Szwedzki gitarzysta Kjell Hilding Lövbom, znany jako Kee Marcello, towarzyszył nam wraz z muzyką supergrupy Europe do roku 1992, po czym rzucił się w wir pracy producenckiej. Dziś jest to dojrzały muzyk z trzema solowymi i ponad dwudziestoma albumami nagranymi gościnnie wraz z innymi artystami.
Doskonale znamy twoje dokonania i niezwykłą karierę z zespołem Europe, a wielu naszych czytelników pamięta niezwykle solówki, jakie grałeś w tamtych czasach. Niemniej, po zawieszeniu działalności przez Europe w 1992 roku zupełnie straciliśmy Cię z radarów. Co porabiałeś przez ponad 20 lat?
Po rozwiązaniu zespołu Europe, wspólnie z Freddie Von Gerberem - byłym bębniarzem mojego pierwszego zespołu, Easy Action - nagrałem album z kapelą Red Fun. Powodem, dla którego ten projekt nie przetrwał zbyt długo była ciężka alergia i zmęczenie czymś, co nazywam LSD, czyli Lead Singer Disease (tłum.: choroba wokalisty prowadzącego). W 2006 roku wznowiliśmy działalność Easy Action i zagraliśmy na Sweden Rock Festival. Nie bardzo wiedzieliśmy czego po tych wszystkich latach oczekiwać na takim występie. Ku naszemu zaskoczeniu, ponad dwadzieścia tysięcy ludzi śpiewało razem z nami każdy kawałek! Zaczęliśmy więc nagrywanie nowego materiału na album Easy Action, ale projekt został całkowicie zatrzymany w maju 2011, kiedy niespodziewanie zmarł nasz ukochany przyjaciel i basista, Micael Grimm. Wydawało nam się, że to nie byłoby w porządku, gdybyśmy kontynuowali bez niego i podjęliśmy decyzję o rozwiązaniu zespołu. Odpoczywaj w pokoju, Micael… Poza czynnym muzykowaniem prowadziłem od roku 1993 firmę nagraniową, która całkiem dobrze sobie radziła. Nagrywałem, produkowałem, a także komponowałem dla innych artystów, którzy sprzedali na całym świecie miliony płyt. Tak jeszcze a'propos twojego pierwszego pytania - zawsze mnie wkurzała ta wykreowana przez media opinia, jakobym był młodym gościem wynajętym i odkrytym przez Europe. Nic bardziej mylnego. Mój zespół, Easy Action, był pierwszym szwedzkim zespołem, który podpisał kontrakt z wielką amerykańską wytwórnią, przed Europe i przed wszystkimi innymi szwedzkimi metalowymi zespołami! Byłem największym producentem płytowym w mojej części świata, z wieloma platynowymi wydawnictwami na koncie. Wyprodukowałem, skomponowałem i zagrałem na ponad stu płytach, zanim trafiłem do Europe. Właśnie robiąc to poznałem Joeya Tempesta - byłem producentem, gitarzystą i klawiszowcem na płycie charytatywnej, pod tytułem "Swedish Metal Aid", która była kolaboracją pomiędzy Bobem Geldofem a Czerwonym Krzyżem. Joey napisał piosenkę, którą zaśpiewał wspólnie z wokalistą mojego Easy Action, Tommy Nilssonem. Historycznie była to nasza pierwsza wspólna praca w studio.
Jak pisałeś i wkomponowywałeś w muzykę swoje solówki na obu płytach Europe? Jak Ci się udało uniknąć tej shredderskiej sztampy, która charakteryzowała w owym czasie amerykańskich gitarzystów?
Mówiąc całkiem szczerze, udało mi się to chyba dlatego, że oni nigdy nie robili na mnie wrażenia. Ja pochodzę ze świata bluesa, a większość ówczesnych glam metalowych shredderów z LA i okolic była bezczelnymi klonami Eddie Van Halena. Nic do niego nie mam, ale przez jego niebywały sukces stworzyła się cała rzesza kopii, będących zupełnie jak kalki - niby to samo, ale jednak nie tak dobre, jak sam oryginał. Kiedy kupiłem swój pierwszy album Van Halen w 1978 roku, nie byłem tak oczarowany, jak większość. Osobiście już od dawna byłem pod wrażeniem legato Alana Holdswortha i Petera Johna 'Ollie' Halsalla - najlepszego, moim skromnym zdaniem, gitarzysty wszech czasów, znanego z kapel takich jak Timebox, Patto, The Rutles, Boxer, Kevin Ayers czy Cinemaspop... Eddie, bez dwóch zdań, uczynił z tappingu sztukę, za co go jednocześnie przeklinam i błogosławię (śmiech). Inspiruję się wieloma różnymi gitarzystami, ale zawsze najbardziej zwracałem uwagę na melodię. Wydaje mi się, że technicznie stosuję pasaże, podobne do tych, jakie można usłyszeć w muzyce klasycznej. Mimo stosowania rozmaitych technik gry, to nie one stanowiły sedno moich kompozycji. Powiedziałbym nawet, że jestem cienki w crescendach, a stale towarzyszącym mojemu graniu zjawiskiem jest rubato, zatem odniesienie do muzyki klasycznej jest jak najbardziej na miejscu. Co zaś się tyczy gitarowych wymiataczy, grających wyłącznie dla szybkości, mógłbym ich od ręki wymienić dziesiątki, ale tego nie zrobię, bo słuchanie ich, to zwykła strata czasu. Sposób, w jaki lubię delektować się muzyką, to być zmytym przez falę pięknej melodii, harmonii i aranżacji, które zawierają interesującą dynamikę, czasem zupełnie minimalistyczną, a czasem gwałtowną, ale zawsze z dającym świeżego powiewu zaskoczeniem w końcowym miksie.
Twoje brzmienie w latach osiemdziesiątych było niezwykle specyficzne, z tłustymi humbuckerowymi, nosowymi solówkami. Jak ci się udawało uzyskać taki sound?
Jeszcze w czasach Easy Action rozpocząłem współpracę z moim dobrym przyjacielem i wiernych technicznym, Matsem "Drutten" Grahnem, z którym poskładaliśmy mój cały gitarowy rig. Był on wówczas raczej mało skomplikowany: głowa Marshall 2210 100W, 2 paczki Marshall 1960 4x12 i efekt Boss OD-1. Moją podstawową gitarą był Les Paul Malberga (szwedzkiego lutnika) z mostkiem Floyd Rose. Była to pierwsza gitara z Floyd Rosem w całej Szwecji. Miała pickupy Seymour Duncan, JB przy mostku i 59 przy gryfie. Miałem też Strata ESP, pokrytego skórą lamparta z oryginalnymi singlami przy gryfie i humbuckerem DiMarzio przy mostku. Byłem również w posiadaniu srebrnego BC Rich, który pojawiał się w niektórych wideo Easy Action. Kiedy dołączyłem do Europe, Mats Drutten pomógł mi ponownie i zbudowaliśmy nieco większy rig: dwie głowy Marshall 2210 100W plus dwie paczki Marshall 1960 4x12 (głośniki 4x80W), efekty Boss OD-1 i Boss Dimension C, gitary Malmberg Les Paul, L’Arrivée Strat (żółty), L’Arrivée Tele (biały), L’Arrivée dwugryfowy (czarny, użyty tylko na kilku koncertach). Na amerykańską cześć trasy dodaliśmy kilka rzeczy: L’Arrivée Tele (żółty) z inkrustowanym moim imieniem na gryfie, Roland GP-8 (używałem kompresora do czystych dźwięków i delay’a do przesterów). Zacząłem wtedy używać bezprzewodowego systemu Samson.
To jak wygląda twój aktualny rig?
Moimi dwoma głównymi wzmacniaczami są Marshall JVM 205H 50W i Mesa Stiletto Ace 50W, które puszczam przez paczki Marshalla 1960AX 4 x12. Przy solówkach nie lubię stosować zbyt dużo góry i prezencji. Trzeba uważać, by nie zgubić czystości, przejrzystości, ale szukam do nich bardziej "okrągłego" brzmienia. Z kolei do partii rytmicznych trzeba podkręcić prezencję, by riffy "same wyskakiwały z głośników". Gitary to głównie Gibson LP Axcess, na którym oparta zostanie moja sygnatura.
Zatrzymajmy się na chwilę przy twoich idolach. Kim byli twoi muzyczni bogowie?
Moje pierwsze fascynacje, to gitarzyści lat siedemdziesiątych: Eric Clapton, w Blues Breakers Mayalla był niesamowity. Oczywiście Jeff Beck, Ritchie Blackmore i Jimi Hendrix. Ale kiedy pierwszy raz usłyszałem grę Ollie Halsalla w "Give It All Away" na płycie Patto "Hold Your Fire" z 1971, zostałem znokautowany - całkowicie! Wydawało mi się, że nie można tak grać. Ollie i Alan Holdsworth byli przyjaciółmi, a nawet grali jakiś czas ze sobą w jednym bandzie - Tempest. Uwielbiam te rockowe eskapady Holdswortha z lat siedemdziesiątych. Tą magiczną rzeczą w graniu Olliego jest według mnie jego pasja połączona z poczuciem humoru.
W roku 1995 zdecydowałeś się nagrać swój pierwszy solowy album "Shine On". Nie był to najlepszy czas na melodyjne rockowe granie w środku grunge’owej zadymy. Skąd więc ten pomysł?
Po szalonej jeździe z Europe i trzech światowych, następujących po sobie trasach, byłem bardzo zmęczony przesterowanymi gitarami. Chciałem nagrać materiał oparty w większości na gitarach akustycznych i prostym, crunchowym, rockandrollowym brzmieniu elektrycznym. Próbowałem też poszerzyć moje artystyczne horyzonty poprzez eksperymenty z samplami i rzeczywiście, wszystko pięknie się zgrało. Może poza "Together Alone", który, tak zdecydowaliśmy, koniecznie potrzebował "sygnaturowego solo Kee Marcello". Naprawdę dobrze się bawiłem rejestrując ten album i chyba było mi to bardzo potrzebne, by znów umieć cieszyć się muzyką.
W 2004 roku nagrywasz "Melon Demon Devine". Niektóre źródła nie przywołują tego wydawnictwa, jako twojego albumu solowego. Może przy okazji to wyjaśnisz? A druga rzecz, dlaczego trzeba było czekać prawie 10 lat na kolejny album?
Po trasach, które promowały "Shine On" moja firma produkcyjna zaczęła działać na dobre. Wybudowałem własne studio nagrań w rodzinnym Goteborgu, które nazwałem GEM Studios. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych i na początku nowego tysiąclecia byłem mocno zajęty biznesem nagraniowym. Mieliśmy spore sukcesy w Azji i Ameryce Północnej, więc zajmowało to sporo mojego czasu. Pierwsze pięć kawałków, które miały stanowić próbę zredefiniowania mojego postrzegania melodyjnego metalu, nagrałem w roku 1999 - ale nigdy ich nie dokończyłem. Powodem była niemoc w poszukiwaniu brzmienia, które miałem w głowie, a którego nie udało mi się uzyskać żadnymi metodami. W końcu w roku 2002 udało mi się... I dla jasności, to jest mój drugi solowy album. Powód, dla którego nazwałem go "Kee Marcello’s K2" był prozaiczny: chciałem, żeby ten projekt przekształcił się w stały band, ale to nigdy nie nastąpiło. Basista, Klatuu, to mój alias, ja tam gram na basie. Właściwie, cała obsada na tej płycie, to tylko ja i Snowy Shaw - bębniarz. Ja nagrałem wszystkie pozostałe instrumenty, partie wokalne, jak też wyprodukowałem i zmiksowałem cały materiał. To była niezła zabawa, ale już nigdy czegoś takiego nie zrobię (śmiech).
Twoi fani znów musieli poczekać kolejnych kilka dobrych lat na album "Redux: Europe". Jest on znacznie cięższy od poprzednich płyt, pomimo że część kawałków to przearanżowane największe przeboje Europe. Jakim kluczem wyboru się kierowałeś, selekcjonując kawałki i dlaczego oprócz własnych, nowych kompozycji nagrałeś piosenki Europe?
Niektórym może się to wydawać nieco śmieszne, ale wypuszczenie tego albumu miało się zbiec z premierą mojej autobiografii "The Rockstar God Forgot". Jednakże, w związku z rozstaniem z moim poprzednim managerem, nie było możliwe przełożenie na czas tej książki na język angielski. W Szwecji autobiografia ukazała się w tym samym czasie, co album i to miało głęboki sens. Jest ona historią mojego życia, a płyta z kawałkami Easy Action i Europe jest też ilustracją kawałka historii mojej kariery. W Szwecji wszystko poszło gładko, album zadebiutował na dziewiątym miejscu listy sprzedaży, a sama biografia stała się bestsellerem. Niestety, nigdy nie miałem czasu, by ją przetłumaczyć na angielski.
Kiedy słucham na nowo nagranych solówek z "Redux…" wydają się one bardzo znajome. Zapewne dlatego, że zarówno 25 lat temu jak i teraz wyszły spod twoich palców. Dlaczego jednak nie chciałeś ich choć odrobinę przearanżować?
Po prostu w większości przypadków uważałem, że nie można zmienić ani jednej nuty! Dla przykładu, bardzo bym nie chciał zmienić czegokolwiek w solo ze "Superstitious" - jest najlepsze właśnie w takiej wersji. To właśnie te dźwięki przeszły do historii. Niektóre frazy jednak odrobinę zmodyfikowałem, np. te w "Carrie", "Rock The Night", czy "The Final Countdown".
To przy okazji - jaka jest twoja ulubiona technika grania solówek?
Używam wielu powszechnie znanych technik - alternate picking, legato, tapping, sweep... Ale uważam, że mam do nich swoje specyficzne, charakterystyczne podejście. Moją ulubioną jest alternate picking po skali pentatonicznej, w wydaniu "5 nut na strunę" - jest to mój własny pomysł. Jest nieskończona ilość odmian tej zagrywki, dzięki czemu jest ona bardzo przydatna. W przypadku sweepów stosuję pięciostrunowe hybrydy sweep/legato, które mogłyby się kojarzyć raczej z jazzem i fusion, ale wydaje mi się, że udało mi się je dobrze zintegrować z moim charakterystycznym stylem.
Ok, czas podsumowywać nasze spotkanie: rok temu wydałeś album "Judas Kiss", a teraz ruszasz w trasę. Co dalej planujesz w muzycznym kalendarzu?
Zrobię sobie w lipcu zasłużone wakacje (wywiad przeprowadzany był przed czerwcowym koncertem gitarzysty w Polsce - przyp. red.), a potem znów wchodzę do studia, by coś skomponować. We wrześniu ruszę na podbój Azji, ale szczegóły trasy będą znane nieco później.
SPRZĘTOLOGIA• Gitary: Gibson LP Axcess (czarny - prototyp przyszłej sygnatury), Gibson LP Axcess (sunburst), Gibson SG 1961 Reissue (Cherry Red), Fender Strat 1958 (Sunburst), Washburn CTS (Burgundy), Steinberger ZT3 (Trans Red), L’Arrivée 6-string Acoustic (z inkrustacją nazwiska na podstrunnicy)
• Pickupy: Silverbucker PAF’s (w Gibsonach LP), Seymour Duncan JB i 59 (w Washburnie)
• Struny: Dunlop 009-046
• Wzmacniacze: Marshall JVM 205H, 50 W. Mesa Stiletto Ace, 50W
• Kolumny: Marshall 1960AX
• Efekty: MXR Carbon Copy Analog Delay, MXR Stereo Chorus, Cry-baby WahWah, Ernie Ball Volume Pedal, Vibesware Guitar Resonator
• Kostki: Pickboy Jazz 1.5 mm
Rozmawiał: Michał Kubicki