Par Sundstrom i Joakim Broden (Sabaton)
Wywiady
2014-05-15
W ramach promocji nadchodzącego albumu Sabaton, zatytułowanego "Heroes" do Warszawy przylecieli Pär Sundström i Joakim Brodén, z którymi ucięliśmy sobie miłą pogawędkę.
Czy możecie coś powiedzieć o zbliżającym się Tourze 2014-2016 podczas którego będziecie promować nowy album "Heroes"?
Po premierze albumu będziemy koncertować latem, głównie na dużych festiwalach w Europie, następnie wracamy do grania w klubach. Sporo koncertów zostało też już wyprzedanych.
To naprawdę ogromny tour.
Dokładnie. Europa, Ameryka Północna i Południowa.
Sabaton grał do tej pory sporo w Europie. Przez ostatnie 3-4 lata zaczęliśmy występować również w Ameryce Północnej. Otworzyliśmy się również na Amerykę Południową i teraz jest ten czas kiedy możemy koncertować praktycznie na całym świecie. Robimy zazwyczaj spore trasy, więc ciężko tym wszystkim zarządzać 365 dni w roku i grać wszędzie. Więc mamy swoje priorytetowe kraje, od których zaczniemy. Pod koniec 2015 mamy jeszcze trochę miejsca na dodatkowe kraje.
Polskich fanów zainteresuje oczywiście również Polska. Możecie zdradzić gdzie zagracie w Polsce? Słyszałem że oprócz Grudziądza będziecie również w Straszęcinie?
Tak, będziemy 29 sierpnia w Straszęcinie i 30 sierpnia w Grudziądzu.
Byliście kiedyś w Grudziądzu lub Straszęcinie?
(śmiech) Nie, ale chyba Grudziądz jest partnerskim miastem naszego rodzimego Falun.
Na koncertach w 2013 roku i wcześniejszych często odwiedzaliście Polskę. Koncert z Przystanku Woodstock znalazł się nawet na wydanym DVD. Pamiętacie emocje towarzyszące temu wydarzeniu? Możecie coś powiedzieć o polskich fanach na tym koncercie?
Było ich wielu (śmiech)
Jakieś pól miliona...
Było naprawdę świetnie. Natomiast zawsze trochę się stresuję kiedy jesteśmy filmowani, zawsze mam to gdzieś z tyłu głowy, że muszę pamiętać co i kiedy mówię itp. Było naprawdę sporo ludzi. Pamiętam te wszystkie kamery wokół sceny, robiło to ogromne wrażenie. Natomiast ze sceny tak tego nie widać. Dopiero gdy zobaczyliśmy wszystkie materiały z różnych ujęć okazało się jak wielu ludzi przyszło. Kiedy pierwszy raz to widziałem dostałem gęsiej skórki!
Więc było to dla Was również wyzwanie.
Z pewnością. Stoisz przed wyzwaniem porozumienia się z ponad pół milionem ludzi (śmiech)
Tuż po koncercie pytali nas jak było. Mówiliśmy, że na pewno było super, ale tak naprawdę kiedy ujrzeliśmy DVD okazało się jak udany był to koncert. Kiedy jesteś na scenie jesteś bardzo skoncentrowany na wykonaniu, więc ciężko jest w tym samym czasie w pełni cieszyć się samym show. Musisz myśleć cały czas o rzeczach, o których normalnie nie myślisz podczas koncertu, jak np. czy wszystko działa? Czy światła są ok?
W którym miejscu pirotechnika znów eksploduje. Czy powinienem tu teraz stać czy zaraz umrę? (śmiech)
Albo jak to będzie wyglądać w TV? Tłum teraz wygląda niesamowicie, mam nadzieję że ktoś to sfilmuje - tego typu rzeczy odciągają cię od innych.
Jest sporo dodatkowych czynników, np. ten gość zna całą setlistę, ten gość powinien zejść ze sceny między tym a tym utworem, więc będziemy musieli schować to ujęciem z innej kamery. Wówczas ja wiem że oni potrzebują dodatkowego czasu, więc muszę mówić do publiki itp. Oczywiście te rzeczy powodują też, że DVD staje się całkiem zabawne, ale też odbierają część zabawy podczas show, bo musisz pamiętać o tych wszystkich niuansach.
Macie wielu fanów na świecie, ale czy Polacy zapadli Wam jakoś szczególnie w pamięć?
Myślę, że główną różnicą między polskimi fanami a resztą jest poziom znajomości historii własnego kraju. To poziom nieporównywalnie wyższy od przeciętnego fana heavy metalu w Szwecji. To fascynujące, spotykać tych wszystkich ludzi na koncertach i słuchać jak dużo wiedzą o waszej historii. W Szwecji fani nie mają pojęcia o historii (śmiech)
Może to kwestia tego, że nasza muzyka przyciąga akurat takich fanów, ale na pewno poziom wiedzy jest zauważalny.
Po ostatnim, bardzo dobrze przyjętym albumie przyszła pora na coś nowego - dziesięciu bohaterów, dziesięć historii. Kto je wybierał do albumu?
Ja i Par.
Obaj kolekcjonujemy ciekawe historie. Ja skupiam się na e-mailach od fanów, zaś obaj otrzymujemy sporo książek. Niektórzy fani przynoszą je nam. Gdy tylko natkniemy się na ciekawą historię zachowujemy ją na przyszłość. W ten sposób mamy pokaźną ilość zebranych tematów i kiedy piszemy muzykę do albumu siadamy z historiami i dobieramy odpowiednie.
Więc najpierw powstają utwory, następnie wokale i teksty?
Tak, piszemy również najpierw melodie dla wokalu, gdyż ważne jest dla nas aby muzyka i tekst były ze sobą bardzo spójne. Więc proces wygląda tak, że mamy ok 40-60 bohaterów, o których myślimy, a następnie dopasowujemy odpowiednią osobę do odpowiedniego utworu. Około 50% historii pochodzi od naszych fanów, więc nie ujrzałyby one światła dziennego gdyby nie oni.
A jak było z utworem "Inmate 4859" (opowiadającym o więźniu Auschwitz Witoldzie Pileckim - przyp. SK)? Czy to również historia od fana?
To akurat historia, którą odkryliśmy już jakiś czas temu. Zdecydowaliśmy się ją zachować na później, gdyż na "Coat of Arms" nie było możliwości jej użycia. Następnie stwierdziliśmy żeby takich opowieści zbierać więcej. I w ten sposób powstał zamysł na album o różnych bohaterach.
A jeśli chodzi o efekty, jakich użyliście takie jak dzwony w "Inmate 4859" lub gwizdanie w "To Hell and Back", to w którym momencie zostały stworzone? Czy na końcu, kiedy już mieliście trzon utworu?
Nie, nie zawsze. W przypadku "Inmate 4859" ten motyw był tworzony wraz z muzyką na starej katarynce. Zaś w przypadku gwizdu w "To Hell and Back" był on właściwie stworzony na początku. Ale nie mamy twardych zasad. Czasem jest dokładnie odwrotnie. Naczelną zasadą natomiast jest, że najpierw piszemy muzykę, następnie teksty do niej.
Na nowej płycie gracie już w nowym składzie. Jak to wpłynęło na Waszą twórczość i jak nowi gitarzyści zaadoptowali się w zespole?
Na poziomie emocjonalnym było to bardzo trudne, natomiast członkowie, którzy odeszli tak naprawdę nie tworzyli utworów, robimy to ja i Par, od zawsze piszemy teksty. Oczywiście było ciężko kiedy odeszli nasi przyjaciele z zespołu. Ale wiesz, to jest tak. Każdy chce być za wszelką cenę rock gwiazdą gdy ma 18 lat, gdy zaś masz 30 lat twoje spojrzenie się zmienia - żona, dzieci, 250 dni w roku poza domem - to już nie dla każdego. Natomiast nowi członkowie zaadoptowali się znacznie lepiej niż się tego spodziewaliśmy. Miłą niespodzianką było również to, że gdy były momenty w tworzeniu solo pod melodie, nie mieli przerośniętych ego każących im tworzyć własne solo, tylko często godzili się z ułożoną melodią, mocno nawiązującą do trzonu kompozycji. Oczywiście mają swój styl i wpływ na aranżację, w technicznych fragmentach mieli okazję do tworzenia swoich partii i to jest cool.
Poza tym, kiedy zaczynaliśmy grać wszyscy mieliśmy inne spojrzenie na to wszystko. Po 15 latach oczywiste jest, że to się mogło zmienić po drodze. Po tylu latach niektórzy z nas nie chcieli już grać 250 dni w roku. Zaś ciekawe jest, że takie wyrzeczenie okazało się okazją dla nowych chłopaków. Wiedzieli o tym kiedy dołączali do nas, więc byli na to przygotowani. To było dokładnie to czego nam trzeba, chcieliśmy kogoś kto będzie na to gotowy.
Dodatkowo gitary rytmiczne były wcześniej nagrywane w tydzień, może dziesięć dni plus sola. A teraz Chris i Tobbe (Chris Rorland i Thobbe Englund - przyp. SK) nagrali wszystkie gitary plus solówki i dogrywki w cztery dni.
Czy to wpłynęło jakoś również na Wasz proces tworzenia i nagrywania poszczególnych utworów?
W dziewięciu przypadkach na dziesięć ja tworzę utwór, następnie wstępnie nagrywam go - tworzę perkusję, dogrywam bass i gitarę elektryczna, zostawiam chłopakom przerwy na gitarowe solówki, następnie śpiewam do tak przygotowanych backing tracków i idę z tym do zespołu. Wówczas razem dyskutujemy co jest dobre, co nie. Natomiast kiedy wchodzimy do studia, wszystkie partie są już rozpisane. Również podwójne harmonie na gitary etc. Zostawiam chłopakom wykonanie solo. Potem decydujemy, które utwory nagrywać w studio. Oczywiście jeśli ktoś ma pomysł na inną melodię również jej używamy jeśli jest dobra.
Jak wygląda Wasz live rig?
Od bardzo niedawna przestaliśmy używać wzmacniaczy gitarowych na scenie. Przy tak dużej trasie jak nasza, to trochę problematyczne polegać na poszczególnym brzmieniu danego wzmacniacza, gdyż w wielu miejscach nie będą go w stanie dostarczyć. Zdecydowaliśmy się więc brać ze sobą skompletowany zestaw podkładu na scenę. Teraz używamy Line 6 POD. Zaczęliśmy od gitary basowej, obecnie używamy ich już na wszystkie gitary. W ten sposób możemy przemieszczać się w tourze wraz z naszym brzmieniem.
W studio zaś album "Heroes" był nagrywany na modyfikowanych przez firmę TAPP Marshallach JCM800. Naprawdę stawiamy na minimum jeśli chodzi o ilość sprzętu gitarowego. Jeśli chodzi o połączenia bezprzewodowe używamy Sennheisera, gdyż sprawdził się w boju i trudnych warunkach koncertowych. Par lubi zaś basówki ESP
Jeśli spojrzysz na to w ten sposób, że robimy więcej niż 100 lotów w ciągu roku ze sprzętem i podróżujemy przez 150 dni w roku, równie ważna jest też mobilność i stabilność, bezawaryjność sprzętu, a nie tylko samo brzmienie. Przez wiele lat szukaliśmy super brzmień, teraz zaś jeśli zepsuje się któryś z podów, możemy go znaleźć w sklepie za rogiem i zgrać nasze brzmienie przez USB, to takie proste.
No i nigdy żadne Line 6 POD nam się nie zepsuł, a przeżyły niejedno. Dowiodły że mogą być bardzo mocno eksploatowane - ponad 100 "rzutów" w roku na pokład samolotu.
Podczas koncertów sporo się przemieszczamy i na pewno dodatkowym plusem tych urządzeń jest idealny balans w odsłuchach, nie są podatne na żadne zmiany przemieszczenia, w przeciwieństwie do wzmacniaczy lampowych.
Poza tym wzmacniacze na scenie wyglądają po prostu brzydko. Po co mieć pełno kwadratowych skrzyń na scenie, teraz nie musimy już ich tam trzymać.
Podczas koncertu w Warszawie odwiedziliście starego dobrego kumpla Blaze'a Bayleya robiąc mu niespodziankę. Jak to dokładnie wyglądało?
Kiedy byliśmy dwa dni wcześniej w Helsinkach dowiedzieliśmy się że Bayley będzie grać tego samego dnia, w którym będziemy w Warszawie. Postanowiliśmy więc zrobić mu niespodziankę, o niczym nie wiedział..
Trochę go wkur***śmy (śmiech)
Zadzwoniliśmy więc do naszego gitarzysty Chrisa, aby spakował walizki i następnego dnia rano poleciał do Warszawy, abyśmy mogli razem wskoczyć na scenę.
Potem zadzwoniliśmy do naszego promotora, który wprowadził nas na backstage, ale nikt z zespołu Bayleya ani obsługi o tym nie wiedział. Kiedy grał "Man on the Edge" wskoczyliśmy na scenę wraz z Chrisem i Parem i zaczęliśmy z nim śpiewać! Musiałbyś zobaczyć jego wyraz twarzy (śmiech), wyglądał na mocno zdziwionego krzycząc "What the fuck??" (śmiech)
Najgorsze jest to, że on zazwyczaj strąca ludzi, którzy wchodzą na scenę.. Ale tym razem był tak zdziwiony że zapomniał śpiewać (śmiech). W końcu zdał sobie sprawę że to my. Zresztą my mamy tak samo, kiedy widzimy ludzi tam gdzie się ich spodziewamy wszystko jest ok, ale gdy zobaczysz kogoś w miejscu, w którym się go kompletnie nie spodziewasz możesz go nawet w ogóle nie rozpoznać. Szczególnie w naszej branży to normalne. Gdyby był w Szwecji pewnie by nas poznał, ale tutaj w Warszawie, doznał szoku (śmiech)
To mam nadzieję że ostatecznie udało Wam się dokończyć utwór bez uszczerbku na zdrowiu...
Nikt na szczęście nie ucierpiał (śmiech)
Jesteście wzorem dla wielu metalowych bandów od wielu lat. Jakie rady macie dla takich zespołów?
Po pierwsze nie myślcie, że będziecie wielkim bandem tylko poprzez granie na próbach. Szczególnie dzisiaj. Nikt nigdy nie przyjdzie do was i nie powie "jesteście fantastyczną rockową kapelą" i zrobi z was gwiazdy rocka. Nawet gdy podpiszecie kontrakt z wytwórnią, to dopiero początek ciężkiej pracy a nie koniec.
Wydaje mi się też, że jeśli chcesz grać, musisz w siebie wierzyć. Kiedy grasz na scenie Twoim zadaniem jest przekonać ludzi przed tobą, że kochasz to co robisz. W innym przypadku nie spodoba im się to co tworzy twoja kapela. Musisz mieć więc pewność siebie i to przychodzi poprzez praktykę. Musisz więc mieć poczucie, że jesteś dumny z tego co robisz i czuć się z tym dobrze, kiedy wychodzisz na scenę. Nigdy nie byłbym w stanie wyjść na scenę i grać coś w co nie wierzę. Zawsze wierzyłem w Sabaton, kiedy gramy czuję się doskonale, komfortowo i staram się dać ludziom to poczucie, aby pomyśleli - ok, on się świetne bawi, my też to czujemy. Myślę że to kluczowe. Poza tym trzeba pamiętać, że gdy jesteś na scenie, to jesteś "dla publiczności", musisz w pewnym sensie zadbać o ich rozrywkę.
Nie patrzcie na siebie w sposób jak byście byli bogami danymi ludzkości. Zdajcie sobie sprawę, że jesteście kimś, kto dostarcza rozrywkę, nie kimś kto chce zarobić na występie. Sprawcie aby ludzie się świetnie bawili.
Oczywiście jest wiele sposobów na zapewnienie rozrywki. Ale na pewno koncertowanie bez przyjemności z gry nie jest czymś takim. Nikt nie będzie się czuł zabawiany w takiej sytuacji. Nie oznacza to oczywiście, aby skakać po scenie i uśmiechać się jak my, jest sporo zespołów, które są agresywne i to też jest forma rozrywki.
Floydzi na przykład robią to przez niesamowity show ze światłami na scenie.
Ale wszystko i tak sprowadza się do tego że ludzie kupują bilet na twój występ i chcą czuć się zabawieni. Jeśli jesteś okropnym gitarzystą i umiesz grać jedynie dwa akordy, ale za to jesteś najlepszym mówcą na świecie, to te dwa akordy to wszystko czego potrzebujesz w akompaniamencie. Ważne aby dostarczyć coś co czujesz w stu procentach.
Świetne rady. Na koniec dwa bardzo krótkie pytania, proszę o dwie krótkie odpowiedzi. Szwedki czy Polki?
Norweżki.
(ogólny śmiech)
Jaką macie wiadomość dla Waszych fanów przed koncertami w Polsce?
Tylko "dziękuję bardzo" (po polsku - przyp. SK). Naprawdę. Ludzie często pytają nas dlaczego Polska? Powód jest prosty - tak niewiele krajów, które odwiedziliśmy tak dba o swoją historię i szanuje naszą muzykę. Więc uwielbiamy tu grać. Ludzie oczywiście słuchają nie tylko kawałka "40:1". Kiedy odniósł on ogromny sukces obawialiśmy się, że publiczność zacznie się domagać ciągle tylko tego kawałka, ale szczerze mówiąc Polacy są niesamowici i interesują się nie tylko piosenką o swojej historii ale też innymi, co zdarza się bardzo rzadko w innych krajach.
Sprawdźcie koniecznie "Heroes". Jeśli lubicie na przykład "The Art of War" to będzie podobny album, niezupełnie jak epicki "Carolus Rex", więc wracamy w obszary czystego hard rocka.
Rozmawiał: Sławek Kołodziejski
www.facebook.com/GuitarTNTcom