Jon Arne Vilbo (Gazpacho)
Wywiady
2014-03-13
Z gitarzystą i założycielem norweskiej formacji Gazpacho rozmawiamy o niedalekiej premierze ósmego albumu "Demon". Kilkanaście dni później, 5 kwietnia formacja wystąpi we Wrocławiu.
Jon Arne Vilbo opowiedział m.in. o szczegółach powstawania najnowszego wydawnictwa zespołu, wyjaśnił dlaczego jesień jest najlepszym czasem na nagrania oraz za co lubi gitarę James Tyler Variax 59.
Rozmawiał: Wojciech Margula
Pierwsze albumy Gazpacho udostępniliście w sieci. Czy była to dobra decyzja?
Moim zdaniem tak. Początki twórczości Gazpacho nie przynosiły zysków finansowych, więc udostępnienie naszej muzyki nie wiązało się z żadną stratą, mogliśmy tylko na tym zyskać. Jak widać, zyskaliśmy (śmiech). Było to szerzenie wieści o naszym zespole i muzyce, jaką tworzymy. Nie mamy czego żałować.
Czy popularyzacja serwisów streamingowych może przyczynić się do znacznego spadku sprzedaży płyt, co może skutkować zniknięciem płyt CD z półek, jak miało to miejsce w przypadku kaset?
Nie wydaję mi się, żeby winyl wymarł, a tym bardziej CD. Pewne jest jednak to, że sprzedaż płyt będzie znacznie malała. Druga strona medalu za to jest taka, że ludzie zawsze będą chcieli obcować z muzyką w wersji fizycznej. Martwi mnie to, że coraz popularniejsze jest pobieranie i słuchanie pojedynczych utworów. Muzyka, jako forma sztuki zaczyna być powoli sprowadzana do roli produktu. To, co tworzymy, wg mnie nie jest odpowiednie do odsłuchu pojedynczych ścieżek. Staramy się nagrywać albumy, które są słuchalne od początku do końca, bez przeskakiwania pomiędzy utworami, a co gorsza - pobierania pojedynczych. Płyta w wersji fizycznej wraz z artworkiem zapewnia stuprocentowe obcowanie z muzyką.
Twórczość wielu formacji miała wpływ na brzmienie Gazpacho. Czy dochodzą was słuchy, że są już jakieś zespoły, dla których wy jesteście inspiracją?
Nie jesteśmy jeszcze na tyle popularni, by oddziaływać na inne kapele, jednak czasem, czytając recenzje płyt zespołów głównie art rockowych, spotykam się z opiniami, że "ten, czy tamten zespół brzmi, jak Gazpacho". To, że ktoś inspiruje się naszą twórczością oznacza, że na przestrzeni lat wypracowaliśmy styl, który nas wyróżnia.
Skandynawska natura sprzyja klimatowi waszych płyt.
Zdecydowanie tak! Te lasy, góry, jeziora, cisza, błogość. Najlepszy czas na nagrania to zdecydowanie późna jesień. Wtedy niebo jest ciemniejsze, jest bardziej ponuro, melancholijnie. Takie scenerie są trochę depresyjne. Wpływają na nasz nastrój, który ma swe odzwierciedlenie w muzyce, jaką tworzymy. Zatem nie tylko natura typowa dla Skandynawii sprzyja naszej twórczości, ale również aura.
Nie czujecie się nieco wyalienowani w zagłębiu black metalu, jakim jest Norwegia?
Owszem, zespołów black metalowych w Norwegii jest całe mnóstwo. Jednak nie podchodziłbym do tego z perspektywy różnicy w stylistyce. Art rock, czy rock progresywny w Norwegii to nadal niszowe nurty, mimo, że zespołów wykonujących te gatunki jest całkiem sporo. Jest bardzo mało kapel "eksportowych", wręcz prawie wcale. O ile się nie mylę, u was w Polsce takie gatunki również nie są zbytnio popularne. Szczególnie na arenie międzynarodowej, z tego, co mi wiadomo, wyróżnia się Riverside.
Waszą najnowszą płytę określacie jako najbardziej skomplikowany i najdziwniejszy album w waszej karierze.
Zgadza się. Nagranie tego krążka zajęło nam dużo czasu. Pracowaliśmy nad nim jakieś… dwa lata, więc przyznasz, że to dość długo, jak na tak krótki materiał. "Demon" jest skomplikowany, wystarczy go posłuchać. Momentami odnoszę wrażenie, że to album przeklęty, w końcu tytuł to zdradza (śmiech).
Zauważyłem, że twoja rola jako gitarzysty na "Demonie" jest znacznie mniejsza, niż w przypadku poprzednich albumów Gazpacho.
To prawda. Nie mieliśmy tego w planach, że tym razem zagram jedynie parę riffów. W przeciągu ostatnich kilku lat straciłem rodziców. To był dla mnie bardzo trudny czas. Gdyby nie problemy osobiste, byłbym w stanie nagrać więcej partii gitar. Mimo, że faktycznie zarejestrowałem mało partii, jak wspomniałeś, to odnoszę wrażenie, że mniej znaczy więcej. Na albumie jest dużo przestrzeni, oddechu.
Z jakich gitar i wzmacniaczy korzystałeś w studio podczas nagrań "Demona"?
Tym razem podszedłem do kwestii sprzętowych bardzo minimalistycznie, ponieważ gitary zostały podłączone bezpośrednio do stołu, bez użycia wzmacniaczy. Efektów gitarowych w zasadzie nie używam. Zdecydowanie wolę multiefekty. W sesjach nagraniowych użyłem Line 6 POD HD 500, z którego wyodrębniłem przestery, reverb oraz delay’e.
Na scenie najczęściej można spotkać cię z Line 6 Variax 700.
Owszem, z Variaxa 700 korzystałem dość długo. Aktualnie najczęściej korzystam z James Tyler Variax 59. To obecnie moja ulubiona gitara.
Czyli jeszcze bardziej wszechstronny instrument. Czy przekonują cię tak radykalne modyfikacje w gitarach i cyfrowy modeling?
JTV 59 to bardzo praktyczna gitara. Pomijając kwestie brzmieniowe, uwielbiam jej kształt. Jestem fanem Les Pauli, więc tym bardziej przypadła mi do gustu. Mimo, że oferuje bardzo szeroką paletę brzmień, symulacje różnych gitar, m.in. telecaster, korzystam głównie z kilku ustawień. W sytuacjach, gdy gram na gitarze akustycznej, która umieszczona jest na statywie i gdy chcę w mgnieniu oka przejść na gitarę elektryczną, musi minąć trochę czasu. Nie znajdziesz instrumentu, który zapewni ci to bez kłopotliwych zmian, bowiem wszystko, czego potrzebujesz, masz w jednym wiośle. Ciekawą opcją w tej gitarze jest to, że gdy zapomnisz naładować baterii, i tak będziesz mógł korzystać z przetworników. Brzmienie akustyczne JTV 59 całkowicie mnie satysfakcjonuje, przynajmniej na scenie. W studio, gdy nagrywam partie akustyczne, nigdy nie spotkasz mnie z tą gitarą (śmiech). Wtedy stawiam na Taylora T5.
Powiedz, jak to jest grać z własnym idolem, Steve’m Rothery’m?
Supportowanie Marillion to ogromny zaszczyt. Zagraliśmy z nimi europejską trasę w 2004 roku. Generalnie, rolą zespołu supportującego jest "rozgrzanie" publiczności przed występem gwiazdy wieczoru. W naszym przypadku to było coś więcej, niż kilkadziesiąt minut koncertu. To było magiczne przeżycie. Bycie muzykiem daje mi przywilej poznania osobiście własnych idoli, których utwory nie raz rozpracowywałem, odtwarzając dziesiątki razy nagrania Marillion na magnetofonie. Uwierz mi, że to niesamowite, gdy grasz jam session z kimś, kto przez lata był i do dziś jest twoim mistrzem.
Rozmawiał: Wojciech Margula