Smok Smoczkiewicz (Sold My Soul)
Wywiady
2014-02-13
Motto lidera zespołu Sold My Soul wydaje się być najlepszym wstępem do rozmowy o podróżach, muzycznym rozwoju i powrocie do korzeni rocka.
Jaki był początek Twojej muzycznej drogi?
W wieku 10 lat trafiłem do szkoły muzycznej na fortepian a po roku przerzuciłem się na gitarę. Po kilku latach nauki zacząłem szkolić się samemu. Miałem bardzo konserwatywnych nauczycieli i były to czasy, kiedy bardzo zwracało się uwagę, żeby grać muzykę klasyczną. Teraz na szczęście jest inaczej.
Mimo to, szkoła muzyczna daje dobre podstawy.
Do pewnego momentu wszystkim to polecam. Jestem zadowolony, że mogłem być jej częścią. Jednak mój gust muzyczny, wrażliwość, styl gry byłyby ukierunkowane zupełnie inaczej jeżeli byłbym w tej szkole długo. Wielu samouków grających rocka nie zwraca bacznej uwagi na odpowiedni system ćwiczeń. Szkoła muzyczna ma wiele zalet i wad, tak samo jak nie chodzenie do szkoły muzycznej. W szkole muzycznej jest bardzo fajna rzecz - dyscyplina, którą szkoła pozwala wyrobić w sobie. Jeżeli potem masz ją w sobie, przenosisz ją na swój grunt. Wiadomo, że ludziom często nie chce się ćwiczyć. Ja sam uczę gry na gitarze od 10 lat - nie każdy ma taką determinację, jest zorganizowany i poświęca odpowiednią ilość czasu na ćwiczenie. Mnie szkoła muzyczna dała tę systematykę i skupienie, aczkolwiek wtedy za bardzo się do tego nie przykładałem. Zwykle więcej ćwiczyłem przed egzaminami. Dopiero parę lat po tym jak zrezygnowałem ze szkoły muzycznej, zrozumiałem co mi ta szkoła dała i zabrałem się za bardziej regularne, zsynchronizowane systemy ćwiczeń.
Jak wygląda dziś Twój system?
Gitarę mam w ręku codziennie i to jest podstawa, aczkolwiek czasowo to jest różnie - czasem 20 minut, czasem trzy godziny - ćwiczę, jamuję, pracuję nad aranżami. Jeżeli przygotowuję się do nagrań czy koncertów regularnie ćwiczę wprawki - zawsze przed koncertami się rozgrzewam, obowiązkowo przez minimum 15 minut przed wyjściem na scenę, ale w domu jest tak samo. Rozgrzewka polega na debilnym, żmudnym ćwiczeniu najprostszych skal w bardzo wolnym tempie - tak jak przed bieganiem czy pływaniem - trzeba się rozciągnąć, żeby człowieka nie złapał skurcz. Np. skala durowa w górę i w dół przez cały gryf, skala pentatoniczna, różnymi technikami - legato, staccato. Po kwadransie zaczynam ćwiczyć to, co chcę zrobić danego dnia. Rozgrzewka zawsze jest ta sama, później ćwiczę różne rzeczy. Najważniejsze aby mieć instrument w ręku codziennie.
Wróćmy do historii - kiedy wyrwałeś się ze szkoły ruszyłeś w kierunku rocka.
Grywałem w paru zespołach. Rock, grunge, metal… etc. W 1993 r. z zespołem Wolna Europa wygrałem festiwal w Węgorzewie. W 1995 r. wyjechałem z kolegą autostopem do Wielkiej Brytanii. Tam zacząłem kręcić swoje muzyczne klimaty.
Trudno było?
Polak wyjeżdżający na Zachód jest obcy - mimo, że bardzo Cię tam tolerują (U.K.), jest duża otwartość na obcokrajowców i nie czujesz się zupełnie wyobcowany, czujesz się obywatelem Europy, Świata i nikt Ci głowy nie zawraca, to jednak żeby zaistnieć, musisz pracować dwa-trzy razy więcej niż ktoś urodzony tam, z miejscowymi kontaktami. Musiałem przegrać ze 20-30 jam sessions zanim ktokolwiek do mnie podszedł i cokolwiek powiedział. Z drugiej strony, chciałem przede wszystkim poznać ich mentalność i sprawdzić, jak się z nimi gra. Grałem w różnych składach, a jeśli akurat nie grałem w zespole, szedłem na jam, żeby mieć cały czas kontakt z instrumentem.
Jaki jest rynek brytyjski w porównaniu z polskim?
Na pewno jest bardziej otwarty w stosunku do polskiego. Tam też się kreują nowe trendy. Po drugie, jest znacznie większa konkurencja. Londyn to, obok Nowego Jorku, miasto w którym najwięcej się dzieje. Jak tam zrobisz karierę to zwykle jest to format światowy. W Polsce wiadomo jak jest. W U.K. są ludzie z każdej części świata - z Afryki, Nowej Zelandii, Kanady. Przyjeżdżają nie tylko emigranci zarobkowi, ale ci, którzy chcą zrobić jakąś karierę na rynku muzycznym, bo wiedzą, że Anglicy są bardzo otwarci na muzykę i z przeciętnej pensji dużo wydają na płyty (przynajmniej tak było do niedawna). Bardzo często chodzą na koncerty, codziennie jest ich w Londynie ponad 100. Jest wszystko i dla każdego - od grania coverów, przez koncerty w pubach po 5 funtów za bilet, po koncerty gwiazd w Royal Albert Hall z najlepszymi miejscami po 300 funtów za bilet. Londyn to świetne miejsce dla inspiracji i rozwoju, bo stykają się tu różne kultury. Przykładowo spotykasz faceta z Zanzibaru, który gra na gitarze akustycznej zupełnie po swojemu, bo jest leworęcznym samoukiem i gra tylko na trzech strunach - tak się nauczył w swojej wiosce, ale brzmi to świetnie. Można też zdobyć doświadczenia grając na innych instrumentach niż swój.
Miałeś dosyć ciekawe doświadczenia z gitarą basową.
Z basówką wyszło przez przypadek. Z gitarzystą grupy Carcass (Bill Steer), która przez jakiś czas nie działała, grałem w duecie akustycznym o nazwie Bluebird w londyńskich pubach. Były to bluesy autorskie i stare covery. Wyszukiwaliśmy na winylach stare kawałki, np. Lightnin’ Hopkinsa, Bobbiego Blue Blant'a. Graliśmy razem dość długo. On miał też swoją kapelę Firebird, której byłem fanem. Ich basista zdecydował się jechać ze swoją kapelą do Niemiec a Firebird miał zaplanowany występ na festiwalu w Walii. Bill przyszedł do mnie i po przyjacielsku poprosił, żebym zagrał z nimi ten jeden koncert. Pożyczył mi bas, bo nie miałem swojego, w pięć dni nauczyłem się 20 numerów. Po jednej próbie pojechaliśmy do Walii. Po festiwalu powiedział, że koniecznie mam z nimi grać i że zadzwonili już do byłego basisty oznajmiając, że już nie jest w zespole. Wiedziałem, że tam będzie bardzo przestrzenne granie, bo to było trio. Bill Steer to jeden z najbardziej wszechstronnych muzyków rockowych jakich znam, poza tym wiedziałem, że będę mógł grać palcami na basie a nie piórkiem, a ponieważ lubię się uczyć nowych rzeczy, wziąłem to. Wiedziałem też, że to rozwinie moją wyobraźnię w sensie pisania piosenek i tak też było. Dziękuję za to doświadczenie.
Długo grałeś na basie?
Z Firebird dwa i pół roku. Jeszcze będąc w U.K. wróciłem do gitary i musiałem sobie przypomnieć jak się na niej gra i dalej sobie przypominam (śmiech). To znaczy nigdy nie rozstałem się z nią na dobre, ale ze względu na granie na basie gitara używana była przeze mnie przez ten okres tylko na jam sessions lub w domu.
Pewnie pamiętasz swoje pierwsze fascynacje gitarowe.
Pierwszymi gitarzystami elektrycznymi, którzy wywarli na mnie wrażenie byli Angus Young z AC/DC i Michael Schenker z UFO. Kiedy miałem siedem lat, u mojego ojca w zakładzie fotograficznym pracował taki hippis, który miał 19-20 lat i wbijał mi do głowy: "To jest AC/DC!", "To jest Deep Purple!". Pokazywał mi okładki płyt a wtedy w Polsce winyli zachodnich kapel było bardzo mało. On miał rodzinę w RFN, która mu to przysyłała. Zdębiałem widząc i słysząc to wszystko. Dodaj do tego sytuację polityczną i cały ten komunistyczny syf. Chłopak puszcza płytę i natychmiast przenosi się w inny kosmiczny świat miażdżących riffów, dudniących bębnów i śpiewnych solówek. Później pojawiła się kapela z mojego miasta, czyli TSA. Wtedy byłem szczylem ale bardzo mnie to jarało. Dwa lata później chciałem mieć gitarę elektryczną.
Potem zapragnąłeś innych klimatów i instrumentów.
Miałem duże szczęście, że poznałem wspaniałych, bardzo doświadczonych i kreatywnych muzyków z różnych krajów. To wspaniała rzecz móc grać w jednym zespole z ludźmi z Boliwii, Peru, Izraela, Anglii. Można się z nimi nie dogadać, bo niektórzy bardzo słabo mówią po angielsku, ale rozmawiamy muzycznie i nagle zaczyna się kręcić coś fajnego. Przez około 10 lat słuchałem intensywnie muzyki etnicznej. Byłem w Indiach, słuchałem muzyki indyjskiej, afrykańskiej, folku irlandzkiego, muzyki bałkańskiej, flamenco. W Anglii trafiłem do kilku projektów czysto etnicznych i miałem okazję nauczyć się trochę grać na instrumentach perkusyjnych i instrumentach strunowych, które wcześniej nie były mi znane. Sitar i oud - dziesięciostrunowy bezprogowy instrument podobny do lutni, strojony zupełnie inaczej niż gitara. Dużo trudniej jest przejść z gitary na oud, niż z gitary na bas.
W jaki sposób w Twoje ręce wpadł sitar?
W 1998 r. byłem dwa miesiące w Indiach i trafiłem na człowieka, który w swoim miasteczku był sitarowym guru. Przez trzy tygodnie codziennie miałem lekcje. Musiałem schodzić z gór dwie godziny piechotą do niego do domu, ściągać buty przed wejściem i siedzieć cicho w pozycji lotosu (no prawie) czekając aż pozwoli mi się odezwać. Graliśmy 5-6 godzin a potem wracałem pod górę już nie dwie a trzy godziny. Przez pierwsze trzy dni zupełnie nie wiedziałem, o co mu chodziło. Oni mają specyficzne skale - ragi. Jest ich około sześciuset stworzonych przez dwa tysiące lat tradycji. To nie tak jak u nas - skala bluesowa, pentatoniczna, siedem skal modalnych, etc. Znając dobrze dziesięć skal jest się dobrym i wszechstronnym gitarzystą a tam jest sześćset. Jednak skupiając się na muzyce jest ich znacznie mniej, bo to są konfiguracje skal - przesunięcie jednego dźwięku to już inna skala... Stare kapele - Beatlesi, Stonesi - używali w latach sześćdziesiątych sitar, więc chciałem go poznać, mam nadzieję, że do niego kiedyś wrócę...
Jak się na tym gra?
Jest 21 strun - 14 na dole, 7 u góry i gra się tylko na nich. Na palec wskazujący zakłada się pazurek podobny do tych, których używa się do gry na pedal steel czy banjo. Struny podciąga się przesuwając je po bardzo mocno zaokrąglonych progach. Struny na dolnym pokładzie rezonują pod wpływem wibracji strun górnych, tworzą się dodatkowe harmoniczne i tak powstaje to brzmienie.
Zdaje się, że można też przesuwać całe progi.
Progi są przymocowane rzemieniami, można je przestawiać i kreować inne skale.
Jesteś muzycznym podróżnikiem w pełnym znaczeniu tego słowa.
Makłowicz podróżuje i poznaje kraje pod kątem kuchni, ja pod kątem muzyki. Zawsze musiałem pójść do jakieś wioski i spytać na czym grają. Gdybym nie grał, bardzo dobrze czułbym się jako antropolog i historyk instrumentów. Nie jest możliwe być wirtuozem na kilku instrumentach, ale warto spróbować zagrać na czymś innym - to poszerza wyobraźnię, może dać pomysły na inne aranże itd. Ja muszę mieć pokarm, wyzwanie, chęć poznania pcha mnie do przodu. Wiesz jak to jest, każdy gitarzysta przechodzi przez taki okres: "Kurde, nic się nie dzieje". Teraz chyba mam taki okres i czekam, aż coś się zmieni. (śmiech)
Jak to nic się nie dzieje - jest zespół, są nowe kompozycje.
Bardzo chciałem założyć w Polsce zespół, którego moim zdaniem nie ma. Gra się bardzo ostry metal, co bardzo lubię; dużo rzeczy prog-rockowych i tradycyjnego bluesa, ale nie ma nic pomiędzy (o britpopie jak Myslovitz nic nie powiem bo to nie moja wrażliwość). Chciałem grać taką muzykę, na jakiej się wychowałem będąc dzieciakiem. Bez szaf efektów, bez kompromisów, bez pawich piórek w tyłkach. Chodziło mi o zespół inspirowany dawnymi latami, który nie gra stricte bluesa, czy progresywnego rocka z końca lat siedemdziesiątych. Gdzie są kapele bazujące na podstawach, bez arsenału efektów? Próbuję robić riffy, które dobrze brzmią na samej gitarze akustycznej. To są minimalne środki i to ma hulać na akustyku. Jak nie hula na akustyku, to trzeba czymś zapełniać i podbarwiać efektami a ja chcę utrzymać wszystko surowe.
Od kiedy istnieje Sold My Soul?
Przyjmujemy, że od grudnia 2011 r., kiedy poznaliśmy ostatniego członka zespołu. Przez cały rok 2012 skład się zmieniał i docierał. Pierwszą próbę mieliśmy dokładnie 5 stycznia 2012. Przez cały rok 2012 pracowaliśmy nad materiałem i w czerwcu nagraliśmy EP-kę. Koncerty gramy od początku 2013 r.
Skąd ta nazwa? Komu zaprzedaliście dusze?
Pierwszy wpływ to moja fascynacja "Faustem" w szkole średniej. Drugi wpływ to fakt, że bardzo wiele piosenek bluesowych porusza temat duszy w kontekście Roberta Johnsona, który zaprzedał duszę diabłu, żeby świetnie grać na wiośle. Następny ważny wpływ to tytuł albumu Black Sabbath. Jeszcze jeden, który pojawił się w latach dziewięćdziesiątych to tytuł kawałka z solowej płyty Zakka Wylde-a "Book of Shadows". Ritchie Kotzen natomiast ma utwór "You Can’t Save Me" i jego pierwszy wers zaczyna się tak: "I've sold my soul..." a reszta tekstu dość mocno koresponduje z tym co myślę. W życiu robiłem różne rzeczy żeby przeżyć, ale muzykę kocham najbardziej, więc musi coś w tym być, że już do końca z tym zostanę. Bardzo mnie cieszy pozytywny komentarz Piotra Barona z radiowej Trójki w naszą stronę, choć wcześniej słyszałem dużo głosów typu "Co wy robicie? Tego nikt nie będzie puszczał, nikt nie będzie słuchał. Jedźcie z tym do Ameryki". Ja chcę to robić w Polsce! Wierzę, że są ludzie z jajami co będą tego słuchać. A ja jestem uparty jak baran mimo, że jestem zodiakalną wagą (śmiech).
Jednak na amerykańskiej gitarze.
Wiesz, polska dusza, serce i palce. Amerykańska gitara i brytyjski wzmacniacz (śmiech). Całe życie Gibson - SG albo Les Paul. Miałem dużo gitar i często je zmieniałem, często też z powodów ekonomicznych. Obecnie mam trzy gitary typu LP, każda ma inne przetworniki. Dziś miałem na scenie Les Paula z tradycyjnymi pasywnymi przetwornikami 498 i 500T, w drugim mam EMG - tradycyjny setup aktywny 81/85. Używam je od bardzo dawna, jeszcze zanim Zakk je spopularyzował. Wtedy grały na nich trzy zespoły - Slayer, Metallica i wczesny Zakk. Większość ludzi używa ich do metalu, bo nie mają charakterystycznego gibsonowskiego środka a mają mocniejszy sygnał. Ja używam je przekornie do blues-rocka, bo mają bardzo dobrą artykulację, więc jeśli chcę grać staccato i dokładnie wypiórkować riffy, ta artykulacja jest dużo bardziej dobitna.
Jakiej grubości strun używasz?
W normalnym stroju gram na 11-56, 10-56, albo 10-52. Jeżeli obniżyłbym strój, użyłbym dwunastek. Mam dużo pary w ręce, mimo, że nie mam wielkich grabi. Lubię przy niewielkiej ilości gainu wyciskać sok ze strun. Trzeba się więcej namęczyć, ale ja jestem za tym, żeby się męczyć. Jeśli granie na gitarze przychodzi mi za łatwo, to mnie nudzi. Muszę mieć wyzwanie - to jest moja filozofia.
Co masz na podłodze?
Prawie nic: kaczuszka, Rotovibe i tuner.
Na jakich wzmacniaczach grasz?
Na ostatnich koncertach nie używałem swojego zestawu, grałem na podstawionych wzmacniaczach. To trochę takie pisanie patykiem po wodzie - masz 10 minut na soundcheck, musisz się szybko dostosować. Jednak moje podejście jest proste - jest coś do grania, grasz i nie marudzisz! Najczęściej używam głów Marshall JCM 800 i Orange AD30 do różnych rzeczy. Brzmią zupełnie inaczej, więc mogę je wykorzystać w zależności od okoliczności.
Jakie kolumny do nich podłączasz?
Kiedyś używałem 4×12", ale teraz nie lubię ich używać z wielu względów…
Ciężkie, duże, niewygodne.
Zgadza się. Wiadomo, że oddychają lepiej niż małe paczki, ale najczęściej używam 2×12" na Celestion Vintage 30, tylko brytyjskich a nie chińskich, albo na Celestion Greenback. Marzy mi się nieco większa gabarytowo paczka na głośnikach Electro Voice, które świetnie przenoszą bas i go nie zamulają.
Jak idzie praca nad płytą?
Materiał jest w dużej mierze gotowy. Mamy 13 autorskich numerów, do grudnia chcemy zrobić jeszcze 4. W grudniu planujemy wejść do studia mając 16-17 utworów i nagrać debiutancki album, na którym znajdzie się prawdopodobnie 12 piosenek. Szukamy też sponsorów, którzy pomogliby nam w sfinansowaniu nagrania płyty. Więc jeśli ten wywiad czyta ktoś kto chce pomóc to zapraszamy, zaoferujemy pewnie coś w zamian...
Wojtek Wytrążek