Po siedmiu latach przerwy, Entombed powrócił, jako Entombed AD, z nowym świetnym albumem "Back to the Front", a w październiku wystąpi w Polsce na trzech koncertach. To podwójnie dobra okazja, aby zamienić słowo z gitarzystą zespołu Nico Elgstrandem.
Witaj Nico, kilkanaście dni temu obchodziłeś 43 urodziny. Wszystkiego najlepszego! Im starszy, tym jesteś lepszy do grania death metalu?
(Śmiech) Dzięki, mówią, że im jesteś starszy, tym stajesz się mądrzejszy, ale moim zdaniem ta zasada nie dotyczy deathmetalowych gitarzystów, którzy generalnie do najbystrzejszych nie należą. Tak czy owak, gra na gitarze wciąż sprawia mi mnóstwo radości!
Powrót na front zajął wam siedem długich lat. Dlaczego musieliśmy czekać na to tak długo? Nie wszystko można chyba zrzucić na zamieszanie związane z Alexem?
Człowieku, naprawdę nie mam pojęcia, kiedy te siedem lat przeleciało. Pamiętam, kiedy jakieś sześć miesięcy po premierze "Serpent Saints" zacząłem się zastanawiać, czy nie powinniśmy przypadkiem rozpocząć już pracy nad kolejnym albumem. Nie ma sensu szukać teraz winnego tej sytuacji, powiedzmy więc tylko, że następnym razem na wydanie naszej płyty na pewno nie trzeba będzie czekać kolejnych siedmiu lat. Właściwie już zaczęliśmy dłubać przy nowym materiale, dlatego spokojnie możesz oczekiwać, że następne wydawnictwa będą ukazywać się z większą częstotliwością.
"Serpent Saints" stanowił wyraźne nawiązanie do waszych deathmetalowych początków, "Back to the Front" nosi z kolei wpływy środkowego, bardziej death'n'rollowego okresu waszej twórczości. Takie było założenie od samego początku?
Niezupełnie. Staraliśmy się po prostu nagrać najlepsze kawałki, na jakie tylko było nas stać, bez jakiegoś zastanawiania się i analizowania, czy obrany kierunek jest właściwy czy nie. Lepiej jest iść na żywioł! Moim zdaniem, wcześniejsze decyzje co do tego, jak ma wyglądać nowy materiał, to nie jest dobra strategia ani właściwa metoda pracy nad płytą. W ten sposób tylko ograniczasz swoje możliwości, tworzysz niepotrzebne granice.
W którejś z recenzji Waszego albumu trafiłem na stwierdzenie, pod którym sam mogę się podpisać: że na personalnych roszadach w Entombed zdecydowanie stracił Alex, ale nie wy. Krótko mówiąc, wracacie w świetnym stylu. Zgadzasz się z tym?
Wielkie dzięki. Jeśli mam być szczery, wciąż nie mam pojęcia, jaki właściwie jest jego plan. Nie wygląda na to, żeby miał jakikolwiek, ale to jego problem. A my jesteśmy po prostu szczęśliwi, że wracamy do tego, do czego chcemy i na co czekają inni. Wiesz, żyjemy po to, żeby grać death metal i może gdzieś pomiędzy napić się piwa (śmiech)
Mimo wszystkich tych trudności, udało Wam się zachować jedyny w swoim rodzaju, świetnie rozpoznawalny styl. Wciąż brzmicie jak Entombed. Czy sposób pracy nad materiałem mocno zmienił się po odejściu Alexa?
O tak, wreszcie zaczęliśmy się ze sobą porozumiewać, dzielić wrażeniami, i tak dalej. Każdy z nas miał możliwość odcisnąć na płycie własne piętno, wnieść do niej coś od siebie, zamiast próbować na siłę zmuszać poszczególne osoby do tego, żeby dały z siebie więcej, niż faktycznie były w stanie. To tak, jakbyś próbował zrobić zupę pomidorową z marchewki, takie podejście nigdy nie ma sensu i jest zwyczajnie głupie. Praca nad płytą nie należała do łatwych, ale koniec końców przyniosła nam naprawdę sporo satysfakcji.
Nikt chyba nie postrzega dziś Entombed AD jako debiutantów, ale fakty są takie, że na dziś prawa do oryginalnej nazwy Entombed zostały rozdzielone między LG Petrova, Alexa Hillida, Uffe Cederlunda i Nicke Anderssona. Czy widzisz jakieś rozwiązanie tego konfliktu?
Mam nadzieję, że da się to jakoś rozwikłać, ale póki co sytuacja nie wygląda różowo. Zobaczymy, co przyniesie przyszłość i jak finalnie sprawy się ułożą.
Już tylko chwila dzieli nas od trasy Entombed z Grave, która zahaczy również o Polskę. Masz jakieś oczekiwania wobec tego tour? Dawno nie wyruszaliście w tak długą podróż.
Jesteśmy po prostu szczęśliwi, że możemy być tu, gdzie jesteśmy i robić to, co robimy. Zagraliśmy w sierpniu kilka koncertów na festiwalach i zrobiliśmy małą trasę po Japonii. Świetnie będzie znów wyruszyć w trasę, tym razem z naszymi przyjaciółmi. Cel jest taki, żeby każdego wieczoru każdy obecny na koncercie - wliczając nas samych - został zmieciony z powierzchni ziemi przez każdy odegrany przez nas set! (śmiech). W przenośni rzecz jasna!
Pamiętasz jeszcze koncerty w ramach trasy Masters of Death w morderczym składzie z Grave, Unleashed i Dismember? To było niesamowite doświadczenie. Teraz czeka nas nieco okrojona powtórka...
Dzięki, mam nadzieję, że tym razem będzie tak samo, tylko jeszcze lepiej. Czuję, że teraz tworzymy naprawdę zgraną drużynę, która jest w stanie zagrać w taki sposób, że każdy będzie więcej niż zadowolony z tego, że zjawił się na naszym koncercie.
Płytę zarejestrowaliście w czteroosobowym składzie, ale koncerty gracie z drugim gitarzystą Johanem Janssonem. Czy Johan dołączył do Entombed AD na stałe i jak właściwie do tego doszło?
Tak, należy do zespołu, jest solidny jak skała. Zamierzaliśmy przesłuchać sporą grupę gitarzystów, ale wtedy Victor (Brandt - basista) polecił nam właśnie jego. Od razu poczuliśmy, że dobrze się dogadujemy i momentalnie zaczęliśmy zajebiście brzmieć. A jak to mówią - jeśli coś jest dobre, nie naprawiaj tego.
Dobrych kilka lat temu przesiadłeś się z basu na gitarę, ale moim zdaniem zawsze byłeś gitarzystą, który tylko - kiedy było trzeba - sięgał po bas, a nie odwrotnie. Mam rację?
Tak, dokładnie tak jest. Zawsze byłem przede wszystkim gitarzystą, a rozdział gry na basie zamknąłem na dobre jakieś 10 lat temu (śmiech)
Jednym z elementów, które zwracają uwagę na "Back to the Front", są solówki. Chwilami bardzo melodyjne i wpadające w ucho, jak np. w "Pandemic Rage", "Eternal Woe" czy "Digitus Medius". Długo pracowałeś nad tym aspektem albumu?
Nie. Nie zastanawiam się nad tym jakoś specjalnie ani nie pracuję w szczególny sposób nad swoimi solówkami. Po prostu je gram i wybieram takie podejście, które ma najlepszy flow. Część melodii była wcześniej zapisana, ale większość z nich wzięła się prosto z mojej głowy. To najszybsza i najlepsza dla mnie metoda, ale z drugiej strony później przechodzę przez prawdziwe piekło, kiedy muszę nauczyć się odtwarzać na żywo te nagrywane całkiem spontanicznie partie.
Powiedz parę słów o swoim sprzęcie, zarówno koncertowym, jak i studyjnym - gitary, wzmacniacze, efekty, etc.
W studio używaliśmy przede wszystkim starych wzmacniaczy Marshalla z lat '70 oraz różnych efektów distortion firmy Weehbo - JVM Drive, Plexidrive i Bastard. Do tego stare fuzzy Electro Harmonix oraz niesamowity line driver nazywany Godfather. Tyle przychodzi mi teraz do głowy. Jeśli chodzi o gitary, używałem przede wszystkim mojego ukochanego modelu '71 Stratocaster Hardtail, a także Gibsona Les Paul Special z, o ile dobrze pamiętam, 1992 roku. Nic wymyślnego. Na koncertach sięgam po efekty Micro Amp albo Echoplex, wpinane prosto do wzmacniacza i tunera Boss. I tyle, preferuję prostotę. Dźwiękowiec ma jeszcze kilka dodatkowych efektów na wypadek, gdyby coś się zepsuło, ale zazwyczaj okazują się niepotrzebne. Bo przecież, skoro wszystko działa jak trzeba, to pieprzyć resztę (śmiech)
Ostatnie pytanie. "Harms Way" Terra Firma to jedna z moich ulubionych płyt. Dlaczego właściwie ten zespół się rozpadł? Nie ciągnie cię do takich dźwięków?
(Śmiech) Dzięki! To była naprawdę świetna zabawa i pod względem muzycznym gra w Terra Firma przynosiła mi do pewnego momentu mnóstwo radości. Wciąż jednak pojawiały się w zespole jakieś problemy, które w końcu wzięły górę. Nie mogę powiedzieć, żebym za tym tęsknił, w Entombed czuję się zdecydowanie lepiej!
Dzięki za wywiad, powodzenia i do zobaczenia w Polsce!!
Zdecydowanie, do zobaczenia!
Rozmawiali: Małgorzata Napiórkowska-Kubicka i Szymon Kubicki
Przypominamy, że Entombed i Grave wystąpią w Polsce na trzech koncertach: Kraków (17.10), Poznań (18.10) i Gdańsk (19.10).Więcej informacji TUTAJ.