Grzegorz Walczak (Czaqu)
Wywiady
2014-03-24
Czaqu to toruński kwartet, grający szeroko pojętą muzykę rockową. Stawiają na chwytliwą melodykę i teksty z przesłaniem, "o czymś".
Zespół niedawno wydał trzecią płytę, zatytułowaną "Generacja Lalek", o której przede wszystkim, ale nie tylko, porozmawialiśmy z liderem zespołu, Grzegorzem Walczakiem.
Rozmawiał: Wojciech Margula
Pierwsze dwie płyty Czaqu zostały wydane własnym sumptem. Nie szukaliście wydawcy, czy też odnotowaliście brak zainteresowania waszym materiałem?
Mogliśmy wykorzystać kilka chwil w naszej karierze. Gdy wydaliśmy pierwszy album, nawet nie wiedzieliśmy o tym, że jego premiera odbiła się szerokim echem, nawet w stolicy. Utwór "Inność" był nawet przez dłuższy czas na jakiejś liście przebojów. Myślę, że mogliśmy skorzystać z tej fali, jednak na niej nie popłynęliśmy. Z drugiej strony, gdy patrzę wstecz, dochodzę do wniosku, że prawdopodobnie tak miało być. Wytrzymaliśmy 13 lat, to wytrzymamy jeszcze dłużej. Wiadomo, miło by było grać dla setek osób, żeby wszyscy o nas wiedzieli, ale występy dla mniejszej liczby osób też są sympatyczne. Czasem na koncerty przychodzą ludzie, którzy nigdy o nas nie słyszeli, mówią, że Czaqu im się podoba i są zaskoczeni.
Najnowsza, trzecia płyta ukazała się pod szyldem wytwórni. Czy dostrzegacie różnicę pod względem szerszego grona odbiorców, promocji, niż w przypadku wydania płyt własnym sumptem?
Na pewno tak. Przy dwóch pierwszych płytach interesowały się nami głównie media regionalne. Z rozgłośni radiowych przede wszystkim wspierało nas Radio PiK. Nad drugą płytą patronat objęło również Radio Białystok. Teraz S.P. Records zadbało o to, żebyśmy spotkali się z Markiem Sierockim, Markiem Wiernikiem, Tomkiem Żądą, ludźmi z Radiowej Trójki i Czwórki.
"Generacja Lalek" ukazała się trzy lata po faktycznym powstaniu.
Pomysł nagrania płyty przyszedł z zewnątrz. Wtedy do zespołu doszedł nowy basista. Graliśmy na tyle, że mieliśmy ze trzy, cztery numery, czyli materiał nie na całą płytę. Jeden z członków jury na festiwalu OFMA w Dobrym Mieście po prostu opłacił nam studio. Uznał, że musimy wydać ten materiał na płycie. Wtedy dograliśmy nowy repertuar plus to, co mieliśmy do tej pory, m.in. numer "Generacja Lalek". Nasza koleżanka powiedziała, że musi coś zrobić, żeby pomóc nam, byśmy byli szerzej znani, niż lokalnie w Toruniu, czy Włocławku. Chodziła po różnych rozgłośniach. W RMF FM nie powiodło się, nie przebiliśmy się jako ludzie "z ulicy". Któregoś dnia udała się do Piotra Metza, który zaproponował, byśmy zgłosili się na Orange Warsaw Festival. Tak się składa, że dostaliśmy się do dziesiątki kandydatów. Było sześć zespołów zza granicy i cztery z Polski. Ostatecznie zajęliśmy drugie miejsce i nie zagraliśmy na stadionie Legii.
Dlaczego tak długo czekaliśmy na wydanie "Generacji Lalek"?
Regulamin Orange Warsaw Festiwal wymagał teledysku. Trzy lata temu, gdy ten teledysk się pojawił, ludzie myśleli, że nowa płyta już niedługo. Sami też myśleliśmy, że minie pół roku i "Generacja Lalek" zaraz się ukaże. Okazało się, że nagrania przedłużyły się, długo też czekaliśmy na miksy, a po nich na mastering. Później zaczęliśmy szukać wydawcy. Gdy zdecydowaliśmy, że wydamy ten materiał sami, zadzwoniło do nas S.P. Records. Po kilku rozmowach uznaliśmy, że nawiążemy współpracę z tą wytwórnią.
W tekście do numeru "Generacja Lalek" dajecie prztyczka w nos mediom masowym.
Wiesz, w muzyce rockowej potrzebne są protest-songi, czasem trzeba coś wykrzyczeć. Dziś media masowe działają w ten sposób, że to, czego nie ma w telewizji, nie istnieje. Podobnie jest z muzyką. Znam wielu muzyków z wieloletnim stażem, grających przepięknie, ale skoro nie ma ich w telewizji, to nigdzie ich nie ma. Gdy nie są pokazani telewizji, mało kto o nich wie. Ludzie nie próbują szukać dobrej muzyki, nawet nie zaglądają do katalogów z ofertą koncertową, które wydają centra kultury. Po prostu mówią, że nic się nie dzieje w ich mieście. Lubią mieć podane wszystko na tacy. Nie mają czasu na przemyślenia, zadawanie sobie takich pytań, jak ja zadaję w utworze "Zadziwiające". Tak wygląda nasza rzeczywistość, tytułowa "Generacja Lalek".
By zostać zauważonym, trzeba dziś zaoferować coś indywidualnego. Co wyróżnia was od wielu innych zespołów?
Jest kilka elementów. Zacznijmy od melodyki, która wpada w ucho. Po drugie staram się pisać teksty, które są o czymś. To wpoił mi mój tata. Ważne, by tekst był mądry, o czymś, by słowa trafiały w sedno, bez przekombinowania. Trzeci element to organy Michała, które brzmią gitarowo. W pewnych momentach nie wiadomo, czy to grają organy, czy gitara. Czwarty element, który nas wyróżnia to świetna zabawa na scenie. Są zespoły, które wychodzą na scenę, zagrają swoje i schodzą z niej. U nas jest zupełnie na odwrót. Jeżeli chodzi o muzykę, nie jest to stricte rockowa muzyka, czyli gitara, bębny i bas. Teraz włączamy w brzmienie trochę więcej elektroniki i innych efektów, sampli.
Jesteście zespołem typowo koncertowym.
Od zawsze to słyszymy, że jesteśmy zespołem koncertowym. Gdy zagraliśmy na wcześniej wspomnianym festiwalu OFMA, po występie podszedł do nas organizator, mówiąc, że był to jeden z lepszych koncertów imprezy. Zapytał, jak to się dzieje, że dajemy taki czad na scenie, czego w ogóle nie słychać na płycie. Nie jest łatwo nagrać album oddający brzmienie zespołu na żywo. W Polsce jest mało miejsc, gdzie można nagrać dobrze album na "setkę". Jest kilka studiów, które mają dobre warunki i zaplecze sprzętowe dla tego typu nagrań. U nas w kraju nie nagrywa się tak często na "setkę", niż w USA, czy Wielkiej Brytanii. I tak staraliśmy się nagrać na "setkę" sekcję rytmiczną, do czego dograliśmy partie moje i klawiszowe.
Dziś zagraliście fragment "Bullet in the Head" RATM. Czy Tom Morello wpłynął na twoją grę?
Trochę tak. Ich debiut był przełomową płytą. Styl Morello wymaga bardziej wyczucia rytmicznego, niż zaawansowanej techniki gry, jak np. u Malmsteena. Miałem kilku ulubionych gitarzystów, byłem wielkim fanem Metalliki. Grałem dużo ich utworów, niemal całe płyty. Lubię też sposób gry The Edge’a i Gilmoura.
Na scenie grasz przede wszystkim na Stratocasterze, ale nie tylko. Szczególnie moją uwagę zwrócił Gibson w kształcie podobnym do Les Paula z singlem w środku. To chyba Nighthawk.
Tak, to Nighthawk Limited Edition, Honeyburst. Nie jest to typowy Les Paul, dość dziwna gitara. Ma rozłączane cewki w humbuckerach. Do tego ten singiel w środku, rzadko spotykana rzecz w Gibsonach.
Jeżeli chodzi o wzmacniacze, to stawiasz na head Mesa/Boogie Mark IV, do którego podłączasz kolumnę firmy…
Aktualnie używam kolumnę polskiej firmy Buzzaro. Porównując do paczek z tej półki cenowej, poleciłbym ją ze względu na materiały, których używają. Obudowy nie są robione z płyt pilśniowych, a dobrego, sosnowego drewna. To ciężkie paczki, dobrze brzmiące, świetny rezonans. Jest to ręczna robota. Doceniam polskich producentów. Mamy w kraju naprawdę świetnych lutników, elektroników, którzy wykonują swoją pracę z wielką pasją. Świetne rzeczy robi Marek Laskowski (MLC). To, co tworzy, jest wspaniałe. To jest jakość, zawodowy sprzęt na scenę, dostosowany pod własne wymagania. Z efektów MLC używam Vanilla Sky. Ten overdrive podoba mi się bardziej, niż przestery Mesy, w której lubię za to kanał czysty. Ten wzmacniacz jest prawdziwą kopalnią brzmień, ma trzy kanały z osobną korekcją, do tego jest jeszcze pętla EQ. W pedalboardzie mam również delay Roland Space Echo. Mam jeszcze w pętli multiefekt Yamahy z lat ‘80, który kupiłem od Zbyszka Krzywańskiego z Republiki. W tym efekcie mam włączony cały czas delikatny delay.
Jak kształtują się wasze plany co do koncertów na ten rok?
Staramy się grać jak najwięcej. Jako, że obecna pora roku i aura nie sprzyjają festiwalom, w najbliższym czasie występy w plenerze odpadają. Czekamy na potwierdzenie koncertów w klubach sieci Carpe Diem na południu kraju. Może uda się jeszcze zagrać na jakichś juwenaliach. Chcielibyśmy również wystąpić na Woodstocku, zobaczymy, czy przyjmą nasze zgłoszenie.
Rozmawiał: Wojciech Margula