Marc Bolan (T. Rex)

Wywiady
2008-12-01
Marc Bolan (T. Rex)

Nie mogliśmy przegapić trzydziestej rocznicy śmierci Marka Bolana. Toteż kolejnych kilka stron poświęcimy temu gitarzyście i wokaliście glamrockowemu, którego wpływ na muzykę był tak wielki jak jego ogromne pragnienie zdobycia słway...

Formacja T. Rex (początkowo znana jako Tyrannosaurus Rex) założona w Londynie w latach 60. wspięła się na szczyty sławy dekadę później i została okrzyknięta największym brytyjskim zespołem od czasów The Beatles. Utwory takie jak "Hot Love", "Get It On", "Metal Guru" i "Telegram Sam" okazały się prawdziwymi hitami, które długo nie schodziły z pierwszych miejsc list przebojów. Kompozycja "Hot Love", której producentami byli David Bowie i Tony Visconti, pozostała na szczycie listy przebojów przez całe sześć tygodni i zwiastowała nastanie w Wielkiej Brytanii ery glam rocka. Do tego dochodziła atmosfera skandalu. Występy T. Rex nie były zwykłymi koncertami, ponieważ były to koncerty-widowiska, którym towarzyszyły gorące emocje oraz częste zamieszki. W Glasgow muzycy w drodze do sali koncertowej byli eskortowani przez policję. "Koncerty T. Rex były mesjanistyczne i panował na nich kompletny chaos" - wspomina Morrissey. To właśnie występ T. Rex w Manchesterze był jego pierwszym koncertem w życiu. "Miałem na sobie fioletową, satynową marynarkę. Tata podwiózł mnie pod samą salę koncertową. Chyba myślał, że żywy stamtąd nie wrócę, bo pomachał mi tak, jakby widział mnie po raz ostatni (śmiech). Pewnie sądził, że straci dziecko na rzecz jakiejś krwawej sekty".

Początek lat 70. z całą pewnością należał do grupy T. Rex. Nastolatki szalały. A kiedy młoda publiczność dorastała i zaczęła zwracać swoje zainteresowanie w inną stronę, wówczas Marc znalazł odbiorców wśród zwolenników ruchu punkowego. Miłośnikom punka odpowiadał prosty styl gry Bolana, czyli oparcie muzyki dosłownie na trzech akordach i ciężkie, jak na tamte czasy, gitarowe brzmienie. Nadszedł rok 1977, który był idealny na comeback w wielkim stylu, lecz niestety, tego planu Marc już nigdy nie miał zrealizować. Jego fioletowy Mini-Cooper (prowadzony przez Glorię Jones) uderzył w drzewo dwa tygodnie przed trzydziestymi urodzinami muzyka. Bolan zginął na miejscu. To wydarzenie było ze wszech miar tragiczne, ale koledzy z zespołu nie byli zbyt zaskoczeni - Marc zwierzał im się ponoć, że nie spodziewa się dożyć trzydziestki. Ta śmierć stała się przedmiotem licznym domysłów i spekulacji, ale jedno jest pewne - stworzyła legendę, która miała ukształtować kolejne pokolenia gitarzystów. Po śmierci spełniło się więc największe marzenie Marka Bolana, pragnącego osiągnąć wyżyny sławy - przez długi czas jego imię gościło na ustach niemal wszystkich.

W swoim krótkim życiu był rockandrollowcem, modelem, aktorem, piosenkarzem folkowym, poetą i oczywiście gitarzystą. Już jako dziecko miał graniczące z absurdem przekonanie o swojej wyjątkowości, co wyznał w jednym ze swych wywiadów: "Byłem pewny, że jestem w jakimś sensie lepszy niż reszta ludzi". Wraz z nadejściem pierwszych sukcesów to poczucie wyższości zostało rozdmuchane do niebotycznych rozmiarów. "Nie próbuję być gwiazdą. Ja po prostu nią jestem! - powiedział Marc, będąc u szczytu sławy. - Niektórzy ludzie są wyjątkowi, naznaczeni czymś szczególnym. I oni zdają sobie z tego sprawę".

Tak, Marc bywał pretensjonalny i nieco zmanierowany, ale z uporem realizował swoje cele. W 1968 roku Tyrannosaurus Rex (późniejszy T. Rex), wydał swój pierwszy akustyczny album pełen motywów mitycznych i poetycznych "My People Were Fair And Had Sky In Their Hair... But Now They’re Content To Wear Stars On Their Brows", którego ten długi tytuł zaczerpnięty został z tekstu piosenki Frowning Atahuallpa i który niemalże natychmiast osiągnął 15 miejsce UK Album Chart. W wydanym w roku 1970 albumie "A Beard Of Stars" znalazło się kilka ciekawych fragmentów, ale poza nimi był to jedynie irytujący hipisowski bełkot. Muzyka miała porwać i zahipnotyzować tłumy na stadionach, tak się jednak nie stało. Gdyby Marc nie sięgnął po gitarę elektryczną, wówczas jego marzenie o sławie mogłoby lec w gruzach...

Mając Gibsona Les Paul, Marc nie był już pretensjonalnym hippisem, lecz stał się rockmanem, świetnie odnajdującym się w nowej roli. Dopiero ten właśnie instrument pozwolił mu zademonstrować swe niezwykle umiejętności i wspiąć się na upragnione wyżyny sławy. Spod jego palców wyszły wspaniałe, perfekcyjne rockowe riffy, a publiczność szalała podczas jego zagrywek. Potrafił odmłodzić stare brzmienia rockabilly i robił to z niesłychaną zręcznością. Traktował swoją gitarę jakby była bronią, a kiedy wygrywał na niej agresywne riffy, trzymając instrument na wysokości krocza, fanki wprost szalały. Marc rozkoszował się rolą gwiazdora, tym bardziej że był do tego stworzony. Podobnie jak inni wielcy muzycy, którzy opierali swoją muzykę na gitarze, również Bolan sprawił, że gra na tym instrumencie wydawała się być najfajniejszym zajęciem pod słońcem. Dzieciaki odłożyły na bok rowery i zaczęły męczyć rodziców, żeby kupili im... gitarę.

Oprócz muzyki były też jeszcze teksty. Marc Bolan mógł śpiewać o czym tylko zechciał, a i tak uchodziło mu to na sucho. Weźmy fragment z kompozycji "Ride A White Swan": "Wear a tall hat like a druid in the old days. Wear a tall hat and a tattooed gown. Ride a white swan like the people of the Beltane. Wear your hair long, babe you can’t go wrong", co w tłumaczeniu na język polski oznacza: "Noś kapelusz tak duży jak druidzi w dawnych czasach. Noś duży kapelusz i zdobioną szatę. Wsiądź na białego łabędzia jak mieszkańcy podczas Beltane. Noś długie włosy, a na pewno ci się wszystko uda". To tylko mała próbka talentu Marka do kreowania surrealistycznego świata. Za to w piosence "Hot Love" słyszymy: "She ain’t no witch and I love the way she twitch... She is faster than most and she lives on the coast.", co w wolnym tłumaczeniu oznacza: "Ona nie jest czarownicą i kocham sposób, w jaki drży... Ona jest szybsza niż większość i mieszka na wybrzeżu". Słowa służyły Markowi głównie do tworzenia rymu i wykreowania określonego klimatu, nie zaś do przekazywania konkretnej treści. A że czasem brakowało w nich sensu, zdawało się być to dla niego sprawą raczej drugorzędną...

John Lennon napisał utwór "I Am The Walrus" (z ang. jestem morsem), który z założenia miał być stylistycznym dowcipem i tak też został odebrany. Niestety Bolan w swoich odważnych próbach połączenia rocka z surrealistyczną poezją był śmiertelnie poważny. W piosence "Get It On" porównuje swoją "kochaną brudną, lecz słodką dziewczynę" do samochodu: "Well you’re built like a car. You got a habcup diamond star halo. You’re built like a car, oh yeah...", czyli - "Jesteś tak zgrabna jak samochód. Masz aureolę jak diamentowy kołpak. Jesteś zbudowana jak samochód, o tak...". Pomimo całkowitego braku głębszego sensu czy politycznych odniesień utwór stał się przebojem. Wydaje się dziwne, że w latach 70. prawdziwi fani rocka uważali T. Rex za zespół dla nastolatek. Marc Bolan był geniuszem, który niewątpliwie wyprzedzał swoje czasy. Kilka dekad później Noel Gallagher stosował podobne rozwiązania w Oasis - surrealistyczne teksty w połączeniu ze wspaniałymi melodiami dały ponadczasowe przeboje w muzyce pop.

Z pomysłów Marka Bolana czerpał inspiracje nawet Paul McCartney, choćby na przykład podczas komponowania utworu "Jet", którą muzyk nagrał z zespołem Wings w latach 70. Utwór jest pełen irracjonalnych tekstów i można nawet odnieść wrażenie, że przy pisaniu przyświecała mu tylko jedna zasada: ważne, żeby się rymowało ("And Jet, I thought the major was a lady suffragette"). Wydawało się, że McCartney - mimo zapewnień o tym, że nie zazdrościł Bolanowi sukcesu - był zaniepokojony tym, że grupa Bolana podbija serca coraz większej rzeszy fanów. W tamtych czasach brytyjska prasa okrzyknęła T. Rex nowymi Beatlesami, a NME wybrało T. Rex najlepszym zespołem świata. Paul McCartney skomentował to słowami: "Nie chcę, żeby grupa Wings została wtłoczona w szufladkę ‘gwiazdy’. Przerabiałem to już z The Beatles. Chłopakom z T. Rex to najwyraźniej nie przeszkadza". The Beatles już nie zagrażali Markowi, ale był pewien człowiek, który dla Bolana był niewygodny i który utrudniał mu osiągnięcie całkowitej dominacji na brytyjskiej scenie muzycznej. Był nim David Bowie. Obaj muzycy stali się ikonami glam rocka i pozostawali przyjaciółmi od lat 60. Tak jak Bolan, Bowie również potrafił zachowywać się niczym kameleonem: z miesiąca na miesiąc zmieniał swój image, eksperymentował z różnymi stylami i konwencjami. W końcu we wczesnych latach 70. nałożył ostry makijaż, a swoją muzykę skierował głównie do nastolatków. Zyskiwał też coraz większą popularność w Stanach Zjednoczonych, gdzie o Bolanie prawie nikt nie słyszał.

Przyjaźń przyjaźnią, ale Bowie był dla Marka poważnym rywalem. Zdaje się, że rywalizacja była wpisana w ich przyjaźń od samego początku. "Poznaliśmy się gdzieś na początku lat 60. - wspominał Bowie po latach. - Byliśmy młodzikami, którzy nie potrafili dosłownie nic, ale mieli wielkie ambicje".
Według Bowiego ich rozmowa przebiegła wtedy mniej więcej tak:
Bowie: Cześć, coś ty za jeden?
olan: Mam na imię Marc, a bo co?
Bowie: Czym się zajmujesz?
Bolan: Jestem piosenkarzem.
Bowie: Naprawdę? Ja też. Jesteś modsem?
Bolan: Tak. Jestem Królem Modsów. Ale masz beznadziejne buty.
Bowie: A ty jesteś knypek.

Tak zaczęła się ich rywalizacja, która towarzyszyła muzykom aż do końca. Bolan miał swój własny program telewizyjny w Granada Television, zatytułowany po prostu "Marc". Składało się na niego sześć odcinków, a gośćmi Bolana były młode zespoły, takie jak Generation X i The Jam. W ostatnim odcinku gościem specjalnym był właśnie David Bowie. Na zakończenie programu Bolan i Bowie wykonali utwór, który razem napisali. Obaj chcieli być dobrze widoczni przed kamerami, podeszli więc do przodu sceny, a że była ona bardzo mała, Marc z niej spadł. To wydarzenie odczytano też symboliczne. To Bowie teraz się liczy, a gwiazda Marka powoli blaknie...

Jednak Bolan nigdy nie stracił wiary w swoje możliwości. W późniejszych latach, pisząc teksty, wymyślał tak zakręcone konstrukcje, że niejeden fanatyk religijny mógłby mu pozazdrościć takiego talentu. Raz zapytany o sprawy wiary po raz kolejny odsłonił swoje ogromne ego: "Gdyby Bóg ukazał mi się w pokoju, na pewno poczułbym trwogę, ale nie sądzę, żebym się ukorzył. Być może zacząłbym płakać, ale on i tak nie przestawałby mnie uwielbiać." Pewność siebie Marka nie miała wprost granic. Zapytany, dlaczego wybrał punkowy zespół The Damned na swój support, odpowiedział bez wahania: "Bo jeden z muzyków tej grupy nosił koszulkę z moją podobizną".

Marc miał rzeczywiście spory wpływ na scenę punkową. On i jego grupa zostali uwiecznieni w kilku ówczesnych przebojach. The Ramones na przykład wspomnieli swojego starego przyjaciela w piosence "Rock ‘N’ Roll Radio": "Will you remember Jerry Lee, John Lennon, T. Rex and ol’ Moulty?". Później REM złożyło hołd Markowi, wspominając go w piosence "The Wake-Up Bomb": "Get drunk and sing along to Queen. Practise my T. Rex moves and make the scene". Później był Mott The Hoople z "All The Young Dudes": "Man, I need TV when I got T.Rex" (kwestia napisana przez Davida Bowie). Warto tu jeszcze wspomnieć The Who, którzy śpiewali o "upijaniu się do upadłego przy dźwiękach muzyki T. Rex".

Wiele słów wypowiedziano i wyśpiewano o Marku Bolanie, ale żadne nie były tak trafne i zarazem tak piękne jak jego własne. Fragment z legendarnej piosenki "Cosmic Dancer" okazał się jednak proroczy: "I danced myself into the tomb. Is it strange to dance so soon?" ("Zatańczyłem się na śmierć. Czy to dziwne, że tańczę tak szybko?") 16 września 1977 roku dwudziestodziewięcioletni Marc Bolan zakończył swój morderczy taniec, zostawiając kilka singli, które stały się klasyką, i jeden wspaniały album, "Electric Warrior". Ach, i jeszcze "pomógł" Noelowi Gallagherowi napisać "Cigarettes And Alcohol" (szczegóły w ramce)...