie Cissy Strut, która sprzedała się w nakładzie około 200,000 egzemplarzy w dwa tygodnie. I wtedy zdecydowaliśmy, że będziemy grać tylko muzykę instrumentalną".

MIŁOŚĆ DO HOLLOWBODY


"Przy nagrywaniu Cissy Strut i trzech pierwszych albumów The Meters używałem Gibsona ES-175. Podobało mi się, jak wyglądał ten instrument i potrzebowałem czegoś w stylu hollow ponieważ graliśmy również jazz, a pudło tej gitary ma zasadnicze znaczenie dla brzmienia. Zauważyłem ten model 175 w sklepie i powiedziałem sobie - ‚Kupię właśnie ten model, bo przypomina mi gitarę Kenny’ego Burrella. W tamtych czasach [używając wzmacniaczy] grałem na wszystkim, co wpadło mi w ręce, człowieku..., na czymkolwiek co miało wbudowany głośnik, do tego deska rozdzielcza, obudowa i przewody".

TELEPATIA


"The Meters to było właściwie czterech facetów, którzy spotkali się przypadkiem, a pod względem muzycznym łączyło ich coś w rodzaju telepatii. Potrafiliśmy wejść do studia i nagrać muzykę, której nie stworzyłby nikt inny, tylko ta czwórka. I pomimo tego, że byłem głównym autorem muzyki, zawsze powtarzałem, że te utwory nie powstałyby i nigdy nie byłyby tak zagrane, gdyby nie ci muzycy. Mógłbym wziąć Cissy Strut i zrobić ją z trzema innymi gośćmi - prawdopodobnie zabrzmiałaby inaczej. Wszyscy czterej muzycy The Meters przyczynili się w równym stopniu do muzycznego sukcesu".

BEZINTERESOWNOŚĆ


Moją siłą jest rytm. Kiedy pracuję podczas sesji nagraniowych potrafię wziąć piosenkę, w której brakuje partii gitarowej i dołożyć do niej dokładnie to, czego potrzebuje. Mam chyba taki dar i umiem powiedzieć - ‚Cóż, ten utwór zasługuje na to, żeby pojawił się w nim feeling, zasługuje na taki, czy inny groove’. Staram się zawsze zagrać coś, co wzmacnia i podnosi wartość piosenki, co sprawia, że dana ścieżka brzmi lepiej. Robię to, co czuję, żeby utwór brzmiał lepiej, a nie to, co poprawi brzmienie Leo".

DOBRY DOKTOR


"Dr John to bardzo sympatyczny i dobry człowiek. Posiada głęboką muzyczną wiedzę. W pewien sposób dorastaliśmy razem i pamiętam go w studio, kiedy zaczynał się liczyć. Chyba w 1972 roku Allen Toussaint dostał propozycję wyprodukowania albumu In the Right Place i zaprosił do współpracy nad płytą zespół The Meters. Polecieliśmy do Miami i nagraliśmy całość w Criteria Studios. Niedługo potem nagrywaliśmy kolejny album Dr Johna zatytułowany Desitively Bonnaroo".

IMPREZA U PAULA


"Paul McCartney przyjechał na świętowanie Mardi Gras. Nagrywał coś w Sea-Saint Studios, gdzie się poznaliśmy osobiście. Podczas nagrywania albumu Venus and Mars [z grupą Wings] poprosił mnie, żebym zagrał kilka wstawek. Wtedy poznałem go naprawdę dobrze. Po zakończeniu prac nad płytą Paul zorganizował przyjęcie na liniowcu Queen Mary w Long Beach, na które zaprosił The Meters i kilku innych muzyków na występ. Człowieku, tam byli wszyscy! Od Yula Brynnera do mnie na samym dole drabiny. To było coś! Staliśmy na scenie, a słuchali nas Michael Jackson i The Jackson 5. Zagraliśmy Cissy Strut. Nagle zobaczyliśmy Freda Astaire’a tańczącego do naszej muzyki tak, jak to tylko on potrafi! Co chwila mówiłem tylko - ‚Wow!’".

LODOWATE PRZYJĘCIE


"Trasa z Rolling Stonesami [w 1975 i 1976 roku] była świetnym doświadczeniem. Zaprosili nas, ponieważ byli fanami The Meters. Przez kilka miesięcy jeździliśmy po Ameryce, a potem, przez sześć miesięcy po Europie. Otwieranie dla tych gości koncertu było poważną sprawą - czuliśmy sporą presję. Na widowni, na każdym koncercie było około trzydziestu, czterdziestu tysięcy ludzi, którzy przychodzili w pierwszym rzędzie zobaczyć Rolling Stonesów. Nie chcieli oglądać jakiegoś The Meters. Kiedy już jednak przeszliśmy przez buczenie i unikanie latających w naszym kierunku puszek i butelek po piwie i tym podobnych rzeczy, zazwyczaj publiczność nas akceptowała. Oczywiście nie wszędzie tak było, ale kilka koncertów było wyjątkowo trudnych".

SPOTKANIA


Wciąż się spotykamy i na nowo zaczynamy grać z The Meters. Wygląda to tak, że rodzą się różne projekty. Teraz na przykład gramy w The Metermen, w składzie: Zig, George i ja. Nie dzieje się to często, ale bawimy się świetnie".