Avenged Sevenfold

Wywiady
2014-07-22
Avenged Sevenfold

Krytyka? Pojawiała się nieraz, ale Avenged Sevenfold i tak robią zawsze to, co sami uważają za słuszne. Niewzruszeni odnawiają obecnie oblicze ciężkiego brzmienia, co w połączeniu z bezkompromisowo klasycznym sposobem tworzenia kawałków może sprawić, że swoim metalowym kopniakiem uciszą niejednego malkontenta…

Avenged Sevenfold po wydaniu swojego szóstego albumu o nazwie Hail to the King, znaleźli się gdzieś pomiędzy wypełniającymi stadiony grubymi rybami, a ledwo przyzwoitymi grajkami supportującymi takie sławy jak Iron Maiden, Guns N’ Roses, czy Metallica. Oczywiście nadal istnieje szansa, że jeszcze staną się gwiazdami modern metalu, ale żeby to osiągnąć, potrzebują dobrze wyprodukowanego albumu, który na tyle utrzyma poziom, że pewnego dnia będzie można go okrzyknąć mianem prawdziwego klasyka. Czy jest to w ogóle możliwe?

Przez dwa dni rozmawialiśmy z gitarzystami Synysterem Gatesem i Zackym Vengeancem - najpierw w siedzibie wytwórni, a potem w apartamentowym hotelu. To pokazuje, jak wielcy stali się ci kalifornijscy metalowcy. Z basistą Johnnym Christem, wokalistą M. Shadowsem i nowym bębniarzem Arinem Ilejayem, z brzydkiego kaczątka z Huntington Beach, zespół przeistoczył się w iście metalowego łabędzia. Każdy kolejny poczyniony krok w kierunku łączenia różnych styli oraz podejmowane ryzyko, sprawiły, że - jak trafnie ujął to Synyster - stali się zespołem, który może robić "cokolwiek, k***a, chce".

"Jest tak od czasu kiedy wydaliśmy Sounding the Seventh Trumpet!"
- wyjaśnia Zacky. "Ludzie mówią, że nie jesteśmy hardcore’owi, albo, gdy Matt zaczyna śpiewać w Waking the Fallen, mówią: ‘To nie jest metal’. Kiedy zmarł Jimmy, nie wiadomo dlaczego nagle staliśmy się headlinerami na festiwalach całego świata - zespołem, który jest na topie. Dlatego na tym albumie naturalną wydaje się być radykalna zmiana." Hail to the King jest albumem tak przesiąkniętym klasycznym metalem, że w zasadzie nie wiadomo, co można do tego opisu jeszcze dodać. Fani Avenged Sevenfold może i są przyzwyczajeni do zmian, ale to już prawdziwa rewolucja. Piosenki są teraz o wiele bardziej dojrzałe, solówki wyrafinowane, a produkcja Mike’a Elizondo ostrzejsza i bardziej dynamiczna niż kiedykolwiek wcześniej.

"Wiedzieliśmy od razu, że chcemy zrobić bazujący na ostrych riffach album o niesamowitym brzmieniu"
- wyjaśnia Synyster - "Do tej pory tworzyliśmy rzeczy progresywne, być może nawet pretensjonalne - chcieliśmy się przy nich po prostu dobrze bawić. Tym razem miała to być z założenia prawdziwie heavy-metalowa płyta."

Skoro, Syn i Zacky wspomnieli o takich płytach, jak Czarny album, The Number of the Beast i Back In Black, staje się jasne, że poprzeczka, jaką ustawił sobie zespół, jest piekielnie wysoka. Znalezienie wspólnego kierunku jest trudne samo w sobie, tym bardziej, że ta próba została podjęta już bez udziału Sullivana.

"Wcześniej zawsze było tak, że Jimmy odciążał nas, jeśli chodzi o komponowanie." - mówi Synyster - "Tym razem było inaczej, musieliśmy radzić sobie sami. Mieliśmy udać się do studia już 1 stycznia, ale ciężar tego wyzwania był tak duży, że musieliśmy odłożyć nagrywanie do kwietnia."

NIE JEST ŁATWO


Tak czy inaczej, zespół działa jak dobrze naoliwiona maszyna w każdej kwestii. M. Shadows i Synyster napisali większość nowego materiału, ale ten ostatni nadal twierdzi, że Rev był niezastąpiony i stanowił "ster dla każdego z nich".

Ostatecznie to basista Johnny Christ zaczął łączyć niektóre pomysły, które w rezultacie okazały się być "niezwykle i brutalnie szczere". Zespół postanowił wypatroszyć do cna zarówno swoje brzmienie, jak i podejście do pisania piosenek.

"W przeszłości można było wypuścić coś skandalicznego i udać się z tym właściwie wszędzie." - przyznaje Syn - "Teraz jednak naszym założeniem jest tworzenie takich kawałków, które mają jeden jedyny odczuwalny rdzeń i po których odsłuchaniu wiesz dokładnie, co mają wyrażać."

"Próbowaliśmy zrzucić z siebie stare warstwy"
- mówi Zacky - "Jesteśmy znani z układania gitar na gitarach i wokali na wokalach, ale teraz odchodzimy od tego, bo chcemy poczuć prawdziwą moc i przekazać ją za pomocą tego materiału."

Moc to dobre słowo. Hail to the King brzmi naprawdę grubo. Planets łączy w sobie epickie partie dęciaków z brutalnością Metalliki, nie wspominając już o refrenie, który dosłownie zwala z nóg. Coming Home rozpoczyna iście maidenowy wystrzał, który następnie zamienia się w bluesowo-rockową balladę.

"Właśnie taką płytę potrzebowaliśmy nagrać." - uważa Syn - "Stanowiła ona dla nas ogromne wyzwanie. Nawet kiedy w przeszłości wychodziło nam coś stricte progresywnego - coś, co byłoby kwintesencją Avenged, nie brnęliśmy w to. Po prostu kreowaliśmy możliwie najlepsze melodie, aranże i partie perkusyjne. Nigdy nie wchodziło w grę zwyczajne komponowanie."

Dla zespołu tak radośnie pochłoniętego przez eksperymentowanie z własną muzyką, kosmos wydaje się być najdalszą granicą. "Na tej płycie rytm jest mocno uproszczony" - rozwija Zacky - "Dla gitarzysty, który od zawsze chciał być muzykiem grającym dla ogromnej liczby fanów na największej scenie jaka tylko jest możliwa, to po prostu spełnienie marzeń."

Nie mogło być jednak zbyt łatwo. Okazało się bowiem paradoksalnie, że uproszczenie rytmu i linii melodycznych ukazało cały szereg innych trudnych do rozwikłania zagadnień. "To trudniejsze, niż można sobie wyobrazić" - mówi Zacky - "Gitary muszą siedzieć na bębnach z niesamowitym wyczuciem, wszystko musi być w jednym punkcie. Nawet kombinowanie w Pro Toolsie nic nie da."

JESZCZE RAZ Z WYCZUCIEM


Kiedy Zacky odnalazł się w nowym stylu grania, Synyster dał światu do zrozumienia, że potrafi odwalić kawał naprawdę dobrej roboty. Wiadomo, że od zawsze był technicznym czarodziejem, ale na Hail to the King pokazał naprawdę, co znaczy dobra gra na poziomie i z idealnym wyczuciem. Zainspirowany grą Slasha z Guns N’ Roses i swoją wrodzoną bluesową manierą, wykrzesał nieopisaną siłę ze swoich dotychczasowych umiejętności i w połączeniu z nowymi sposobami komponowania dał popis godny mistrza.

"Chciałem, aby moje solówki podkreślały ten niesamowity groove" - mówi Syn - "Zacząłem słuchać Dimebaga Darrella, Eddiego Van Halena - gości, którzy mają po prostu niepowtarzalne wyczucie - i potem starałem się do niego odnieść na swój sposób." I znów - Zacky usiadł razem z Synem nad pisaniem partii solowych, spędzając nad nimi całe długie dni. "Zacky bardzo mi w tym pomógł" - mówi Syn - "Bardzo pragnąłem dostać się do głębi duszy tego materiału i myślę, że z pomocą moich przyjaciół udało mi się to zrobić."

PIEKŁO WYGRANEJ


Styl gry Syna i Zacky’ego ma teraz w sobie więcej uczucia niż weekend z Silviem Berlusconim, ale ich brzmienie zostało również gruntownie odświeżone. Zniknęły stare, skompresowane barwy, a pojawiły się charakterystyczne crunche wzorowane na stylistyce Jamesa Hetfielda.

"Chcieliśmy wydobyć możliwie najlepsze gitarowe brzmienia"
- mówi Syn - "Zmontowaliśmy więc fuzję popularnych wzmacniaczy, połączyliśmy je z tymi mniejszymi oraz z moją sygnaturą Hellwin. Zrobiliśmy test i wyłoniliśmy ’zwycięzców’. Oczywiście stał się nim mój Hellwin - to był jeden z najfajniejszych dni w moim życiu (śmiech)." "

To naprawdę miało miejsce i było szalone" - potwierdza Zacky - "Utkwiliśmy więc w tym, byliśmy skazani na nasze sygnatury. Po prostu zwyciężyły - tak samo jak na większości naszych poprzednich albumów. Schecter był dla nas bardzo dobry i zrobił wiele wersji naszych sygnowanych gitar, które znakomicie się sprawdziły."

Jeśli chodzi o Syna, opisuje używanie gitary Schectera jako "nie wymagające myślenia", co jest zrozumiałe biorąc pod uwagę, że korzysta z niej od samego początku, przy każdym nagraniu, od kiedy ją dostał. "Świetnie gra i kocham jej brzmienie" - opowiada Syn. "Korpus jest ogromny i wspaniale rezonuje. No i jeszcze te świetnie brzmiące przetworniki Seymour Duncan Invader…"

Jest wiele teorii spiskowych wokół wsparcia ze strony marki dla zespołu, ale pomimo faktu że Avenged mają mnóstwo sprzętu od endorsera, nigdy nie gwarantowali, że którykolwiek z nich zostanie wykorzystany przy produkcji albumów.

"Zawsze robimy to, co jest najlepsze dla danej piosenki"
- tłumaczy Zacky. "Jeśli oznacza to wyrzucenie jej z albumu, to właśnie to zrobimy. Jeśli oznacza, że nie użyjemy naszych gitar albo wzmacniaczy, to też to zrobimy."

SMUTNE, ACZ PRAWDZIWE


Są też inne dużo mroczniejsze sekrety brzmienia Hail to the King. Podczas gdy zespół się edukował i przesiewał klasyczne albumy, wypłynął kolejny wątek, na który możecie chcieć się przygotować - najpotężniej brzmiące nagrania mają wycofane w miksie gitary.

"Nie chcę zdradzać tajemnic studia, ale właśnie to sprawia, że gitarowe riffy brzmią potężnie - wyciszenie ich w miksie."
- wyjaśnia Zacky. "Brzmią one ciężej, ponieważ wcielamy wtedy perkusję i bas w tło. Jeśli posłuchasz "czarnego albumu" Metalliki, masz wrażenie, że jest on skupiony na riffach gitarowych, gdyż są one po prostu bardzo głośne. Tak naprawdę jednak najgłośniejszym instrumentem na całej płycie jest prawdopodobnie perkusja."

Cieszymy się, że Zacky wspomniał o tej płycie, bo nie da się ukryć, że słynna płyta Metalliki ma ogromny wpływ na pierwszą część płyty Avenged Sevenfold. W zasadzie, można spokojnie oczekiwać, że ten sam krąg ludzi, którzy wcześniej twierdzili, że Avenged nie jest zespołem metalowym, teraz będzie krzyczał, że brzmią jak kopia Metalliki. "Z pewnością wpłynęła na nas ta płyta" - mówi Zacky. "Nigdy nie powiem, że na tym albumie zwolniliśmy i graliśmy ’na dwa’ ponieważ słuchaliśmy jakiegoś nieznanego zespołu. Nie, kochamy Metallicę, kochamy ’czarny album’ i niech wszyscy o tym wiedzą."

Avenged zawsze przyznawali otwarcie, jakie zespoły podziwiają, nie tylko Metallicę, ale jaka jest różnica między płytą z klasycznymi wpływami a cyniczną próbą skopiowania klasyki i uczynienia z niej komercyjnego sukcesu?

"Kiedy zaczynasz, całe to gówno brzmi dokładnie tak samo, i musisz odrzucić kilka naprawdę fajnych kawałków, ponieważ zawsze coś brzmi jak piosenka Alice Coopera albo AC/DC"
- mówi Synyster, "Nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale kiedy odtwarzasz ją rodzinie albo znajomym, a oni reagują mówiąc, że to jest AC/DC, myślisz sobie: ’Cholera, mają rację’."

"Słyszałem mnóstwo zespołów brzmiących jak Metallica i jestem pierwszym, który powie, że to gówno warte"
- dodaje Zacky. "Mogę tak powiedzieć jednak dlatego, iż szczerze czuję w sercu, że sami staramy się odrestaurować metal. Aby nadać mu więcej dawnego blasku."

UDERZAJĄC W KLEJNOTY


Płyta Hail to the King ukazała się w czasie, gdy większość metalowego bractwa jest skupiona na super-skomplikowanych podziałach albo na ekstremalnie djent'owych dźwiękach. Powrót do old schoolu jest zatem kolejnym wyzwaniem, ale te zawsze wydają się opłacać Avenged Sevenfold i podejrzewamy, że i tym razem tak będzie. Mówiono o nich jako o zespole, który mógłby przejąć koronę metalu i być twarzą takich festiwali jak Download - drugi tych z punktów już się ziścił. "Narobiliśmy chyba sporo szumu" - mówi Syn. "Udało nam się złożyć do kupy najbardziej szalone, rockowe show i wierzymy, że ten album to kolejny poziom - jest to bez wątpienia najbardziej brutalny, kopiący po jajach album jaki możecie obecnie usłyszeć."

Avenged Sevenfold już żyją swoimi marzeniami - mają swoje ładne domki i nie muszą martwić się o zakup kolejnych gitar. Kolejny krok jest jednak ponad tym wszystkim i stanowi moment wejścia na panteon w czasach, gdy brody kojarzą się bardziej z folkowymi koszmarkami pokroju Mumford & Sons niż z metalem.

"Mam nadzieję, że cała brać metalowych zespołów jest zdolna do tego by namieszać nieco na scenie" - mówi Zacky. "Nie chcę zobaczyć tych wielkich festiwali muzycznych oddanych w ręce zespołów, które tupią, klaszczą i dmuchają w dzbanki grając na pierdolonej tarce do prania. Jestem skłonny zrobić co się da, niezależnie od tego czy będę musiał coś wysadzić, czy grać na gitarze po 20 godzin dziennie. Jeśli mamy taką możliwość, to powinniśmy to zrobić. Jeśli jednak nie my, to mam nadzieję, że będą inni. I chcę wierzyć, że pozwolą nam wtedy otwierać ich koncert!".