Pearl Jam
W zeszłym roku tytani grunge rocka, zespół Pearl Jam, znowu grał koncerty dla swoich fanów. Powrót grupy odbył się naprawdę w WIELKIM STYLU.
Muzycy promują krążek "Pearl Jam", który został okrzyknięty najlepszą płytą w dorobku tej formacji. Podczas zeszłorocznej trasy Pearl Jam po Europie mogliśmy - ku naszej radości - towarzyszyć grupie na każdym etapie jej podróży, mając przy tym dostęp za kulisy. Gitarzysta Pearl Jam, Stone Gossard, wygrywa pierwsze akordy utworu "Footsteps", pochodzącego z płyty "Ten". Pearl Jam grają dla osiemnastotysięcznego tłumu w berlińskim amfiteatrze Wuhlheide. Panuje niesamowita atmosfera. Co więcej, mamy takie przywileje, że muzycy grają piosenki, o które poprosiliśmy Veddera osiemnaście godzin wcześniej. Kiedy rozległy się pierwsze dźwięki "Footsteps", poczuliśmy się jak goście honorowi. A było to tak: stoimy w garderobie na przeciwko wokalisty Pearl Jam, Eddiego Veddera, i intensywnie myślimy, jaki utwór najbardziej chcielibyśmy usłyszeć. W końcu decydujemy się na "Footsteps", ale wręczamy też wokaliście skromną listę czterech dodatkowych piosenek. I Pearl Jam zagrał wszystkie cztery piosenki, o jakie poprosiliśmy! A może to zbieg okoliczności? Oglądamy Pearl Jam w szczytowej formie. Tłum wyraża swój entuzjazm, krzycząc pełną piersią. Jest zachód słońca, a my słuchamy, jak nasz osobisty koncert życzeń się spełnia. Czyż można kiedykolwiek zapomnieć taki moment?
Ale zacznijmy od początku. Minęło ponad piętnaście lat od ukazania się debiutanckiego albumu Pearl Jam, który na długie lata zdefiniował gatunek o nazwie "grunge". Co się zdarzyło przez te piętnaście lat? Muzycy byli świadkiem upadku swoich rywali, podczas gdy sami stworzyli jeden z najbardziej popularnych zespołów rockowych w historii. Wytoczyli proces sądowy firmie Ticketmaster, który ostatecznie przegrali (proces dotyczył ceny biletów na koncerty). Później grupa schowała się gdzieś przed światem i nagrała kilka niezbyt znaczących albumów. Nie zabrakło też i tragicznych chwil: na koncercie w Roskilde w Danii w 2000 roku muzycy byli świadkami śmiertelnego stratowania przez tłum dziewięciu fanów.
Długo wydawało się, że zespół Pearl Jam nie nagra już żadnej płyty. Tak się jednak nie stało. Rok 2006 okazał się być przełomowy dla piątki muzyków z Seattle. Ich ósmy album studyjny spotkał się z entuzjastycznymi recenzjami i zapewnił zespołowi pozycje na szczytach list przebojów po obu stronach Atlantyku. Krążek "Pearl Jam" jest powrotem do ostrzejszego grania, choć nie brakuje na nim również i ballad. Zespół odbył długo oczekiwaną trasę koncertową po Ameryce, a następnie - po raz pierwszy od sześciu lat - ruszył w trasę po Europie, gdzie udało mu się zapełnić większość stadionów.
Śledziliśmy poczynania Pearl Jam od momentu, gdy zespół kończył nagrywać swój najnowszy album (marzec 2006), oraz podczas koncertu otwierającego europejską trasę w londyńskiej Astorii (kwiecień) a następnie towarzyszyliśmy mu w czasie tournée po Europie aż do Pragi i Berlina. Oto Pearl Jam, jakich nigdy wcześniej nie widzieliście...
1 MARCA 2006, SEATTLE SIEDZIBA PEARL JAM
Zespół właśnie skończył nagrywanie albumu zatytułowanego "Pearl Jam". Nagrywanie tej płyty zajęło grupie więcej czasu niż któregokolwiek z sześciu wcześniejszych albumów. Tego dnia członkowie zespołu (w swojej siedzibie w Seattle) udzielają wywiadów prasowych w ograniczonej ilości. W budynku mieści się sala do prób, biuro menedżera, siedziba fanklubu i pomieszczenia biurowe. Choć członkowie grupy są zmęczeni długimi sesjami nagraniowymi, widać, że nastroje im dopisują. Eddie Vedder, człowiek tak skromny, że osoba niezorientowana w temacie nigdy nie rozpoznałaby w nim gwiazdy rocka, ponieważ zawsze starał się pomniejszyć sukces własnego zespołu. Dziś jednak jest inaczej - wokalista ogłasza bez skrępowania, że album "Pearl Jam" jest najlepszym w historii zespołu: "Naszą ambicją jest tworzenie najlepszej muzyki na tej planecie. Jest to oczywiście kryterium subiektywne, kierujemy się przecież własnymi gustami. Nie staramy się być najlepszym zespołem, staramy się po prostu robić najlepszą muzykę, jaką umiemy. Nasza muzyka musi się nam podobać. Jesteśmy pewni tej płyty i entuzjazmu, bo wiemy, że zaprezentowaliśmy na niej cały swój potencjał artystyczny. Pracowaliśmy naprawdę ciężko, kłóciliśmy się i bez zbędnego dzielenie włosa na czworo nadaliśmy temu dziełu ostateczny kształt, który nas satysfakcjonuje".
Jak więc wyglądało nagrywanie w przypadku poprzednich płyt? "Nagrywaliśmy raczej szybko - mówi Vedder. - Jeden z nas przynosił piosenkę, uczyliśmy się jej grać i nagrywaliśmy ją zaraz tego samego dnia. Byliśmy dumni z takiej postawy - nie odkładaliśmy niczego na później. Nie ustalaliśmy, że tym razem będziemy nagrywać inaczej, po prostu tak wyszło. Nagrywając tę płytę, wykorzystaliśmy nasz potencjał twórczy do maksimum. Czujemy, że jest to nasza najlepsza płyta".
Gitarzysta prowadzący, Mike McCready, podziela entuzjazm wokalisty: "Ta muzyka ma w sobie energię, która przypomina mi trochę ten sam klimat, jaki ma płyta ‘Vs.’. Jest w tej muzyce jakaś bezceremonialność i bezzwłoczność. Ona zwyczajnie się dzieje. Na tej płycie Eddie śpiewa tak, jak nigdy wcześniej".
Vedder sięga po papierosa, a tymczasem McCready i Stone Gossard wyjawiają swoje inspiracje podczas nagrywania partii gitarowych na płycie "Pearl Jam": "Dużo słuchałem Thin Lizzy i po raz kolejny zafascynowało mnie, jak oni budowali partie gitar i tworzyli wspaniałe harmonie - mówi McCready. - Zawsze chciałem zagrać na dwie gitary ze Stonem. Żartowałem na ten temat od lat i nie sądziłem, że kiedyś faktycznie uda nam się to nagrać". "Jesteśmy dumni z siebie jak uczniaki pierwszego roku szkoły muzycznej!" - śmieje się Gossard.
20 KWIETNIA 2006, LONDYN ASTORIA
W londyńskiej Astorii zmieści się 1600 osób. Ostatni raz, kiedy grupa Pearl Jam występowała w Europie, grała w mniej kameralnych okolicznościach, zapełniając sale festiwalowe czy wręcz stadiony. Nic dziwnego więc, że fani stoją na Charing Cross Road w kolejce już od samego świtu, choć koncert zaczyna się dopiero o ósmej wieczorem. Czy oni stoją po bilety? Ależ skądże! Te zostały wykupione w ciągu zaledwie kilku godzin za pośrednictwem strony internetowej zespołu. Ci ludzie stoją w nadziei, że uda im się dostać do środka i choć przez moment zobaczyć zespół lub posłuchać, jak gra na próbie. Podczas koncertu Eddie z zespołem wykonują wiele piosenek z nowego albumu, a tłum śpiewa do słów utworu "World Wide Suicide", jakby to był jakiś stary przebój. Muzycy są wyraźnie zadowoleni, że wrócili z koncertami do Wielkiej Brytanii - grają już trzeci bis, tym razem jest to ich najbardziej znany przebój "Alive". McCready gra całą solówkę, trzymając gitarę za głową, a Gossard śmieje się z drugiej strony sceny.
Na imprezie, która odbywa się po koncercie, udaje nam się złapać Gossarda. Ma na sobie koszulkę z nadrukiem przedstawiającym awokado (nawiązującym do okładki płyty "Pearl Jam"), jest w świetnej formie i wygląda na bardzo zrelaksowanego. "To wspaniałe uczucie móc znowu grać dla naszych fanów w Europie" - mówi do nas, uśmiechając się. Pojawia się McCready, tym razem z włosami ufarbowanymi na różowo i chyba jest równie zadowolony jak kolega. W sali znajduje się około 50 osób. Atmosfera robi się coraz bardziej gorąca. Wpadamy na atletycznego basistę, Jeffa Amenta, który przez kolejne trzydzieści minut zachwala politykę pubów w Seattle, które wprowadziły całkowity zakaz palenia papierosów. To prawo niestety nie obowiązuje w Wielkiej Brytanii. Gdy podchodzi Vedder (z papierosem w ręku), Ament dyplomatycznie zmienia temat i zaczyna mówić o koncertach, które odbędą się w Europie. "To wspaniałe, że nasza przyjaźń i współpraca trwają nieprzerwanie od tylu lat - mówi McCready. - Prawdę mówiąc, istniejemy przede wszystkim dzięki wsparciu naszych fanów. Wychodzimy i gramy, a oni nie chcą nas wypuścić ze sceny. Śpiewają nie tylko słowa piosenek, ale nucą także partie gitarowe. Nigdy nie widziałem czegoś podobnego!"
22 WRZEŚNIA 2006, PRAGA, SAZKA ARENA
Koncert w Pradze ma się odbyć w bardzo nowoczesnym obiekcie sportowym o nazwie Sazka Arena. Ku naszemu zaskoczeniu miejsce to wygląda bardziej jak amerykański stadion do koszykówki niż sala, która za chwilę będzie gościła jeden z najbardziej znanych zespołów grungowych na świecie. Jako support występuje zespół Tarantula Aid. Zaraz po nim na scenę wychodzi Pearl Jam, rozpoczynając koncert od szybszego utworu "MFC". Niestety, brzmienie pozostawia wiele do życzenia - Arena została zaprojektowana z myślą o meczach hokejowych, a nie o dużym koncercie rockowym. Po ostatnim bisie widownia nadal nie ma dość... Zespół jednak schodzi ze sceny, a my udajemy się w kierunku kulis, gdzie - ku naszemu zdziwieniu - nie ma żadnego baru, który wpasowywałby się w nowoczesny styl całości. Są za to zimne, pomalowane na biało, puste pomieszczenia.
Pytamy się ekipy Pearl Jam, gdzie jest zespół i zostajemy poinformowani, że... muzycy właśnie wyjechali. Kierujemy się więc w stronę wyjścia, gdy nieoczekiwanie wchodzi Eddie Vedder z małą walizką w ręku. Wygląda na zupełnie wykończonego i mówi, że pozostali członkowie zespołu źle się czują i muszą dojść do siebie. Ta wiadomość nas trochę dziwi, biorąc pod uwagę fakt, że zespół dał właśnie wspaniały, żywiołowy koncert. Zwracamy delikatnie uwagę, że nagłośnienie nie było najlepsze, na co Vedder potakująco kiwa głową i mówi: "Nawet ja ze sceny to zauważyłem". Zaprasza nas do swojej małej garderoby, w której praktycznie całą przestrzeń zajmuje sprzęt i ubrania sceniczne. "Trasa koncertowa była bardzo udana, ale mieliśmy przeładowany harmonogram - mówi Vedder. - Wolę mniejsze trasy, ale organizowane częściej. Na przykład nie przeszkadzałoby mi, gdybyśmy wrócili tu w przyszłym roku i zagrali koncerty w Europie Północnej".
Jedziemy taksówką do baru Charles Bridge, gdzie mamy spotkać się z Gossardem. Wygląda na zmęczonego i jest już trochę wstawiony, ale ogólnie wygląda na szczęśliwego. "Mnie wzięło pierwszego - śmieje się - później mi przeszło, ale chyba zaraziłem kolegów z zespołu". Po chwili dowiadujemy się dlaczego Gossard jest taki szczęśliwy. Opijał właśnie dobrą wiadomość: jego żona spodziewa się pierwszego dziecka, które ma przyjść na świat w kwietniu 2007 roku. A tu jakaś pijana fanka z Australii nie daje mu spokoju i dość natarczywie próbuje go zagadać. Gossard uprzejmie, ale stanowczo mówi jej, żeby sobie poszła. Pokazujemy Stonowi listę piosenek, które zespół miał zaśpiewać na koncercie. Są na niej trzy piosenki, które powinny być zagrane na bis, ale niestety się nie pojawiły ("Hail Hail", "Leash" i "Black"). Żądamy wyjaśnienia (oczywiście żartując). "Nie zagraliśmy już tych bisów po pierwsze dlatego, że się źle czuliśmy, a po drugie, ze względu na czas - mówi Gossard. - Metro przestało jeździć i musieliśmy skończyć koncert. Jeśli chcecie je usłyszeć jutro, nie ma sprawy, zagramy je". Jeszcze raz rzuca okiem na listę i stwierdza, że totalnie nie wyszedł im utwór "Comatose". No cóż, skoro tak twierdzi...
23 WRZEŚNIA 2006, BERLIN BRERLIN WUHLHEIDE
Podczas gdy koncert praski nie był do końca udany ze względu na nagłośnienie, Wuhlheide jest prawdopodobnie jednym z najlepszych miejsc na koncert w tę gorącą letnią noc. Jest to odkryty amfiteatr znajdujący się z dala od miasta w środku lasu. Brzmienie jest jak nie z tego świata, muzycy Pearl Jam dają z siebie wszystko, a osiemnaście tysięcy fanów zdziera sobie gardła, śpiewając wszystkie 29 piosenek. Wśród pierwszych pięciu utworów znajdują się dwa z naszej listy życzeń. Kiedy zespół gra utwory "Last Kiss" i "Footsteps" jest nam bardzo miło, a to dlatego, że artyści wzięli pod uwagę nasze sugestie. Na koniec decydują się zagrać wielki przebój "Black", a widownia nuci outro do tego utworu jeszcze długo po tym, jak zespół zszedł ze sceny. To z pewnością nie jest ostatni raz, kiedy to fani Pearl Jam mają apetyt na dalsze słuchanie i delektowanie się muzyką prezentowaną przez swych idoli... Do zobaczenia w Chorzowie!