AC/DC autostrada na szczyt

Wywiady
2008-12-01
AC/DC autostrada na szczyt

Muzycy z AC/DC doskonale wiedzą, co znaczy mozolna wspinaczka na sam szczyt. Zespół przeszedł długą drogę, albowiem od skromnych początków w Glasgow do wydania legendarnego albumu "Back In Black" upłynęło sporo czasu. Zapraszamy na długą opowieść o riffach i solówkach, narkotykach i seksie, walce i śmierci. Historia AC/DC to prawdziwa podróż autostradą rodem z piekła...

DZIECIŃSTWO

Osiedle Granhill na przedmieściach Glasgow, gdzie muzycy dorastali w latach 50., przypominało piekło na ziemi. Szare bloki, bezrobocie, bieda i wszechobecny bród sprawiały, że codzienne życie mieszkających tam osób stawało się nie do zniesienia. Jedyną rozrywką mieszkańców tej zapomnianej przez Boga dzielnicy było picie, bójki i słuchanie rocka sączącego się w każdym barze z małych tranzystorowych odbiorników.

W Granhill mieszkała rodzina Young, w której pośród licznego rodzeństwa wychowywali się Malcolm i jego młodszy brat Angus. Bracia przyszli na świat kolejno w 1953 i 1955 roku, a ich dzieciństwo nie należało do łatwych. Ucieczką od codziennych problemów okazała się być muzyka. W domu Malcolma i Angusa bezustannie rozbrzmiewał rock, a wszyscy byli nad wyraz muzykalni (Angus swoje pierwsze akordy wygrywał na banjo z sześcioma strunami). "Odkąd pamiętam, zawsze słuchaliśmy rocka i bluesa - wspomina Malcolm. - Nasi starsi bracia słuchali Chucka Berry’ego, Little Richarda i Jerry’ego Lee Lewisa, dorastaliśmy więc otoczeni najlepszą muzyką pod słońcem".

NA DRUGI KONIEC ŚWIATA

Muzyka wprawdzie pozwalała chwilowo zapomnieć o zmaganiach z rzeczywistością, ale bez pracy nie dało się wykarmić rodziny. Nadszedł rok 1963. Ojciec braci Young był stale na bezrobociu i nic nie wskazywało na to, że sytuacja może ulec zmianie. Kiedy więc rząd brytyjski przedstawił program Assisted Passage Scheme, Youngowie nie wahali się ani chwili - spakowali swoje rzeczy i postanowili wyjechać do Australii, gdzie rząd brytyjski miał im zapewnić pracę. Youngowie znaleźli się zatem wśród wielu szkockich rodzin, które z tanimi biletami w ręku stały stłoczone w porcie w oczekiwaniu na transport do odległego kraju, gdzie miała czekać na nich lepsza przyszłość.

Youngowie porzucili Glasgow, ale nie porzucili rock and rolla. Wkrótce po tym, jak rodzina zadomowiła się w Burwood na przedmieściach Sydney, najstarszy brat, George, postanowił założyć zespół. Grupa przyjęła nazwę The Easybeats, a jej gitarzystą został Harry Vanda. Był rok 1964 i zespół The Easybeats zrobił zawrotną wprost karierę - przez niektórych nawet został nazwany australijskim odpowiednikiem The Beatles (ich pojawienie się wywoływało bowiem podobne reakcje fanek). Pewnego dnia, gdy Angus i Malcolm przedzierali się do swego domu przez tłum rozhisteryzowanych dziewczyn, doznali olśnienia. "Jednego dnia George siedzi sobie na łóżku i brzdąka coś na gitarze, a za chwilę jest już gwiazdą podziwianą przez cały kraj! - mówi Angus - To nas zainspirowało".

Od tego czasu Angus i Malcolm coraz częściej chodzili na wagary i coraz rzadziej pojawiali się w szkole, nie trzeba było więc długo czekać, by zostali z niej wyrzuceni. Chłopcy stanęli przed smutną prawdą - musieli pójść do pracy. "Malcolm pracował w fabryce staników - śmieje się Angus. - Oprócz niego pracowało tam jakieś tysiąc kobitek, które często skarżyły się, że maszyna im wysiadła. Wtedy Malcolm kładł się na podłodze i próbował naprawiać, a one głaskały go po głowie i klepały po tyłku". Angus również nie miał powodów do narzekań, został bowiem zatrudniony jako składacz w czasopiśmie pornograficznym. No cóż, wydawałoby się, że bracia Young, rezygnując z edukacji, na zawsze zaprzepaścili swoją szansę na lepszą przyszłość. Jednak tak się nie stało. Sytuacja, w jakiej się znaleźli, zdopingowała ich do pracy nad sobą: Angus i Malcolm poczuli jeszcze większy przymus tworzenia muzyki i potrzebę wybicia się. Zaczęli więc traktować muzykę coraz bardziej poważnie.

PRACA NAD SOBĄ

Pod koniec lat 60. Malcolm kupił gitarę Gretsch Jet Firebird (którą ma zresztą do dzisiaj). Rozpoczął intensywną pracę nad swoim charakterystycznym, mocnym, rytmicznym stylem gry. Jego brat, Angus, miał powiedzieć kiedyś o nim: "Ma najmocniejszą prawą rękę na świecie. Nigdy wcześniej nie widziałem, żeby ktoś tak atakował struny, nawet Keith Richards".

Angus był przeciwieństwem brata - jego znajomość akordów była wątpliwa, ale za to technika gry ognistych solówek z nawiązką rekompensowała te braki. Jeśli chodzi o gitary, Angus początkowo ćwiczył na Hofnerze za 60 dolarów, później na Gibsonie SG. Jak sam mówi: "Próbowałem też grać na Fenderze, ale ostatecznie wybrałem Gibsona".

Początek lat 70. upłynął na graniu coverów w małych, lokalnych klubach. Jedynym momentem, kiedy Angusowi i Malcolmowi udało się uchwycić trochę blasku sławy, był występ w zespole brata. George, który grał wówczas w formacji Marcus Hook Roll Band, zaprosił ich do nagrania płyty "Tales Of Old Granddaddy". Młodzi Youngowie nie potrafili jednak żyć w cieniu sławnego brata...

AC/DC

Pewnego ranka 1972 roku Malcolm postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i odszedł z zespołu. Dał ogłoszenie w "Sunday Morning Herald" i tym sposobem zebrał nowy skład. Zgłosili się do niego: Larry Van Kriedt (bas), Colin Burgess (perkusja) i Dave Evans (wokal). Omówiono pokrótce podział obowiązków, po czym Malcolm zdecydował, że do zespołu trafi też Angus jako gitarzysta prowadzący. Trzeba było jeszcze wymyślić grupie chwytliwą nazwę. Muzycy doszli do wniosku, że nazwa Trzecia Wojna Światowa nie brzmi tak efektownie jak AC/DC (bracia zauważyli ten napis na maszynie do szycia starszej siostry, Margaret). AC/DC to skrót od Alternating Current/Direct Current (prąd przemienny/prąd stały) i oznacza urządzenie, które mogło pracować zarówno na prąd stały, jak i zmienny.

NA SCENIE

Skrót ten nabrał nowego znaczenia, kiedy zespół wystąpił po raz pierwszy w Sylwestra 1973 roku w klubie Chequers w centrum Sydney. Grupa zagrała kilka ostrych coverów Chucka Berry’ego i The Rolling Stones. Reakcje widowni były mieszane: począwszy od zachwytu, poprzez zdziwienie, aż do przerażenia i osłupienia. Ale wszyscy zgadzali się co do tego, że zespół miał w sobie ogromny potencjał, a bracia dysponowali iście gwiazdorską charyzmą. Uwagę przykuwał przede wszystkim Angus, który zaprezentował prawdziwe sceniczne mistrzostwo. Kwestią nie było to, czy ktoś ich zauważy, ale kiedy to się stanie. Angus koncentrował na sobie całą uwagę publiczności, a repertuar scenicznych zachowań miał szeroki: udawał porażenie prądem, chodził zgarbiony po scenie, wymachiwał pokracznie nogami i tarzał się w rozlanym piwie. Wkrótce wzbogacił swoje emploi, przebierając się w kolorowe kostiumy. "Koledzy wpadli na genialny pomysł. Chcieli, żeby umieszczono mnie na scenie w budce telefonicznej i żebym wyskoczył z niej w przebraniu Supermana. Niestety drzwi się zatrzasnęły i jakiś kwadrans siedziałem w środku!" - wspomina gitarzysta.

Później przyszedł czas na futro goryla i maskę Zorro, ale żadne z nich nie przylgnęło do Angusa na dłużej. Z pomocą przyszła starsza siostra, Margaret, projektując image, który wreszcie się przyjął - mianowicie uszyła Angusowi mundurek szkolny (przez wielu został później odczytany jako aluzja do przedwcześnie przerwanej edukacji). Gitarzysta jednak temu zaprzeczył. "Ten mundurek miał być tylko na jeden występ - tłumaczył w wywiadzie w 1982 roku. - miałem stać się dziewięcioletnim wirtuozem gitary na jedną noc, a następnie rozpłynąć się w niebycie. Jednak pozostałem nim na zawsze".

BON SCOTT

Z początkiem 1974 roku kluby Sydney stały się dla AC/DC drugim domem. Światła reflektorów, skierowane na zespół, zaczęły odsłaniać nie tylko jego walory, ale również pewne niedoskonałości i występujące w nim problemy. Z zespołu został wyrzucony Burgess, a zaraz potem Van Kriedt. Rotacja w sekcji rytmicznej była odtąd tak duża, że Malcolm nie pamięta już nazwisk większości osób, które przewinęły się przez formację. To jeszcze nie koniec - bracia Young postanowili, że zespół powinien opuścić Evans. Uważali, że nie był on osobą, która mogłaby doprowadzić AC/DC na sam szczyt. Coraz częściej zawodził go głos i braciom przestał odpowiadać jego glamrockowy image.

Latem 1974 roku zespół podpisał kontrakt z wytwórnią Albert Productions i wydał swój pierwszy singiel "Can I Sit Next To You". Zima przyniosła kolejne ważne wydarzenia. Evans był już na wylocie, ale nie było nikogo, kto mógłby go zastąpić podczas zbliżającego się tournée, który był już kompletnie zabukowany. Wszystko się jednak na szczęście zmieniło, kiedy Angus i Malcolm jechali na koncert, a ich szoferem był pewien wygadany gość, który chwytał się w życiu każdego zajęcia. Wtedy to właśnie Malcolm i Angus poznali Bona Scotta i zaproponowali mu stałą współpracę.

Trzeba tu dodać, że Ronald "Bon" Scott był kierowcą samochodu marki Vauxhall i woził muzyków na koncerty do Adelaidy. Z pochodzenia również był Szkotem, a przeniósł się do Australii w 1946 roku w wieku sześciu lat. Został wyrzucony ze szkoły zanim skończył czternaście lat, a wcześniej był kilkakrotnie karany za wszczynanie bójek i kradzieże samochodów. W 1963 roku spędził 9 miesięcy w domu poprawczym Riverbank Child Welfare Home za kradzież benzyny. Po wyjściu z poprawczaka postanowił, że nie wróci już na drogę przestępstwa i zgłosił gotowość do wstąpienia w szeregi Citizens Military Forces. Próba ta jednak się nie powiodła z powodu - jak Scott miał później powiedzieć - "braku przystosowania społecznego".

Przez kolejne kilka lat Bon był na zmianę przyjmowany i wyrzucany z takich formacji, jak The Spektors czy The Valentines, które święciły triumfy w latach 60. Swoje kolejne ekscesy i wybryki nie nazywał czystym szaleństwem, lecz sztuką. Monstrualne ilości alkoholu, jakie pochłaniał, sprawiały, że wyzbywał się wszelkich zahamowań: skakał do wody wprost na ławice śmiertelnie niebezpiecznych meduz, pił szampana z wnętrza zamrożonego indyka i nago wjeżdżał po schodach na motocyklu. Te igraszki z losem o mały włos nie skończyły się wtedy dla niego tragicznie. W 1973 roku Scott, wracając na motocyklu z próby, uległ ciężkiemu wypadkowi i pozostawał w śpiączce przez trzy dni. Gdy się ocknął, zdał sobie sprawę, że jego szczęka jest odrutowana. Wtedy do niego dotarło, że drzwi do kariery w zespole rockowym zostały dla niego bezpowrotnie zamknięte. W tym właśnie czasie postanowił podjąć pracę szofera i wozić muzyków na koncerty.

Plan był taki: przeczekać i zobaczyć, co będzie dalej. Scott czekał, i to dość długo. Propozycja braci Young bardzo mu się więc spodobała. Nie omieszkał obejrzeć koncertu, na który wiózł Malcolma i Angusa. Podczas występu AC/DC w Pooraka Hotel, gdy był wtopiony w rozhisteryzowany tłum, poczuł, że oto nadeszło jego pięć minut. "Postanowiłem udowodnić, że potrafię śpiewać dużo lepiej niż ten goguś na scenie - powiedział Scott w jednym z wywiadów. - A chłopaki dali mi szansę". Bracia Young mieli obawy związane z wiekiem Scotta (miał wtedy 28 lat), ale bardzo zależało im, żeby Evans odszedł z zespołu. Zmiana w składzie odbyła się zadziwiająco bezboleśnie. "Podaliśmy sobie ręce, życzyliśmy sobie powodzenia, nie żywiliśmy do siebie żadnych wrogich uczuć" - wspomina Evans.

Nowy wokalista po raz pierwszy wystąpił z zespołem 5 października 1974 roku w Sydney w Brighton-Le-Sands Masonic Hall. Angus wspomina: "Kiedy dotarliśmy na miejsce, Bon wlał w siebie jakieś dwie butelki burbona ze środkami odurzającymi, colę i wziął speeda, po czym powiedział, że już jest gotowy i możemy zaczynać. Chyba wiedział co mówi, bo rzeczywiście przez cały koncert był wulkanem energii. Przeszedł jakąś nieprawdopodobną metamorfozę - wpadł na scenę, szalał, wrzeszczał w stronę publiczności. To było niesamowite!".

Za każdym razem, gdy Bon pojawiał się na scenie, publiczność zaczynała wariować na jego punkcie. Muskularny, z obnażonym torsem, ze swoim dzikim śmiechem. Był jak szalony wujek grożący Angusowi, żeby nie spóźnił się do szkoły. Dodał zespołowi pazura, którego grupa tak bardzo potrzebowała - z takim frontmanem muzycy mieli wreszcie szansę się wybić. Wczesne koncerty AC/DC nie każdemu jednak przypadły do gustu i często były one określane jako skandaliczne. Jednak grupie udało się zbudować niezwykle oddaną grupę fanów, którzy wprost uwielbiali swych idoli. Fani ci nierzadko rzucali się z pięściami na osoby, które chciały wygwizdać ich zespół. Dziewczyny zdejmowały koszulki, a muzycy wciągali je na scenę i dedykowali im swoje piosenki.

Gdy do zespołu wstąpił Scott, dla formacji definitywnie zakończyła się era glam rocka. Charakter zespołu został ostatecznie zdefiniowany. Zmiana, jaka zaszła w zespole, dotyczyła także lepszego przygotowania wszystkich muzyków, co udowodnili podczas sesji nagraniowej debiutanckiego albumu, zatytułowanego "High Voltage".

SŁAWA

Kolejne zmiany miały jednak dopiero nadejść. Ówczesny menedżer zespołu, Dennis Laughlin, uważał, że AC/DC nie ma szans na międzynarodową karierę, wobec czego bracia Young podziękowali mu za współpracę. Nowym menedżerem został Michael Browning, a jego pierwszą decyzją było przeniesienie zespołu do Melbourne. Tam na początku 1975 AC/DC miało wystąpić w klubie Browninga podczas... nocy dla gejów. "Biseksualne kobiety trzymały w rękach wibratory - wspomina Malcolm - do tego miały na sobie podkoszulki powycinane z przodu w taki sposób, że było im widać piersi. Super!". Zespołowi spodobał się również ich nowy dom, który mieścił się w centrum Melbourne. Miejsce to bardziej przypominało klub nocny niż miejsce zamieszkania. "Mieliśmy dwadzieścia panienek, które odwiedzały nas i zaspakajały wszystkie nasze potrzeby" - śmiał się Scott. Z czasem zespół zaczął dawać koncerty dla coraz większej widowni. Do formacji dołączył nowy perkusista Phil Rudd, a także basista Mark Evans. Muzycy byli lepiej zgrani i tym samym skład stał się mocniejszy. Latem 1975 roku zespół grał koncert za koncertem, a Browning wyciskał z muzyków siódme poty. Grupa nagrała kolejny album zatytułowany "T.N.T." w Albert Studios w Sydney. W tym czasie Browningowi udało się wynegocjować z międzynarodową wytwórnią Atlantic kontrakt na jedną próbną płytę ("High Voltage" i "T.N.T" dostępne były wtedy jedynie w Australii). Kariera AC/DC nabierała rozpędu. Muzycy witali rok 1976, wznosząc toasty i oblewając sukces - płyta "T.N.T" sprzedała się w ilości 11 tysięcy egzemplarzy w ciągu zaledwie jednego tygodnia! Grupa nagrała jeszcze jeden album przeznaczony wyłącznie na rynek australijski, "Dirty Deeds Done Dirt Cheap". Gdy nagrywanie płyty zbliżało się do końca, menedżer przekazał muzykom kolejną dobrą wiadomość: zespół miał odbyć trasę koncertową po Wielkiej Brytanii i grać supporty dla byłego gitarzysty grupy Free, Paula Kossoffa. Muzycy przyjęli tę informację z entuzjazmem. "Wyjechaliśmy z Australii, będąc u szczytu popularności. Zamierzaliśmy teraz grabić, plądrować i podbić Wielką Brytanię" - mówi Angus.

POWRÓT DO WIELKIEJ BRYTANII

Przynajmniej taki był plan. Samolot z AC/DC na pokładzie wylądował na ziemi angielskiej 8 kwietnia 1976 roku. Zaraz po wylądowaniu do muzyków dotarła tragiczna wiadomość: Paul Kossoff zmarł na zawał serca z powodu przedawkowania heroiny. "Ten cholerny Kossoff spieprzył nasz pierwszy koncert - wściekał się Scott. - Niech no tylko Angus dostanie go w swoje ręce". Trzeba było coś przedsięwziąć. Muzycy zakasali rękawy i postanowili, że zagrają w każdym miejscu, które ich przyjmie. W 1976 roku oznaczało to dzielenie sceny z grupami reprezentującymi wczesny ruch punkowy. "Na widowni pewnie był Johnny Rottens i jemu podobni" - śmieje się Angus. - Bon wpadał na scenę i puszył się, jak to on". Wytwórnia Atlantic wykorzystała rosnącą popularność grupy w Anglii i postanowiła wydać płytę będącą kompilacją dwóch dotychczasowych albumów: "High Voltage" i "T.N.T". Płyta ukazała się na rynku międzynarodowym i otrzymała tytuł "High Voltage". Grupa spędziła resztę 1976 roku na koncertowaniu i podbiła Szkocję, Holandię, Austrię i Szwecję, które nie mogły nie ulec ich sile rażenia (choć purytanie nie byli bynajmniej pod wrażeniem wygłupów Angusa).

Rockowy geniusz AC/DC nie podlegał jednak kwestii, a falę sukcesów przypieczętował album "Let There Be Love". "Ta płyta miała prawdziwą energię - powiedział Malcolm o klasyku z 1977 roku. - Podeszliśmy wówczas do nagrywania bardziej na serio i zależało nam na uzyskaniu naprawdę surowego brzmienia. Wiedzieliśmy, że ‘Whole Lotta Rosie’ to pewniak, poza tym stawialiśmy na ‘Bad Boy Boogie’ i ‘Let There Be Rock’. Okazało się, że to się nam w pełni udało".

Pomimo poważnych ambicji, AC/DC było wciąż zespołem grającym supporty. Latem 1977 roku grupa towarzyszyła zespołowi Black Sabbath - był to koncert otwierający europejską trasę tej formacji. Koncert skończył się dla muzyków niefortunnie: w garderobie basista Black Sabbath, Geezer Butler, doskoczył do Malcolma z nożem sprężynowym w ręku. "Na szczęście do akcji wkroczył Ozzy, który wściekł się na Butlera i wygonił go spać" - wspomina Angus.

O grupie AC/DC było też coraz głośniej w Stanach Zjednoczonych. Po pierwsze - za sprawą płyty "Let There Be Rock", a po drugie - dzięki supportom, jakie zespół grał dla formacji KISS w tym kraju. Muzycy zdecydowali się więc kuć żelazo póki gorące. W lutym 1978 grupa weszła do studia w nowym składzie (Evans wystąpił z zespołu z powodu wyczerpania, a zastąpił go Cliff Williams), aby nagrać płytę "Powerage" utrzymaną w tym samym rockowo- -bluesowym klimacie, co poprzednia. "Na krążku znalazło się wiele udanych riffów - mówi Malcolm. - Cieszyliśmy się, że płyta była w tym samym duchu, co ‘Let There Be Rock’, bo wszystko to wspaniale sprawdzało się na scenie".

W październiku 1978 roku ukazał się album koncertowy "If You Want Blood You’ve Got It" (nagrany w Glasgow Apollo podczas trasy Powerage), a zespół grał już koncerty z Aerosmith. Nie wszystko jednak układało się po myśli muzyków. Entuzjastyczne przyjęcie na koncertach niestety nie szło w parze z wysoką sprzedażą płyt, a ludzie z wytwórni Atlantic nie chcieli dłużej czekać. "Obawialiśmy się, że wytwórnia może zostawić nas na lodzie" - wspomina Malcolm.

AUTOSTRADA DO PIEKŁA

Momentem przełomowym okazało się wydanie albumu "Highway To Hell". Płyta nagrana została na wiosnę 1979 roku w Miami Criteria Studios i w Roundhouse w Londynie. "Highway To Hell" miała inny charakter - mniej ostry i bardziej popowy. Było to zasługą producenta, Roberta "Mutta" Lange’a. "Lange miał tę przewagę, że - w przeciwieństwie do nas - wiedział, jak brzmiały prawdziwe nagrania stereo. Dlatego jego podejście do nagrywania było zupełnie inne - mówi Angus - co tydzień przynosił do studia listę najlepszych radiowych kawałków, których wspólnie słuchaliśmy. Miał niesamowity słuch. Mówię wam, to wyjątkowa para uszu!".

Muzycy AC/DC wiedzieli, że mają w rękawie prawdziwego asa. Płyta została nagrana w ciągu niespełna miesiąca, ale zanim została wydana, zespół wciąż skromnie grał supporty dla rockowych sław. Wreszcie w lipcu 1979 roku ukazał się album i gwiazda AC/DC rozbłysła prawdziwym blaskiem. Płytą "Highway To Hell" grupa na długo zostawiła w tyle wszystkich tych, w których cieniu grała przez tak wiele lat. Instynkt Lange’a okazał się nieomylny - piosenki z albumu szybko trafiły na 8 pozycję listy przebojów w Wielkiej Brytanii (" Touch Too Much") oraz na 17 pozycję w Stanach Zjednoczonych ("Highway To Hell"). Zespół grał koncerty na całym świecie i gdziekolwiek się nie pojawił, zbierał zasłużony aplauz publiczności. Rok 1980 mógł być najlepszym rokiem w historii zespołu, ale niestety los miał w zanadrzu inne plany...

ŚMIERĆ BONA SCOTTA

20 lutego 1980 roku w samochodzie marki Renault 5 znaleziono Bona Scotta, który całą noc spędził na jam session, nie dającego żadnych oznak życia. Wokalista został przewieziony do szpitala King’s College, gdzie lekarze stwierdzili zgon. Wyrok lekarza sądowego brzmiał, że muzyk zmarł na skutek nadmiernego spożycia alkoholu, uduszony własnymi wymiocinami. Tragiczna wiadomość szybko dotarła do pozostałych członków zespołu, którzy początkowo nie mogli uwierzyć w to, co się stało. "Nasz menedżer od razu udał się do szpitala, żeby zidentyfikować zwłoki - wspomina Angus. - Na początku ta informacja do mnie nie dotarła. Zadzwoniłem do Malcolma, żeby zapytać go, co się stało, bo nie wierzyłem własnym uszom". Niestety nikt się nie pomylił. Bon Scott, człowiek, który pomógł AC/DC wspiąć się na szczyty sławy, odszedł bezpowrotnie.

Muzycy długo nie mogli pozbierać się po stracie kolegi, brali nawet pod uwagę możliwość rozwiązania zespołu i na długie tygodnie zaprzestali prób. Wiele osób jednak naciskało na nich, żeby się nie poddawali. W trakcie trwania ceremonii pogrzebowej, która odbyła się w miejscowości Fremantle, do braci Young podszedł ojciec wokalisty i powiedział, że powinni dalej grać. "Szczerze mówiąc, wtedy nie słuchaliśmy tego, co on do nas mówił. Byliśmy zwyczajnie załamani i całkowicie zdruzgotani. Ale tata Bona powtarzał nam przy każdej okazji, że musimy grać dalej, bo wciąż możemy stworzyć dużo wspaniałej muzyki". Na początku trudno było skupić się na grze, trudno było nawet wziąć do rąk gitarę. W końcu jednak Angus i Malcolm postanowili... działać.

BRIAN JOHNSON

W kwietniu 1980 roku w studiu Pimlico odbyło się przesłuchanie, na którym bracia mieli wybrać nowego wokalistę. Niestety, nikt odpowiedni nie pojawił się w studiu. Dopiero gdy po jakimś czasie trafili na kasetę z nagraniem nieznanego wokalisty, Briana Johnsona, poczuli, że znaleźli właściwego człowieka. Brian od razu został zaproszony na przesłuchanie. Okazał się być miłym gościem z Newcastle, który miał odpowiednią krzepę i potrafił wrzeszczeć tak, że szyby drżały. Co więcej, jego wykonanie "Whole Lotta Rosie" wprawiło muzyków AC/DC w osłupienie: śpiewał z ogromnym przekonaniem i olbrzymim podobieństwem do oryginału. "Od razu wiedzieliśmy, że to właściwa osoba" - wspomina Angus.

Grupa znowu była w komplecie, a fani czekali na kolejny album i kolejne koncerty. Z nagraniem nowej płyty zespół AC/DC udał się do Compass Point Records na wyspach Bahama. Muzycy zamierzali nagrać płytę, która byłaby pośmiertnym hołdem dla zmarłego kolegi. "Jednak nie było tak pięknie, jakby się mogło wydawać. Cały czas lało i wysiadł nam prąd w studiu. Wszystko trzymała żelazną ręką Murzynka o dość sporej posturze. W nocy ryglowaliśmy drzwi, bo mówiła, że Haitańczycy mogą na nas w nocy napaść w celach rabunkowych" - wspomina dalej Angus.

Mimo że warunki były podłe, to zespół pracował w magicznej wręcz atmosferze. Lange wraz z Malcolmem i Angusem jak natchnieni wymyślali coraz to lepsze riffy. Na albumie znalazły się takie perełki, jak "Hells Bells", "You Shook Me All Night Long", ale największym przebojem stał się utwór tytułowy, czyli "Back In Black". "Pewnego razu Malcolm wszedł do studia i powiedział, że chce mi puścić pewien materiał, który wcześniej nagrał - kontynuuje Angus. - Między innymi, znalazł się tam riff do ‘Back In Black’. Od razu mi się spodobał, lecz nigdy nie udało mi się go zagrać tak jak jemu. I do tej pory nie gram tego do końca poprawnie".

Reszta jest historią. Album "Back In Black" ukazał się w lipcu 1980 roku i został okrzyknięty absolutną rewelacją. Wkrótce płyta osiągnęła pierwszą pozycję na liście przebojów w Wielkiej Brytanii i czwartą pozycję na liście po drugiej stronie Atlantyku. Rok po wydaniu krążek zyskał status platynowej płyty, a do roku 2006 sprzedał się w ilości 42 milionów egzemplarzy na całym świecie (z czego 21 milionów krążków w samych tylko Stanach) - liczba ta jest absolutnym rekordem wśród zespołów rockowych.

Reasumując: Angus i Malcolm zaczynali bardzo skromnie, ale dzięki ciężkiej pracy i determinacji udało im się zrealizować marzenie w skali międzynarodowej. Zrobili karierę i do tego w najbardziej efektownym stylu. Choć zespół nagrywał kolejne płyty, żadna następna nie uchwyciła ducha rocka w takim stopniu, jak właśnie "Back In Black", która jest kwintesencją ostrego grania - od pierwszego aż do ostatniego utworu.