Grzegorz Kabasa (Bremenn)
Wywiady
2014-04-07
Z liderem zespołu Bremenn rozmawiamy o nowym albumie Flowers of Fall, który paradoksalnie zdobył znacznie większą popularność za granicą niż w Polsce.
Po przesłuchaniu płyty mam wrażenie, że jej głównym celem jest wstrząśnięcie słuchaczem i zmuszenie do refleksji. Skąd wzięło się takie podejście?
Pomysł pojawił się z mojego buntu i kontestacji. Zawsze denerwowały mnie głupawe, wesolutkie piosenki z infantylnym tekstem i banalną melodią. Takie trzyminutowe pseudohity (czyt. kity). Kiedy zacząłem komponować utwory na płytę, był to czas traktowania muzyki jak zakąski do wódki. To nie była "twórczość" dla mnie i pomyślałem, że albo sam coś napiszę, albo wykończę się przy tej zawodowej chałturze. Stworzenie żywego zespołu to następny etap. Ciężka sprawa, gdyż trudno było znaleźć muzyków zainteresowanych graniem industrialu.
Jaka jest koncepcja albumu?
To opowieść o człowieku, który miota się między trzema bożkami. Wszystko mu podpowiada, że musi coś wybrać, bo inaczej będzie w świecie nikim. Raz pragnie pieniędzy, raz władzy, raz sławy (np. pierwszy utwór Eyes on me), a jedyne co mu przysługuje w życiu to dezorientacja i zagmatwanie (Confusion). Miłość także nie przyniosła mu ukojenia zwłaszcza, że naiwnie szukał jej w ramionach prostytutki (Alice). Winą za swoje niepowodzenia stara się obarczyć Opatrzność, jednak wynikiem tych przemyśleń jest ucieczka do Endorii - krainy z gier komputerowych. W końcu siedzi zdezorientowany, gapi się w ekran i nie wie, co się dzieje.
Oprawa graficzna albumu i wasz wizerunek na koncertach dopełniają przekaz.
Stroje, symbole, malunki mają sprawiać wrażenie, że jesteśmy pół-blaszakami. To jest bunt przeciwko wierze w pozorne, sztucznie kreowane wartości, które dają nam ułudę szczęścia, a tak naprawdę sprawiają, że zaczynamy myśleć jak automaty do masowej konsumpcji. Ktoś wymyśla mody, kanony piękna, co i jak trzeba grać - to się sprzeda, to nie. Jakiś kretyński marketingowy bełkot wnika w nasze mózgi, przerabiając nas na wyznawców ciągłej pogoni za "nową ulepszoną formułą życia". Bohater naszej opowieści jest ofiarą współczesności. Przestaje odróżniać człowieczeństwo od rzeczywistości wirtualnej. W ostatnim utworze (The Screen) zadaje sobie pytanie - kim jestem naprawdę? Tym, który siedzi przed ekranem, czy zbiorem pikseli na ekranie?
Bremenn zahacza o wiele wątków i gatunków.
Imponował mi Clawfinger i Rammstein, ale miejscowo znalazły się nawet nawiązania do Tangerine Dream, Alphaville, czy Ultravox.
Niektórzy pewnie by powiedzieli, że "tak się teraz nie gra".
Oto przykład tworzenia pozornej wartości. Sztuczny kanon nakazuje artystom tworzenie pod dyktando mody. Zasady typu "tak się teraz gra" zabijają artyzm. To jest papka dla producentów i muzycznych rzemieślników patrzących przez pryzmat kasy i masowej popularności. Artyzm czerpie siłę ze swej różnorodności. Gdyby wszyscy grali według obowiązującej w danym czasie mody, wszystko byłoby równe jak chińskie wojsko. Muzyka wypływa z duszy - na tym polega artyzm. W przeciwnym razie mamy podejście biznesowe i kolejną pozorną wartość, na zasadzie - jeśli jest modny hip-hop, to wyłączamy fuzzy i wyrzucamy gitary. To jest zwykłe rzemiosło, muzyczny konformizm. Dla mnie osobiście kompletna lipa, chociaż wiele uznanych zespołów egzystuje tak od lat, ciesząc się z nalepki "markowa gwiazda wszelkich scen".
Między utworami pojawia się głos robota, jaka jest jego funkcja?
To jest głos sumienia głównego bohatera tej opowieści - jego dusza, Anioł Stróż. Tekstu nie czyta żywy człowiek - został on specjalnie spreparowany za pomocą syntezatora mowy.
Wszystkie teksty na płycie są po angielsku, dlaczego?
Z dwóch powodów. Jedyną formą "ataku na świat" jest płyta w języku angielskim, bo w przeciwnym razie ograniczam grupę odbiorców swojego muzycznego przesłania do Polaków - kto za granicą słuchałby płyty po polsku? Pod względem tematycznym to jest płyta "międzynarodowa", dotyczy problemów ogólnoludzkich występujących na wszystkich kontynentach. W Japonii chodzą dzieci przebrane za kukiełki z komiksu, dziewczyny przerabiają się na lalki. To tylko moda..? Oczywiście, ale łatwo się w tym wszystkim zagubić, stracić dystans. Ktoś może powiedzieć "filozof się znalazł", ale musi być jakieś wołanie na puszczy, bo inaczej wszyscy owczym pędem za tym pobiegniemy. Druga sprawa to, że w Polsce nie widziałem dużego zainteresowania taką muzyką. Tymczasem dostałem 2500 e-maili odnośnie naszej płyty, tylko wczoraj 80. Na te 80, z Polski są może 3, pozostałe z takich państw jak: Brazylia, Wenezuela, USA, Wielka Brytania, Dania, Niemcy, Filipiny, Malezja, Australia, Nowa Zelandia. Ludzie piszą i pytają, kiedy przyjedziemy u nich zagrać.
Jak do tego doprowadziłeś?
Wszystko przez znany portal internetowy - zacząłem zapraszać różnych ludzi. Ktoś widzi twoje zdjęcie z gitarą i chce być twoim znajomym. Pierwszych 500 musiałem wyklikać sam, teraz już nic nie wysyłam. Oczywiście to nie są ludzie z branży, w sensie menedżerów, ale zazwyczaj muzycy i fani danego gatunku muzycznego. Zauważyli nas także ludzie profesjonalnie związani z branżą muzyczną - w jednym z niemieckich czasopism płyta dostała ocenę 11 na 15 punktów, a w jednym z portali 7,5 na 10. Staramy się docierać do wszelkich rejonów zainteresowanych taką muzyką, jaką tworzy Bremenn. Chcemy, żeby koncerty miały formę spektaklu z włączeniem pewnych elementów teatralnych, np. główny bohater pojawiałby się na scenie i na telebimach.
Nagraliście płytę w warunkach domowych.
Jestem przekonany, że przy dzisiejszym sprzęcie, jeśli ktoś choć trochę zainwestuje to może śmiało nagrać niezłą płytę w domowych warunkach. Najważniejsze rzeczy to akustyka pomieszczenia, dobre odsłuchy i świadomość do czego dążymy. Oczywiście nie twierdzę, że można zrobić czarną płytę Metalliki w domu, ale technologia obecnie bardzo ułatwiła działanie. Jednak takie samodzielne nagrywanie ma swoje pułapki, bo kiedy czas nie stanowi ograniczenia, można zarejestrować dużo zbędnych dźwięków. Często mniej znaczy lepiej. Człowiek, który nie ma doświadczenia może się pogubić w okiełznaniu weny twórczej.
Jakie jest rozwiązanie tego problemu?
Zazwyczaj błędy tkwią w aranżacji i w większości przypadków trzeba coś usuwać, a nie dodawać. Jeśli nagra się dziesięć gitar unisono, to one nie brzmią mocniej niż dwie, dobrze współpracujące z basem i bębnami. Trzeba też wiedzieć, czym kręcić. Można się tego nauczyć, ale to oczywiście wymaga pracy, a np. instrukcja do Pro Toolsa ma 450 stron (śmiech).
Wojciech Wytrążek