Robby Krieger Cała prawda o The Doors
Wywiady
2008-12-01
W latach 1967-1971 zespół The Doors był najbardziej kontrowersyjnym i jednocześnie najbardziej przyciągającym uwagę zespołem rockowym w całej Ameryce.
Jedyną osobą, która może opowiedzieć nam historię tej wyjątkowej formacji, jest gitarzysta Robby Krieger - wokalista nie żyje, a członkowie sekcji rytmicznej niechętnie udzielają wywiadów. Krieger opowiada historię The Doors, w której narkotyki i utarczki z policją bynajmniej nie odegrały drugoplanowej roli. Ta niezwykła historia o triumfie i buncie pełna jest zabawnych, jak również i tragicznych momentów. Ale niezależnie od całego tła różnych wydarzeń, muzyka i tak broni się sama...
POCZĄTKI
We wrześniu 1965 roku student z Kalifornii, Robby Krieger, miał zaprezentować swoje umiejętności przed trzema muzykami, którzy szukali gitarzysty do swojego zespołu. Zagrał więc kilka taktów tak, jak potrafił najlepiej. Jeden z przesłuchującej go trójki, Jim Morrison - wokalista i poeta o łagodnych oczach - od razu zgodził się przyjąć nowego muzyka do zespołu, a jego zdanie podzielił również klawiszowiec Ray Manzarek. Perkusista i jednocześnie student psychologii, John Densmore, już wcześniej poznał umiejętności Kriegera (grał z nim w zespole Psychedelic Rangers) i to właśnie on zaaranżował to spotkanie. Tak oto zebrał się czteroosobowy skład, który przyjął nazwę The Doors i który w ciągu najbliższych lat miał wstrząsnąć muzyczną sceną nie tylko w Ameryce, ale i na całym świecie. Od tego pierwszego spotkania minęło już ponad czterdzieści lat... 1965-1966
PIERWSZE SPOTKANIA, PIERWSZE BÓJKI I PIERWSZE PRÓBY
Członkowie The Doors wywodzili się z drobnych zespołów studenckich, a poznawali się na plażach Los Angeles. Upalne lato, piękne złociste plaże, początki fermentu tuż przed powstaniem ruchu hippisowskiego. Podobno Manzarek założył się z Morrisonem, że ten wyrecytuje "Moonlight Drive" z zamkniętymi oczami. Fale na Venice Beach lizały im stopy. Tego wieczoru razem z Densmorem mieli po raz pierwszy odwiedzić Kriegera. "Studiowałem razem z Rayem i Jimem na UCLA, a Johna znałem jeszcze ze szkoły średniej - opowiada Krieger. - Przyszli do mnie do domu w trójkę i wówczas pokazałem im próbkę moich umiejętności. Jim był pod wrażeniem, tak więc natychmiast zasiliłem szeregi The Doors.
W tamtym okresie grałem głównie flamenco, a na gitarę elektryczną przerzuciłem się dosłownie miesiąc wcześniej. Nie miałem więc zbyt dużego pojęcia o tak zwanym rock and rollu. Dopiero wstąpienie do The Doors sprawiło, że musiałem intensywnie popracować nad swoim stylem gry. Byliśmy długowłosymi w świecie zdominowanym przez krótkowłosych. Jednym słowem wyglądaliśmy jak jakieś dziwadła (śmiech). Uważaliśmy się za hipisów i - choć trudno w to uwierzyć - dlatego że nie było nas wielu w Los Angeles, nieustannie pakowaliśmy się w tarapaty. Pamiętam, jak wybraliśmy się do restauracji, w której zastaliśmy grupę amerykańskich marines. Przez cały czas gapili się na nas prowokacyjnie, a gdy tylko stamtąd wyszliśmy, dogonili nas i zaczęli okładać, gdzie popadnie - tak po prostu bez ostrzeżenia.
Jeden z nich dorwał Jima i walił jego głową w okno, a Jim, jak to Jim, tylko się śmiał. Nasze pierwsze próby był bardzo chaotyczne. Dobrze zapadły mi w pamięć szczególnie trzy, które odbyliśmy na samym początku naszej współpracy. Pierwsza była udana - graliśmy ’Moonlight Drive’ i kilka innych kawałków. Ale od razu poczuliśmy, że nadajemy na tych samych falach i że może coś z tego być. Druga próba miała odbyć się w domu moich rodziców. Rozstawiliśmy sprzęt i czekaliśmy na Jima, ale on nie przychodził. W końcu postanowiliśmy do niego pojechać, by sprawdzić, co się z nim dzieje. Okazało się, że siedzi w więzieniu gdzieś na pustyni. Wdał się w bójkę z grupą motocyklistów - ale tylko Jim z chłopakami poszli siedzieć, tamci nie. Później było już tylko gorzej i takich sytuacji było znacznie więcej". 1966-1967
UDANY DEBIUT, UDANY SKANDAL
Po pięciu miesiącach prób i z zalążkiem debiutanckiej płyty, zespół zaczął podbijać amerykańskie sceny, a jego główną bronią - poza gitarą Kriegera - był wyjątkowy głos i sceniczna prezencja Morrisona. Wkrótce grupa grała już w klubie London Fog na Sunset Avenue i w końcu w słynnym klubie Whisky A Go-Go. Muzycy zostali tam dostrzeżeni przez prezesa Electra Records, Jaca Holzmana, i producenta Paula A. Rothchilda, w wyniku czego 18 sierpnia doszło do podpisania kontraktu z Electra Records. Muzycy mieli dużo szczęścia, ponieważ już 21 sierpnia zostali... wyrzuceni z klubu za kontrowersyjne wykonanie utworu "The End". "Do Whisky A Go-Go trafiliśmy właściwie przypadkiem. Graliśmy koncert w klubie na tej samej ulicy i dziewczyna, która bukowała koncerty w Whisky Go-Go, zobaczyła nas pewnego dnia i oczywiście od razu zakochała się w Jimie (śmiech). No i tym sposobem zagraliśmy koncert w tym właśnie klubie - wspomina Krieger. - To kontrowersyjne wykonanie ‘The End’ przeszło już chyba do historii.
Na początku występu Jim w ogóle nie pojawił się na scenie, więc my po prostu graliśmy utwór w wersji instrumentalnej, bez wokalu, co jakimś cudem uszło nam na sucho. W końcu John i Ray poszli po Jima. Znaleźli go chowającego się pod łóżkiem. Jego zachowanie nie powinno dziwić, o ile weźmie się pod uwagę fakt, że wziął za dużo kwasu. Doprowadzili go trochę do porządku i wyprowadzili na scenę. Powiedział, że chce zagrać ‘The End’. Cóż, zgodziliśmy się. Wtedy pierwszy raz wyśpiewał: Father, I want to kill you. Mother, I want to fuck you. Przyznam szczerze, że byliśmy nie mniej zszokowani niż publiczność".
A jak przebiegała sesja nagraniowa płyty "The Doors" (1967)? Krieger mówi, że była to świetna zabawa: "Nie spędziliśmy zbyt dużo czasu w studiu. Po prostu miksowaliśmy i nagrywaliśmy utwory, które ćwiczyliśmy co wieczór przez ostatnie lata. Pisaniem utworów zajmowałem się wspólnie z Jimem. Ceniłem go jako tekściarza i dlatego między innymi zdecydowałem się dołączyć do grupy. Nasza debiutancka płyta weszła na drugie miejsce listy przebojów w Stanach Zjednoczonych, ale nigdy nie uważaliśmy się za gwiazdy. Nagrywaliśmy w Electra Records, a to nie była wytwórnia pokroju Columbia, która mogła zrobić z nas gwiazdy z dnia na dzień. Zawsze uważaliśmy się za zwykły undergroundowy zespół z Los Angeles. Dla Jima było to jednak za mało. On chciał, żebyśmy byli jak The Beatles". 1967-1969
CORAZ WIĘKSZE PRZEBOJE, CORAZ WIĘKSZE PROBLEMY
Z komercyjnego punktu widzenia The Doors nie mogli osiągnąć więcej. Przed końcem 1967 muzycy z Kalifornii przestali być postrzegani jedynie jako kolejny zespół undergroundowy. Artyści stali się gwiazdami, a Jim Morrison - nie do końca wbrew swojej woli - jawił się jako idol nastolatek. W radiu na stałe zagościły takie przeboje, jak: "Strange Days" (1967), "Waiting For The Sun" (1968) i "The Soft Parade" (1969). Krytyka zaczęła oskarżać grupę o to, że się sprzedała i - jak napisał pewien krytyk - "robi muzykę wyłącznie dla pieniędzy". Krieger jednak zaprzecza: "Nie zgodzę się, że ‘Strange Days’ był naszym najbardziej komercyjnym albumem. Jest na nim kilka bardzo oryginalnych utworów, jak na przykład ‘People Are Strange’ czy ‘When The Music’s Over’. Wtedy bardzo rozwinąłem się jako gitarzysta. Niektórzy twierdzą, że ‘Strange Days’ to mój najlepszy album". Pomimo komercyjnego sukcesu w powietrzu nieustannie unosiła się atmosfera buntu.
Podczas koncertów dochodziło do groźnych zamieszek pomiędzy fanami i policją. Za kulisami Morrison miał coraz większe problemy z narkotykami i alkoholem, a punktem kulminacyjnym jego ekscesów było obnażenie się i symulowanie masturbacji podczas koncertu w Miami 1 marca 1969 roku. Sala Dinner Key Auditorium, przeznaczona dla 6.900 osób, była tego wieczoru zdecydowanie przepełniona. Manzarek w swojej biografii twierdzi, że żadne obnażenie nie miało miejsca. Według niego była to zbiorowa psychoza, a Morrison po prostu bawił się z publicznością. Tak samo twierdzi Krieger: "Ten incydent z Miami nie był znowu taki straszny, jak przedstawiły go media. Wszystko zostało niepotrzebnie rozdmuchane. Jim powiedział, że się rozbierze. Zapytał publiczność: ‘Chcecie go zobaczyć?’, a potem wyciągnął koszulę ze spodni, jakby miał zamiar je zdjąć, ale ostatecznie tego nie zrobił, a tylko rozpiął rozporek. Kilka razy pytał, czy publiczność widziała to, co im rzekomo pokazał.
Rozgrzał publikę do czerwoności, ludzie krzyczeli, pchali się do sceny, sądząc, że on faktycznie się obnaża. Jim dosłownie doprowadził ich wtedy do szaleństwa. Ale gdyby naprawdę zdjął spodnie, na pewno zrobiono by mu zdjęcie, a - jak wiemy - coś takiego nigdy nie zostało opublikowane". Czy Morrison zdjął spodnie, czy nie, incydent ten rozwścieczył lokalne władze i artysta został ukarany za dopuszczenie się czynów obscenicznych. Wszystkie koncerty zespołu w Stanach Zjednoczonych zostały natychmiast odwołane. Krieger wspomina: "Zanim ukazała się nasza trzecia płyta, czyli ‘Waiting For The Sun’, zachowanie Jima zaczęło doprowadzać do coraz ostrzejszych konfliktów. Przyprowadzał do studia jakichś dziwnych ludzi i robił, co chciał, a my musieliśmy znosić jego humory. Ten facet praktycznie cały czas buntował się przeciwko czemuś.
Kiedy wszystko szło dobrze, on zawsze starał się to zepsuć. I wychodziło mu to doskonale. Tylko z pisaniem piosenek nigdy nie miał żadnego problemu. Pracowało mi się z nim dobrze, tym bardziej że chętnie śpiewał moje teksty. Problemy pojawiały się dopiero, gdy kończyliśmy pracę. Jim wychodził ze studia, natychmiast się upijał i wtedy wszystko zaczynało się od nowa". Czwarty album "The Soft Parade" jeszcze bardziej zdystansował grupę od ich fanów. Na płycie dominowały głównie piosenki pop i muzycy zdecydowali się na wprowadzenie sekcji instrumentów dętych. "Nagranie tego albumu zajęło nam sporo czasu - wspomina Krieger. - Najwięcej trudności sprawiło nam dogranie orkiestry. Nie był to łatwy okres, bo nie wszyscy zgadzaliśmy się co do tego, że takie eksperymenty w ogóle są potrzebne, a poza tym niełatwo było mi dopasować do całości mój styl gry. Szło nam znacznie gorzej przede wszystkim z powodu tego nieszczęsnego incydentu w Miami. Wtedy nie mogliśmy już nigdzie grać koncertów! Skrytykowano nas za sekcję dętą, smyczki i dlatego był to dla nas niezbyt udany okres. Ale warto było - kiedy słucham tej płyty po latach, brzmi wspaniale". 1970-1971
PRZYPARTY DO MURU ZESPÓŁ NAGRYWA SWOJE DWA NAJLEPSZE ALBUMY
Grupa została bezlitośnie skrytykowana za krążek "The Soft Parade", i to zarówno przez fanów, jak i media. Wokalista, który przez większą część czasu znajdował się pod wpływem narkotyków i alkoholu, nie rezygnował ze swoich błazeństw, za które coraz częściej lądował za kratkami. W tym burzliwym klimacie zespół wszedł w nowe dziesięciolecie. Wszystko wskazywało na to, że teraz może być już tylko gorzej. Tak się jednak nie stało. W ciągu następnych dwóch lat grupa wróciła do swoich czysto bluesowych korzeni i zarejestrowała dwie płyty: "Morrison Hotel" (1970) i "L.A. Woman" (1970), które okazały się najlepszymi produkcjami w karierze tej formacji. "Płyta ‘Morrison Hotel’ była niejako reakcją na poprzednią, tak ostro krytykowaną produkcję - wspomina Krieger. - Chociaż nie wpuszczano nas na żadne sale koncertowe, to znowu robiliśmy to, co kochaliśmy: tworzyliśmy muzykę. Poszliśmy bardziej w stronę bluesa, choć ja sam nigdy nie myślałem o sobie jako o gitarzyście bluesowym. Nie chciałem, jak wszyscy naokoło, naśladować Mike’a Bloomfielda. Ale wiadomo, gdy jest się gitarzystą, to prędzej czy później wróci się do bluesa".
Zespół mógł już grać koncerty i wystąpił na Festiwalu Isle Of Wight obok takich gwiazd, jak Jimi Hendrix czy The Who. "Wiele osób uważa, że ‘L.A. Woman’ to był nasz najlepszy album i ja się z nimi zgadzam w zupełności - kontynuuje artysta. - Szczególnie kocham takie utwory, jak ‘L.A. Woman’, ‘Riders On The Storm’ i ‘Love Her Madly’. Te dwa pierwsze kawałki niejako napisały się same podczas jam session". Ten album grupa wyprodukowała samodzielnie, bowiem producent Paul A. Rothchild zrezygnował ze współpracy z nią. Zanim płyta ukazała się na rynku, Morrison wyjechał do Paryża, żeby skupić się na pisaniu wierszy i zadeklarował, że już nie zagra w The Doors. Później jednak miał telefonować ze stolicy Francji, twierdząc, że ma dużo materiału na nową płytę i że chce wrócić do zespołu. Tej obietnicy jednak nie było mu dane dotrzymać... 1971
ŚMIERĆ MORRISONA U SZCZYTU POPULARNOŚCI...
3 lipca 1971 roku do Kriegera zadzwonił menedżer zespołu z informacją o tragicznej śmierci wokalisty. Morrison został znaleziony martwy w wannie w swoim paryskim mieszkaniu. Oficjalną przyczyną zgonu była niewydolność serca spowodowana problemami oddechowymi. Nikt jednak nie przeprowadził sekcji zwłok przed pogrzebem, który odbył się na słynnym cmentarzu Pére Lachaise. Wokół śmierci Jima pojawiło się wiele spekulacji, a jego dziewczyna, Pamela Courson, zeznała, że to ona podała mu dawkę heroiny, która okazała się śmiertelna. Nigdy nie poznamy prawdy, w każdym razie śmierć wokalisty w wieku dwudziestu siedmiu lat z jednej strony zapewniła mu status legendy, natomiast z drugiej - brutalnie zakończyła karierę grupy The Doors. "W pierwszej chwili nie uwierzyłem w tę informację.
Już wcześniej zdarzało się, że uśmiercano Jima - mówi Krieger. - Kiedy okazało się, że tym razem była to prawda, poczułem się tak, jakby spadła na mnie tona cegieł. To był najgorszy moment w moim życiu. Dziś nie jest to już takie bolesne, ale to nie znaczy, że nie tęsknię za Jimem. Chciałbym, żeby żył i widział, jak kolejne pokolenie słucha naszych płyt. Zawsze marzył, żebyśmy zaszli jak najwyżej. A co by było, gdyby on nie umarł? Na pewno dalej tworzylibyśmy muzykę. Ale jaka byłaby ta muzyka, tego nie jestem w stanie powiedzieć...".
POCZĄTKI
We wrześniu 1965 roku student z Kalifornii, Robby Krieger, miał zaprezentować swoje umiejętności przed trzema muzykami, którzy szukali gitarzysty do swojego zespołu. Zagrał więc kilka taktów tak, jak potrafił najlepiej. Jeden z przesłuchującej go trójki, Jim Morrison - wokalista i poeta o łagodnych oczach - od razu zgodził się przyjąć nowego muzyka do zespołu, a jego zdanie podzielił również klawiszowiec Ray Manzarek. Perkusista i jednocześnie student psychologii, John Densmore, już wcześniej poznał umiejętności Kriegera (grał z nim w zespole Psychedelic Rangers) i to właśnie on zaaranżował to spotkanie. Tak oto zebrał się czteroosobowy skład, który przyjął nazwę The Doors i który w ciągu najbliższych lat miał wstrząsnąć muzyczną sceną nie tylko w Ameryce, ale i na całym świecie. Od tego pierwszego spotkania minęło już ponad czterdzieści lat... 1965-1966
PIERWSZE SPOTKANIA, PIERWSZE BÓJKI I PIERWSZE PRÓBY
Członkowie The Doors wywodzili się z drobnych zespołów studenckich, a poznawali się na plażach Los Angeles. Upalne lato, piękne złociste plaże, początki fermentu tuż przed powstaniem ruchu hippisowskiego. Podobno Manzarek założył się z Morrisonem, że ten wyrecytuje "Moonlight Drive" z zamkniętymi oczami. Fale na Venice Beach lizały im stopy. Tego wieczoru razem z Densmorem mieli po raz pierwszy odwiedzić Kriegera. "Studiowałem razem z Rayem i Jimem na UCLA, a Johna znałem jeszcze ze szkoły średniej - opowiada Krieger. - Przyszli do mnie do domu w trójkę i wówczas pokazałem im próbkę moich umiejętności. Jim był pod wrażeniem, tak więc natychmiast zasiliłem szeregi The Doors.
W tamtym okresie grałem głównie flamenco, a na gitarę elektryczną przerzuciłem się dosłownie miesiąc wcześniej. Nie miałem więc zbyt dużego pojęcia o tak zwanym rock and rollu. Dopiero wstąpienie do The Doors sprawiło, że musiałem intensywnie popracować nad swoim stylem gry. Byliśmy długowłosymi w świecie zdominowanym przez krótkowłosych. Jednym słowem wyglądaliśmy jak jakieś dziwadła (śmiech). Uważaliśmy się za hipisów i - choć trudno w to uwierzyć - dlatego że nie było nas wielu w Los Angeles, nieustannie pakowaliśmy się w tarapaty. Pamiętam, jak wybraliśmy się do restauracji, w której zastaliśmy grupę amerykańskich marines. Przez cały czas gapili się na nas prowokacyjnie, a gdy tylko stamtąd wyszliśmy, dogonili nas i zaczęli okładać, gdzie popadnie - tak po prostu bez ostrzeżenia.
Jeden z nich dorwał Jima i walił jego głową w okno, a Jim, jak to Jim, tylko się śmiał. Nasze pierwsze próby był bardzo chaotyczne. Dobrze zapadły mi w pamięć szczególnie trzy, które odbyliśmy na samym początku naszej współpracy. Pierwsza była udana - graliśmy ’Moonlight Drive’ i kilka innych kawałków. Ale od razu poczuliśmy, że nadajemy na tych samych falach i że może coś z tego być. Druga próba miała odbyć się w domu moich rodziców. Rozstawiliśmy sprzęt i czekaliśmy na Jima, ale on nie przychodził. W końcu postanowiliśmy do niego pojechać, by sprawdzić, co się z nim dzieje. Okazało się, że siedzi w więzieniu gdzieś na pustyni. Wdał się w bójkę z grupą motocyklistów - ale tylko Jim z chłopakami poszli siedzieć, tamci nie. Później było już tylko gorzej i takich sytuacji było znacznie więcej". 1966-1967
UDANY DEBIUT, UDANY SKANDAL
Po pięciu miesiącach prób i z zalążkiem debiutanckiej płyty, zespół zaczął podbijać amerykańskie sceny, a jego główną bronią - poza gitarą Kriegera - był wyjątkowy głos i sceniczna prezencja Morrisona. Wkrótce grupa grała już w klubie London Fog na Sunset Avenue i w końcu w słynnym klubie Whisky A Go-Go. Muzycy zostali tam dostrzeżeni przez prezesa Electra Records, Jaca Holzmana, i producenta Paula A. Rothchilda, w wyniku czego 18 sierpnia doszło do podpisania kontraktu z Electra Records. Muzycy mieli dużo szczęścia, ponieważ już 21 sierpnia zostali... wyrzuceni z klubu za kontrowersyjne wykonanie utworu "The End". "Do Whisky A Go-Go trafiliśmy właściwie przypadkiem. Graliśmy koncert w klubie na tej samej ulicy i dziewczyna, która bukowała koncerty w Whisky Go-Go, zobaczyła nas pewnego dnia i oczywiście od razu zakochała się w Jimie (śmiech). No i tym sposobem zagraliśmy koncert w tym właśnie klubie - wspomina Krieger. - To kontrowersyjne wykonanie ‘The End’ przeszło już chyba do historii.
Na początku występu Jim w ogóle nie pojawił się na scenie, więc my po prostu graliśmy utwór w wersji instrumentalnej, bez wokalu, co jakimś cudem uszło nam na sucho. W końcu John i Ray poszli po Jima. Znaleźli go chowającego się pod łóżkiem. Jego zachowanie nie powinno dziwić, o ile weźmie się pod uwagę fakt, że wziął za dużo kwasu. Doprowadzili go trochę do porządku i wyprowadzili na scenę. Powiedział, że chce zagrać ‘The End’. Cóż, zgodziliśmy się. Wtedy pierwszy raz wyśpiewał: Father, I want to kill you. Mother, I want to fuck you. Przyznam szczerze, że byliśmy nie mniej zszokowani niż publiczność".
A jak przebiegała sesja nagraniowa płyty "The Doors" (1967)? Krieger mówi, że była to świetna zabawa: "Nie spędziliśmy zbyt dużo czasu w studiu. Po prostu miksowaliśmy i nagrywaliśmy utwory, które ćwiczyliśmy co wieczór przez ostatnie lata. Pisaniem utworów zajmowałem się wspólnie z Jimem. Ceniłem go jako tekściarza i dlatego między innymi zdecydowałem się dołączyć do grupy. Nasza debiutancka płyta weszła na drugie miejsce listy przebojów w Stanach Zjednoczonych, ale nigdy nie uważaliśmy się za gwiazdy. Nagrywaliśmy w Electra Records, a to nie była wytwórnia pokroju Columbia, która mogła zrobić z nas gwiazdy z dnia na dzień. Zawsze uważaliśmy się za zwykły undergroundowy zespół z Los Angeles. Dla Jima było to jednak za mało. On chciał, żebyśmy byli jak The Beatles". 1967-1969
CORAZ WIĘKSZE PRZEBOJE, CORAZ WIĘKSZE PROBLEMY
Z komercyjnego punktu widzenia The Doors nie mogli osiągnąć więcej. Przed końcem 1967 muzycy z Kalifornii przestali być postrzegani jedynie jako kolejny zespół undergroundowy. Artyści stali się gwiazdami, a Jim Morrison - nie do końca wbrew swojej woli - jawił się jako idol nastolatek. W radiu na stałe zagościły takie przeboje, jak: "Strange Days" (1967), "Waiting For The Sun" (1968) i "The Soft Parade" (1969). Krytyka zaczęła oskarżać grupę o to, że się sprzedała i - jak napisał pewien krytyk - "robi muzykę wyłącznie dla pieniędzy". Krieger jednak zaprzecza: "Nie zgodzę się, że ‘Strange Days’ był naszym najbardziej komercyjnym albumem. Jest na nim kilka bardzo oryginalnych utworów, jak na przykład ‘People Are Strange’ czy ‘When The Music’s Over’. Wtedy bardzo rozwinąłem się jako gitarzysta. Niektórzy twierdzą, że ‘Strange Days’ to mój najlepszy album". Pomimo komercyjnego sukcesu w powietrzu nieustannie unosiła się atmosfera buntu.
Podczas koncertów dochodziło do groźnych zamieszek pomiędzy fanami i policją. Za kulisami Morrison miał coraz większe problemy z narkotykami i alkoholem, a punktem kulminacyjnym jego ekscesów było obnażenie się i symulowanie masturbacji podczas koncertu w Miami 1 marca 1969 roku. Sala Dinner Key Auditorium, przeznaczona dla 6.900 osób, była tego wieczoru zdecydowanie przepełniona. Manzarek w swojej biografii twierdzi, że żadne obnażenie nie miało miejsca. Według niego była to zbiorowa psychoza, a Morrison po prostu bawił się z publicznością. Tak samo twierdzi Krieger: "Ten incydent z Miami nie był znowu taki straszny, jak przedstawiły go media. Wszystko zostało niepotrzebnie rozdmuchane. Jim powiedział, że się rozbierze. Zapytał publiczność: ‘Chcecie go zobaczyć?’, a potem wyciągnął koszulę ze spodni, jakby miał zamiar je zdjąć, ale ostatecznie tego nie zrobił, a tylko rozpiął rozporek. Kilka razy pytał, czy publiczność widziała to, co im rzekomo pokazał.
Rozgrzał publikę do czerwoności, ludzie krzyczeli, pchali się do sceny, sądząc, że on faktycznie się obnaża. Jim dosłownie doprowadził ich wtedy do szaleństwa. Ale gdyby naprawdę zdjął spodnie, na pewno zrobiono by mu zdjęcie, a - jak wiemy - coś takiego nigdy nie zostało opublikowane". Czy Morrison zdjął spodnie, czy nie, incydent ten rozwścieczył lokalne władze i artysta został ukarany za dopuszczenie się czynów obscenicznych. Wszystkie koncerty zespołu w Stanach Zjednoczonych zostały natychmiast odwołane. Krieger wspomina: "Zanim ukazała się nasza trzecia płyta, czyli ‘Waiting For The Sun’, zachowanie Jima zaczęło doprowadzać do coraz ostrzejszych konfliktów. Przyprowadzał do studia jakichś dziwnych ludzi i robił, co chciał, a my musieliśmy znosić jego humory. Ten facet praktycznie cały czas buntował się przeciwko czemuś.
Kiedy wszystko szło dobrze, on zawsze starał się to zepsuć. I wychodziło mu to doskonale. Tylko z pisaniem piosenek nigdy nie miał żadnego problemu. Pracowało mi się z nim dobrze, tym bardziej że chętnie śpiewał moje teksty. Problemy pojawiały się dopiero, gdy kończyliśmy pracę. Jim wychodził ze studia, natychmiast się upijał i wtedy wszystko zaczynało się od nowa". Czwarty album "The Soft Parade" jeszcze bardziej zdystansował grupę od ich fanów. Na płycie dominowały głównie piosenki pop i muzycy zdecydowali się na wprowadzenie sekcji instrumentów dętych. "Nagranie tego albumu zajęło nam sporo czasu - wspomina Krieger. - Najwięcej trudności sprawiło nam dogranie orkiestry. Nie był to łatwy okres, bo nie wszyscy zgadzaliśmy się co do tego, że takie eksperymenty w ogóle są potrzebne, a poza tym niełatwo było mi dopasować do całości mój styl gry. Szło nam znacznie gorzej przede wszystkim z powodu tego nieszczęsnego incydentu w Miami. Wtedy nie mogliśmy już nigdzie grać koncertów! Skrytykowano nas za sekcję dętą, smyczki i dlatego był to dla nas niezbyt udany okres. Ale warto było - kiedy słucham tej płyty po latach, brzmi wspaniale". 1970-1971
PRZYPARTY DO MURU ZESPÓŁ NAGRYWA SWOJE DWA NAJLEPSZE ALBUMY
Grupa została bezlitośnie skrytykowana za krążek "The Soft Parade", i to zarówno przez fanów, jak i media. Wokalista, który przez większą część czasu znajdował się pod wpływem narkotyków i alkoholu, nie rezygnował ze swoich błazeństw, za które coraz częściej lądował za kratkami. W tym burzliwym klimacie zespół wszedł w nowe dziesięciolecie. Wszystko wskazywało na to, że teraz może być już tylko gorzej. Tak się jednak nie stało. W ciągu następnych dwóch lat grupa wróciła do swoich czysto bluesowych korzeni i zarejestrowała dwie płyty: "Morrison Hotel" (1970) i "L.A. Woman" (1970), które okazały się najlepszymi produkcjami w karierze tej formacji. "Płyta ‘Morrison Hotel’ była niejako reakcją na poprzednią, tak ostro krytykowaną produkcję - wspomina Krieger. - Chociaż nie wpuszczano nas na żadne sale koncertowe, to znowu robiliśmy to, co kochaliśmy: tworzyliśmy muzykę. Poszliśmy bardziej w stronę bluesa, choć ja sam nigdy nie myślałem o sobie jako o gitarzyście bluesowym. Nie chciałem, jak wszyscy naokoło, naśladować Mike’a Bloomfielda. Ale wiadomo, gdy jest się gitarzystą, to prędzej czy później wróci się do bluesa".
Zespół mógł już grać koncerty i wystąpił na Festiwalu Isle Of Wight obok takich gwiazd, jak Jimi Hendrix czy The Who. "Wiele osób uważa, że ‘L.A. Woman’ to był nasz najlepszy album i ja się z nimi zgadzam w zupełności - kontynuuje artysta. - Szczególnie kocham takie utwory, jak ‘L.A. Woman’, ‘Riders On The Storm’ i ‘Love Her Madly’. Te dwa pierwsze kawałki niejako napisały się same podczas jam session". Ten album grupa wyprodukowała samodzielnie, bowiem producent Paul A. Rothchild zrezygnował ze współpracy z nią. Zanim płyta ukazała się na rynku, Morrison wyjechał do Paryża, żeby skupić się na pisaniu wierszy i zadeklarował, że już nie zagra w The Doors. Później jednak miał telefonować ze stolicy Francji, twierdząc, że ma dużo materiału na nową płytę i że chce wrócić do zespołu. Tej obietnicy jednak nie było mu dane dotrzymać... 1971
ŚMIERĆ MORRISONA U SZCZYTU POPULARNOŚCI...
3 lipca 1971 roku do Kriegera zadzwonił menedżer zespołu z informacją o tragicznej śmierci wokalisty. Morrison został znaleziony martwy w wannie w swoim paryskim mieszkaniu. Oficjalną przyczyną zgonu była niewydolność serca spowodowana problemami oddechowymi. Nikt jednak nie przeprowadził sekcji zwłok przed pogrzebem, który odbył się na słynnym cmentarzu Pére Lachaise. Wokół śmierci Jima pojawiło się wiele spekulacji, a jego dziewczyna, Pamela Courson, zeznała, że to ona podała mu dawkę heroiny, która okazała się śmiertelna. Nigdy nie poznamy prawdy, w każdym razie śmierć wokalisty w wieku dwudziestu siedmiu lat z jednej strony zapewniła mu status legendy, natomiast z drugiej - brutalnie zakończyła karierę grupy The Doors. "W pierwszej chwili nie uwierzyłem w tę informację.
Już wcześniej zdarzało się, że uśmiercano Jima - mówi Krieger. - Kiedy okazało się, że tym razem była to prawda, poczułem się tak, jakby spadła na mnie tona cegieł. To był najgorszy moment w moim życiu. Dziś nie jest to już takie bolesne, ale to nie znaczy, że nie tęsknię za Jimem. Chciałbym, żeby żył i widział, jak kolejne pokolenie słucha naszych płyt. Zawsze marzył, żebyśmy zaszli jak najwyżej. A co by było, gdyby on nie umarł? Na pewno dalej tworzylibyśmy muzykę. Ale jaka byłaby ta muzyka, tego nie jestem w stanie powiedzieć...".