Bartek Papierz
Wywiady
2014-03-17
Gitarzysta sesyjny, współpracujący z wieloma artystami i zespołami m.in.: Rezerwat, Pilichowski Band, Tatiana Okupnik, Hania Stach, Ich Troje, Hedone.
Wykładowca znany z najlepszych polskich warsztatów i endorser współpracujący z cenionymi wytwórcami sprzętu muzycznego opowiada o tym jak od piosenki zagranej przy ognisku narodziła się pasja, która konsekwentnie rozwijana stała się zawodem.
Rozmawiał: Wojtek Wytrążek
Fotografie: Piotr Makuch
Kiedy zacząłeś grać na gitarze?
Z reguły większość gitarzystów zaczyna dosyć wcześnie, ja zacząłem stosunkowo późno, bo miałem prawie 18 lat. Teraz mam 38, czyli dwadzieścia lat temu. Wszystko zaczęło się od harcerstwa i od tego, że ktoś przy ognisku zagrał cztery akordy. Zobaczyłem, że można się w ten sposób dobrze bawić i jednocześnie sprawiać przyjemność innym ludziom. Tak strasznie chciałem grać na gitarze, tak mi się to spodobało, że jeszcze na tym obozie chodziłem z gitarą i uczyłem się pierwszych piosenek. Na następny obóz przyjechałem bardzo dobrze obryty i grałem numery Claptona. Wtedy dotarła do mnie myśl, że chyba to jest to, co chciałbym w życiu robić.
W jaki sposób uczyłeś się grać?
Pierwszym krokiem było granie piosenek na pudle, potem zapragnąłem grania na gitarze elektrycznej. Tabulatury były trudno dostępne, trzeba było je ściągać z zagranicy. Nie było czasopisma "Gitarzysta", dopiero pojawiały pierwsze numery "Gitary i Basu". Mój nauczyciel fizyki ze szkoły średniej Wiktor Kłos, który jest gitarzystą i harmonijkarzem, postanowił założyć zespół. Wybrał parę osób, między innymi mnie. Zespół nazywał się Wołki Zbożowe i rozpadł się po pierwszej próbie (śmiech), a ja zostałem z nauczycielem, który coraz bardziej zarażał mnie bluesem. Pokazywał mi pierwsze frazy na gitarze i uczył mnie jakości a nie ilości - za to będę mu do końca życia wdzięczny. Może dlatego gram na gitarze w ten sposób - nie jestem shrederem ani technikiem, lubię budowanie klimatów, napięć, interakcję z muzykami, improwizowanie. To jak dzisiaj gram jest kwestią tego, czego słuchałem przez lata... czyli głównie bluesa i starego rocka... potem jazzu i fusion.
Później musiałeś jakoś to wszystko uporządkować.
Jeśli chodzi o systematyczną naukę to moi rodzice nie wysłali mnie do szkoły muzycznej. Z jednej strony, ktoś by powiedział, że to źle. Ja mówię tak: mógłbym świetnie czytać nuty - może byłbym lepszym gitarzystą. Z drugiej strony, może trafiłbym na nauczyciela, który by mnie ograniczył i w ciągu kilku lat zupełnie przestałbym grać. Nie poddawałem się żadnym rygorom ćwiczeniowym. Moje granie polegało na tym, że brałem gitarę do ręki i nie patrzyłem na zegarek - jednego dnia mogłem grać godzinę lub dwie, drugiego dziesięć godzin z przerwami na jedzenie. Tak bardzo mnie to wciągnęło, że nigdy nie liczyłem czasu. Dopiero teraz zacząłem liczyć czas, ponieważ mam rodzinę i doszły obowiązki. Pojawiły się pierwsze zespoły mniej czy bardziej znane, pojawiły się też osoby, które troszeczkę mnie za sobą pociągnęły i dzięki temu jestem tutaj. Był zespół Ich Troje, którego podejrzewam, że większość gitarzystów wstydziłaby się. Ja mogę powiedzieć, że nie było to na pewno spełnienie moich muzycznych marzeń. Przez jeden sezon zagrałem w nim około 70 koncertów. To było tuż przed topem - okres trzeciej płyty ("3"), na której było "A wszystko to, bo Ciebie kocham".
Jak wspominasz Ich Troje?
Kiedyś zadzwonił do mnie kolega klawiszowiec Marek Błaszczyk z propozycją - czy nie zagrałbym koncertu z Ich Troje ponieważ poprzedni gitarzysta zrezygnował. Wszystko byłoby super tylko, że dostałem ten telefon na 4 godziny przed koncertem. Materiału uczyłem się w drodze z Łodzi do Włocławka. Na szczęście wszystko się powiodło i tak zostałem ich nowym gitarzystą. To była dla mnie taka trochę szkoła życia - w trasie miałem okazję przypatrywać się innym gwiazdom, poznawać ludzi i pracę. Wspominam ten okres bardzo dobrze, dlatego, że była to zgrana ekipa sympatycznych ludzi. Potem pojawił się zespół, w którym w zasadzie gram do dziś - trochę zapomniana legenda polskiego rocka, czyli Rezerwat. Zespół świetnie sprzedaje się na koncertach. Nagraliśmy materiał na nową płytę i mam nadzieję, że zostanie niebawem wydana.
Ostatnio od kilku osób słyszałem o nagranych i nie wydanych płytach.
Dzisiaj prościej jest stworzyć muzykę i nagrać płytę niż ją wypromować. Kiedyś było trochę inaczej, bo było mniej zespołów. "Tort" był podzielony na dużo mniej kawałków niż teraz. Jeśli zespół dostawał się na top, to trwał na nim przez 2-3 sezony, a jeśli był dobry i miał wypracowany własny styl, to działał dalej i nawet będąc jakby w drugim obiegu, mógł funkcjonować umożliwiając muzykom tworzenie bez myślenia o doczesnym życiu i zarabianiu pieniędzy.
Za to z Pi Bandem nagrałeś kilka dobrze przyjętych płyt.
Granie w zespole Wojtka Pilichowskiego to czas intensywnej pracy. Wiele koncertów, trasy, wspólne nagrania live, cd, dvd. To jeden z piękniejszych rozdziałów mojego życia muzycznego. Przeszedłem przyśpieszoną edukację w "szkole" Wojtka Pilichowskiego, któremu dziękuję za wszystko co dla mnie zrobił...
Jakie były Twoje najważniejsze inspiracje gitarowe?
Zaczęło się od Marka Knopflera, którego utworów dużo nie zrobiłem, ale słuchałem jego muzyki - ojciec zaraził mnie Dire Straits jeszcze zanim zacząłem grać. Potem pojawił się Clapton, Beatlesi, Hendrix, Stevie Ray Vaughan. Później na tapecie bardzo długo był Gary Moore, po nim gitarzyści typu Angus Young, Steve Lukather, Eddie Van Halen i cała plejada sherdowców od Satrianiego, przez Gilberta, Vaia… Następna fala fascynacji to gitarzyści jazzowi i fusion - muzyka okołojazzowa - Scott Henderson, Larry Carlton, Robben Ford, Eric Johnson, Allan Holdsworth, Mike Stern, Andy Timmons, John Scofield, George Benson. W zasadzie tak samo lubię słuchać Gilmoura, jak Bensona. Nie ważne, że jeden gra substytuty, a drugi całe życie gra pentatonikę - po prostu podoba mi się muzyka. Staram się nie patrzeć jak kto gra w sensie warsztatowym, tylko jaką tworzy muzykę, co w nim siedzi i na ile to, co robi jest skuteczne i oddziałuje na ludzi.
Spróbujmy prześledzić ewolucję twojego instrumentarium od pierwszej gitary.
To był straszny elektryczny Defil, którego dostałem od wujka. Gryf się nie zgadzał, w progu była dziura, w którą wpadała struna. Grałem na niej przez pierwsze miesiące. Potem rodzice kupili mi gitarę pod Stratocastera - wyglądała jak te, które widziałem w telewizji. Kolega zrobił mi pierwszy przester, który miał całkiem fajne brzmienie. Miałem jednak problem, bo gitara była uzbrojona w przetworniki, w których po włączeniu przesteru sustain od razu przechodził w pisk. Przez dłuższy czas obwiniałem siebie, że robię coś źle - taka była wtedy świadomość. Trwało to do momentu kiedy kupiłem humbucker FRED, jakiego używał Joe Satriani - jedyny dobry pickup w sklepie. W stratocasterze nie było na niego miejsca, ale wyrąbałem dłutem drewno i wypaliłem dziurę w pleksie. Odkąd zagrałem na nim pierwszy akord, zrozumiałem w jakim byłem błędzie. Jeżeli nie ma się obok siebie kogoś, kto może coś podpowiedzieć, to po prostu jest ciężko. Później zniszczyłem gitarę pod wpływem fascynacji szybko grającymi gitarzystami. Zheblowałem gryf a pod koniec koncertu z garażowym bandem z tyłu szyjki wyskoczył pręt. Na szczęście rodzice niedługo kupili mi nową gitarę, która stroiła i w miarę brzmiała.
To dramatyczne historie, ale z upływem czasu osiągnąłeś to, co chciałeś.
Zawsze marzyłem o Fenderze z klonową podstrunnicą.
Na wzór Claptona?
Nie do końca. On ma gryf o profilu V, ja chciałem profil C a wylądowałem z sygnaturą Erica Johnsona i zaokrąglonym V - gitara ciężka do grania, ale ma śliczne brzmienie i jestem szczęśliwy, że wreszcie ją mam. Współpracuję z firmą Mensinger i bardzo cenię ich instrumenty, bo w niczym nie ustępują zagranicznym produktom. Mam około dziesięciu Mensingerów - typu strato, tele, LP... W większości z nich są przetworniki z niemieckiej manufaktury Häussel - polecam wszystkim gitarzystom sprawdzenie ich, bo brzmią bardzo ciekawie.
Szczególnie jeśli są podłączone do specyficznego wzmacniacza.
Obecnie gram na wzmacniaczu Hiwatt - to zmodyfikowana pode mnie głowa Hi-Gain. Mam jeszcze malutki, 15-watowy piecyk firmy Elmuz z Końskich. To konstrukcja wzorowana na wzmacniaczu MV-3. Ma dwa kanały - pierwszy to tradycyjna "emfałka" z dawnych lat z dwupunktową korekcją, drugi jest bardziej nowoczesny, ale utrzymany w stylistyce bluesowej, z trzypunktową korekcją. Ten wzmacniacz bardzo mnie zadziwił. Na początku traktowałem go jako domowy wzmacniaczyk z malutką kolumienką do prowadzenia lekcji i ćwiczeń. Z ciekawości zabrałem go do studia i okazało się że nagrałem na nim 70% partii gitar do piosenki. Brzmi to bardzo dobrze i mało kosztuje.
Masz dosyć spory pedalboard.
Z pozoru wydawałoby się, że jest w nim bardzo dużo rzeczy, natomiast tam są podstawowe efekty, takie jak chorus, delay, jakiś symulator obracającego się głośnika i przestery, bo z pieca używam barw czystych i crunch. Muszę mieć w pedalboardzie wiele różnych przesterów, które zaoferują mi różnorodne brzmienia. Do tego nie przepinając żadnego kabla mogę przełączyć jednym komunikatem MIDI efekty z pętli, przed wzmacniacz - dzięki temu mogę grać na wzmacniaczach, które mają pętlę efektów i na takich, które jej nie mają. Poza tym niektóre efekty lepiej brzmią w pętli, inne przed wzmacniaczem.
W jaki sposób doskonalisz swój warsztat?
Jeżeli ćwiczę w domu to staram się opierać to o jakąś konkretną progresję akordów. Na ćwiczenie suchych wprawek poświęcam maksymalnie 20 minut (a często nawet o nich zapominam). Paul Gilbert powiedział kiedyś, że jeśli mamy do ćwiczenia coś konkretnego, opartego na piosenkach, to lepiej jest robić coś, co przyda się w konkretnym utworze aniżeli ćwiczyć same palce. Oczywiście trzeba umieć się rozgrzać przed koncertem i utrzymać jakąś sprawność palców, ale tak naprawdę nie robię nic powyżej standardowych rzeczy, typu ogrywanie skal czy ćwiczeń chromatycznych po jednej nucie na dźwięk, po dwie, po trzy, na przykład do ośmiu. Jest mnóstwo ćwiczeń i materiału na ten temat w internecie. Zaczynam dane ćwiczenie, jeżeli okazuje się, że nie umiem tego grać, to po prostu ćwiczę i nie zastanawiam się. Łatwiejsze rzeczy ćwiczę krótko i przechodzę do trudniejszych. Moim zdaniem ważną sprawą jest to, by uczyć się akordów - w tej kwestii wielu gitarzystów, szczególnie młodych ma problemy. Sam liznąłem coś z tego tematu, ale wiem, że muszę to rozwijać. To jest fascynująca dziedzina. Jeżeli ćwiczymy jakieś zagadnienie techniczne związane z graniem solówek, trzeba starać się robić to na jakiejś konkretnej harmonii, grać dużo z podkładami, ale najwięcej grać z ludźmi. Podstawowy problem, jaki zaobserwowałem to taki, że młodzi ludzie wychodząc na scenę na zwykłym jam session nie potrafią reagować na to, co robią inni i w swoim graniu są w pewnym sensie egoistami, to znaczy słuchają tylko siebie.
W takim razie, jak określiłbyś dobrego gitarzystę?
Dzisiaj najlepsi na świecie gitarzyści są świetni technicznie, mają pojęcie o harmonii, potrafią zagrać w różnych stylach, potrafią zagrać również na jam session a przede wszystkim potrafią słuchać innych muzyków, co powoduje, że całość jest jeszcze przyjemniej odebrana przez słuchaczy dlatego, że wszyscy dokładają swoje "cegiełki" nie niszcząc tego, co już powstało. Uważam, że teraz gitarzysta powinien czerpać z różnych stylistyk a nie z jednej i szukać własnego stylu. Powinien zadbać o to, by wykształcić się od strony warsztatowej i teoretycznej ponieważ jest coraz mniej miejsca dla naturszczyków.
Co najbardziej lubisz grać na jam session?
Lubię numery Jeffa Becka, którymi zaraził mnie Marek Raduli. Beck jest gitarzystą, do którego musiałem trochę dojrzeć a obecnie jest jednym z moich ulubionych. Jeśli ktoś chce zaśpiewać, chętnie gram numery AC/ DC. Jestem rozstrzelony, nie mogę się do końca określić - lubię czerpać ze wszystkiego, łącznie z country. W jazzie podoba mi się harmonia, w rocku brzmienia i energia, w country podobają mi się patenty slide, sposób ogrywania pentatonik i użycie pustych strun. Trzymam się zasady, że można nauczyć się wielu ciekawych rzeczy grając różne gatunki muzyczne i staram się nie ograniczać.
Jakie płyty podsunąłbyś osobie, która chciałaby poznać bluesa?
Może raczej płyty z nutą bluesową - "Texas Flood" Stevie Ray Vaughana, wszystkie płyty B.B. Kinga, Muddy Watersa, Johnny Wintera, Erica Claptona, Joe Bonamassy a nawet "Dark Side Of The Moon" Pink Floyd, choć nie jest to do końca blues.
Nad czym ostatnio pracowałeś w studio?
To była praca sidemańska dla zespołu bluesowego. Poza tym nagrywam gitary w różnych projektach. Trochę pracuję nad swoimi rzeczami - chciałbym wydać jakieś swoje muzyczne CV. Mam pomysły i pierwsze odpowiedzi muzyków, którzy chcieliby mnie wesprzeć w tym projekcie. Zastanawiam się jak zrealizować to od strony technicznej - czy na setkę, czy po kolei. Nie spieszę się, bo wydając własną płytę przyklejamy sobie etykietę i ważne jest by być z niej dumnym, bo łatwo ją przykleić, ale bardzo trudno zerwać. Z jednej strony zależy mi, żeby mieć swój album, ale priorytetem jest dla mnie granie i nagrywanie płyt z zespołami, ponieważ w Polsce jest ciężko z muzyką instrumentalną. To wszystko musi we mnie dojrzeć. Jeśli płyta powstanie, będzie bardzo różnorodna, co zapewne jedni poczytają za zaletę, inni za wadę.
Co byś poradził jako skuteczny patent dla młodych muzyków?
Jak najwięcej grać z ludźmi, wychodzić na scenę - nie ma lepszej nauki jak gra w zespole.
Rozmawiał: Wojtek Wytrążek
Fotografie: Piotr Makuch