Rozmawiamy z liderem grupy Behemoth, Adamem Darskim, bardziej znanym jako Nergal. Jest on nie tylko założycielem tej formacji, ale także jedynym muzykiem, który pozostał z jej oryginalnego składu.
Nergal jest głównym kompozytorem, autorem większości tekstów grupy, jak również osobą zajmującą się managementem. Obecnie Behemoth jest jednym z najważniejszych polskich zespołów, który odniósł w pełni zasłużony sukces. Formacja ma za sobą ogromną ilość światowych tras koncertowych oraz kilka doskonałych albumów.
Czy czujesz, że muzyczne bramy raju stanęły dla was otworem?
Na pewno otworzyło się dużo nowych drzwi. Możliwości, które są dzisiaj w naszym zasięgu, to jednak efekt kilkunastoletniej, ciężkiej i konsekwentnej pracy. Nie patrzę na nas przez pryzmat polskiej sceny, więc nie potrafię ustosunkować się do stwierdzenia, czy jesteśmy najważniejszym, czy może najbardziej popularnym bandem na świecie. Nie bierzemy udziału w tego typu rankingach. Wiem natomiast, że na pewno jesteśmy najbardziej zdeterminowanymi ludźmi w biznesie, jakich znam (śmiech).
Czy muzyka oraz zespół Behemoth jest dla ciebie jako człowieka i artysty symbolem wolności?
Zdecydowanie tak! Kwestia szeroko pojętej wolności ZAWSZE była jednym z najważniejszych elementów nurtu heavy metal, a w ekstremalnym metalu był to wielokrotnie czynnik decydujący. Przekraczanie granic, tabu, obalanie paradygmatów, wszystkich - zarówno fizycznych, jak i mentalnych restrykcji - tylko po to, żeby odetchnąć, żeby poczuć nieskrępowaną i nieograniczoną moc ducha. Jestem głęboko przekonany, że gatunek muzyki, który uprawiamy, to coś więcej niż tylko dźwięki.
Wielu młodych muzyków zastanawia się nad podpisaniem paktu z diabłem, by stać się wirtuozem gitary (śmiech). Co o tym sądzisz?
(Śmiech) Za każdym razem, kiedy gram "Ramblin’ On My Mind" Roberta Johnsona, myślę o tym słynnym kontrakcie. Cóż, ciężko mi się ustosunkować do tego, co powiedziałeś, tym bardziej że do wirtuozerii mi daleko (śmiech) (w rankingu "20 najlepszych gitarzystów deathmetalowych" na łamach "Decibel Magazine" Adam "Nergal" Darski zajął 17 miejsce... - przyp. red.). Zawsze uważałem, że brak kompromisów i bezwzględna, wręcz fanatyczna wiara w słuszność tego, co się w życiu robi, przynosi wymierne efekty. Jeśli więc dziesięcioletni chłopak ma wolę stać się drugim Vaiem, to cóż, myślę, że wszystko jest w zasięgu jego możliwości - pod warunkiem jednak, że nie jest ułomny, ma głowę na karku i parę sprawnych rąk.
Którą ze swych gitar najbardziej cenisz i dlaczego?
Posiadam około piętnastu gitar, ale wyjątkowo uwielbiam swoją kolekcję Gibsonów. Posiadam dwudziestoletniego Les Paula Black Beauty z Custom Shopu, wersję Lite, białego Gibsona Flying V oraz zakupionego wieki temu od Grześka Skawińskiego Explorera, na którym nagrałem płyty "Zos Kia Cultus" oraz "Demigod". W tej chwili na scenie i w studiu używam jednak zdecydowanie gitar marki ESP. Ostatnio moim ulubionym modelem jest czarna "V-ka" z Custom Shopu, wzorowana na gitarze Ninja Michaela Amotta z dodatkowymi niewielkimi modyfikacjami, do której zdążyłem się już bardzo przyzwyczaić. Czekam również na swoją pierwszą "siódemkę", również customową.
Ciekawi mnie, czy zdarza ci się eksperymentować z tanim sprzętem gitarowym. Czy sądzisz, że jest w ogóle możliwe uzyskanie genialnego riffu na gitarze za, powiedzmy, 666 złotych?
Ani cena, ani jakość nie grają tu decydującej roli. Od zawsze uważałem, że gra człowiek, a nie instrument. Dziesięć lat temu byłem pozbawiony tych wszystkich zabawek, które mam dzisiaj, i nie uważam, żeby muzyka, którą tworzyłem wtedy, była mniej szczera. Owszem, rozwinął się mój warsztat, te wszystkie udogodnienia pozwalają rozwinąć skrzydła wyobraźni, ale - jak wspomniałem wcześniej - jeśli jest w tobie muzyka lub jakiś pomysł, to gitara pozostaje jedynie narzędziem do jego uwolnienia.
Czy nadajesz swoim gitarom imiona? Dodam, że moja ulubiona gitara nazywa się Behemoth...
Gratuluję nazwy (śmiech). Nie, chyba nie zdarzyło mi się. Nazwy nadaję za to pojazdom czterokołowym. Widzisz, gitara nigdy nie była dla mnie niczym więcej jak tylko narzędziem. Rzeźbiarz potrzebuje dłuta i młotka, żeby stworzyć swoje dzieło, ja natomiast - gitary. Bardziej niż gitarzystę zawsze widziałem siebie jako kompozytora i wizjonera. Zajmuję się graniem, komponowaniem, ale też używam swojego głosu i piszę teksty. Połączenie tych wszystkich elementów w jedną całość daje pełny obraz mojego potencjału twórczego.
Co cię drażni u innych gitarzystów? Nad jaką cechą swojego charakteru muzycznego musiałeś najbardziej pracować? Zdradź nam, co w nauce gry na gitarze zabrało ci najwięcej pracy i wysiłku?
Hm, kilka razy w życiu uczyłem się nut... i jest to najbardziej ulotna wiedza, jaką znam (śmiech). Co jakiś czas podchodzę do teorii, ale mam na nią jakieś dziwne wyparcie. Podobnie jak z tabliczką mnożenia - nigdy nie potrafiłem się jej nauczyć. To wydaje mi się irytujące u siebie samego. Inni gitarzyści? Ten świat nie bardzo mnie interesuje, ale to chyba dlatego, że większość gitarzystów jest bardziej skupiona na gitarowej masturbacji zamiast na nauce budowania wartościowych utworów, które przetrwają wiele lat w ludzkiej pamięci (śmiech).
Czy posiadasz swój muzyczny oraz gitarowy ideał? Co najbardziej inspiruje cię jako gitarzystę i artystę?
Cóż, właśnie słuchałem ostatniego albumu Neurosis, który to zespół osobiście uwielbiam. Wiem, że praca gitar ma w tej muzyce specyficzne zadanie i często jest wręcz minimalistyczna, ale za to właśnie cenię Steve’a Von Tilla i Scotta Kelly’ego. Jako dzieciak zawsze uwielbiałem grę Mantasa z grupy Venom, do dziś z resztą uważam, że był to bardzo niedoceniony gitarzysta. Poza tym jestem chyba antyfanem wszystkich gitarowych onanistów typu Malmsteen czy Vai. Zwyczajnie nie rozumiem i nie widzę sensu, ale może po prostu się nie znam (śmiech).
Zdarza ci się czasem grać muzykę zupełnie inną stylistycznie niż Behemoth?
O tak, zdecydowanie! Dzisiaj bardziej niż kiedykolwiek wcześniej przykładam wagę do grania innych, często bardzo odległych gatunkowo rzeczy. Staram się dokształcać w różnych stylach i zdecydowanie wzbogaca to nie tylko mój warsztat, ale przede wszystkich erudycję muzyczną. Przechodzę przez różne etapy fascynacji, gram więc rzeczy klasyczne, np. Bacha, ale bliskie jest mi flamenco czy ostatnio klasyczne bluesowe standardy. Niezmiennie moją największą miłością jest hałas (śmiech), ale mam świadomość tego, że cała muzyka rockowa, a z takowej wywodzi się metal, opiera się na bluesie.
Zdradzisz nam kilka trików, których użyłeś w studiu, nagrywając gitary na "The Apostasy"?
Zbyt wiele ich było, żeby je w tym wywiadzie wymienić... Przede wszystkich używaliśmy systemu analogowego do rejestracji bębnów, dzięki czemu płyta zyskała bardzo organiczny sound. Użyłem już kiedyś tego sformułowania, mówiąc, że coś brzmi "korzennie". Nagrywaliśmy z naszym wieloletnim współpracownikiem i przyjacielem Arkiem Malczewskim, który ma bardzo sprawne ucho i dobrą rękę. Można mu zaufać i uważam go za świetnego reżysera. Miksy i master odbyły się w Szwecji, przy czym ten ostatni zrealizowaliśmy z Björnem Engelmannem, który masterował niegdyś rzeczy w stylu Rammstein czy Celine Dion (śmiech). Co do reszty to cóż, użyliśmy kilku wzmacniaczy gitarowych, bo jeden to oczywiście za mało (śmiech). Mamy w Trójmieście takiego doktora od sprzętu gitarowego, Tomka Wójkowskiego, który robi customowe wzmacniacze charakteryzujące się bardzo specyficznym, unikatowym soundem. Staraliśmy się więc używać zabawek, które nadałyby płycie wyjątkowego, bardzo indywidualnego charakteru. Myślę, że cel ten został osiągnięty.
Co grałbyś lub robiłbyś, gdybyś nie mógł grać w zespole Behemoth? Jakie jest twoje ukryte, uśpione drugie oblicze?
Mam ich przynajmniej kilka (śmiech). Nie zdziw się, jeśli kiedyś zobaczysz mnie w jakimś barze z akustykiem w ręku grającego covery Casha, Neila Diamonda czy Howlin’ Wolfa. Mówiąc poważnie, bardzo kręci mnie właśnie takie surowe, akustyczne granie i te głosy. Gdzieś z tyłu głowy od wielu lat gra mi taka rdzenna rockowa muza spod znaku The Cult czy AC/DC. Z drugiej strony zdaję sobie doskonale sprawę, że w życiu będę miał czas zrobić jedną tylko rzecz bardzo dobrze, więc chcę, aby nią był mój macierzysty zespół. Behemoth absorbuje mnie kompletnie. Z roku na rok mamy coraz więcej pracy, która też staje się coraz bardziej wymagająca, więc ewentualne plany na robienie czegoś na boku odkładam na bok. Ale może za 10 albo 20 lat...? (śmiech)
Bogusław Salnikow