Sex Pistols
Ponad 30 lat temu, w piątek 27 maja 1977 roku, ukazał się w Wielkiej Brytanii drugi singiel grupy Sex Pistols zatytułowany "God Save The Queen" choć to tytuł wzięty z angielskiego hymnu, nie ma on z nim nic wspólnego, a muzycy bynajmniej nie zdradzali zawartej w jego treści chęci chronienia królowej.
W utworze "God Save The Queen", który był istną kanonadą perkusji i przesterowanej gitary, wokalista Johnny Rotten w dość bezpośredni sposób wyrażał swoje zdanie o angielskiej monarchini: "God save the Queen, she ain’t no human being, there is no future in England’s dreaming" ("Boże chroń Królową, ona nie jest człowiekiem, a życie w Anglii nie ma przyszłości").
Muzycy z Sex Pistols nie mogli wybrać lepszego momentu na wydanie singla, bowiem "God Save The Queen" ukazał się na rynku podczas obchodzenia uroczystości związanych ze Srebrnym Jubileuszem Królowej. Uroczystości trwały okrągły tydzień, wszędzie powiewały narodowe flagi, a ulice były pełne świętujących Brytyjczyków. Grupa Sex Pistols ośmieliła się zepsuć ogólnonarodową sielankę, perfidnie i nieoczekiwanie atakując obiekt kultu i uwielbienia całego narodu. Tekst singla cytowany był we wszystkich krajowych gazetach, opinia publiczna wrzała. Brukowce podjudzały i tak już gorące nastroje - powszechna niechęć do Sex Pistols rosła z dnia na dzień i wszystko wskazywało na to, że muzycy staną się celem narodowego linczu. Gazety zbyt dosłownie zinterpretowały teksty zawarte w "God Save The Queen". Szczególnie upodobały sobie fragment "They made you a moron" (zrobili z ciebie idiotkę). Dziennikarze pisali: "Sex Pistols nazwali Królową idiotką". Tego było za wiele. Przeciętny Anglik mógł tolerować dzieciaki z czubami na głowach i obscenicznymi tekstami na koszulkach, ale nie mógł znieść, że ktoś obrażał jego Królową.
Konserwatywne angielskie społeczeństwo wypowiedziało Sex Pistols wojnę. Pewnego wieczoru, kiedy Johnny Rotten spacerował po Londynie, zaatakowała go grupa rozwścieczonych imprezowiczów. Ktoś dźgnął go nożem i poważnie ranił butelką po piwie, w wyniku czego muzyk o mało nie stracił oka. Dla zespołu stało się oczywiste, że za takie rewolucyjne teksty przyjdzie im słono zapłacić. Muzycy byli szkalowani przez rząd, nękani przez policję i mieli zakaz wstępu do niemal wszystkich sal i klubów w Wielkiej Brytanii. Z czasem popadli w pogłębiającą się paranoję i czuli się coraz bardziej osamotnieni.
Londyński radny, Bernard Brook Partridge, trafnie podsumował odczucia większości obywateli w wywiadzie telewizyjnym z 1977 roku: "Najlepiej byłoby dla nas wszystkich, gdyby Sex Pistols spotkała nagła śmierć - są antytezą ludzkości. Chciałbym, żeby ktoś wykopał wielki dół, w którym można by ich wszystkich pochować!". Trudno jest sobie wyobrazić, ażeby jakiś współczesny polityk powiedział coś tak szokującego o zespole rockowym w dzisiejszych czasach!
Nie był to jednak pierwszy przypadek, kiedy to zespół zaszokował publiczność. 1 grudnia 1976 roku menedżer zespołu, Malcolm McLaren, dostał telefon z propozycją: Sex Pistols miał pojawić się w programie Billa Grandy’ego "Today" zamiast zespołu Queen, który w ostatniej chwili się wycofał, przez co powstała luka w ramówce. To, co się stało później, było jednym z najbardziej brzemiennych w skutki momentów w historii muzyki rockowej. Zespół pojawił się w studiu w składzie: Johnny Rotten (wokal), Glen Matlock (bas), Steve Jones (gitara) i Paul Cook (perkusja). W programie gościem była także Siouxsie Sioux (później miała założyć swój własny zespół o nazwie Siouxsie And The Banshees). Wywiad od początku nie zapowiadał się najlepiej - zaczął się od niezdarnej wymiany zdań między podpitym prowadzącym i stremowanymi muzykami.
Prawdziwa zabawa zaczęła się, kiedy Bill Grundy zapytał członków grupy, co zrobili z pieniędzmi, które otrzymali za kontrakt z wytwórnią EMI. Steve Jones nie zamierzał cenzurować swojej wypowiedzi i, mimo wczesnej pory emisji programu, powiedział po protu: "Wszystko k**** wydaliśmy, nie?". Od tego momentu było już tylko coraz gorzej. Po krótkiej słownej potyczce pomiędzy Johnnym Rottenem i Billem Grundym, ten drugi zaczął bezceremonialnie podrywać Sioux, pytając wprost, czy miałaby ochotę spotkać się w jego garderobie po programie. To wystarczyło, by sprowokować Stevego Jonesa, który, nie bawiąc się w uprzejmości, krzyknął: "Ty gnojku! Ty stary zboczeńcu!". O dziwo, Grundy nie obraził się, a wręcz przeciwnie - podjudzał gitarzystę, mówiąc: "No dalej, masz jeszcze dziesięć sekund. Na pewno potrafisz jeszcze bardziej zaszokować publiczność". Oczywiście prowadzący nie musiał tego drugi raz powtarzać, bowiem Jones postarał się o to, aby dobrze wykorzystać pozostały mu czas antenowy, obrzucając Grundy’ego stekiem wyzwisk. "Bardzo dobrze... grzeczny chłopczyk" - skomentował Grundy...
Zanim przyjechała policja, Sex Pistols zdążyli wsiąść do czekającej na nich limuzyny i odjechać. Jak się należało tego spodziewać, swoim występem wywołali ogromny skandal - na drugi dzień rozpisywały się o nich niemal wszystkie gazety, prasa brukowa określiła ich mianem "awanturników o niewyparzonych gębach". Pytano: "Kim są te punki?". "Daily Mirror" dramatycznie opisała historię kierowcy ciężarówki, Jamesa Holmesa, który "tak się zdenerwował przekleństwami Jonesa, że ostrym kopniakiem rozwalił ekran telewizora".
Incydent w telewizji był przekleństwem i błogosławieństwem jednocześnie. Sex Pistols byli na językach wszystkich, a czegoż jeszcze mógł chcieć zespół pragnący rozgłosu? Jeśli ktoś wcześniej o nich nie słyszał, to teraz na pewno już wiedział, co to za grupa. Niestety, była też i druga strona medalu - postanowiono ich zbojkotować i uniemożliwić im występy. Dwa dni po tym, jak muzycy wystąpili w programie "Today", organizatorzy odwołali ich koncerty w całej Wielkiej Brytanii. Radiostacje odmówiły puszczania najnowszego singla zespołu zatytułowanego "Anarchy In The UK" i tylko John Peel wciąż puszczał ich piosenki. Pakowacze płyt w EMI zagrozili strajkiem: powiedzieli, że nie będą wkładać płyt Sex Pistols do okładek. Zapanował totalny zamęt, ale to głównie na nim budowała się legenda Sex Pistols.
Na domiar złego, jakby nie wystarczała walka, którą muzycy musieli staczać z całym światem, gryźli się też pomiędzy sobą. Paul i Steve byli najlepszymi przyjaciółmi i trzymali się razem, inaczej sprawa miała się z Glenem i Johnnym, za którym pozostali członkowie zespołu nie przepadali szczególnie. Steve Jones nie darzył też sympatią Rottena, co wyraził, mówiąc o pierwszym spotkaniu z nim: "Miał w sobie coś magnetycznego, coś, co przyciągało do niego ludzi. Był ubrany jak punkowiec, miał ćwieki i takie tam różności, ale nie spodobało mi się jego zachowanie. Zachowywał się jak prawdziwy palant".
Jones zabrał Rottena na przesłuchanie do sklepu Malcolma McLarena, gdzie podobno stanął koło szafy grającej i zaśpiewał z zepsutym prysznicem w ręku do piosenki Alice’a Coopera, "Eighteen". W książce "England’s Dreaming" Rotten przyznał: "Byłem przerażony. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że będę mógł pracować w przemyśle muzycznym i że będę mógł w ten sposób się realizować". McLaren był pod wrażeniem tego "występu" Rottena, ale Matlock, Jones i Cook nie byli przekonani do nowego muzyka. Menedżer załatwił grupie miejsce na próby - nad pubem o nazwie "Crunchie Frog". Niestety, na pierwszej próbie pojawił się tylko Johnny, i poza nim nikt z zespołu nie przyszedł. Glen zadzwonił na drugi dzień, żeby przeprosić wokalistę, ale ten nie krył wściekłości i zagroził: "Zabiję was, zabiję. Przyjdę z młotkiem i was zabiję!".
Taki początek znajomości nie wróżył niczego dobrego, krótko mówiąc: Rottenowi i Matlockowi nie była pisana przyjaźń. Podczas pierwszej trasy ci dwaj naprawdę działali sobie na nerwy. "Glen okazał się być maminsynkiem - mówi Rotten. - Był najlepszym muzykiem z naszej czwórki, ale nie wyrósł jeszcze z The Beatles". Niechęć miała głębsze podłoże, ale w taki właśnie sposób Rotten zawsze wypowiadał się o Matlocku. Glen wyrażał się nieco bardziej dosadnie: "Ja po prostu nienawidzę Johna".
Na początku roku 1977 Matlock postanowił ostatecznie odejść z zespołu. Od tego czasu w Sex Pistols działo się coraz gorzej. Odejście Glena było tylko kolejnym gwoździem do przysłowiowej trumny. Był uzdolnionym autorem piosenek i to właśnie on napisał "Pretty Vacant", jeden z największych przebojów grupy. W tej piosence skrajne osobowości Rottena i Matlocka pozwoliły stworzyć coś naprawdę wielkiego. Utwór otwiera powtarzający się riff zawierający melodię, którą ktoś inny mógłby zbytnio wygładzić. Rotten szydzi sobie, śpiewając słowa piosenki i rozciąga refren tak, że teksty stają się jeszcze bardziej dwuznaczne i obsceniczne.
Po tym jak Matlock rozstał się z zespołem, Rotten skorzystał z okazji i zaproponował na jego miejsce swojego kolegę, który grał na basie. Steve i Paul byli bardzo ze sobą zżyci, więc Rotten poczuł, że potrzebna jest mu bratnia dusza w zespole. W rezultacie jego działań w lutym 1977 do zespołu dołączył John Simon Ritchie. Nie umiał dobrze grać na basie, ale prezentował się nieźle, co na tym etapie kariery zespołu było dość istotne. Podobnie jak John Lydon, który dostał ksywkę Johnny Rotten (ang. rot - gnić, psuć się) od zepsutych zębów, tak i basista został ochrzczony jako Sid Vicious. (ang. vicious - wściekły). Ponoć wściekły chomik Rottena, który nazywał się Sid, ugryzł Ritchiego w palec.
Sid był chodzącym ucieleśnieniem punka. Wcześniej nazywał siebie największym fanem Sex Pistols, a teraz sam grał w tej formacji. Stał się legendą i jednocześnie jedną z ofiar rock’n’rolla, płacąc ogromną cenę za swoją karierę - od tej pory ruszyła bowiem machina, która miała doprowadzić do jego zguby. Życie Sida, wprawdzie krótkie, ale za to bardzo intensywne, stało się tematem książki Alana Parkera pod tytułem "Sid Vicious: No One Is Innocent" ("Sid Vicious: Nikt nie jest bez winy").
Już pierwszy dzień w Sex Pistols dostarczył Sidowi tylu wrażeń, ilu nie miał w swoim życiu niejeden rockman. Wystarczy wspomnieć parę faktów: EMI zerwało kontrakt z grupą i muzycy spotkali się tego dnia pod Pałacem Buckingham, żeby podpisać nowy kontrakt - tym razem z wytwórnią A&M Records. Zanim przyjechała policja, muzycy jechali już swoją limuzyną na konferencję prasową, gdzie od razu zaczęli ostro pić. Następnie doszło pomiędzy nimi do bójki. A wszystko to działo się... w siedzibie A&M.
"Paul dostał w nos, buty Sida wylądowały na ulicy, miał pocięte stopy - wspomina Malcolm McLaren. - Rotten miał roztrzaskany zegarek i był wściekły". Kiedy Sid się obudził i zobaczył swoje krwawiące stopy, zaczął wrzeszczeć na sekretarkę, żeby przyniosła mu plaster. Ale zanim znowu stracił przytomność, miał powiedzieć: "Nigdy w życiu się tak świetnie nie bawiłem. To mój pierwszy dzień i, jak na razie, bycie członkiem Sex Pistols, strasznie mi się podoba". Kolejne miesiące Sex Pistols i Sida to staczanie się po równi pochyłej. Vicious zaczął się zadawać z fanką zespołu, ćpunką Nancy Spungen. Ich tragiczny związek oparty był głównie na narkotykach, seksie i emocjonalnej zależności, a ich historia doczekała się ekranizacji w filmie "Sid i Nancy".
Rozpad zespołu był takim wydarzeniem jak cała jego historia - gwałtowny, krwawy i obfitujący w emocje. O wszystkim przesądziła trasa koncertowa grupy po Stanach Zjednoczonych. Rotten miał już dość wszystkiego, a nałóg Sida stawał się nie do zniesienia. Nancy zmarła w niewyjaśnionych okolicznościach i Sid został aresztowany jako podejrzany o jej zabójstwo. Spędził trochę czasu w nowojorskim więzieniu, po czym został zwolniony za kaucją. Niestety zmarł 2 lutego 1979 roku z powodu przedawkowania narkotyków. Miał zaledwie dwadzieścia jeden lat.
To był tragiczny koniec burzliwej historii, historii czterech zbuntowanych dzieciaków, które zrobiły rewolucję w przemyśle muzycznym i nieustannie walczyły o prawo do grania po swojemu. To była walka, a Sid Vicious był jej największą ofiarą. Nic dziwnego, że Johnny Rotten tak strzeże terminu punk...
Johnny Rotten (znany dziś jako John Lydon) uważa, że termin "punk" jest dziś nadużywany. Jak stary żołnierz, Rotten gotów jest zaciekle bronić tego, o co walczył: "Teraz wystarczy mieć poszarpaną fryzurę, grać na poobklejanej i pomazanej gitarze, a do tego napisać kilka piosenek o tematyce społecznej - i już ktoś nazywa cię muzykiem punkowym". Na tym tle ciekawie przedstawia się wypowiedź kanadyjskiej piosenkarki Avril Lavigne z 2002 roku: "Na ten dzień i na te czasy to ja stworzyłam punka. Czy wyobrażacie sobie Britney w krawacie i śpiewającą punka? Raczej nie! To jest moja działka! Jestem jak Sid Vicious nowego pokolenia". Lecz ten komentarz uszedł uwadze Rottena, a jego niepohamowana złość została skierowana w stronę innego zespołu punkowego ze Stanów Zjednoczonych: "Tylko nie mówcie mi, że Green Day to zespół punkowy. Green Day robią chłam. Podczepiają się pod coś, co stworzył ktoś inny. Uważam, że to, co robią, jest totalnie nieszczere".
Dalej Rotten nawiązuje do wydarzeń z roku 1977: "Władze były przeciwko nam, policja deptała nam po piętach. Musieliśmy walczyć ze wszystkimi naokoło, dlatego wkurza mnie, że kilkadziesiąt lat później pojawia się jakiś Green Day i przywłaszcza sobie naszą ideologię. My musieliśmy przejść przez prawdziwe piekło, naprawdę się buntowaliśmy. Oni biorą tylko to, co miłe. Poszli na łatwiznę, robią punk bez buntu. To głupie dzieciaki!".