Z okazji Guitar Universe Tour dwukrotnie rozmawialiśmy z Gusem G., gitarzystą Firewind i Ozzy'ego Osbourne'a. Zapraszamy do lektury obydwu wywiadów.
Kilkanaście minut przed warszawskim koncertem Guitar Universe Tour rozmawiamy z Gusem G.
Cześć Gus, miło widzieć Cię ponownie w naszym kraju.
Witaj, dokładnie, to nie moja pierwsza wizyta w Polsce, choć pierwsza jeśli chodzi o solową karierę.
Słyszałem że przed chwilą na próbie grałeś "The Fire And The Fury". I jak akustyka w klubie?
Nie najgorzej, choć musieliśmy trochę popracować z akustykiem nad ustawieniami. Sala ma spory pogłos.
Wczoraj graliście już w Polsce w Krakowie. Jak przyjęła Was publika?
To był jak dotąd najlepszy koncert na trasie! Publiczność przyjęła nas fantastycznie..
Promujesz właśnie swój pierwszy solowy album "I Am The Fire", w ramach Guitar Universe Tour koncertując wraz z Marty Friedmanem. Jak doszło do waszej współpracy?
Tak. Z Marty Friedmanem znamy się od dzieciaka. Graliśmy wielokrotnie razem i wiem że mogę na nim naprawdę polegać. Marty przez swoją twórczość wywarł duży wpływ na moją muzykę. Tak naprawdę stało się to zupełnie spontanicznie. Marty wydawał swój album prawie dokładnie w tym samym czasie. Napisał do mnie abyśmy zagrali kilka kawałków wspólnie, pomyślałem więc że to doskonały pomysł zagrać razem w trasie. Od początku ustaliliśmy że zagramy każdy swój set plus wspólny jam na koniec.
Zdecydowałeś się nagrać album solowy zapraszając uznanych gości. Nie jest to jednak album instrumentalny, jakiego wielu fanów oczekiwało po sukcesie twojego autorskiego kawałka "The Fire And The Fury". Czy od razu wiedziałeś, że chcesz swój pierwszy solowy album zrealizować właśnie w ten sposób?
Nagranie takiego właśnie albumu było naprawdę niezłym wyzwaniem. Tak naprawdę to od jakiegoś czasu eksplorowałem muzycznie różne rejony i zaczęły w mojej głowie powstawać riffy, które można usłyszeć na albumie. Nie chciałem się ograniczać do wąskiej formuły typu "album instrumentalny". Można usłyszeć w nim zarówno kawałki z wokalem, jak i kawałki czysto heavy metalowe oraz różne brzmienia.
No właśnie. Można na nim usłyszeć m.in. takie instrumentalne gitarowe perełki jak "Vengeance" z basistą Davidem Ellefsonem (Megadeth) czy "Terrified" z Billy Sheehanem (Mr Big). Powiedz coś więcej o doborze partnerów oraz w jaki sposób przebiegały nagrania.
Z Davidem znamy się od dłuższego czasu. Miło mi słyszeć, że ci się podobają, przekażę chłopakom (śmiech). Generalnie historia wyglądała w ten sposób, że gdy miałem już riff w głowie, zapraszaliśmy odpowiednich artystów do współpracy, tzn. takich, którzy wydawali nam się spójni z przekazem, który chcieliśmy osiągnąć. Główną postacią jest Mats Leven (Candlemass, Therion, Yngwie Malmsteen), z którym znam się również od dłuższego czasu. Wspólnie napisaliśmy kilka utworów i to był początek płyty. Następnie, tak jak wspomniałem wcześniej, zapraszaliśmy kolejnych artystów do współpracy i oni dogrywali swoją część. Poza już wspomnianymi gośćmi, na płycie znaleźli się tacy wykonawcy jak: Jeff Scott Soto, Tom Englund (Evergrey), Alexia Rodriguez (Eyes Set To Kill), Devour The Day, Jacob Bunton (Adler) oraz Michael Starr (Steel Panther).
Czyli z Billym Sheehanem czy Davidem nagrywałeś kawałek korespondencyjnie?
Tak, wysyłałem im partie gitary, oni zaś dogrywali do tego swoją część.
Wielu Twoich fanów uważa że po przygodzie z Ozzym zacząłeś grać lżej, czego dowodem ma być ten album i jego hardrockowy wymiar. Zgadzasz się z tym?
Jeśli ktoś tak uważa to nie ma to dla mnie większego znaczenia. Chciałem pójść właśnie w tym kierunku, rozwijać się i spróbować czegoś nowego. Materiał, który powstał na solową płytę, był jak dotąd najbardziej dla mnie wymagającym.
A jak doszło do Twojej współpracy z Ozzym?
Jakiś czas temu otrzymałem maila z zapytaniem o chęć udziału w przesłuchaniu na nowego gitarzystę zespołu po odejściu Zakka Wylde. Nie namyślałem się długo. Musiałem nauczyć się kilku kawałków i poleciałem do Los Angeles na spotkanie z zespołem. Po kilku jamach i koncertach jako gościnny gitarzysta stałem się członkiem zespołu. Oczywiście wypełnienie przestrzeni po Zakku było trudne, czułem że poprzeczka postawiona jest wysoko, na początku było trochę stresująco, ale chęć grania z Ozzym była bardzo silna. Zaakceptowali mnie jako nowego członka zespołu i tak właśnie to wyglądało.
Twoja nowa gitara ESP Eclipse EC Rock Art jest bardzo piękna, ma niesamowitą grafikę. Jak ona powstała?
Dzięki. Grafika została opracowana przez mojego przyjaciela Patrica Ullaeusa, z którym współpracowałem jeszcze za czasów Firewind. Patric zaczął w pewnym momencie tworzyć te wszystkie grafiki i galerię, którą nazwał Rock Art. Poprosiłem go więc o wsparcie i podesłał jedną ze swoich prac. Kiedy ją tylko ujrzałem wiedziałem, że to jest to. To właśnie ta grafika, która znalazła się na gitarze.
W swojej karierze współpracowałeś z takimi tuzami brzmienia jak Marshall, Randall oraz ostatnio Blackstar. Jakie są Twoje przemyślenia na temat brzmienia?
Najważniejsze, aby dużo pracować nad sobą, brzmienie i czucie z czasem przyjdzie samo. Jeśli chodzi o konkrety, to oczywiście lubię brzmienie i moc, jaką dają humbuckery w gitarze, a także rozgrzany piec lampowy z dobrym przesterem. Z biegiem czasu zaś skręcasz potencjometr "gain", aby móc pokazać twoje własne brzmienie wychodzące z palców.
Rozumiem więc, że nie jesteś zwolennikiem wzmacniaczy elektronicznych, które coraz lepiej naśladują dynamikę wzmacniacza lampowego. Ostatnio prawdziwy boom przeżywa dzieło firmy Fractal - Axe FX 2. Miałeś okazję na nim grać, czy rzeczywiście jest to, jak mówią, pierwszy prawdziwy wzmacniacz cyfrowy idealnie naśladujący swój lampowy odpowiednik?
Tak, grałem na nim, ale niestety nie uważam tak. Czuć różnicę w dynamice. Może w studio byłby ok, ale na scenie, przy dużej głośności, nie oddaje tego co może dać piec lampowy.
Opowiedz w takim razie o swoim aktualnym sprzęcie koncertowym.
Jeśli chodzi o gitary to są to głównie ESP Random Star i ESP Eclipse, następnie sygnowany wzmacniacz Blackfire 200 Blackstara oraz pedalboard - wah wah, chorus, BBE G Screamer do podbicia głośności oraz Digital Delay DD-6 Bossa.
Gus, jesteś przykładem gościa, któremu się udało robić to co kocha. Czy masz jakieś rady dla gitarzystów, którzy chcieliby osiągnąć to co ty? Jakie są twoim zdaniem kluczowe decyzje na drodze do "gitarowego snu"?
Heh, jasne! Jest ich całkiem sporo (śmiech). Przede wszystkim dwie najważniejsze sprawy to wiara w siebie i ciężka praca. W moim przypadku było wiele momentów, kiedy było naprawdę trudno. Z pewnością każdy dojdzie do nich również. W tych chwilach musisz zagryźć zęby i powiedzieć sobie "dam radę". To tylko tyle i aż tyle. Osobną sprawą jest praca, organiczna praca u podstaw. Nie ma drogi na skróty. Pamiętam, jak kiedyś spędzałem całe godziny na ćwiczeniach. Teraz oczywiście tego czasu jest mniej, ale też to czego się nauczysz, będzie potem stanowić fundament dla twojej twórczości. Oczywiście nie bez znaczenia pozostaje otaczanie się muzyką i granie muzyki ile się tylko da.
Dzięki Gus, życzę Tobie udanego koncertu w Polsce i super zabawy.
Dziękuję i pozdrawiam wszystkich polskich fanów!
Rozmawiał: Sławek Kołodziejski
www.facebook.com/GuitarTNTcom WYWIAD DRUGI
Byłeś bardzo zajęty od czasu naszego ostatniego spotkania w LA w 2013. Powiedz, co pichcisz w swojej muzycznej kuchni?
Właśnie ukończyłem prace nad moim pierwszym solowym albumem, który już jest na rynku i nosi tytuł "I Am The Fire". Poza tym, cały rok spędziłem w trasie, nagrywając a także intensywnie promując moją płytę w mediach w Europie.
No właśnie, mówiąc o twoim solowym debiucie, muszę powiedzieć, że brzmi bardzo mocno, ale nie jest to typowo instrumentalne dzieło. Jakie przyjąłeś założenia przed rozpoczęciem komponowania materiału?
Prawda jest taka, że właściwie nie planowałem wydawać solowego albumu. Ale pod koniec 2012 roku ówczesny wokalista Firewind zrezygnował ze współpracy dokładnie w środku trwającej trasy. Kontynuowaliśmy więc aż do 2013 z zastępczym wokalem, ale po ukończeniu trasy zadecydowałem, że muszę sobie wziąć trochę wolnego. Pojawiały mi się wtedy coraz to nowe pomysły na mocno oldschoolowe, rockowe riffy i zarodki nowych kompozycji. Wtedy pomyślałem sobie, że to jest najbardziej odpowiedni czas, by zrobić coś nowego i oczyścić mój umysł z różnych, zalegających w nim od jakiegoś czasu rzeczy. Nie było w tym żadnego konkretnego muzycznego celu, po prostu chciałem nieco zgłębić różne style i rozwinąć mój sposób pisania kawałków poprzez pójście w kilku nowych kierunkach.
Na płycie pojawia się cała masa znanych nazwisk. Powiedz coś o swoich gościach.
Pierwszym, a zarazem najważniejszym gościem, z którym zacząłem pisać materiał, był Mats Leven (Candlemass, Therion, Yngwie Malmsteen). Znam go już od dłuższego czasu i od początku naszej znajomości zawsze chcieliśmy coś razem zrobić. No i wspólnie napisaliśmy 5 kawałków na płytę. Poza tym współpracowałem z takimi mistrzami jak Jeff Scott Soto, którego jestem wielkim fanem od czasu płyt z Malmsteenem. Napisałem także utwory z Tomem Englundem z Evergrey, Alexią Rodriguez (Eyes Set To Kill), Devour The Day, Jacobem Buntonem (Adler), a Michael Starr ze Steel Panther śpiewa na jednym z kawałków, które napisałem z Matsem. Poza tymi wielkimi wokalistami gościnnie pojawili się Billy Sheehan (Mr. Big, Niacin, The Winery Dogs), Dave Ellefson (Megadeth), Daniel Erlandson (Arch Enemy), Jeff Friedl (A Perfect Circle) i Marty O’Brien (Lita Ford, Tommy Lee).
Po intensywnych trasach z Firewind zdecydowałeś się w końcu na solowe tournee. Ale nie jest ono solowe w stu procentach, jako że jedziecie wspólnie z Marty Friedmanem. Skąd taka decyzja?
Marty wypuszcza swój kolejny album prawie dokładnie w tym samym czasie, co ja i kilka miesięcy temu napisał w mailu, że może byśmy zagrali kilka sztuk wspólnie. Pomyślałem sobie, że było by fajnie ruszyć razem w trasę, w szczególności, że przyjaźnimy się od jakichś dziesięciu lat, a sam jestem wielkim fanem jego stylu gry i jego genialnej muzyki. Ustaliliśmy więc, że podzielimy się zespołem, ale każdy z nas zagra swój set. Na koniec pojammujemy sobie trochę.
Jako że znamy już skład zespołu, chciałbym zapytać, czy taki układ współdzielony wymaga jakichś dodatkowych przygotowań, przearanżowania kawałków w celu dopasowania się do całkiem nowego składu osobowego?
Faktycznie, będzie to niezły tygiel. Nie trzeba jakoś specjalnie zmieniać struktury utworów. Każdy wie, co ma zagrać i mogę Cię zapewnić, że ten skład będzie zabijał. W repertuarze będę miał większość materiału z mojej solowej płyty, ale także trochę moich starszych kompozycji i kilka coverów.
Rozumiem, że możemy oczekiwać gitarowych pojedynków (śmiech)?
Oczywiście, bez tego się nie obędzie!
Dobrze, porozmawiajmy trochę o twoich planach na przyszłość. Co jeszcze planujesz na ten rok?
Głównym zamierzeniem jest jak najdłuższa trasa z moim solowym projektem. Dodajemy kolejne kraje i miasta, kluby i duże festiwale. Mam też nadzieję, że uda się w drugiej połowie roku poukładać trasy w Ameryce Północnej i Azji. Liczę więc, że będzie to bardzo intensywny muzycznie i koncertowo rok. Jestem tym wszystkim bardzo podekscytowany, bo granie w trasie jest moim ulubionym zajęciem.
Czy poza twoimi głównymi kontraktami endoserskimi z ESP i Blackstarem masz w zanadrzu jakieś nowości do zaprezentowania?
Ostatnio pracowałem z Bossem nad nowymi brzmieniami dla ich multiefektu ME-80. Są już dostępne do załadowania na bosstonecentral.com. Pracuję jeszcze nad kilkoma grubszymi sprawami, ale jako że będą ujawniane dopiero w 2015 r., to nie chciałbym zdradzać szczegółów.
A jak wygląda twój rig do grania live, co przywieziesz na trasę do Europy?
Będę oczywiście miał moje sygnatury ESP, czyli Random Stars i Eclipse. Jeśli zaś idzie o wzmacniacze, to będę używał sygnowanego moim imieniem Blackfire 200 firmy Blackstar Amps. Z kolei pedalboard jest zawsze bardzo prosty: wah, chorus, BBE G Screamer, którego czasami używam do podbicia sygnału w leadach i prosty delay, to wszystko, żadnych wyszukanych historii. Jestem raczej klasycznie myślącym gościem.
Rozmawiał: Michał Kubicki Zdjęcie: Romana Makówka