Hubert Więcek (Banisher)
Wywiady
2014-09-18
Nasz rozmówca to jeden z najbardziej utalentowanych gitarzystów w krajowym death metalu. Muzyk cechujący się skromnością, dystansem do świata, a przede wszystkim, do wykonywanej muzyki.
Banisher, zespół którego jest mózgiem, to jeden z ostatnich bastionów technicznej ekstremy po prawej stronie Wisły, a ponadto, ścisła czołówka naszego undergroundu.
Rozmawiał: Grzegorz "Chain" Pindor
W tak zwanym środowisku jesteś utożsamiany przede wszystkim ze sceną death metalową. Mało kto jednak wie, że drzemie w tobie duch rock'n'rolla. Gorzała i prosty riff są lepsze niż blasty? (śmiech)
Heh, wybór nie jest taki prosty. To tak, jakbyś mnie zapytał, czy lepsza jest pizza, czy Burger King (śmiech). Jedno i drugie jest fantastycznym pożywieniem dla gitarzysty.
Mimo to, trzymasz się fast foodów, a może tego, co naprawdę "fast". Od lat niezmiennie grasz w coraz bardziej ekstremalnych tworach kładących nacisk na technikę. Mimo to, zaliczyłeś jeden "luzacki" epizod…
Chodzi ci o Mr Smoketoomuch?
Dokładnie.
Tak, zdarzył mi się taki epizod. Kilka lat temu miałem straszliwą zajawkę na granie z pogranicza rock/funk. Zespół powstał z członkami Cremaster i 004. Nagraliśmy EP-kę, na którą złożyło się pięć numerów, która niestety (lub na szczęście) nigdzie i nigdy nie wyszła, a szkoda, bo materiał był zajebisty. Natomiast wszystko zostało położone przez ultra-miałki wokal. Zagraliśmy nawet jeden koncert, ale to by było na tyle. Później mieliśmy kilka prób reaktywacji, lecz wszystkie nieudane. Stuff leży w szafie i czeka na lepsze czasy. A materiału mam na dwie płyty. Tylko, że będzie mi strasznie ciężko znaleźć odpowiedniego frontmana do tego projektu. Bodajże trzy lata temu próbowałem intensywnie szukać śpiewaka, ale każdy z około 60 przesłuchanych osób ssał. A ja nie umiem. Jak żyć?
Nie da się. I tak wracamy do punktu wyjścia. Death metal. Śledzisz to, co się dzieje, co rusz zachwalasz kolejnych instrumentalistów, ale powiedz prawdę, czy ten niegdyś najbardziej ceniony przez metalheads nurt, nie zjadł już całkowicie swojego ogona i znajduje się w fazie agonalnej? Jeśli popatrzeć na polskie poletko to chyba już zdechł. Przyszedł czas na "czerń"..
Patrząc po tym, co się dzieje chociażby w takiej Ameryce czy Kanadzie, uważam, że ciągle można jeszcze coś ciekawego powiedzieć w tym temacie. Fakt, że kiedyś w Polsce była masa wyśmienitych kapel death metalowych, ale ponad połowa z nich przestała grać albo się rozpadła. Szkoda mi takich zespołów jak Yattering, Dies Irae czy Devilyn, bo kiedyś rozdawali niesamowicie. Ale to wcale nie znaczy, że nie ma miejsca na nowe kapele w śmierć metalu, co potwierdza chociażby ostatnia płyta Dormant Ordeal. A co do nowych, czerniowych klimatów? Fakt, jest na to duży popyt. Nic tylko pogratulować dobrego wstrzelenia się w czasoprzestrzeń. Ale to nie moja bajka. Zdecydowanie wolę sobie zapuścić 1349 "Hellfire", "Panzer Divison" Marduka albo "Chimerę" Mayhem. Bo jest dużo blastów (śmiech). Choć z drugiej strony, takie Outre, ubiegłoroczny Voidhanger, czy najnowsze Abusiveness to zajebiste pozycje. A z ostatnich odkryć - graliśmy na feście w Niemczech z zespołem Negator. Ich bębniarz tak zmiótł, że nie było co sprzątać. Takiego bleku mogę słuchać.
Co z zespołami takimi jak The Burial czy Rivers of Nihil? Nowomodne brzmienia zastępują ci końską dawkę prawdziwej śmierci? (śmiech)
Śledzę tego typu zespoły. RON to straszliwa miazga, jak dla mnie debiut roku 2013. Ostatnio jeszcze odkryłem Alterbeast i The Kennedy Veil. Mocne pozycje. Choć The Faceless i tak chyba rządzi w tym klimacie. Szkoda tylko, że 95% tych nowych płyt musi brzmieć tak strasznie plastikowo i są wydziubdziane jak lafiryndy w dyskotekach w Pogwizdowie Nowym. Mogłoby to być wszystko ciut żywsze. No ale cóż, takie czasy. Mało kto to teraz ugra bez plastików, o wcinkach czy graniu od początku do końca już nie wspomnę. Szkoda tylko, że tak wszystko pięknie, dokładnie i równiutko bangla na płytach, a na żywo jakoś nie zawsze
Coś w tym jest. Ale ponadto, znakomita większość muzyków grających w tego typu kapelach, czy to basista, czy pałker, czy lider kapeli, mają swoje poboczne rzeczy, zazwyczaj równie pogmatwane, ale już w konwencji jazz albo (o zgrozo!) fusion. Spytam brzydko, robi cię to? (śmiech)
Robi mnie to, ale w wersji osób, które zajmują się głównie tą muzą. Wiesz, Monster Truckiem nie pojeździsz po torze dla F1, mimo że jest zajebistym pojazdem (śmiech). A nie na odwrót. Ja wiem, że nie każdemu widzi się nadupcać w służbie metalu przez 30 lat bez żadnej odskoczni. Ale to, że ktoś jest bardzo dobry w jednym gatunku wcale nie musi oznaczać, że w innym gatunku z przeciwległego bieguna też musi sobie radzić. Nie widzę takiego Joe Passa na drugim wiośle w Vader, ani Kerry'ego Kinga w Chick Corea band.
Chodzi mi przede wszystkim do djentowych czarodziejów, którzy jakby nie zachwycali w swoich macierzystych zespołach pchających "metal" gdzieś dalej, dopiero grając niemetalowe dźwięki, dają prawdziwy popis umiejętności technicznych, jak i kompozytorskich. Od gitarzystów Scale the Summit, Polyphia, I Am Abomination czy Periphery przez perkusistę Skyharbor, a na członkach Between The Buried and Me skończywszy. Wszyscy tworzą rzeczy momentami dziwne i słuchalne, a jednak budzące respekt i zazdrość. Bo to nie tylko jazz czy prog - w dowolnej jego mutacji, ale muzyka przez duże M grana z pasją, której próżno szukać, no właśnie, choćby w dzisiejszym death metalu.
Bo to, czy grasz z pasją, czy odwalasz kapuchę widać właśnie na gigach. Dla mnie granie koncertów jest kwintesencją muzyki. Jak mam zagrać jakiś gig to już tydzień przed biegam podjarany po domu i macham rękami jak na WF-ie. Jedni grają, bo muszą, inni grają dla hajsów, a jeszcze inni dla przyjemności. A i tak 3/4 osób się do tego w ogóle nie nadaje. Myślę, że właśnie po tym można zweryfikować zespoły. Widocznie ci djentowi magicy grają bo muszą, a lepiej miażdżą w solowych lub innych stylistycznie projektach.
W Polsce też mamy takich co muszą?
Wątpię, żeby gitarzysta Pectusa albo Honoraty Skarbek grał, bo to lubi.
W Pectusie gra akurat cała rodzina, więc nie mają wyjścia. Nie miałem na myśli komercji. Ogólnie ciężkie gitarowe granie.
No więc, jeśli lubi to, co gra to nie widzę problemu. Inaczej to po prostu widać, że się męczysz i nieważne czy to jest ciężkie, czy lajtowe granie. W ekstremalnym metalu też są sesyjni, którzy grają, bo muszą. Lub płacą.
Za to ty pieniądze z grania masz tylko wtedy, kiedy uczysz. A też nie zawsze. Ostatnio doszło do pewnej kuriozalnej sytuacji.
Tak, od paru lat udzielam lekcji gry na gitarze. Przez ostatnie 3-4 lata uczyłem wraz z Danielem Keslerem i Jackiem Hiro w krakowskiej szkole Guitarmanic. Niecały miesiąc temu przeprowadziłem się do Rzeszowa i również tutaj planuję uczyć wioślarstwa figurowego na gryfie. Powoli zaczynam z tym działać, mimo iż, o dziwo, w Rzeszowie konkurencja jest dosyć duża, bo działa tu aż 7 szkół oferujących lekcje gry na gitarze. Ale jestem dobrej myśli, skoro już zrywają moje plakaty w liceach i wieszają plakaty swoich szkół w to samo miejsce to znaczy, że się boją (śmiech). W niedługim czasie planuję ponagrywać kilka videosów promocyjnych, aby zachęcić i przekonać młodych (i starych) padawanów gitarowego rzemiosła, by wybrali prawidłowo.
By wybrali metal? Czy ciebie? Nie boisz się, że sprowadzisz ich na "złą" drogę? (śmiech)
Myślę, że właśnie sprowadzę na tą dobrą. Przynajmniej technicznie (śmiech). Samemu się nie nauczysz, musi ktoś pokazać. Sam też chodziłem na lekcje gitarowe przez parę lat, nie próbowałem cebulaczyć i uczyć się na siłę samemu, bo z takim podejściem dorobisz się tylko złych nawyków. A po 10 latach grania dojdziesz do ściany i nie będziesz wiedział, co robić dalej. To prawda, że w necie jest zyliony różnych fajnych materiałów, tylko co z tego, jeśli nie będziesz wiedział jak je wykorzystać. Paradoksalnie, nawet samo trzymanie głupiej kostki gitarowej może być wielką przeszkodą w graniu. A co dopiero cała reszta. Więc po co tracić czas, skoro można zacząć dobrze od samego początku?
W jaki sposób młodzi adepci mogą się z Tobą kontaktować w sprawie lekcji?
Wszystkie informacje (mail, telefon) można znaleźć na moim profilu na fb: www.facebook.com/hubertwiecekmusic Oprócz lekcji stacjonarnych i wyjazdowych w okolicach Rzeszowa, udzielam również lekcji online za pomocą Skype.
Przez lata grałeś w różnych (tech) death metalowych zespołach. Obecnie kontynuujesz zawrotną undergroundowa karierę ze swoim Banisher oraz krakowskim Redemptor. Oba zespoły mogą się pochwalić smakowitymi nowymi wydawnictwami. Twoje dziecko, od lat wiernie trzymające się technicznego kursu, doczekało się nawet kontraktu z północno-amerykańskim labelem. Jak do tego doszło?
Tak, zarówno Banisher, jak i Redemptor w ciągu kilku ostatnich miesięcy doczekały się swych kolejnych LP - "Scarcity" oraz "The Jugglernaut". W Europie wydawaniem Banisher zajmuje się Unquiet Records, natomiast w Ameryce Północnej ma się tym zająć Willpower Entertainment z Kanady. WE zainteresowało się nami w ubiegłym roku jeszcze jako Spread the Metal Records, podczas naszych poszukiwań wytwórni dla "Scarcity". Zaplanowaliśmy wspólne wydanie płyty, lecz ze względu na zmianę nazwy i paru innych czynników krążek wyjdzie dopiero pod koniec tego roku. Wydawnictwem Redemptor zajmuje się Daniel z Xaayem, a z promocją materiału pomógł nam bardzo Adam Drzewucki z Violence Online.
W dzisiejszych czasach często nie liczy się sama muzyka, a to, kto i jak jest w stanie ją wypromować. Zespoły, choć w Polsce nie jest to jeszcze specjalnie modne, lubują się w korzystaniu z agencji PR. Adam w pewnym sensie zajmuje się właśnie takimi kwestiami. Nie myśleliście o tym, aby - choćby u nas - zlecić to normalnej firmie?
Gdybyśmy byli w jakiejś dużej wytwórni, pewnie tego problemu by nie było. Na własną rękę robić coś takiego jest bardzo ciężko, bo przeważnie "typa z zespołu" traktują na równi z cieciem z ulicy, a żeby wynajmować profesjonalne agencje reklamowe, które by nas wspomagały potrzebna jest duża ilość hajsu. Może gdybym miał nadmiar gotówki zainwestowałbym w coś takiego. Zresztą teraz wszędzie jest potrzebna kasa. Inaczej się nie wybijesz. Sam fakt, że aby pojechać na trasę koncertową z jakimś lepszym zespołem trzeba płacić po kilka tysięcy euro, jest dla mnie paranoją. Ale tak działa rynek. Ktoś musi opłacić headlinera. Szkoda tylko, że powinni to robić ludzie, którzy kupują bilety na koncerty, a nie młode zespoły. I teraz masz sytuację taką - agencja koncertowa ma do wyboru 10-20 kapel, które mogą pojechać jako support. Która pojedzie? Powinna najlepsza, a jedzie najbogatsza.
I to nie dzieje się tylko za granicą, w Polsce też. Wnioskuję, że masz swój honor i dopóki organizator nie zadecyduje o tym, że grasz, dopóty nie pojawisz się na scenie. Czy może jest kapela, za granie z którą byś zapłacił?
Jeżdżenie na trasy, za które się płaci. puszenie się i chwalenie, że gra się z tym lub tym zespołem jest dla mnie jak chwalenie się, że uprawiało się seks z dziwką. Niby to dalej seks, ale niesmak pozostaje. Albo jakbyś grał w Quake'a z nieśmiertelnością i full ammo. Mija się to z celem. Wiadomo, że jest kupa kapel, z którymi chciałbym zagrać, ale nie jest to powód, dla którego miałbym za to płacić. Choć z drugiej strony, gdybym miał hajs na tego typu rozrzutności to mógłbym teraz szczekać inaczej. Można to też potraktować jako inwestycję - bulisz, jedziesz na trasę, grasz jako nieznana kapela przed dużym bandem, nikt cię nie zna, a po trasie ludzie już kojarzą, że: "o ten band grał przed kapelą X, to znaczy, że muszą być dobrzy". Makiawelizm pełną parą...
A teraz zupełnie obiektywnie, Banisher jest dobry?
Heh, niestety nie da się tego obiektywnie stwierdzić. Jest na pewno coraz lepszy. Świadczyć o tym mogą choćby koncerty, które gramy oraz to, gdzie gramy. Przełomowym momentem był dla nas rok 2013. Nowa płyta, nowy skład i dosyć regularne koncertowanie w Polsce i za granicą zrobiły swoje. Mogę powiedzieć, że jestem zadowolony z obecnego stanu rzeczy. Mam nadzieje, że kolejna płyta przyniesie ze sobą jeszcze większy progres.
A koncert w Egipcie? To wisienka na torcie zwanym Banisher?
Absolutny wyjazd życia. Oprócz tego, że zagraliśmy jako headliner festiwalu Metal Blast przed blisko 1000 osobową publicznością, to jeszcze mieliśmy zapewnione masę atrakcji - zwiedzanie piramid, spływ Nilem, zwiedzanie Kairu. No kosmos! A mówili, żeby nie grać death metalu, bo nic z tego nie będę miał.
W takim razie, kiedy kolejne "Wyjść Na Zero Tour"? (śmiech)
W chwili obecnej pracujemy nad trzecim pełnym albumem. Mamy gotowych 7 zupełnie nowych kompozycji, zostały nam do zrobienia teksty oraz aranże wokali. Nagrywając "Scarcity" mocno obawiałem się, że ciężko będzie mi nagrać lepsze wałki, ale w chwili obecnej z całą pewnością mogę stwierdzić, że mocno się myliłem. Nagrywanie płyty zaczniemy najprawdopodobniej już w listopadzie. Całość chcemy zamknąć na początku 2015 roku, tak, żeby wydać ją na wiosnę. A co za tym idzie, koncerty planujemy dopiero na wiosnę 2015 - najpierw około 10 gigów w Polsce, a w maju planujemy kolejną trasę europejską (ok. 12 koncertów). Mam również cichą nadzieję, że zagramy na paru festiwalach podczas wakacji. Zobaczymy ile uda się nam wskórać.
Rozmawiał: Grzegorz "Chain" Pindor